niedziela, marca 18, 2018
Spotkajmy się na Unter den Linden 7 / Treffen wir uns in Unter den Linden 7 (16)
Ktoś przybił na słupie deskę z wymalowanym ostrzeżeniem: "Nie bądź głupi! Nie daj się zabić!". Kapral Malicki poprawił hełm. Ciążył mu na głowie, jakby był z ołowiu i ważył cetnar. Spojrzał za siebie. Wroński oberwał postrzał w nogi. Robił, co mógł i jak umiał, żeby zatamować krew.
- Nie drzyj się! - strofował rannego przyjaciela. - Chcesz, żeby cię na górze usłyszeli?
Jakby w odpowiedzi posypała się w ich kierunku seria z karabinu maszynowego.
- Kryć głowy! Bo nas powystrzela ten sukinsyn! - Malicki krzyknął. Strzelec Ossowski nie zdążył wykonać tego rozkazu. Zachwiał się i jakby potykał o własne nogi runął przed siebie.
- Szlag by to trafił!
- Panie kapralu! Panie kapralu!
Malicki odwrócił się.
Rechot poniósł się dookoła, jakby nie byli pod niemieckim ostrzałem tylko w zaścianku Iwanicewicze na imieninach wuja Klemensa.
- Pan kapral to taki dowcipny... - żachnął się strzelec Stefan Nowicki.
- Ty mi nie mędrkuj. Co jest? Nie po to przeżyłem Sybir, żeby teraz stracić dupę w Italii.
- Tak jest. Major chyba schodzi z naszymi. O!...
I wskazał na wzgórze.
Faktycznie schodziła grupka. Znoszono rannego, może dwóch. Pociski rozrywały się koło nich. Widać było, jak rykoszetem dosięgały ich. Jeden schylił się, a potem z trudem podniósł. Na przedzie szedł bez wątpienia major Korzeński. Rozdarty mundur, ręka na temblaku.
- Panie majorze... - kapral Malicki podbiegł. - Coś poważnego?
Major Korzeński tylko machnął lekceważąco ręką:
- Drobiazg! Draśnięcie! Hryniewiecki...
- Co z nim? - kapral Malicki rozejrzał się po schodzących. - Nie widzę...
- Wszedł na minę. Rozerwało jego i strzelca Łaszkiewicza.
- O, cholera. Wrońskiego tu postrzelili...
- Piekło! - major sięgnął po bukłak z wodą, który miał przy sobie. Pociągnął z niego długi łyk.
- Tu też ciskają w nas, że niech to szlag!...
Ostrzał zaczął się nasilać. Przylgnęli do bloku skalnego. Odpryski skał uderzały w hełmy, raniły kolejnych żołnierzy.
- Przeklęty... Co pan major robi?!
- Trzeba tego sukinsyna ukatrupić! - załadował swego stena. - Malicki, pójdziesz ze mną. I jeszcze Olszyna.
Strzelec Olszyna otarł spocone czoło.
- Coś nie gra? - spojrzenie majora Korzeńskiego było ciężkie, jak gradowa chmura. Widać było, że i jego dopadało zmęczenie. - Trzeba Szkopa wydusić. Olszyna weźcie granaty.
Żołnierz sięgnął do plecaka.
- Mam ich jeszcze sporo, panie majorze. Starczy, żeby posłać ich do piekła.
W trójkę ruszyli w górę.
Stąpali bardzo ostrożnie. Nie tylko z powodu osuwających się kamieni, ale i min, które mogły czaić się na każdym kroku.
Kapral Malicki zatrzymał się, jakby był automatem.
- Czemu pan kapral... - Olszyna chciał go wyminąć, ale kapral chwycił go za rękę.
- Gdzie leziesz matole?! - i wskazał na kępkę traw. Strzelec Olszyna zmrużył oczy. Zrozumiał swój błąd. Z trawy wystawał jakiś drut.
- Co jest Malicki?
- Tam, panie majorze! - wskazał to samo miejsce.
Major Korzeński zbliżył się powoli. Odsłonił lekko trawę.
- No to mamy prezencik od jakiegoś Wilusia? - pochylił się nad ładunkiem i delikatnie zaczął rozbrajać pułapkę. Po chwili oddzielił zapalnik od całości. Kapral Malicki przełknął ślinę. Strzelec Olszyna czuł, że krople potu stają się na jego czole jeszcze większe.
- Ile tego gówna tutaj ponasadzali, panie majorze?
