środa, sierpnia 16, 2017
Przeczytania... (230) Reinhold Messner "Naga Góra. Nanga Parbat - brat, śmierć i samotność" (Wydawnictwo Dolnośląskie)
"Sznur pomyślany jako rezerwa nie wystarcza jednak, żeby wciągnąć do mnie na górę linę Feliksa. Jak mam go inaczej zabezpieczyć na ostatnich metrach? Ostatni fragment ściany pod siodłem wygląda na ekstremalnie trudny. Jest pionowy. Z mojego miejsca wydaje się nie o przebycia. [... Felix zatrzymuje się. Spogląda na mnie w górę. znów i znów. Jak go tu do nas zwabić, zastanawiam się. A może szuka okrężnej drogi, łatwiejszej do wspinaczki?" - nawet taki teoretyk himalaistki, jak ja doskonale wie, słyszał o Reinholdzie Messnerze (rocznik 1944). Jako pierwszy zdobył Koronę Himalajów! Jego nazwisko było na ustach świata, kiedy w 1986 r. zdobywał ostatni ośmiotysięcznik! Dla mnie Himalaje, to Hillary, Rutkiewicz, Kukuczka, Messner i... Yeti. Nie po raz pierwszy GÓRY w moich "Przeczytaniach...". Już o to zadbało Wydawnictwo Dolnośląskie, że możemy teraz czytać "Nagą Górę. Nanga Parbat - brat, śmierć i samotność", autorstwa właśnie Reinholda Messnera w tłumaczeniu Anny Wziątek.
Kocham takie książki! Powodów jest kilka. Dzięki nim (zerknijcie starannie do moich "Przeczytań...", a przekonacie się, że to jedyny po historii temat, który wypełnia kolejne odcinki tego cyklu) mogę być w miejscach, o jakich nawet nie mogę pomarzyć. Zresztą jestem jednak człowiekiem nizin, raczej stepu niż górskich jarów i przełęczy. Czekam na spotkanie z jeszcze kilkoma górskimi książkami. I czuję swoją grzeszność względem nich, że trochę je zaniedbuję. Bez wątpienia "Naga góra..." jest dobrym krokiem, aby wrócić tam.
Kocham takie książki! Powodów jest kilka. Dzięki nim poznaję ludzi niezwykłych. Nie twierdze, że rozumiem i podzielam ich pasję. A mimo tego fascynują mnie. Wracam do nich. nie potrafię z obojętnością czytelnika na zimno poznawać ich losy, być świadkiem ich triumfów, ich męczarni, ich śmierci. Stają mi się bliscy. Autentycznie... wkurzają mnie ich decyzje. Możliwe, że się powtarzam, ale z chęcią zatrzymałbym tego lub owego, żeby uchronić ich przed zdradziecką granią, kolejną szczeliną. Wiem - nie da się. Brzmi to bardzo naiwnie? Ale ja tak odbieram taką literaturę.
Kocham takie książki! Powodów jest kilka. Za jej życiowe mądrości. Widzieć zmagania ekipy wobec kolejnego szczytu. 8126 m n.p.m. Podejmowanie wyzwania, to niezwykłe. Pewnie, że nikt z nich idąc ku szczytowi nie myśli, że nie wróci, że odmrozi sobie kończyny, że zginie - w przeciwnym razie siedzieliby w domu, jak ja teraz i stukali w klawisze swych swych komputerów. Nie, nie wystarcza mi to słynne, że idą na kolejny szczyt, bo taki jest! To wyzwanie! To świat dla prawdziwych tytanów. To prawdziwa kuźnia charakterów. Gór nie da się oszukać. Mogę sobie wejść na Klimczok czy Skrzyczną, ale to wszystko. A właściwie nawet tego teraz nie zrobię, bo coś z moją łękotką nie jest w porządku...
