niedziela, lutego 25, 2018
Bydgoski spacer z Jeremim Przyborą - odcinek 6 - Bydgoszcz, mój Neapol
"Jak do tego doszło, że na progu życia zaczętego od nowa Bydgoszcz stała się moim miastem ze snu, Neapolem wyzutego z Warszawy warszawiaka, polskim Neapolem?" - żeby to zrozumieć, pojąć i poznać (ZPP) otwieramy po raz kolejny "Przymknięte oko Opatrzności" Jeremiego Przybory, tom 3 dzieł (prawie) wszystkich! "I to nie takim, żeby zobaczyć i umrzeć, ale pożyć tam sobie spokojnie, jak już się umarło tam, gdzie się było powinno. Jak więc do tego snu o Bydgoszczy u mnie doszło?" - od ostatniego czytania minęło dwieście osiemdziesiąt stron wspomnień, m. in. przeprowadzka do Warszawy, śmierć ojca, podchorążówka, wybuch wojny, powstanie warszawskie. Obraz zrujnowanej Stolicy, ogromu nieszczęść, jakie spadły na nią po godzinie "W" tkwił w Jeremim Przyborze. Tak rodziła się motywacja bycia nad Brdą: "Nawet ten, co umierał, nie w proch, ale w gruz się obracał. Nic więc dziwnego, że ogarnęła mnie klaustrofobiczna tęsknota za zielenią życia, za trawą, łąką, drzewami...". I jak sam przyznał: "Dlatego zapewne w Łodzi zaczęła mi się śnić zielona Bydgoszcz".
Połechtam teraz lokalne ego? Mógł Jeremi wybrać Toruń. Trudno konkurować z miastem Kopernika pod względem zabytków. Bydgoszcz z kretesem przegrywa! Mistrz Jeremi wzmiankuje o bydgoskie zieleni, czystości, zamożności: "...ale przecież nie pozbawionego i sędziwej fary, i kościoła Klarysek, i prześlicznych starych spichlerzy nad Brdą. Nie mówiąc już o bogactwie bydgoskiej secesji, chociaż secesja wtedy nie była jeszcze tak doceniana jak dziś". No i wracały wspomnienia kiedy "...jeździłem z Miedzynia z rodzicami do kina, na zakupy czy na obiad do restauracji wytwornego hotelu Pod Orłem".
Zaskoczyć powinna nas odpowiedź na pytanie "dlaczego Bydgoszcz?". No to dość obszerne wyjaśnienie samego Przybory: "...trzeba na to było tych dwóch miesięcy Powstania. wojenki na wybrukowanym polu bitwy, gdzie wszystko było koloru bruku, asfaltu i gruzu. [...] tylko niebo i krew zachowały swój kolor w tym krajobrazie osaczającej zewsząd martwej szarzyzny. Nawet ten, co umierał, nie w proch, ale w gruz się obracał. Nic więc dziwnego, że ogarnęła mnie klaustrofobiczna tęsknota za zielenią życia, za trawą, łąką, drzewami...".
Rekonesans nad Brdę wykonała Mery, czyli Maria Burska-Przybora (1910-2009), pierwsza żona Jeremiego. Zachwyciło ją i miasto, i dyrektor tamtejszej tworzonej od postaw rozgłośni Polskiego Radia. Był nim Tadeusz Kański (1902-1950). Dla Autora wspomnień, to był powrót do miasta swego dorastania (jeśli nawet chodzi tylko o kilka lat): "W pierwszych dniach maja 1945 roku nastąpiła konfrontacja tej spokojnej, pogodnej egzystencji, jaką sobie wyobraziłem w trochę zapamiętanej, a trochę urojonej Bydgoszczy, z powojenną rzeczywistością tego miasta. Bałem się tego nieco, ale spotkanie wypadło nadspodziewanie korzystnie". Czy z nami tez tak nie jest? Wracamy do jakichś miejsc i szukamy dawnych kątów, tamtych wspomnień. Nie ukrywam, ze zaskoczyło mnie w tym wspominaniu jedno ze zdań: "Moje trzy bydgoskie lata upłynęły niemal wyłącznie na jej lewym brzegu, można by rzec wzdłuż przemianowanej na «1 Maja» alei Gdańskiej z jej «dopływami»". Oczywiście dostrzegał zmiany wywołane latami okrutnej okupacji, ze wskazaniem na Stary Rynek (nie wspomina nic o pierzei zachodniej z kościołem ojców Jezuitów, ale to oczywiste dla każdego bydgoszczanina). Nie bywał zbyt często po drugiej stronie Brdy? Przez trzy lata nie zachodził na Długą, Jezuicką czy Poznańską?
