poniedziałek, maja 07, 2018
Przeczytania (264) Michael Wolff "Ogień i furia. Biały Dom Trumpa" (Prószyński i S-ka)
Świat zerka z zazdrością na Amerykę! Iluż z nas wzdychało i wzdycha "Ameryka!". Cenimy Amerykę! Wzorujemy się na Amerykanach! Czujemy się odwiecznym sojusznikiem Ameryki ! Ameryka lubi zaskakiwać świat! I tak stało się jesienią 2017 r. Nagle okazało się, że w Gabinecie Owalnym Białego Domu zasiądzie asygnowany przez republikanów Donald Trump! Dzięki temu mamy... książkę! Michael Wolff napisał "Ogień i furię. Biały Dom Trumpa". Wydawnictwu Prószyński i S-ka zależało chyba na szybkości jej polskiego wydania, bo nad czterystoma stronami pochyliło się aż troje tłumaczy: Magda Witkowska, Bartosz Sałbut i Magdalena Moltzan-Małkowska (podaję w kolejności zapodanej na stronie tytułowej). Publikacje okrzyknięto już książką 2018 r.?
Zanim sięgniemy po publikacje M. Wolffa zastanówmy się czy w ogóle lubimy tego rodzaju literaturę. Rozczarowany "człowiek Trumpa" rzuca się na niego, jak wilk (patrz/czytaj: film "Przetrwanie" w reż. J. Carnhana). I pisze lub pomagają mu napisać. Dostajemy pasztet, który szkoda, że nie był znany przed wyborami. Chociaż... To i owo na temat kandydata docierało, wzbierała fala oburzenia, padały oskarżenia o seksizm i rasizm. Teraz jest okazja zajrzeć na zaplecze wielkiej polityki, wejść do garsoniery D.T., przekonać się kto i jak wykreował 45-tego prezydenta USA.
"Niemal wszyscy fachowcy, którzy mieli z nim pracować, musieli jakoś sobie poradzić z wrażeniem, że on nic nie wie. Nie licząc być może budowlanki, nie było takiej dziedziny, w której dostatecznie dobrze by się orientował" - czytając takie zdanie M. Wolffa można mieć jedno skojarzenie; "Dyzma XXI wieku"? A może to po prostu kanon intelektualny tego pokolenia. Alboż poprzednicy już byli tak super wyedukowani? Starczy przypomnieć sobie, co bredzili G. W. Bush czy B. Obama. "Jego wypowiedzi to była jedna wielka improwizacja. Nawet jeśli coś wiedział, to sprawiał wrażenie człowieka, który wie to maksymalnie od godziny, i to też nie do końca na pewno" - ja w tym stwierdzeniu Autora widzę raczej jednak... sprawnego gracza. Sam wpajam swoim uczniom: udawaj zawsze głupszego niż jesteś, musisz mieć asa w rękawie i zaskoczyć w odpowiednim momencie. Nie, ja nie bronię Prezydenta. Nie mam na to dostatecznej wiedzy.
Nie ukrywam, że tego typu literatura (pisana na gorąco, na potrzebę chwili, pod publiczkę) nie należy do stałego kanonu moich lektur. Zaglądanie do łóżka polityka, siedzenie pod nim i liczenie mu kobiet, jakie uległy jego czarowi (zdobywał je?) jest... zachęcające. Na dłuższą metę nawet nudne? Tym bardziej zaskoczyło mnie zestawienie Trumpa z Clintonem. "Psy na baby", jak śpiewał Artur Andrus? Ano. "Trump zwykł mawiać, że żyć warto między innymi po to, aby zaciągnąć do łóżka żony znajomych" - otwiera nam oczy M. Wolff. I poznajmy metody swoistego werbunku, ba! gry z mężami, którym doprawiał rogi! Charakter Trumpa doskonale oddają jego własne słowa, które tu się pojawiają:
Trump Tower zamożniejszy od Białego Domu? Porównanie synów prezydenta (Dona Jr. i Erica) do synów Saddama Husajna (Udaya i Quasaya) raczej nie dodaje splendoru "domowi panującemu" nad Potomakiem.