W ten lodowy, zimny, okrutny świat zabiera nas nie jakiś dziennikarz, nie ten, co spisał relacje z drugich ust, ale sam Reinhold Messner. Może być godniejsza rekomendacja? Dla mnie większymi autorytetami pozostaną tylko n a s i : Wanda Rutkiewicz i Jerzy Kukuczka. Zresztą oboje ostatnio są bohaterami oddzielnych monografii. O ile będę miał okazję (na co liczę) dotrzeć do tych książek, to podzielę się w "Przeczytaniach..." ich znajomością.
Reinhold Messner zaskoczył mnie. Czym? Zanim sam (m. in. z bratem Güntherem) opisał swe przeżycia dał nam cenną historię, jak wyglądało szturmowanie i zdobywanie tych niezwykłych 8126 m n.p.m. Powinny nas poruszyć relacje między Hermannem Buhlem i Karlem Marią Herrligkofferem. Smutne, jak góry, które wymagają zespołowego działania potrafią poróżnić. I o tym też jest w "Nagiej Górze...". Zwala z nóg choćby taki zapis Autora: "Po powrocie ekipy do Europy pojawiają się wątpliwości na temat wejścia na szczyt przez Buhla. Później «zdobywca szczytu» zostanie nawet oskarżony przez Herrligkoffera, w którego oczach Buhl do smierci pozostanie «profanem czystego ideału»". Dzięki książce mogę spojrzeć w oczy obu bohaterom wydarzeń z 1953 r. (patrz s. 76 i 77). Zresztą ogromną wartością, za którą zapewne stoi samo Wydawnictwo Dolnośląskie (o ile się mylę, to proszę o sprostowanie), jest bogactwo zgromadzonych fotografii. Ikonografia w takiej serii książek, to podstawa. Ale dodatkowo wpadam do Internetu i przeglądam tam zgromadzone kadry. Pewnie, że dziwi mnie i oburza postawa K. M. Herrligkoffera, Messner dalej podaje m. in.: "Powrót do domu staje się dla Hermanna Buhla droga krzyżową. Odmrożone stopy bolą strasznie. [...] Niedługo potem Herrligkoffer ogłasza swój triumf. Chce ogłosić całemu światu: to jego sukces! [...] Wejście Buhla na szczyt nie interesuje już Herrligkoffera, jest tylko drobnym elementem wspólnego osiągnięcia. To zwycięstwo nad górą, która należy do niego i Merkla [jego przyrodni brat, Willy Merkl zginął w 1934 r. atakując Nanga Parbat - przyp. KN] , i to chce uczcić". Na temat samego K. M. H. znajdziemy bardzo wiele szczegółów. Tym bardziej, że to on będzie organizował wyprawę, w której wzięli udział bracia Messnerowie.
Reinhold Messner wzbogacił każde otwarcie nowego rozdziału cytatami/mottami bohaterów swej książki. To one najpierw wprowadzają nas na lodowy, skalny szlak. Same one stanowią przyczynek do przemyśleń. Nie chcę się powtarzać (pewnie przy innych okazjach też to pisałem, nie sprawdzam wcześniejszych zapisów), ale sądzę, że ich mądrość może albo nas/czytelników natchnąć chęcią udania się na himalajskie szlaki lub odstraszyć raz na zawsze. Oto kilka z nich, trudny wybór (tym bardziej, że R. Messner wraca do tych samych autorów, ja raczej staram się wybierać różne opinie):
Książka Reinholda Messnera nie jest lekturą dla wylęknionych. Stajemy do walki z żywiołem! To ca nam opowiada (opisuje) jest niemal na wyciągnięcie dłoni. Czujemy śnieg pod stopami, ciężar raków na butach, zakładamy kolejną parę skarpet, skutek spadającej temperatury. Tak, stajemy wobec ogromu wyzwania jaki zaklęty został w owych 8126 m. n. p. m. Nanga Parbat - brzmi, jak imię jakieś hinduskiej piękności.Nanga Parbat, to dla wielu alpinistów, himalaistów po prostu kolejne wyzwanie. Nie inaczej było z bohaterami wyprawy z 1970 r. (ekspedycja Sigi-Löw-Gedächtnis) Stąd rozdział VII przecież nie przez przypadek nazwano "Nanga Parbat za wszelką cenę". To tam znalazł się zapis z Günthera Messnera, który zamieściłem powyżej. W końcu to ON jest wzmiankowany w cytowanym podtytule. Zerknijmy do Jego zapisków (te moim zdaniem są najważniejsze, bo pisane na żywo, bez retuszu, bo na taki nie było wtedy czasu):
wtorek 12 maja*: Za Ramghat doganiamy traktory wyładowane sprzętem ekspedycyjnym. Trudna jazda korytem rzeki bez drogi. Dalej przez bajeczny krajobraz do mostu Astor. [...] Biwak pod gołym niebem, obok drogi; wspaniale rozgwieżdżone niebo i spadające gwiazdy; tragarze, którzy biwakują obok nas ze swoimi osłami.