Owe trzy lata to przede wszystkim praca w dawnym pałacyku Blumwego, na skrzyżowaniu ul. Gdańskiej ze Słowackiego (do 1920 r. Bismarckstraße). To o tym miejscu wspomina: "...pałacyk, w którym mieściła się rozgłośnia radiowa, stał się centrum mojego życia zawodowego, a w dużej mierze i osobistego, tak bardzo się w tym okresie oba te wątki splatały". Wiemy, że ten zakątek Bydgoszczy pięknieje z każdym dniem. Pałacyk Blumwego sam w sobie jest ozdobą ul. Gdańskiej.
"...zaczął się pierwszy powojenny maj, w tle śpiewała Jeanette MacDonald (moja pierwsza filmowa miłość), a na pierwszym planie swoim głęboki basem mówił Kański" - tak pierwsze spotkanie z nowym pryncypałem zostało zapamiętane i nam przekazane. Pewnie, że zerkam do Internetu, aby sprawdzić jak i co śpiewała muzyczna i filmowa miłość mistrza Jeremiego. Nagrania na YT robią wrażenie (patrz m. in. "Ah Sweet Mystery Of Life" z filmu "Naughaty Marietta" z 1935 r.)*.
Sprostowania wymaga informacja o Tadeuszu Kańskim. Mistrz podaje "pochodził ze Lwowa". Nieprawda. T. Kański urodził się w Raju w dawnym województwie tarnopolskim. Faktem jest, że studiował we Lwowie i związał swój artystyczny byt z tym miastem. Okazuje się, że Bydgoszcz i jej rozgłośnia stała się przystanią dla powojennych rozbitków: "W swoim zespole miał wówczas oprócz bydgoszczan również ludzi ze Lwowa, Wilna, także osoby z Wybrzeża, z Poznania i z Łodzi. Na koniec z radością stwierdził, że mozaika wzbogaci się o przedstawiciela Warszawy w mojej osobie". Bardzo serdecznie wspomina ten bydgoski okres radiowania: "Można też założyć, że ludzie w tym czasie w Radiu bydgoskim po prostu lubili się wzajem przez te dwa lata «panowania» Kańskiego. [...] On po prostu wszystkich nas w tym Radiu lubił i uważał za «swoich»". Trzeba-że czego innego w miejscu pracy? A osobowość szefa, to podstawa.
No i zaczęło się bydgoskie bytowanie Jeremiego Przybory. Sam określił ten czas, jak "«domowe» lata bydgoskie, które tak nazywam, ponieważ były dla mnie czymś w rodzaju powrotu do domowego patriarchatu,z którego przedwcześnie wyrwała mnie śmierć ojca [tj. 24 VI 1931 - przyp. KN]". Oczywiście Przybora nie koncentruje się na samym pracowaniu. Dostrzegał rozwój Bydgoszczy i wiązał go właśnie z Radiem: "Niewielki w końcu budyneczek, produkujący parę godzin programu na dobę, a całe, spore przecież miasto, od tego piękniej, rozwija się, pulsuje życiem". Dostrzegał w swym szefie skutecznego obrońcę przed skażeniem komunizmem miejsca, w którym przyszło mu pracować.