- Skąd mnie to wiedzieć? - major wzruszył ramionami.
Ale na pogaduszki nie było czasu. Niemiec znowu zaczął ostrzał. Tłuk na oślep.
- Tak się zarył! - strzelec Olszyna wskazał na miejsce skąd błysnęła seria. Wyjął z plecaka granat. Potem drugi i trzeci.
- Dawaj! - kapral Malicki sam wziął jednego. Pocałował i cisnął w nim w kierunku skąd znów zaczął terkotać ciężki karabin maszynowy.
Strzelec Olszyna niewiele się zastanawiając zrobił dokładnie to samo. Oba granaty upadły przed otworem, z którego wypadała kolejna seria.
- Celniej, do cholery! Celniej! - zniecierpliwienie majora Korzeńskiego nie było dla nich pochwałą. Chwycił za przegub Olszynę. - Macie oczy z gliny?!
- Pan major...
- Pan major zaraz cię nauczyć, jak się rzuca, aby dorzucić. I raz na zawsze wykończyć tego pierdolonego Szwaba! Daj mi ten granat.
Strzelec Olszyna nie dyskutował. Podał oficerowi granat.
Major Korzeński podczołgał się kilka metrów do przodu.
- A teraz wysadzimy skurwysynka! Z pozdrowieniami dla Adolfa z dedykacją od rotmistrza z 13 Pułku Ułanów Wileńskich - i cisnął granat przed siebie.
Błysk ognia był widomym znakiem, że tamten nie myśli oddać swej skóry za darmo.
- Olszyna, jeszcze jeden...
Olszyna sięgnął do plecaka.
- No dawaj!
- Kiedy...
- Kiedy, co?!
- Skończyli się! - niemal jęknął.
- Malicki! - major Korzeński zawiesił wzrok na kapralu, ale ten rozłożył tylko ręce. - Matoły! Idą na bunkier z trzema grantami?!
- Czteroma, pani majorze - poprawił strzelec Olszyna.
- Czterema, Olszyna. Czterema! - usta major wykrzywił grymas, jakby zjadł kiszoną kapustę. - Jak zejdziemy z tej cholernej góry dostaniesz dodatkowe lekcje polskiego!
- Nie mówię, że nie...
- Malicki, zjedźcie na dół i przynieście jeszcze kilka granatów.
- Tak jest!
Malicki przez chwilę cofał się, jak rak. Gdy tylko poczuł się bezpieczniej puścił się biegiem w dół. Wróg posunął za nim serię, ale nieskutecznie. Malickie po chwili był bezpieczny. I żaden ostrzał nie mógł go dosięgnąć.
- Co teraz, panie majorze? - strzelec Olszyna otarł spierzchnięte upałem usta.
- Czekamy na Malickiego.
- Aha.
W tym momencie Niemiec znów przemówił ogniem swego ckm-u. Sten majora Korzeńskiego odpowiedział mu. Pociski pognały w kierunku tamtej serii. Po chwili zapadła cisza. Kompletna cisza.
- Oberwał?
Major Korzeński nie odpowiedział. Sam wsłuchiwał się. Ani myślał wysuwać głowę spoza bezpiecznego miejsca, w jakim się znalazł. Miał naturalna ochronę, tarczę, poza którą czaiła się śmierć.
- Cicho! Chyba jednak dostał.
- Chcesz, to sprawdź...
Strzelec Olszyna zawahał się. nigdy nie wiedział, co w ustach majora, to żart, a co rozkaz do bezwzględnego wykonania.
- Pan major, to zawsze...
Dialog nie rozwinął się, bo kapral Malicki zdążył wrócić.
- Panie majorze...
- Masz te granaty?
- Mam, ale pułkownik Głębocki rozkazuje panu zejść na dół.
- Co?
- Nasi... podciągnęli moździerze, będą bić w to cholerne miejsce.
- Ehe, ale granaty macie? - upewnił się.
- Mam.
Po chwili major Korzeński uczuł chłód stali w dłoni.
- Pożegnamy gnoja jednocześnie. Na moją komendę rzucamy w tą jego paskudną paszczę! Rozumiemy się?
- Tak jest, panie majorze! - strzelec Olszyna potulnie odpowiedział. Kapral Malicki tylko skinął głową.
- Raz... dwa... Juuuuuuuuż!
Sprężyli się. Nagle trzy ramiona uniosły się i lotem błyskawicy wyrzuciły przed siebie śmiercionośne ładunki. Granaty poszybowały przed siebie z turkotem, jakby to chodziło o stado gęsi zrywające się do lotu. Potem nastąpił eksplozje: jedna! druga! trzecia!
