wtorek, grudnia 26, 2017
Winfield Howard - powrót / Winfield Howard - return (04)
Przed domem bawiła się dziewczynka. Dłubała patykiem w piachu. Na widok jeźdźca podniosła głowę. Rzuciła patyk i wbiegła do domu, krzycząc:
- Dziadku! Dziadku! Dziadku!
Z domu wyszedł stary mężczyzna. Siwa głowa kontrastowała z jego czarną, pomarszczoną twarzą. Nie musiał nawet mrużyć oczu. I tak by nic nie dostrzegł. Ledwo widział zarys swojej wnuczki. to gdzie mu dojrzeć jakiegoś jeźdźca, który odbijał się na linii horyzontu.
- Spokojnie Ruth, spokojnie.
- Ja się boję dziadku!
- Idź do domu. Schowaj się, jak chcesz. Ja... porozmawiam z tym panem.
- Znasz go dziadku? - dziewczynka z niedowierzaniem śledziła, jak sylwetka na koniu rosła w jej oczach. Jeździec i dwa konie. Na tych z tyłu jakieś podłużne, zwisające pakunki, jakby jelenie?
- Kochanie, nawet nie wiem skąd on jedzie?
Sprawdzając grunt laską zszedł z ganku.
- Idź do domu.
- Ale...
- Nic tu po tobie, kochanie - powiedział dość stanowczo. Rzadko bywał stanowczy wobec wnuczki, tym bardziej posłuchała od razu. Tak, miała zawiedziona minkę, ale podreptała do domu. - I zarygluj drzwi. Bez względu, co by się nie działo, to siedź cicho, jak myszka. Rozumiesz, Ruth?
- Rozumiem dziadku, ale...
- Nie ma żadnego "ale". Słuchaj dziadka!
Jeździec wjechał w bezpośrednie obejście. Moses Freeman czuł uderzenia kopyt.
- Kto jesteś? I czego od nas chcesz? - zapytał bez ogródek.
- Nie poznajesz mnie, stary?
Moses Freeman znał ten głos. Miał wrażenie, że to przeszłość do niego przemówiła, kiedy żyła jego żona, córka... Miał minę człowieka, jakby usłyszał coś, czego nie miał już prawa doznać w tym życiu.
- Win? Winfield Howard? To ty?
Stary stał bezbronny, opierając się tylko na lasce.
- Ja.
- Wypuścili cię?
- Jak widzisz.
- Właśnie, że ciebie... nie... widzę... Prawie nic nie widzę.
Winfield Howard zsiadł z konia.
- Co tak śmierdzi?
- Wiozę do domu Matta Watersa. I tego drugiego...
- Kogo?
- Zapomniałem. Chcieli mnie zabić. Na zlecenie swego pana i wuja.
- Mówisz...
- Mówię o Greggu. Nasłał na mnie tych dwóch, żeby raz na zawsze zamknąć mi usta. A ty coś na ten temat wiesz?
- Ja?
- Zdradziłeś mnie Mosesie Freeman!
Stary czuł, jak dreszcz przechodzi mu po spracowanych plecach.
- Chcesz mnie zabić? To strzelaj! No! Na, co czekasz!
- Powiedz mi tylko jedno: dlaczego tak prawy człowiek, jak ty kłamał przed sędzią Londonem?
Zapadło niezręczne milczenie. Stary podniósł ku oczom ręce. Ich zarys miał przed nosem.
- To nie tak...
- A jak?! - Winfield Howard chwycił za ramiona Starego. - Wsadziliście mnie na dziesięć lat! Za co?!
- Oni... oni... zgwałcili...
- Co? O czym ty mówisz?!
- Zgwałcili moją Mary... Zgwałcili... Zeszmacili mój skarb! Rozumiesz?!
- Nic nie rozumiem!
- Bo wy biali zawsze tak! Dla was czarny, to rzecz, to śmieć! Można go zdeptać, zniszczyć, opluć, poniżyć, zabić! Jak przed '61! Nic, nic się nie zmieniło! Zgwałcili moją Mary!...
Zakrył rękoma twarz.
- Kto?
- Domyśl się, Winfieldzie Howard! Domyśl! A potem... potem... rok później... moja Mary tam...
Wskazał ręką w kierunku, gdzie rósł stary dąb.
