czwartek, grudnia 28, 2017

Spotkajmy się na Unter den Linden 7 - Treffen wir uns in Unter den Linden 7 (09)

Messerschmitt Bf 109 poderwał się do lotu. Major Hermann Schmutt nie patrzył na pomierniki. Zdawało się, że sunął prosto na rozpalone afrykańskie słońce. Zaraz za nim w niebo wzniosły się maszyny Maxa Röhlera, Udo Wernera i Karla Wentza. Ten ostatni jak zwykle musiał pomachać skrzydłami. I nie miało znaczenia czy widzi to błękitnooka Viola Herbst.  Zakochał się niczym sztubak. Wiedział o jej życiu, walczącym gdzieś na Wschodzie mężu. Nie słuchał rad i ostrzeżeń, że krewki Prusak spadnie kiedyś na afrykańska pustynię ze swego spadochronu i po prostu mordę mu obije. Dla niego była Dulcyneą z Toboso. Ponoć napisał dla niej sonet, elegię czy inne poetyckie wypociny. A "V. H." kazał sobie wymalować na kadłubie swego myśliwca.


- Anglików nie widać! - usłyszał w słuchawkach. To był Max.
- A ciebie, to bardzo martwi? - Schmutt lubił się z nim przekomarzać. 
- Fajnie by było, jakby kilku nie wróciło na herbatkę - ryknął Max.
Schmutt tylko uśmiechnął się do siebie. Miał dług wdzięczności wobec przyjaciela. Ostatnio obskoczyli ich Anglicy. Dwaj siedli mu na ogonie i zrobiło się naprawdę gorąco. Max nadleciał niczym kawaleria w westernie, jakich wiele widzieli jeszcze w przedwojennym Berlinie. Strącił jednego Angola, a drugi z dymiącym silnikiem odleciał w kierunku swoich. To było kilka czy kilkanaście bardzo gorących minut.
Czuł, jak maszyna unosi się coraz wyżej. Wyrównał lot. Miły sercu warkot silnika był dla niego, jak muzyka, śpiew skowronka o poranku. To nic, że kadłub miał podziurawiony niemal jak sito. Wiedział, że dopóki w jego kokpicie jest ONA, to nic mu nie grozi. Zerknął na zdjęcie umocowane na bocznej ściance samolotu.
- Gretchen, ten dzień będzie dla ciebie.
Ostatni list wrócił z nadrukiem: "Adresat nieznany". Bardzo go to zdziwiło. Napisał do rodziców. I wtedy dowiedział się, że Hoffbauerowie sprzedali dom i wyjechali do jakieś tam guberni. Rodzice wiedzieli tylko, że to gdzieś na wschodzie, chyba w Polsce. Wiedział też, że pojechali bez Gretchen. Bo ona chyba mieszka w Dreźnie.
- Nie uciekniesz mi przepióreczko! Znajdę cię nawet w Dreźnie! - tak, rozmarzył się. Karlowi lubił dogryzać w kwestii Violi H., a sam marzył tylko o jednym: spotkać się z Gretchen, wtulić w jej włosy, czuć drżenie jej warg. 
- Chyba mamy gości "na pięć po ósmej"? - dotarły do niego słowa Maxa. Ich samoloty zrównały się. Spojrzał w określonym kierunku. Faktycznie pojawiły się tam nieregularne plamy, które powoli stawały się sylwetkami brytyjskich maszyn. - To do roboty, Herr major!
Max dodał gazu i rzucił się z całym impetem w kierunku nadlatujących. 
- Co robimy? - Udo bez konkretnego rozkazu nie uderzał. Brakowało mu fantazji w czasie lotu. Systematyczny, jak automat, precyzyjny. 
- Bierz na cel i wal! - rzucił komendę i sam ruszył w kierunku wroga. Jego Messerschmitt Bf 109 nabierał prędkości. Zrobił użytek ze swoich karabinów maszynowych. Długa seria przecięła powietrze. Anglik zrobił nagły zwrot. Uniknął przyjęcia tego gradu kul na swój korpus. Pewnie byłoby po nim. 
- Udo atakuje! - usłyszał w słuchawkach i już po chwili widział, jak ten nabiera wysokości, aby stamtąd spaść na wroga niczym jastrząb na gołębia. Na dobre zaczynał się czas polowania. Trzeba było wiele sprytu, aby z myśliwego nagle nie stać się zwierzyną. Pierwsza zasada: nie dać się zaskoczyć. Druga zasada: po prostu nie dać się zabić. Tyle śmierci już widział.
Nagle poczuł szarpnięcie.  To takie uczucie, jakby na lewym skrzydle usiadł słoń. Kątem oka zerknął. Skrzydło... Zmrużył oczy. Nie mógł mieć żadnych wątpliwości seria z karabinów pokładowych wroga odcięła mu część skrzydła. Nacisnął drążek sterowy w przeciwnym kierunku. Musiał tak zrobić. Jego Bf 109 przechylał się groźnie w otchłań lewej strony. Posłał serię ze swej broni w kierunku trzech nadlatujących maszyn. Wróg mnożył się? Było ich coraz więcej.
- Max! Max!
- Co się dzieje? - usłyszał głos przyjaciela w słuchawkach.
- Oberwałem!... Straciłem część skrzydła!... Tracę wysokość!...
- Szajs! - warknął tamten. Ujrzał jego maszynę nad sobą. Sunął w górę. Zaraz spadnie na Anglika? Ale to oni obskoczyli jak natrętne osy. Dwie maszyny spadły na Maxa, jak stalowe wampiry. Ale to nie były angielskie maszyny.