piątek 15 maja: Dzień zaczyna się cudownie i bezchmurnie. Po raz pierwszy widzę Nanga i Chongra Peak od południa: imponujące wrażenie. Potężne nawisy lodowcowe, budzące respekt lica ścian, poorane lawinami. zupełnie z lewej strony szczyt Nanga! Pytania, na które nikt nie zna odpowiedzi, należące do przyszłości.
sobota 16 maja: Dopiero o 11 blask słońca pada na nasze namioty, robi się nieznośnie gorąco. Nie ma już mowy o pracy. Spać też nie mogę. Ciało jest ociężałe, a katar, który mam od Gilgit, przeszkadza mi w oddychaniu. Jesteśmy mniej więcej na wysokości Mont Blanc. Mimo wszystko nie odczuwam braku tlenu.
poniedziałek, Zielone Świątki, 18 maja: Południe. Leżymy w namiocie. Morderczy upał. Woda z nawisów kapie niczym rtęć na dach namiotu. Jakby jaszczurki biegały po niebie.
Myślałby kto, że to jakaś turystyczna, letnia przechadzka wśród gór? Nic bardziej mylnego. Zdjęcia, które dopełniają treść szybko nas wyprowadzają z błędu, np. obóz II. Teraz kilka wypisów z tego, co zapisał wtedy Reinhold Messner:
środa 20 maja: Na zewnątrz jest burza. W regularnych odstępach śnieg przecieka przez dach. Wyobrażam sobie następne dni pogrążone w śnieżnej zawiei. Na razie śmiejemy się z pierwszego załamani pogody. Wisielczy humor? [...] Jeśli jutro też będzie śnieżyć, nasze zapasy żywnościowe niebezpiecznie zmaleją.
piątek 29 maja**: Aż do starego obozu III mocowałem poręczówki, zmęczyłem się przy tym, a ponieważ nie podobało mi się tam, przeszedłem się po okolicy. Przypadkowo natrafiłem na rozpadlinę, wykopałem większą dziurę i odkryłem idealne miejsce na obóz: jaskinię lodową głęboką na 6 metrów i szeroką na dobre 4. Ze sklepieniem. Nazwiemy ją lodową katedrą!
sobota 30 maja: Lodowa katedra jest bezpieczna i przestronna. jutro chcemy wreszcie zasiedlić lodową katedrę (obóz III). Jeszcze tylko jedna noc w małych, wilgotnych namiotach w obozie windowym. [...] Rano mgła. Teraz, wieczorem, znów się wypogodziło. Doliny są zacienione. Peter gra na harmonijce ustnej. Na kilka godzin zapomniałem, że jesteśmy na flance Rupla.
czwartek 4 czerwca: Nasz namiot się załamał. Boczne ściany zwisają ciężko. Przygniatają śpiwory. Wszystko robi się mokre. Dlatego pomiędzy ścianę namiotu a puchowy śpiwór wsunąłem puchową kurtkę. Beznadziejne położenie. Jeśli nie przestanie, zasypie nas na amen.