- Tam ją znalazła moja Agatha. Tam!... Z tego kompletnie oszalała. Zastrzeliła się za domem, na grobie Mary... Z mego pistoletu, tego który mi dał mój przyjaciel... Nazywał się... nazywał się... Winfield Howard.
Na te słowa wybiegła z domu dziewczynka. Ciągnęła za sobą kawaleryjską szablę.
- Niech pan nas zostawi! - krzyknęła.
- Ruth! Do domu! - warknął na nią Stary.
Ale Ruth nie słuchała.
- To... córka Mary? - Winfield Howard nie musiał pytać. Jaśniejsza karnacja skóry zdradzała poniekąd ojcostwo.
- To córka Mery - potwierdził Moses Freeman. - Mojej księżniczki. Teraz ona tu panuje. Odłóż tę szablę!
- Ale...
- Słyszę, jak szurasz nią po podeście! Ruth do domu!
Dziewczynka zawiedziona zawróciła.
Kiedy tylko Moses Freeman usłyszał skrzypnięcie zamykanych drzwi, powiedział:
- Powiedzieli, że zabiją moją córkę, spalą dom... Grozili Klanem.
- Tu nie ma Klanu!
- Nic nie wiesz, Winfieldzie Howard. Nie było ciebie tu tyle lat.
- Bo wsadziliście mnie... niewinnego za kraty!
- Grozili, że zabiją Mary.
- Byłem niewinny! - Winfield Howard chwycił go za poły znoszonej marynarki.
- Chcesz mnie zabić?! - jedyną jego obroną był... krzyk. - To mnie zabij! Zabij Winfieldzie Howard! Wszystko mi jedno, co ze mną zrobisz. Ale, co z Ruth?! Co z Ruth?!
Rozpłakał się. Winfield Howard nie zwracał uwagi na dom. Dostrzegł by wtedy w oknie dziewczynkę, która z bezsilności przygryza wargę, a łzy cieknęły po jej policzkach.
- Zastrzel, jeśli taka twoja wola! Zastrzel!
Winfield Howard pchnął starego przed siebie.
- Co... co... robisz?!
Ale Winfield Howard nic nie mówił, tylko popychał go ku koniom.
- Cu... cuchnie...
- To ścierwo jednego z tych, co chcieli mnie zabić. Nie bój się nie dołączysz do nich.
I wziął jego trzęsącą się rękę. Obaj dotknęli końskiego zadu. Koń lekko wierzgnął.
- O, co chodzi? - Moses Freeman był już bardziej spokojny, ale dalej nie rozumiał o co chodzi przybyszowi.
- Dotknij. Czujesz?
I posunął dłonią po wypalonym monografie.
- W...? - stary niepewnie wyczul kształt litery.
- Dalej!
- H.
- Pamiętasz?
- Nie... nie rozumiem...
- Razem piętnowaliśmy tego konia i bydło na ranczo.
- To twój koń!
- Ale nie ja na nim siedziałem.
Bzykanie much unoszące się nad owiniętym trupem stawało się coraz bardziej natrętne.
- Nie chcesz... ich... gdzieś tu...
- Zakopać? Nie! Wiozę ich w prezencie dla Gregga.
- On... ciebie... zabije...
- Teraz ja ci powiem stary: wszystko mi jedno! Ale nie, nie myśl, że chcę dać się zabić jego oprychom. Jadę odebrać, co moja. Zapłaci mi za moje uwięzienie i za moje ranczo. Za każdego konia, którego mi ukradł i za każdą krowę, którą zagarnął...
- To już tyle lat...
- Zapłacić...
- Jego ranczo, to twierdza.
- Z a p ł a c i !
- Bo wsadziliście mnie... niewinnego za kraty!
- Grozili, że zabiją Mary.
- Byłem niewinny! - Winfield Howard chwycił go za poły znoszonej marynarki.
- Chcesz mnie zabić?! - jedyną jego obroną był... krzyk. - To mnie zabij! Zabij Winfieldzie Howard! Wszystko mi jedno, co ze mną zrobisz. Ale, co z Ruth?! Co z Ruth?!
Rozpłakał się. Winfield Howard nie zwracał uwagi na dom. Dostrzegł by wtedy w oknie dziewczynkę, która z bezsilności przygryza wargę, a łzy cieknęły po jej policzkach.