- Jeszcze raz!
I znów trzy granaty wykonały lot śmierci.
Cisza dookoła aż raziła w uszy.
- Na moje - odezwał się strzelec Olszyna. - To wysłaliśmy go do diabła!
- No... pewnie tak... cisza...
Major Korzeński zaryzykował. Dyskretnie wychylił się.
Z oddali doszedł okrzyk:
- Nicht schießen! Nicht schießen!
Major Korzeński niczym wytrawny tropiciel zmrużył oczy. Widział nadchodzącego jakiegoś obdartego kogoś. skrwawione ręce unosił ku górze.
- Nicht schießen! Nicht schießen! - powtarzał.
I machał czymś, co na pewno nie było białą chustą, ale...
- Komm her! - major warknął i wziął go na muszkę!
Ten zaczął zbliżać się. Wciąż powtarzał jedno:
- Nicht schießen! Nicht schießen! Ich bin kein Deutsch! Ich bin kein...
- Co on mruczy? - kapral Malicki też obrał zbliżającego się za cel.
- Że nie jest Niemcem. - wytłumaczył major.
- Rozczulające. Szybko sobie sukinsyn przypomniał.
- Wer ist das?! - na to pytanie zbliżający się krzyknął:
- Culmsee! Chełmża! Jestem z Chemży... Rydlewski! Joh... Jan. Janek Rydlewski! Nie strzelajcie! Proszę!
- Tam gdzie ziemia pękła? - oczy Malickiego zrobiły się dziwnie okrągłe.
- Ja! Ja! - na twarzy zbliżającego się pojawił się uśmiech.
- Komm! - warknął major Korzeński. - Chodź tu!
- Tak jest!
Major chwycił go za kark i pchnął prosto na Olszynę i Malickiego.
- To mamy kompana do pokera! - zawyrokował kapral Malicki i odepchnął jeńca. - Co się na mnie pchasz?!
- Gdzie reszta? - major opuścił broń.
- Tam wszyscy kaput! Te wasze granaty... - jeniec rozglądał się niepewnie dookoła.
- Ilu was tam było?
- Trzech. Rozerwało Seppa i Kurta. Ja jeden...
- Polak? Rodak? - ze złośliwością oświadczył kapral Malicki. Jeden Olszyna tylko milczał i przyglądał się jeńcowi, jak zjawisku zoologicznemu. - Co teraz?
- Teraz? - major Korzeński przewiesił stena przez ramię. - Teraz wykonanym rozkaz pułkownika Głębockiego.
- Czyli? - ocknął się strzelec Olszyna, jakby rozumiejąc, że coś i jego dotyczy.
- Czyli grzecznie zejdziemy z tego uskoku do naszych. A ty opuść tę łapska!
Jeniec z ulgą wykonał polecenie.
- Malicki manierka!
Kapral podał ją majorowi. Ten upił trochę.
- A ty, co sie tak gapisz? - kapral czuł wyższość nad jeńcem.
- Też... też... bym się napił...
- A może w łeb walnąć zdrajcę? - kapral Malicki zapalił się.
- Malicki, żebym was nie znał, to pomyślałbym, że mam egzekutora. Dajcie mu manierkę.
- Danke!
- Kurwa! Tylko nie "danke!" - warknął nie na żarty kapral Malicki. I pchnął jeńca przed siebie.
cdn
- Przeklęty... Co pan major robi?!
- Trzeba tego sukinsyna ukatrupić! - załadował swego stena. - Malicki, pójdziesz ze mną. I jeszcze Olszyna.
Strzelec Olszyna otarł spocone czoło.
- Coś nie gra? - spojrzenie majora Korzeńskiego było ciężkie, jak gradowa chmura. Widać było, że i jego dopadało zmęczenie. - Trzeba Szkopa wydusić. Olszyna weźcie granaty.
Żołnierz sięgnął do plecaka.
- Mam ich jeszcze sporo, panie majorze. Starczy, żeby posłać ich do piekła.
W trójkę ruszyli w górę.
Stąpali bardzo ostrożnie. Nie tylko z powodu osuwających się kamieni, ale i min, które mogły czaić się na każdym kroku.
Kapral Malicki zatrzymał się, jakby był automatem.
- Czemu pan kapral... - Olszyna chciał go wyminąć, ale kapral chwycił go za rękę.