Czytając wspomnienia R. Messnera można by było wykroić mini-wspomnienie o organizatorze ekspedycji, czyli Karlu Marii Herrligkofferze. Znajdujemy tu choćby zapisy, ze był... opętany, głodny sukcesu. Śmierć brata (W. Merkla) wraca, jak mantra. Niemal za każdą decyzją stoi jego duch: "...wciąż przywołuje etykę swojego brata". Odradzano Reinholdowi udział w tej wyprawie właśnie ze względu na Herrligkoherra! Była chwila zawahania, bo i zaproszenie dotyczyło tylko jednego Messnera, dla Günthera pierwotnie nie było miejsca w ekipie. Nie ukrywam, że trochę zmroziło mnie,kiedy trafiłem na wypowiedź Karla Marii: "Zawsze byłem człowiekiem nastawionym narodowo". Zresztą Autor wspomnień nie ma wątpliwości czemu znalazł się w ekipie: "Wiem, zaproszenie do wyprawy Herrligkoherra dostaję tylko dlatego, że jestem niemieckojęzycznym mieszkańcem południowego Tyrolu i skutecznym wspinaczem ekstremalnym". Jakoś zapomniano, że pamiętna wyprawa na Nanga Parbat z 1934, w której zginął Willy Merkl była finalizowana przez... III Rzeszę i wpisywała się w nordycki nurt szukania potwierdzenia wyższości niemieckiej/germańskiej/nazistowskiej rasy. Przyznam się, że nie do końca potrafię ocenić, jaki był stosunek Reinholda do swego szefa. Raz czytamy o jego zachowaniu (nie zdecydowaniu, braku decyzji): "Co ten człowiek zamierza? Nie wiemy. Kto może odgadnąć, co on myśli, co planuje?". Niby są konsultowane, a uczestnicy naprawdę nie wiedzą do czego zmierza ich szef. Z drugiej zaś strony znajdujemy taki zapis (i to z tym pamiętnikowych): "Lubiłem Herrligkoherra, kiedy otwarcie ze mną rozmawiał, kiedy on, organizator, mówił do mnie jak wspinacz. Uznałem jego kierownictwo. To przecież on powołał do życia naszą ekspedycję".
Ekscytacją jest każde zdanie, kiedy bracia Messnerowie pną się na wysokość mitycznych 8126 metrów: "Od czasu do czasu, kiedy mgły się rozchodzą, możemy spojrzeć w ciemność Doliny Rupal. Nie rozpoznając oczywiście obozu bazowego. O wiele za daleko! Ci w obozie bazowym nie widzą nas, myślę". Nie oddam całego piękna i dramaturgi tych dni, musiałbym wydrzeć stronę po stronie. Mogę tylko zachęcić do lektury "Nagiej Góry...". Ja tu daję tylko urywki, nawet nie wszystko, co zaznaczyłem sobie ołówkiem w czasie czytania: "Magia! Wiatr porywa pył śnieżny i pędzi nad garbem. A może to duchy powietrza wszystko stąd unoszą? Mój brat tylko stoi, manipuluje przy aparacie. Jego czekan tkwi w śniegu. Wspinam się dalej przez ramię południowe". Idziemy dalej za nimi: "...czym są czas i przestrzeń na tej wysokości! Tu nic już nie obowiązuje, żadne ze znanych nam praw. Unosimy się wysoko nad dolinami, a jednak jesteśmy tacy ciężcy. Tak daleko do ziemi, także od siebie samych". I wreszcie cel osiągnięty: "Nagle jest tak, jakby cała ciekawość wygasła, stoję na górze, na ostatnim wierzchołku firnowym - na szczycie Nanga Parbat. rozglądam się krótko. Nie, nic nie jest jak w bajkowym świecie. Jestem wypompowany i niewiele widać. Stoję tu i nie wiem, dlaczego. Postrzeganie jak w zwolnionym tempie; powolność, a na koniec bezruch". Autor wykorzystuje swoje dawne notatki: "Fakt, ze mój brat był przy tym, czyni dziś tę chwilę na szczycie tak cenną. [...] Wciąż jeszcze widzę jego oczy - jak wtedy. Nie wiem dlaczego on też zdjął gogle. Żaden z nas nie myślał o ślepocie śnieżnej". Braterskie uściski, wspólna radość, był 27 czerwca 1970 r. Nie mogli wiedzieć, że dla jednego z nich droga powrotna będzie drogą śmierci...