- Zastrzel, jeśli taka twoja wola! Zastrzel!
Winfield Howard pchnął starego przed siebie.
- Co... co... robisz?!
Ale Winfield Howard nic nie mówił, tylko popychał go ku koniom.
- Cu... cuchnie...
- To ścierwo jednego z tych, co chcieli mnie zabić. Nie bój się nie dołączysz do nich.
I wziął jego trzęsącą się rękę. Obaj dotknęli końskiego zadu. Koń lekko wierzgnął.
- O, co chodzi? - Moses Freeman był już bardziej spokojny, ale dalej nie rozumiał o co chodzi przybyszowi.
- Dotknij. Czujesz?
I posunął dłonią po wypalonym monografie.
- W...? - stary niepewnie wyczul kształt litery.
- Dalej!
- H.
- Pamiętasz?
- Nie... nie rozumiem...
- Razem piętnowaliśmy tego konia i bydło na ranczo.
- To twój koń!
- Ale nie ja na nim siedziałem.
Bzykanie much unoszące się nad owiniętym trupem stawało się coraz bardziej natrętne.
- Nie chcesz... ich... gdzieś tu...
- Zakopać? Nie! Wiozę ich w prezencie dla Gregga.
- On... ciebie... zabije...
- Teraz ja ci powiem stary: wszystko mi jedno! Ale nie, nie myśl, że chcę dać się zabić jego oprychom. Jadę odebrać, co moja. Zapłaci mi za moje uwięzienie i za moje ranczo. Za każdego konia, którego mi ukradł i za każdą krowę, którą zagarnął...
- To już tyle lat...
- Zapłacić...
- Jego ranczo, to twierdza.
- Z a p ł a c i !
Moses Freeman stał bezradny, jak wtedy, kiedy pan Julius Fitzgerald sprzedał jego Frances, a małego Normana zatłukł na śmierć nadzorca Geoffrey Fisher. Nic nie mógł zrobić. Tylko patrzeć. Z gołymi pięściami rzucić się na sforę rozszalałych psów. Kiedy dowiedział, się, że po latach powieszono Fishera już go na plantacji nie było. Ponoć żył jeszcze, kiedy rozpalono pod nim ognisko. Ale on tego nie zrobił. Teraz nawet nie mógł zobaczyć, jak Winfield Howard odjeżdżał. Po chwili poczuł na swojej dłoni delikatne muśnięcie małych palców. Drgnął.
- To, ja dziadku.
- Ruth?
- Kto to był dziadku? Czego od ciebie chciał?
- To... to... nikt... drogi szukał...
- Kłamiesz dziadku - rezolutnie oświadczył dziewczynka.
- Jak możesz?
- Nigdy tak... nie krzyczałeś.
- Ja? - zaskoczył się. Dotknął ręką jej główki.
- Krzyczałeś: "zastrzel mnie!".
- Widzisz... Ruth... to...
- Tylko nie kłam!
- To, ja dziadku.
- Ruth?
- Kto to był dziadku? Czego od ciebie chciał?
- To... to... nikt... drogi szukał...
- Kłamiesz dziadku - rezolutnie oświadczył dziewczynka.
- Jak możesz?
- Nigdy tak... nie krzyczałeś.
- Ja? - zaskoczył się. Dotknął ręką jej główki.
- Krzyczałeś: "zastrzel mnie!".
- Widzisz... Ruth... to...
- Tylko nie kłam!
Tylko Ruth widziała, jak sylwetka jeźdźca niknie na horyzoncie.
cdn
cdn
Mała Ruth jest urocza.
OdpowiedzUsuńWzruszyłam się
Shanti
Dziękuję. Mnie poruszała, kiedy o niej pisałem. Proszę mi wierzyć, to nie jest obojętne dla osoby piszącej. Nie jestem s drewna.
OdpowiedzUsuńWierzę.
OdpowiedzUsuńBy wczuć się w postać , muszą istnieć spore pokłady empatii i wrażliwości...
Shanti
Zapewniam, że tak. Pisać obojętnie, jakby obok bohatera chyba się nie da. No, chyba, że ktoś jest Pinokiem...
OdpowiedzUsuńZgadzam się z tezą.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Shanti