I to poniekąd za sprawą Kańskiego stał się... piórem radiowym. Nad dyrektorem zawisły gradowe chmury niepewności, wezwanie do Warszawy. Mógł nie wrócić. Wena twórcza podpowiedziała myśl:
Wezyr nie wraca. Po włosów jej kaskiem
łzy się jak perły z ócz sypią.
Już sierp księżyca nad oliwnym laskiem
w przeciwną stronę się wypiął...
Zaskoczyła mnie informacja na temat satyrycznej audycji pt. "Pokrzywy nad Brdą". Byłem przekonany, że to właśnie Jeremi Przybora był jej autorem (lu współautorem), a tym samym zaczął rozwijać swój talent pisarski, a tu niespodzianka: "Jej twórcami i animatorami byli dwaj moi koledzy - Zdzisław Kunstman (ze Lwowa) i Czesław Nowicki (chyba z Warszawy). [...] Od czasu do czasu i ja pisywałem do tej audycji, ale w żadnym razie nie przypisuję sobie jej autorstwa i popularności". Swoją drogą ciekawe, ale na portalu "Kuriera Galicyjskiego" jest cytowany artykuł autorstwa Jerzego Lubacha, który pisząc o Z. Kunstmanie (bynajmniej nie rodowitym lwowiaku) podaje: "Po wojnie powraca do zawodu radiowca, pracując w rozgłośniach w Poznaniu i Bydgoszczy, którą zorganizował praktycznie od zera. Warto wspomnieć, że to właśnie Kunstman pierwszy odkrył radiowy talent Jeremiego Przybory, ściągając go do Bydgoszczy na spikera".** Nie znajdujemy potwierdzenia tego faktu we wspomnieniach samego J. Przybory, choć w pewnym miejscu napisał o zaprzyjaźnieniu się z nim. Co do "Pokrzyw nad Brdą", to Autor w innym miejscu cytuje swą warszawską wypowiedź: "Pokrzywy nad Brdą nie były programem mojego autorstwa. Ja w nich jedynie miewałem od czasu do czasu swoje gościnne parę minut".
Oprócz kwitnącego wątku radiowego mamy osobiste uwagi, jak ta: "A ja wraz z żoną i córeczką Martą porastać już zaczynamy w piórka małej stabilizacji". Nas bydgoszczan powinno zainteresować, gdzie kwitła owa stabilizacja: "...zamieszkaliśmy na Ossolińskich, alei malowniczo usytuowaną pośród dwu szpalerów czerwonych dębów kanadyjskich promenadą, rozdzielającą dwie jezdnie tej pięknej alei. Dęby te jesień zdobi w nieporównane barwy". A jakże, pisałem na ich temat w 62 odcinku "Smakowania Bydgoszczy". Niestety, nie dowiemy się jaki to był numer domu. Ze swej strony mogę tylko dodać: Mistrz nie mylił się, to jedno z najbardziej magicznych miejsc w Bydgoszczy, w każdym bądź razie ja jestem w nim zakochany. Lokum było przestrzenne, bo aż czteropokojowe. Stąd i nie dziwota, że czytamy o kolejnych krokach: "...sprowadziłem do Bydgoszczy również resztę mojej rodziny: mamę, siostrę i szwagra, którzy zamieszkali z nami". Nie wiedziałem o pracy siostry i szwagra w bydgoskim radio. "Jedynie więc moja sześćdziesięciopięcioletnia matka i dwuletnia Marta nie posługiwały się w tym czasie w mojej rodzinie mikrofonem" - żartobliwie spuentował stan rzeczy Jeremi P. Jest w tych wspomnieniach jeszcze jeden radiowy smaczek: Kazimierz Serocki (1922-1981) akompaniował "...niejakiemu Przyborze do jego wątpliwego popisu wokalnego - recitalu francuskich piosenek". Nie dość na tym pierwsze liryczne teksty Przybory miały powstać właśnie do muzyki samego Serockiego. Kompozytor miał też w przyszłości swój udział w poznaniu Jeremiego Przybory z Jerzym Wasowskim. Smaczku mi dodaje jeszcze jeden fakt: radiowym kolegą Jeremiego był Staś Skotnicki, syn bohatera znad Bzury genr. Stanisław Grzmota-Skotnickiego (miasto po latach uczciło dawnego leguna i piłsudczyka ulicą na Wzgórzu Wolności, dawnym Wzgórzu Bismarcka).