- Gdzie leziesz matole?! - i wskazał na kępkę traw. Strzelec Olszyna zmrużył oczy. Zrozumiał swój błąd. Z trawy wystawał jakiś drut.
- Co jest Malicki?
- Tam, panie majorze! - wskazał to samo miejsce.
Major Korzeński zbliżył się powoli. Odsłonił lekko trawę.
- No to mamy prezencik od jakiegoś Wilusia? - pochylił się nad ładunkiem i delikatnie zaczął rozbrajać pułapkę. Po chwili oddzielił zapalnik od całości. Kapral Malicki przełknął ślinę. Strzelec Olszyna czuł, że krople potu stają się na jego czole jeszcze większe.
- Ile tego gówna tutaj ponasadzali, panie majorze?
- Skąd mnie to wiedzieć? - major wzruszył ramionami.
Ale na pogaduszki nie było czasu. Niemiec znowu zaczął ostrzał. Tłuk na oślep.
- Tak się zarył! - strzelec Olszyna wskazał na miejsce skąd błysnęła seria. Wyjął z plecaka granat. Potem drugi i trzeci.
- Dawaj! - kapral Malicki sam wziął jednego. Pocałował i cisnął w nim w kierunku skąd znów zaczął terkotać ciężki karabin maszynowy.
Strzelec Olszyna niewiele się zastanawiając zrobił dokładnie to samo. Oba granaty upadły przed otworem, z którego wypadała kolejna seria.
- Celniej, do cholery! Celniej! - zniecierpliwienie majora Korzeńskiego nie było dla nich pochwałą. Chwycił za przegub Olszynę. - Macie oczy z gliny?!
- Pan major...
- Pan major zaraz cię nauczyć, jak się rzuca, aby dorzucić. I raz na zawsze wykończyć tego pierdolonego Szwaba! Daj mi ten granat.
Strzelec Olszyna nie dyskutował. Podał oficerowi granat.
Major Korzeński podczołgał się kilka metrów do przodu.
- A teraz wysadzimy skurwysynka! Z pozdrowieniami dla Adolfa z dedykacją od rotmistrza z 13 Pułku Ułanów Wileńskich - i cisnął granat przed siebie.
Błysk ognia był widomym znakiem, że tamten nie myśli oddać swej skóry za darmo.
- Olszyna, jeszcze jeden...
Olszyna sięgnął do plecaka.
- No dawaj!
- Kiedy...
- Kiedy, co?!
- Skończyli się! - niemal jęknął.
- Malicki! - major Korzeński zawiesił wzrok na kapralu, ale ten rozłożył tylko ręce. - Matoły! Idą na bunkier z trzema grantami?!
- Czteroma, pani majorze - poprawił strzelec Olszyna.
- Czterema, Olszyna. Czterema! - usta major wykrzywił grymas, jakby zjadł kiszoną kapustę. - Jak zejdziemy z tej cholernej góry dostaniesz dodatkowe lekcje polskiego!
- Nie mówię, że nie...
- Malicki, zjedźcie na dół i przynieście jeszcze kilka granatów.
- Tak jest!
Malicki przez chwilę cofał się, jak rak. Gdy tylko poczuł się bezpieczniej puścił się biegiem w dół. Wróg posunął za nim serię, ale nieskutecznie. Malickie po chwili był bezpieczny. I żaden ostrzał nie mógł go dosięgnąć.
- Co teraz, panie majorze? - strzelec Olszyna otarł spierzchnięte upałem usta.
- Czekamy na Malickiego.
- Aha.
W tym momencie Niemiec znów przemówił ogniem swego ckm-u. Sten majora Korzeńskiego odpowiedział mu. Pociski pognały w kierunku tamtej serii. Po chwili zapadła cisza. Kompletna cisza.
- Oberwał?
Major Korzeński nie odpowiedział. Sam wsłuchiwał się. Ani myślał wysuwać głowę spoza bezpiecznego miejsca, w jakim się znalazł. Miał naturalna ochronę, tarczę, poza którą czaiła się śmierć.
- Cicho! Chyba jednak dostał.
- Chcesz, to sprawdź...
Strzelec Olszyna zawahał się. nigdy nie wiedział, co w ustach majora, to żart, a co rozkaz do bezwzględnego wykonania.
- Pan major, to zawsze...
Dialog nie rozwinął się, bo kapral Malicki zdążył wrócić.
- Panie majorze...
- Masz te granaty?