To nie jest fabuła. Opowiadanie kadrów z przeżytego filmu. To życie. Dramat. Żywioł, który odbiera radość z triumfu: "Od kilku godzin poruszamy się w strefie smierci. Na krawędzi między przeżyciem a śmiercią. Mimo wszystko jeszcze nie zdajemy sobie sprawy, że znajdujemy się w śmiertelnym niebezpieczeństwie: jesteśmy wprawdzie nieskończenie zmęczeni, spragnieni, głodni i dość zrozpaczeni, ale mamy nadzieję". Temperatura -30 poniżej zera! Lodowaty wiatr! "Günther nagle wstaje i idzie. Co się dzieje? Dokąd się wybiera? Stąpa ciężko w kółko, lamentuje. [...] Chrypnę, często prawie się duszę, ogarnia mnie uczucie bezradności. Czuję, że wyczerpują się wszystkie moje rezerwy i nadzieje", a w innym miejscu "Schodzimy dalej, jakby nic więcej nie mogło się wydarzyć. Jesteśmy zupełnie nieuważni, apatyczni z wyczerpania" - to już prolog do dramatu, jaki będzie ciążył nad Reinholdem. "Günther nie przychodzi. Nie ma powodu do troski. Wiem, że nie może mnie widzieć. Pewnie jest teraz na płaskowyżu, myślę, albo tuż przed nim. Oddziela nas wypukłość. kontakt wzrokowy nie jest więc możliwy. Brat dojdzie do mnie. Jestem tego tak pewny, że idę, niewiele przy tym myśląc" - już się nie zobaczą. "Kiedy rozkazuję nodze, żeby się podniosła, nie słucha mnie. Wszystko jest jak sparaliżowane. Próbuję więc się czołgać. Na próżno. Nawet instynkt zwierzęcy gdzieś się zapodział. Czy ja jeszcze jestem? [...] Muszę znaleźć źródło, przy którym czeka Günther. Stoję zagubiony na lodowcu. Nie wiem co robić. Günther?" - żył tylko myślą o spotkaniu, które już nie mogło nastąpić. Ale z czasem rodzi się tragiczna myśl, że to jednak powrót w pojedynkę, bez brata: "Tylko rodzice muszą się dowiedzieć, myślałem, przede wszystkim matka i wszyscy inni w domu. [...] Nie chciałem wrócić sam do domu. Nie mogłem sobie tego wyobrazi". I to jest ten punkt, kiedy rodzą się pytania typu "po co tam idą?", "czy warto?", "dlaczego?!". "Pokusa, żeby po prostu usiąść, była coraz silniejsza. Tak, najłatwiej byłoby teraz umrzeć. Chciałem jednak dotrzeć do domu! Musiałem iść dalej" - i szedł.
Znajdziemy zdjęcie pierwszego człowieka, którego Reinhold Messner spotkał w dolinie Diamir. To m. in. o nim pisał: "...zobaczyłem ludzi: trzech mężczyzn rąbiących drzewo! Bez wątpienia byli to tubylcy. Ci mężczyźni istnieli rzeczywiście? Dopiero kiedy dotknąłem jednego z drwali, stał się prawdziwy". Wcześniej halucynacje już atakowały Autora "Nagiej Góry".
"Nie mnie sądzić, czy i ile jest winy Reinholda Messnera w smierci jego brata. O ile mogłem się o tym przekonać, odnajdując go w dolinie Gilgit, cierpi z tego powodu psychicznie i ten ciężar, jakkolwiek jest człowiekiem zimnym, będzie musiał nosić do końca swoich dni. Również nie moim zadaniem jest sprawdzanie, czy poświęcił brata dla swoich alpinistycznych ambicji" - to głos Karla Marii Herrligkoffera. Proszę nie przeoczyć zapisu z "Süddeutsche Zeitung" na temat przyjaźni w górach. Pouczające wnioski i kolejny przyczynek do rozmyślań.