Jeremi Przybora nie kryje wątków politycznych, jakie wdarły się do jego życia w Bydgoszczy. To tu w 1947 r. został członkiem komunistycznej Polskiej Partii Robotniczej. Nie wiem czy nie mylił się kreśląc dość idylliczny obraz: "W dodatku ówczesna Bydgoszcz była daleka od tego, co się już po cichu działo gdzie indziej. Od aresztowań, wywózek, mordowania". Nie mnie uzupełniać ten zasób wiedzy czy pamięci wybitnego Pisarza. Mordownia UB znajdowała się przy ul. ks. R. Markwarta. Każdy bydgoszczanin wie, że to niewielki spacer od siedziby Radia. O swym akcesie do PPR napisał: "Moje wstąpienie do partii przypadło na okres, kiedy moi liczni koledzy również hurmem ruszyli pomnażać partyjne szeregi". Ciekawie ten fakt skwitował szwagier, na którego oczach wykluwała się bolszewicka rewolta w Rosji w 1917 r.: "Nadeszły czasy, w których żeby jakoś przetrwać, każdy musi się do czegoś zapisać". Zabawna była polityczna konfiguracja w domu pana Jeremiego.
W czerwcu 1948 r. skończył się pobyt państwa Przyborów w Bydgoszczy (choć pozostała tu i matka i siostra). Jeremi Przybora nie ukrywa, że opuszczenie miasta, to konsekwencja zmian w Bydgoskim Radio, choćby opuszczenie go przez dyrektora Tadeusza Kańskiego (o ich wzajemnych relacjach, na podstawie wspomnień, można by snuć oddzielną opowieść). Warto wspomnieć o pewnym domowym epizodzie w mieszkaniu przy Ossolińskich: "Za pośrednictwem jakiejś instytucji zajmującej się zatrudnianiem resztek Niemców, jacy przebywali jeszcze w Bydgoszczy, zanim zostali wysiedleni, udało się Mery zdobyć Niemkę do dziecka". Tak, Marta miała niemiecką nianię, raptem piętnastoletnią Gretchen. Dziewczyna bardzo dobrze czuła się w domu swych polskich państwa, mała Przyborówna przepadała za "Małgosią", jak kazała na siebie wołać. Aż razu pewnego: "Wściekłem się bodaj za to, że nadużyła prawa człowieka pracującego do czasu wolnego od pracy. Dała sobie wychodne bez uzgodnienia tego z nami, co obudziło w zemnie, przyswojone sobie zapewne podświadomie od okupanta, instynkty blockführera wobec więźnia z jego bloku. Zwymyślałem straszliwie naszą Gretchen, dając jej do zrozumienia, choć nie artykułując może tego tak dosłownie, że jest szkopską gówniarą, która śmie zachowywać się bezczelnie wobec jej «polskich państwa»". No i dziewczę zniknęło z domu. A Jeremi Przybora chyba pozostał z gryzącym dylematem moralnym ,skoro po latach nie omieszkał go wspomnieć, choć raczej stawia on go w dość niesympatycznym świetle. Dręczyło tez wtedy sumienie, chciał naprawić błąd, ale było za późno...