"Wbrew prawu i zwyczajowi, na przekór niedowierzającym spojrzeniom prezydent zdawał się poważnie myśleć o otoczeniu się w Białym Domu członkami własnej rodziny. Trumpowie [...] zamierzali się wprowadzić do Białego Domu" - dlaczego do tego nie doszło? M. Wolff pisze o tym dalej, powołuje się m. in. na opinię jednej ze zwolenniczek 45-tego prezydenta USA. Sam fakt, że roiły się takie pomysły świadczy o charakterze D.T. Tym samym jest okazja poznania ludzi z otoczenia nowego lokatora Białego Domu. Pouczające doświadczenie, np. w poznaniu pozycji Jareda Kushnera., zięcie Prezydenta.
Obrazu dopełnia szereg opinii, jakie Michael Wolff podsuwa nam niemal w każdym akapicie. Wybrać z nich tych kilka, to wbrew pozorom trudna selekcja. Rzuca jednak światło na osobowość Donalda Trumpa:
Od czasu do czasu Autor książki przypomina nam o... handlowej przeszłości Głowy Państwa. Stąd pada np. określenie "sprzedawca". Oto polityka stać się miała targowiskiem, na którym elekt chciał coś ugrać. I ugrał, co widzieliśmy 20 stycznia tego roku. Błazenada, jak określali kampanię wyborczą demokraci, jedna sprawdziła się: "Z góry zakładano, że w amerykańskiej polityce coś takiego niechybnie doprowadzi do porażki". Hillary Clinton jednak panią prezydent nie została. I jest pochwała kreacji Trumpa: "Był przeciwieństwem eksperta. Stawiał na intuicję. Reprezentował szarego człowieka. Był jak jazz (choć niektórzy woleli mówić o rapie) na tle siermiężnej muzyki ludowej". "Bękart" obejmujący władzę nie mieścił się w głowie mediom. A potem robi się gorąco wokół zamiany: Martin Luther King jr., a Winston Churchill!
Nie sądzę, aby książka Michael Wolff poruszała tak samo nad Wisłą, jak nad Missisipi. "Fire and Fury: Inside the Trump White House" jest w 100 % czytelna tam, tu u nas, to chwilami historia, z którą trudno się identyfikować. Bo kto z nas tak naprawdę wie, co łączy prezydenta z Hope Hicks, jaką rolę odgrywa Kellyanne Conway, kim w jego otoczeni był Steve Bannon? A dlaczego wspomina się o relacjach Ivanki i Dina Powell? Tylko wyjątkowo zainteresowani Białym Domem wiedzą kim jest Jared Kushner. A John Dean? "...miał bzika na punkcie Johna Deana" - czytamy w pewnym momencie. Nie twierdzę, że te personalne treści nie są warte naszej uwagi, bo są, ale na pewno inaczej są odbierane w USA, niż III RP.
Wątkiem, który musiał zaistnieć w książce o administracji D. Trumpa jest tzw. ślad rosyjski. Nikt tu nad Brdą czy Wisłoką nie rwał sobie włosów z głowy z powodu zdymisjonowania Michaela T. Flynna, który był doradcą do spraw bezpieczeństwa narodowego w rządzącej administracji. Inaczej oczywiście widzi to M. Wolff, skoro pisze: "Usunięty z Białego Domu Flynn stał się pierwszym oficjalnym elementem łączącym Trumpa z Rosjanami. W zależności od tego, co i komu zamierzał mówić, potencjalnie właśnie został najpotężniejszym człowiekiem w Waszyngtonie". Nie wiem, jak wygląda amerykańskie wydanie książki, ale polskie pozbawione fotografii bardzo zubaża narrację. Pisząc ten tekst teraz włączam odpowiednie strony w Internecie i zaglądam w oczy wymienionym bohaterom. Czytelnikom tej okazji Wydawnictwo Prószyński i S-ka po prostu nie dało. Może wiąże się to z kosztami, ale komuś zależało, aby "Ogień i furia..." szybko ukazał się na polskich półkach księgarskich?
- Wygrałem. Jestem zwycięzcą, nie przegranym.
- Będę największym twórcą nowych miejsc pracy, jaki kiedykolwiek wyszedł spod ręki Boga.
- Nie prowadzę żadnych interesów w Rosji, nie mogę ich tam prowadzić, bo trzymam się od nich na dystans, nie mam tam żadnych kredytów.