- Mam, ale pułkownik Głębocki rozkazuje panu zejść na dół.
- Co?
- Nasi... podciągnęli moździerze, będą bić w to cholerne miejsce.
- Ehe, ale granaty macie? - upewnił się.
- Mam.
Po chwili major Korzeński uczuł chłód stali w dłoni.
- Pożegnamy gnoja jednocześnie. Na moją komendę rzucamy w tą jego paskudną paszczę! Rozumiemy się?
- Tak jest, panie majorze! - strzelec Olszyna potulnie odpowiedział. Kapral Malicki tylko skinął głową.
- Raz... dwa... Juuuuuuuuż!
Sprężyli się. Nagle trzy ramiona uniosły się i lotem błyskawicy wyrzuciły przed siebie śmiercionośne ładunki. Granaty poszybowały przed siebie z turkotem, jakby to chodziło o stado gęsi zrywające się do lotu. Potem nastąpił eksplozje: jedna! druga! trzecia!
- Jeszcze raz!
I znów trzy granaty wykonały lot śmierci.
Cisza dookoła aż raziła w uszy.
- Na moje - odezwał się strzelec Olszyna. - To wysłaliśmy go do diabła!
- No... pewnie tak... cisza...
Major Korzeński zaryzykował. Dyskretnie wychylił się.
Z oddali doszedł okrzyk:
- Nicht schießen! Nicht schießen!
Major Korzeński niczym wytrawny tropiciel zmrużył oczy. Widział nadchodzącego jakiegoś obdartego kogoś. skrwawione ręce unosił ku górze.
- Nicht schießen! Nicht schießen! - powtarzał.
I machał czymś, co na pewno nie było białą chustą, ale...
- Komm her! - major warknął i wziął go na muszkę!
Ten zaczął zbliżać się. Wciąż powtarzał jedno:
- Nicht schießen! Nicht schießen! Ich bin kein Deutsch! Ich bin kein...
- Co on mruczy? - kapral Malicki też obrał zbliżającego się za cel.
- Że nie jest Niemcem. - wytłumaczył major.
- Rozczulające. Szybko sobie sukinsyn przypomniał.
- Wer ist das?! - na to pytanie zbliżający się krzyknął:
- Culmsee! Chełmża! Jestem z Chemży... Rydlewski! Joh... Jan. Janek Rydlewski! Nie strzelajcie! Proszę!
- Tam gdzie ziemia pękła? - oczy Malickiego zrobiły się dziwnie okrągłe.
- Ja! Ja! - na twarzy zbliżającego się pojawił się uśmiech.
- Komm! - warknął major Korzeński. - Chodź tu!
- Tak jest!
Major chwycił go za kark i pchnął prosto na Olszynę i Malickiego.
- To mamy kompana do pokera! - zawyrokował kapral Malicki i odepchnął jeńca. - Co się na mnie pchasz?!
- Gdzie reszta? - major opuścił broń.
- Tam wszyscy kaput! Te wasze granaty... - jeniec rozglądał się niepewnie dookoła.
- Ilu was tam było?
- Trzech. Rozerwało Seppa i Kurta. Ja jeden...
- Polak? Rodak? - ze złośliwością oświadczył kapral Malicki. Jeden Olszyna tylko milczał i przyglądał się jeńcowi, jak zjawisku zoologicznemu. - Co teraz?
- Teraz? - major Korzeński przewiesił stena przez ramię. - Teraz wykonanym rozkaz pułkownika Głębockiego.
- Czyli? - ocknął się strzelec Olszyna, jakby rozumiejąc, że coś i jego dotyczy.
- Czyli grzecznie zejdziemy z tego uskoku do naszych. A ty opuść tę łapska!
Jeniec z ulgą wykonał polecenie.
- Malicki manierka!
Kapral podał ją majorowi. Ten upił trochę.
- A ty, co sie tak gapisz? - kapral czuł wyższość nad jeńcem.
- Też... też... bym się napił...
- A może w łeb walnąć zdrajcę? - kapral Malicki zapalił się.
- Malicki, żebym was nie znał, to pomyślałbym, że mam egzekutora. Dajcie mu manierkę.
- Danke!
- Kurwa! Tylko nie "danke!" - warknął nie na żarty kapral Malicki. I pchnął jeńca przed siebie.
cdn
A co z Surzyńskim?
OdpowiedzUsuńShanti
A na to trzeba cierpliwości. Proszę o wyrozumiałość i cierpliwość.
OdpowiedzUsuń