Zaskoczyła mnie informacja na temat satyrycznej audycji pt. "Pokrzywy nad Brdą". Byłem przekonany, że to właśnie Jeremi Przybora był jej autorem (lu współautorem), a tym samym zaczął rozwijać swój talent pisarski, a tu niespodzianka: "Jej twórcami i animatorami byli dwaj moi koledzy - Zdzisław Kunstman (ze Lwowa) i Czesław Nowicki (chyba z Warszawy). [...] Od czasu do czasu i ja pisywałem do tej audycji, ale w żadnym razie nie przypisuję sobie jej autorstwa i popularności". Swoją drogą ciekawe, ale na portalu "Kuriera Galicyjskiego" jest cytowany artykuł autorstwa Jerzego Lubacha, który pisząc o Z. Kunstmanie (bynajmniej nie rodowitym lwowiaku) podaje: "Po wojnie powraca do zawodu radiowca, pracując w rozgłośniach w Poznaniu i Bydgoszczy, którą zorganizował praktycznie od zera. Warto wspomnieć, że to właśnie Kunstman pierwszy odkrył radiowy talent Jeremiego Przybory, ściągając go do Bydgoszczy na spikera".** Nie znajdujemy potwierdzenia tego faktu we wspomnieniach samego J. Przybory, choć w pewnym miejscu napisał o zaprzyjaźnieniu się z nim. Co do "Pokrzyw nad Brdą", to Autor w innym miejscu cytuje swą warszawską wypowiedź: "Pokrzywy nad Brdą nie były programem mojego autorstwa. Ja w nich jedynie miewałem od czasu do czasu swoje gościnne parę minut".
Oprócz kwitnącego wątku radiowego mamy osobiste uwagi, jak ta: "A ja wraz z żoną i córeczką Martą porastać już zaczynamy w piórka małej stabilizacji". Nas bydgoszczan powinno zainteresować, gdzie kwitła owa stabilizacja: "...zamieszkaliśmy na Ossolińskich, alei malowniczo usytuowaną pośród dwu szpalerów czerwonych dębów kanadyjskich promenadą, rozdzielającą dwie jezdnie tej pięknej alei. Dęby te jesień zdobi w nieporównane barwy". A jakże, pisałem na ich temat w 62 odcinku "Smakowania Bydgoszczy". Niestety, nie dowiemy się jaki to był numer domu. Ze swej strony mogę tylko dodać: Mistrz nie mylił się, to jedno z najbardziej magicznych miejsc w Bydgoszczy, w każdym bądź razie ja jestem w nim zakochany. Lokum było przestrzenne, bo aż czteropokojowe. Stąd i nie dziwota, że czytamy o kolejnych krokach: "...sprowadziłem do Bydgoszczy również resztę mojej rodziny: mamę, siostrę i szwagra, którzy zamieszkali z nami". Nie wiedziałem o pracy siostry i szwagra w bydgoskim radio. "Jedynie więc moja sześćdziesięciopięcioletnia matka i dwuletnia Marta nie posługiwały się w tym czasie w mojej rodzinie mikrofonem" - żartobliwie spuentował stan rzeczy Jeremi P. Jest w tych wspomnieniach jeszcze jeden radiowy smaczek: Kazimierz Serocki (1922-1981) akompaniował "...niejakiemu Przyborze do jego wątpliwego popisu wokalnego - recitalu francuskich piosenek". Nie dość na tym pierwsze liryczne teksty Przybory miały powstać właśnie do muzyki samego Serockiego. Kompozytor miał też w przyszłości swój udział w poznaniu Jeremiego Przybory z Jerzym Wasowskim. Smaczku mi dodaje jeszcze jeden fakt: radiowym kolegą Jeremiego był Staś Skotnicki, syn bohatera znad Bzury genr. Stanisław Grzmota-Skotnickiego (miasto po latach uczciło dawnego leguna i piłsudczyka ulicą na Wzgórzu Wolności, dawnym Wzgórzu Bismarcka).