- Rosja będzie miała znacznie więcej szacunku dla naszego kraju, gdy to ja zasiądę za jego sterami.
- Zapewniam, że jestem bystrym człowiekiem.
- Czuję się młodo, wydaje mi się, że wszyscy jesteśmy bardzo młodzi.
Trump Tower zamożniejszy od Białego Domu? Porównanie synów prezydenta (Dona Jr. i Erica) do synów Saddama Husajna (Udaya i Quasaya) raczej nie dodaje splendoru "domowi panującemu" nad Potomakiem.
"Wbrew prawu i zwyczajowi, na przekór niedowierzającym spojrzeniom prezydent zdawał się poważnie myśleć o otoczeniu się w Białym Domu członkami własnej rodziny. Trumpowie [...] zamierzali się wprowadzić do Białego Domu" - dlaczego do tego nie doszło? M. Wolff pisze o tym dalej, powołuje się m. in. na opinię jednej ze zwolenniczek 45-tego prezydenta USA. Sam fakt, że roiły się takie pomysły świadczy o charakterze D.T. Tym samym jest okazja poznania ludzi z otoczenia nowego lokatora Białego Domu. Pouczające doświadczenie, np. w poznaniu pozycji Jareda Kushnera., zięcie Prezydenta.
Obrazu dopełnia szereg opinii, jakie Michael Wolff podsuwa nam niemal w każdym akapicie. Wybrać z nich tych kilka, to wbrew pozorom trudna selekcja. Rzuca jednak światło na osobowość Donalda Trumpa:
- Gdy minął pierwszy szok, można było odnieść wrażenie, że Trump momentalnie zaczął myśleć o sobie jako o prezydencie, który po prostu musiał zostać wybrany.
- Wygrał wybory i teraz oczekiwał, że stanie się obiektem podziwu.
- Trump nie był politykiem, nie potrafił oddzielić pochwał od krytyki.
- Inauguracja nie podobała się Trumpowi. Liczył na wielką galę.
- Regularne i niekontrolowane wybuchy gniewu i zgryźliwości to niewątpliwie zasadnicza innowacja wprowadzona przez Trumpa do modelu rządzenia.
- Trump rozumiał polityków, ale jakoś nie umiał rozgryźć biurokratów, nie rozumiał ich temperamentu ani pobudek, którymi się kierowali.
- Trump nie jest człowiekiem szczególnie wiarygodnym biznesowo, zdaniem Foera [tj. Jonathan Safran Foer, amerykański pisarz - przyp. KN] musiał więc szukać pieniędzy w różnych miejscach.
- ...wspomnieć trzeba, że Trump - który nigdy zbyt uważnie nie prześwietlał swoich ludzi - otaczał się różnej maści hochsztaplerami.
Od czasu do czasu Autor książki przypomina nam o... handlowej przeszłości Głowy Państwa. Stąd pada np. określenie "sprzedawca". Oto polityka stać się miała targowiskiem, na którym elekt chciał coś ugrać. I ugrał, co widzieliśmy 20 stycznia tego roku. Błazenada, jak określali kampanię wyborczą demokraci, jedna sprawdziła się: "Z góry zakładano, że w amerykańskiej polityce coś takiego niechybnie doprowadzi do porażki". Hillary Clinton jednak panią prezydent nie została. I jest pochwała kreacji Trumpa: "Był przeciwieństwem eksperta. Stawiał na intuicję. Reprezentował szarego człowieka. Był jak jazz (choć niektórzy woleli mówić o rapie) na tle siermiężnej muzyki ludowej". "Bękart" obejmujący władzę nie mieścił się w głowie mediom. A potem robi się gorąco wokół zamiany: Martin Luther King jr., a Winston Churchill!
Nie sądzę, aby książka Michael Wolff poruszała tak samo nad Wisłą, jak nad Missisipi. "Fire and Fury: Inside the Trump White House" jest w 100 % czytelna tam, tu u nas, to chwilami historia, z którą trudno się identyfikować. Bo kto z nas tak naprawdę wie, co łączy prezydenta z Hope Hicks, jaką rolę odgrywa Kellyanne Conway, kim w jego otoczeni był Steve Bannon? A dlaczego wspomina się o relacjach Ivanki i Dina Powell? Tylko wyjątkowo zainteresowani Białym Domem wiedzą kim jest Jared Kushner. A John Dean? "...miał bzika na punkcie Johna Deana" - czytamy w pewnym momencie. Nie twierdzę, że te personalne treści nie są warte naszej uwagi, bo są, ale na pewno inaczej są odbierane w USA, niż III RP.