- Herr major! - to był krzyk Maxa. Rzadko tytułował go w ten sposób. - To... to... Polacy!
- Polacy?
- Mein Gott! Wieder diese Polen! 
Major Hermann Schmutt sam się przekonał o tym równie szybko. Samolot, który zaszedł go od ogona miał na dziobie wymalowaną szachownicę. Biało-czerwoną. Zagryzł wargi. Od czasu kampanii norweskiej po raz kolejny ci  szaleńcy. Miał wrażenie, że polska kawaleria ze swych ognistych rumaków przesiadła się na Spitfire Mark IX. Ale spotkać ich tutaj? W Afryce? Tego się nie spodziewał! Poczuł, że robi mu się duszno.
Ale nie było czasu na rozmyślania nad rodzajami broni. I Polakach. Samolot Maxa Röhlera płonął. Udo Werner prowadził nierówną walkę z trzema maszynami.
- Karl! Karl! - wywoływał Karla Wentza. Ale ten nie odpowiadał. Major Hermann Schmutt pierwszy raz poczuł, że to może być jego ostatni lot patrolowy. Nigdy się nie bał. Podrywał swe maszyny do kolejnych misji nie myśląc, że może mu coś się stać. Tym razem było inaczej. Udawało mu się wyrównać lot. Tylko, że docierało do niego co innego: dookoła szalały obce samoloty. Już widział kolejne dwa z szachownicami.
- Karl! Karl! - powtórzył. Niepokój wzrastał. Dałby głowę, że czasza spadochronu jaka pojawiła się na niebie, to Max. Chciał w to wierzyć. Musiał w to wierzyć. Udo Werner wiedziony instynktem rzucił swą maszynę prosto w paszczę wroga. Dostał się prosto w krzyżowy ogień. Śmigło jego Messerschmitta rozleciało się, jakby było z papieru. Maszyna wpadła w korkociąg. Nie miał szans. Anglicy, bo to na pewno byli Anglicy, nie odpuścili. Runęli za nim.
Major Hermann Schmutt usłyszał warkot silnika za sobą. To był Polak. Czuł, że powoli traci panowanie nad maszyną. Wiedział, że pozostało mu tylko jedno: skok. Zimny pęd powietrza niemal wciskał go w kokpit. Silnik niebezpiecznie zacharczał. Samolot kładł się na lewą stronę. Zaraz wpadnie w beczkę. Szarpnął się, aby wyskoczyć. To nic, że dookoła fruwały obce samoloty. Śmierć tu czy na zewnątrz. To nie miało teraz żadnego znaczenia. Wyskoczył.
Spadał w dół. Szarpnął linkami spadochronu. Ale czasza nie pojawiała się nad nim. Szarpnął raz jeszcze. Nie wiedzieć skąd naszła go modlitwa:
- Vater unser im Himmel, geheiligt werde Dein Name... - przerwał. Polak przeleciał nad nim. Widział brzuch maszyny. - Dein Reich komme...
Czasza otworzyła się. To teraz nim szarpnęło. Ale to było zbawienne szarpnięcie. Czyżby u góry wysłuchano jego modlitwy? Czyżby jeszcze nie tym razem? Gott mit uns? - coraz to wątpił w tę maksymę. Spadał powoli. Niemal majestatycznie. Widział na dole dwa gorejące ogniska. Ale nie rozpalił go żaden człowiek. Pustynia była jak martwa nieskończoność. To dopalały się samoloty jego towarzyszy. Klucza, którego już nie było. Nie miało to teraz znaczenia czy to był Karl, Max czy Udo. On, major Hermann Schmutt dostał od losu, Boga, czy diabli wiedzą kogo tam jeszcze jedną szansę. Szansę na życie.
Dotknął ziemi. Piachu. Padł na niego. Gdyby mógł ucałowałby ten skrawek pustyni. Spojrzał w niebo. Samoloty odleciały. Nikogo nie obchodził los samotnego pilota. Pustynie brała go teraz w swe kleszcze. Od niej, jej kaprysów zależało czy niemiecki pilot przeżyje...
- Gretchen... 

cdn

6 komentarzy:

  1. Pełen dynamiki opis sytuacji.
    Dobrze się czyta.

    Jeremi

    OdpowiedzUsuń
  2. Pierwszy raz wysłałem moich bohaterów w przestworza. Jeśli mi się to udało, to dziękuję za uznanie. Każdy bodziec czyni to pisanie coraz bardziej sensowniejszym. Cieszę się każdym pozytywnym odbiorem mej fabuły. Może zbyt dużo tego mego gryzmolenia? Blog na tym cierpi?

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie uważam by blog mógł na tym cierpieć, przeciwnie.
    Chętnie czytam pańskie opowiadania, wyrazy uznania za fantazję.

    A wracając do opowiadania,
    czy machanie skrzydłami przed startem, to nie był "znak rozpoznawczy" Czerwonego Barona?

    Jeremi

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wielu lotników w ten sposób robiło. Fantazja, demonstracja - różnie to określano. Dziękuję za opinię. Sam jestem bardziej krytyczny do tego, co robię.

      Usuń
  4. Autocenzor?

    Jeremi

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.