Jeremi Przybora nie kryje wątków politycznych, jakie wdarły się do jego życia w Bydgoszczy. To tu w 1947 r. został członkiem komunistycznej Polskiej Partii Robotniczej. Nie wiem czy nie mylił się kreśląc dość idylliczny obraz: "W dodatku ówczesna Bydgoszcz była daleka od tego, co się już po cichu działo gdzie indziej. Od aresztowań, wywózek, mordowania". Nie mnie uzupełniać ten zasób wiedzy czy pamięci wybitnego Pisarza. Mordownia UB znajdowała się przy ul. ks. R. Markwarta. Każdy bydgoszczanin wie, że to niewielki spacer od siedziby Radia. O swym akcesie do PPR napisał: "Moje wstąpienie do partii przypadło na okres, kiedy moi liczni koledzy również hurmem ruszyli pomnażać partyjne szeregi". Ciekawie ten fakt skwitował szwagier, na którego oczach wykluwała się bolszewicka rewolta w Rosji w 1917 r.: "Nadeszły czasy, w których żeby jakoś przetrwać, każdy musi się do czegoś zapisać". Zabawna była polityczna konfiguracja w domu pana Jeremiego.
W czerwcu 1948 r. skończył się pobyt państwa Przyborów w Bydgoszczy (choć pozostała tu i matka i siostra). Jeremi Przybora nie ukrywa, że opuszczenie miasta, to konsekwencja zmian w Bydgoskim Radio, choćby opuszczenie go przez dyrektora Tadeusza Kańskiego (o ich wzajemnych relacjach, na podstawie wspomnień, można by snuć oddzielną opowieść). Warto wspomnieć o pewnym domowym epizodzie w mieszkaniu przy Ossolińskich: "Za pośrednictwem jakiejś instytucji zajmującej się zatrudnianiem resztek Niemców, jacy przebywali jeszcze w Bydgoszczy, zanim zostali wysiedleni, udało się Mery zdobyć Niemkę do dziecka". Tak, Marta miała niemiecką nianię, raptem piętnastoletnią Gretchen. Dziewczyna bardzo dobrze czuła się w domu swych polskich państwa, mała Przyborówna przepadała za "Małgosią", jak kazała na siebie wołać. Aż razu pewnego: "Wściekłem się bodaj za to, że nadużyła prawa człowieka pracującego do czasu wolnego od pracy. Dała sobie wychodne bez uzgodnienia tego z nami, co obudziło w zemnie, przyswojone sobie zapewne podświadomie od okupanta, instynkty blockführera wobec więźnia z jego bloku. Zwymyślałem straszliwie naszą Gretchen, dając jej do zrozumienia, choć nie artykułując może tego tak dosłownie, że jest szkopską gówniarą, która śmie zachowywać się bezczelnie wobec jej «polskich państwa»". No i dziewczę zniknęło z domu. A Jeremi Przybora chyba pozostał z gryzącym dylematem moralnym ,skoro po latach nie omieszkał go wspomnieć, choć raczej stawia on go w dość niesympatycznym świetle. Dręczyło tez wtedy sumienie, chciał naprawić błąd, ale było za późno...
* * *
Tym odcinkiem żegnamy się z cyklem. Więcej z mistrzem Jeremim Przyborą nie będziemy już spacerować po mym rodzinnym mieście. Koniec. Proszę się jednak nie zdziwić, jeśli w sierpniu otworzę ten przepastny tom raz jeszcze. Warto chyba poznać powstańcze losy Autora. Nie twierdzę, że zrobię to na pewno. Postaram się. No to zostawiam na pół roku "Przymknięte oko Opatrzności...". Przypominam, że 4 marca (a więc za miesiąc, na świętego Kaziuka) przypadnie XIV rocznica śmierci Jeremiego Przybory.
* https://www.youtube.com/watch?v=1xpKeabZlEs&list=RD1n_bUSywN94&index=2 (data dostępu 29 I 2018)
** http://kuriergalicyjski.com/historia/upamietnienia/1628-moja-duma-o-atamanie?showall=1&limitstart= (data dostępu 3 II 2018)
Brak komentarzy:
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.