- W Białym Domu Trumpa można było odnieść wrażenie, że nic się nie dzieje, że rzeczywistość po prostu nie istnieje, jeśli nie rozgrywa się w obecności samego prezydenta.
- Trump, jako były kadet akademii wojskowej (za którą skądinąd nie przepadał), nawoływał do powrotu wojskowych wartości, czerpania z wojskowego doświadczenia.
- Prezydent [...] często łamał organizacyjny porządek i sam się wcielał w rolę szefa własnej kancelarii.
- Trump nie czytał, nawet nie przeglądał tekstów pisanych.
- Trump jednak nie tylko nie czytał, ale tez nie słuchał. Wolał mówić.
- W Białym Domu za rządów Trumpa zapanowało przekonania, że doświadczenie - jako cnota liberalna - jest przereklamowane.
- Niepokój związany z jego porywczym charakterem, ekscentryzmem i brakami wiedzy zdawała się przyćmiewać wiara, że przecież nie da się zostać prezydentem Stanów Zjednoczonych [...] bez wyjątkowego sprytu i zręczności.
- Trump [...] podczas tych zebrań sprawiał wrażenie człowieka niezdolnego do przyswojenia informacji pochodzących z zewnątrz.
Wątkiem, który musiał zaistnieć w książce o administracji D. Trumpa jest tzw. ślad rosyjski. Nikt tu nad Brdą czy Wisłoką nie rwał sobie włosów z głowy z powodu zdymisjonowania Michaela T. Flynna, który był doradcą do spraw bezpieczeństwa narodowego w rządzącej administracji. Inaczej oczywiście widzi to M. Wolff, skoro pisze: "Usunięty z Białego Domu Flynn stał się pierwszym oficjalnym elementem łączącym Trumpa z Rosjanami. W zależności od tego, co i komu zamierzał mówić, potencjalnie właśnie został najpotężniejszym człowiekiem w Waszyngtonie". Nie wiem, jak wygląda amerykańskie wydanie książki, ale polskie pozbawione fotografii bardzo zubaża narrację. Pisząc ten tekst teraz włączam odpowiednie strony w Internecie i zaglądam w oczy wymienionym bohaterom. Czytelnikom tej okazji Wydawnictwo Prószyński i S-ka po prostu nie dało. Może wiąże się to z kosztami, ale komuś zależało, aby "Ogień i furia..." szybko ukazał się na polskich półkach księgarskich?
- Przy każdej możliwej okazji Trump zdawał się stawać po stronie rosnącej w siłę europejskiej prawicy, która często wyrażała swoje antysemickie sympatie.
- Dzięki trzem telewizorom w sypialni prezydent bez problemu samodzielnie śledzi to, co mówiono o nim w telewizji.
- Kształt prezydentury na ogół wyłania się właśnie pod wpływem kryzysów zewnętrznych.
- Trump wydawał się zauroczony generałami i zdecydowanie twierdził, że o polityce zagranicznej powinni decydować ludzie z doświadczeniem w dowodzeniu wojskiem.
- PowerPoint mógłby dla niego nie istnieć.
- Prezydent lubił generałów. Im więcej mieli różnych odznaczeń, tym lepiej.
- Prezydent nie zalicza się do miłośników debaty, w każdym razie nie tej w stylu sokratejskim.
- W jego przekonaniu największym atutem prezydentury było zdobycie światowej sławy, a przecież media darzą ludzi sławnych szacunkiem.
Z jednej strony, to chwilami... smutna literatura. Bo jaki obraz Białego Domu dostajemy? Zasiadł tam jakiś dziwoląg, z napchanymi forsą kieszeniami, ignorant, nieomal prostak i cham? "Każdy z nich uznawał Trumpa za swego rodzaju czystą kartkę, ewentualnie za kartkę wymiętą" - to jedna z opinii. M. Wolff ukazuje nam ludzi (np. Katie Walsh, Jared Kushner), którzy próbowali ową kartę wypełnić treścią. "Prezydent nie potrafił przestać gadać. Uskarżał się i użalał nad sobą. [...] Niezmiennie nie pojmował, dlaczego wszyscy darzą go taką niechęcią i dlaczego tak trudno jest skłonić ludzi, żeby go lubili" - czy to pozytywny obraz polityka, który zajął tak prestiżowe miejsce w hierarchii władzy? I jeszcze jeden rys: "Gdy po kolacji sięgał po telefon, zawsze mówił bez ładu i składu. W duchu paranoicznym lub sadystycznym rozwodził się nad wadami i słabościami swoich poszczególnych współpracowników". I są tu oni wymienieni, np. zięcia określał, jako... lizusa. "...spontaniczne wystąpienia Trumpa zawsze były wielkim przeżyciem, jednak w większym stopniu dla ludzi z jego otoczenia niż dla niego samego. On sprawiał wrażenie całkowicie pochłoniętego i szczęśliwego. Napawał się przekonaniem o własnej wytrawności jako autora przemówień i mówcy" - kolejny rys do obrazka.
Powala opinia prawdopodobnie Gary'ego Cohna, bankiera i szef rady gospodarczej w administracji prezydenckiej, na temat prezydenta, wraca wątek, o którym wcześniej wzmiankował Autor monografii: "Jest tak źle, że aż trudno w to uwierzyć. Idiota otoczony przez klaunów. Trump niczego nie czyta, nawet jednostronicowych notatek, nawet briefów politycznych, nic. Potrafi wstać w połowie spotkania ze światowymi przywódcami, bo się znudził. Jego ludzie nie są lepsi". Wracają Kushner (zięć) i Bannon. Opinie na ich temat naprawdę mogą zamienić nas w słup soli: "Kushner to rozpieszczony dzieciak, który na niczym się nie zna. Bannon to arogancki bałwan, któremu się wydaje, że jest nie wiadomo jak mądry. Poza jego rodziną nikt tu nie przetrwa pierwszego roku". Idiota w Biały Domu, dokoła stado klaunów, jeden ignorant, drugi bałwan? Po takiej lekturze, to tylko spakować się i uciec z USA. Skoro amerykański bankier dopisuje: "Żyję w stanie ciągłego szoku i przerażenia". Autor odsłania nam, jakie apetyty stanowiskowe miał G. Cohn.
Nie rozumiem dlaczego Autor w swej narracji używa czasu przeszłego. Często pada stwierdzenie "Trump był...". Widać to choćby w przytaczanych cytatach.
Ciekawie Autor ocenia dlaczego w Białym Domu znalazł się ktoś pokroju Donalda Trumpa: "Zadzierzystość, hiperrecjoanlizacja i mikrorządzenie Obamy, poprzedzone zamętem moralnego militaryzmu Busha, a wcześniej interesownością i obłudą Clintona, utorowały drogę Realpolitik w wydaniu Trumpa". Zaskakuje kolejne spostrzeżenie: "Spośród wielu braków Trumpa jako prezydenta najbardziej biła po oczach jego nieudolność w kontekście polityki zagranicznej i stosunków międzynarodowych [...]". Już nie ma się z czego śmiać, bo tu zaczyna się strefa bania: "Większość dotychczasowych partnerów Ameryki, a nawet większość antagonistów, nie kryła niepokoju czy wręcz zgrozy. Rosjanie dostrzegli szansę w sprawie Gruzji i Ukrainy oraz zniesienia sankcji w zamian za rezygnację z Iranu i Syrii". Robi się niebezpiecznie. A do tego pojawia wątek rosyjski...Na pewno polskie ucho uraduje pojawienie się Coreya Lewandowskiego czy Miki Brzezinski, córki Zbigniewa.
Przy okazji omawiania stosunku do Korei Północnej, Michael Wolff zacytował bardzo emocjonalną (i groźną) wypowiedź Prezydenta: "Niech Korea Północna lepiej przestanie grozić Stanom Zjednoczonym. W przeciwnym razie odpowiedzą jej ogniem i furią na niespotykaną dotąd skalę". Wytrawny dyplomata raczej takich pogróżek by nie ciskał. To brzmiało, jak wypowiedzenie wojny i to wojny... nuklearnej. Tym bardziej, że jak znajdujemy na kolejnych stronach, opinia o Prezydencie chwilami dobija swoją szczerością: "pieprzony kretyn". To z ust Rexa Tillersona.
Raczej bez większego echa w Polsce przeszła tragedia, jaka wydarzyła się w Charlottesville. Pisałem o tym zdarzeniu w październiku ubiegłego roku. Przy demontażu pomnika generała Roberta E. Lee (CSA) doszło do demonstracji i aktu bandytyzmu. Niejaki James Alex Field Junior, zdeklarowany nacjonalista, staranował swym samochodem kontrmanifestujących przeciwników Dixi. Okazuje się, że "...Trump wcale nie potępił białych supremacjonistów, KKK ani neonazistów - mało tego: wciąż nie miał takiego zamiaru". Mimo wszystko dość krytycznie Autor monografii ocenia przemówienie, w którym padły m. in. te słowa: "Rasizm to zło, a ci, którzy w imię rasizmu uciekają się do przemocy, to kryminaliści i zbiry. Ku Klux Klan, neonaziści, biali supremacjonaliści oraz inne grupy nienawiści, odrażające dla wszystkiego, co jest na, drogie jako Amerykanom". Michael Wolff kwituje to tak: "Było to jednak niechętne mamrotanie na wzór odszczekiwania zarzutów w aferez z miejscem urodzenia Obamy: dużo kręcenia, a potem wymęczona konkluzja. Podobnie wyglądał teraz, wijąc się jak dziecko wezwane na dywanik. Po jego naburmuszonej minie wszyscy widzieli, że działa pod przymusem".
"Ogień i furia. Biały Dom Trumpa" Michaela Wolffa odsłania nam świat polityczny z najwyższej światowej półki. Chwilami to gorzka pigułka. Bo jeśli faktycznie jest tak, jak nam tu napisano, to... Boże błogosław Ameryce i reszcie światu! Można dopiero wpaść w czeluście depresji. Nie wiem czy pocieszenie znajdziemy w ostatnim zdaniu, jakie zapożyczyłem od Autora tych przeszło czterystu stron:
Powala opinia prawdopodobnie Gary'ego Cohna, bankiera i szef rady gospodarczej w administracji prezydenckiej, na temat prezydenta, wraca wątek, o którym wcześniej wzmiankował Autor monografii: "Jest tak źle, że aż trudno w to uwierzyć. Idiota otoczony przez klaunów. Trump niczego nie czyta, nawet jednostronicowych notatek, nawet briefów politycznych, nic. Potrafi wstać w połowie spotkania ze światowymi przywódcami, bo się znudził. Jego ludzie nie są lepsi". Wracają Kushner (zięć) i Bannon. Opinie na ich temat naprawdę mogą zamienić nas w słup soli: "Kushner to rozpieszczony dzieciak, który na niczym się nie zna. Bannon to arogancki bałwan, któremu się wydaje, że jest nie wiadomo jak mądry. Poza jego rodziną nikt tu nie przetrwa pierwszego roku". Idiota w Biały Domu, dokoła stado klaunów, jeden ignorant, drugi bałwan? Po takiej lekturze, to tylko spakować się i uciec z USA. Skoro amerykański bankier dopisuje: "Żyję w stanie ciągłego szoku i przerażenia". Autor odsłania nam, jakie apetyty stanowiskowe miał G. Cohn.
Nie rozumiem dlaczego Autor w swej narracji używa czasu przeszłego. Często pada stwierdzenie "Trump był...". Widać to choćby w przytaczanych cytatach.
- Trump był typowym mizoginista, ale akurat w pracy nawiązywał bliższe relacje z kobietami niż z mężczyznami.
- Dla Trumpa najbardziej wartościową cechą człowieka była lojalność [...].
- ...kluczowy sposób na okiełznanie prezydenta: gra na zwłokę.
- Jedną ze słabości Trumpa - co stale dawało o sobie znać w czasie kampanii i ponownie ujawniło się po objęciu przez niego władzy - był brak zrozumienia dla zależności przyczynowo-skutkowych.
- ...na przekór wszelkiej logice medialnej i kulturowej, Donald Trump był źródłem codziennych zdumiewających wrażeń.
- Jednakże Trump wyraźnie zaznaczył, że rola "dzieci" w jego administracji wymaga jedynie subtelnej korekty.
- ...jego niechęć do północnokoreańskiego przywódcy Kim Dzong Una przybiera coraz bardziej osobisty wymiar, więc nie szczędził na jego temat dosadnych epitetów.
Ciekawie Autor ocenia dlaczego w Białym Domu znalazł się ktoś pokroju Donalda Trumpa: "Zadzierzystość, hiperrecjoanlizacja i mikrorządzenie Obamy, poprzedzone zamętem moralnego militaryzmu Busha, a wcześniej interesownością i obłudą Clintona, utorowały drogę Realpolitik w wydaniu Trumpa". Zaskakuje kolejne spostrzeżenie: "Spośród wielu braków Trumpa jako prezydenta najbardziej biła po oczach jego nieudolność w kontekście polityki zagranicznej i stosunków międzynarodowych [...]". Już nie ma się z czego śmiać, bo tu zaczyna się strefa bania: "Większość dotychczasowych partnerów Ameryki, a nawet większość antagonistów, nie kryła niepokoju czy wręcz zgrozy. Rosjanie dostrzegli szansę w sprawie Gruzji i Ukrainy oraz zniesienia sankcji w zamian za rezygnację z Iranu i Syrii". Robi się niebezpiecznie. A do tego pojawia wątek rosyjski...Na pewno polskie ucho uraduje pojawienie się Coreya Lewandowskiego czy Miki Brzezinski, córki Zbigniewa.
Przy okazji omawiania stosunku do Korei Północnej, Michael Wolff zacytował bardzo emocjonalną (i groźną) wypowiedź Prezydenta: "Niech Korea Północna lepiej przestanie grozić Stanom Zjednoczonym. W przeciwnym razie odpowiedzą jej ogniem i furią na niespotykaną dotąd skalę". Wytrawny dyplomata raczej takich pogróżek by nie ciskał. To brzmiało, jak wypowiedzenie wojny i to wojny... nuklearnej. Tym bardziej, że jak znajdujemy na kolejnych stronach, opinia o Prezydencie chwilami dobija swoją szczerością: "pieprzony kretyn". To z ust Rexa Tillersona.
Raczej bez większego echa w Polsce przeszła tragedia, jaka wydarzyła się w Charlottesville. Pisałem o tym zdarzeniu w październiku ubiegłego roku. Przy demontażu pomnika generała Roberta E. Lee (CSA) doszło do demonstracji i aktu bandytyzmu. Niejaki James Alex Field Junior, zdeklarowany nacjonalista, staranował swym samochodem kontrmanifestujących przeciwników Dixi. Okazuje się, że "...Trump wcale nie potępił białych supremacjonistów, KKK ani neonazistów - mało tego: wciąż nie miał takiego zamiaru". Mimo wszystko dość krytycznie Autor monografii ocenia przemówienie, w którym padły m. in. te słowa: "Rasizm to zło, a ci, którzy w imię rasizmu uciekają się do przemocy, to kryminaliści i zbiry. Ku Klux Klan, neonaziści, biali supremacjonaliści oraz inne grupy nienawiści, odrażające dla wszystkiego, co jest na, drogie jako Amerykanom". Michael Wolff kwituje to tak: "Było to jednak niechętne mamrotanie na wzór odszczekiwania zarzutów w aferez z miejscem urodzenia Obamy: dużo kręcenia, a potem wymęczona konkluzja. Podobnie wyglądał teraz, wijąc się jak dziecko wezwane na dywanik. Po jego naburmuszonej minie wszyscy widzieli, że działa pod przymusem".
"Ogień i furia. Biały Dom Trumpa" Michaela Wolffa odsłania nam świat polityczny z najwyższej światowej półki. Chwilami to gorzka pigułka. Bo jeśli faktycznie jest tak, jak nam tu napisano, to... Boże błogosław Ameryce i reszcie światu! Można dopiero wpaść w czeluście depresji. Nie wiem czy pocieszenie znajdziemy w ostatnim zdaniu, jakie zapożyczyłem od Autora tych przeszło czterystu stron:
"POLITYKA STAŁA SIĘ ŚMIERTELNIE NIEBEZPIECZNYM ZAJĘCIEM
JESZCZE NA DŁUGO PRZED TYM, ZANIM POJAWIŁ SIĘ W NIEJ TRUMP".
Brak komentarzy:
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.