"Naga Góra. Nanga Parbat - brat, śmierć i samotność" Reinholda Messnera, to kolejna górska książka, która odkładam. Wydawnictwo Dolnośląskie zadbało już o to, abyśmy mogli wrócić do tematu. Ja już sięgam po "Śmierć na Nanga Parbat..." Maxa von Kienlina (w tłum. Małgorzaty Słabickiej). Będę szukał prawdy i sensu zmagania Człowieka z Górą, w tym wypadku z 8126 m. n. p. m. Może dlatego, że wiem, że dla mnie to nieosiągalny świat - szukam go, fascynuje mnie, boję się go, budzi we mnie grozę i szacunek. Raz jeszcze Reinhold, ojciec robił mu wyrzuty za śmierć brata: "Matka jednak mnie broni. Zdania moje i Herrligkoffena rozchodzą się coraz bardziej. jakbyśmy my, opętani Nanga Parbat reprezentowali przeciwstawne ideały. Jedna i ta sama góra przeznaczenia - ale brak wspólnych doświadczeń; jeden cel - ale brak wspólnych wartości. Czy jesteśmy przeciwnymi biegunami? Nie, mamy tylko odmienne koncepcje życia. Każdy jest za siebie odpowiedzialny, a Naga Góra jest ponad wszystkim!". Niech to spotkanie z niezwykłymi ludźmi, wspaniałą książka, wielką i tragiczna przygodą zamknie jedna jeszcze opinia o NAGIEJ GÓRZE:
PS: Skutek lektury? Szukanie. Znajdowanie. Oto dotarłem na portal "Góry. Górski Magazyn Sportowy", a tam artykuł z 15 IX 2005 r., pt. "Znaleziono ciało Günthera Messnera". Czytamy w nim np. "Sensacyjna wieść dotarła do nas z Pakistanu. Na Nanga Parbat, a dokładnie na jej (zachodniej) ścianie Diamir, na wysokości około 4600 m n.p.m. odnaleziono zwłoki brata Reinholda Messnera, Günthera, który zginął podczas wspinaczki na szczyt w roku 1970! Lód wytopiony przez niespotykane od lat upały wypchnął ciało z wysokości około 7 tysięcy metrów. Zwłoki pozbawione były głowy, lecz buty i resztki odzieży wskazywały jednoznacznie na wspinacza sprzed kilku dekad. Strażnicy zawiadomili Reinholda, który natychmiast przybył na miejsce i zidentyfikował szczątki brata"***.
* tego dnia zmarł gen. Wł. Anders
** tego dnia piszący ten blog skończył 7. lat
*** http://www.goryonline.com/znaleziono-cialo-g,663,i.html (data dostępu 27 VII 2017 r.)
Reinhold Messner zaskoczył mnie. Czym? Zanim sam (m. in. z bratem Güntherem) opisał swe przeżycia dał nam cenną historię, jak wyglądało szturmowanie i zdobywanie tych niezwykłych 8126 m n.p.m. Powinny nas poruszyć relacje między Hermannem Buhlem i Karlem Marią Herrligkofferem. Smutne, jak góry, które wymagają zespołowego działania potrafią poróżnić. I o tym też jest w "Nagiej Górze...". Zwala z nóg choćby taki zapis Autora: "Po powrocie ekipy do Europy pojawiają się wątpliwości na temat wejścia na szczyt przez Buhla. Później «zdobywca szczytu» zostanie nawet oskarżony przez Herrligkoffera, w którego oczach Buhl do smierci pozostanie «profanem czystego ideału»". Dzięki książce mogę spojrzeć w oczy obu bohaterom wydarzeń z 1953 r. (patrz s. 76 i 77). Zresztą ogromną wartością, za którą zapewne stoi samo Wydawnictwo Dolnośląskie (o ile się mylę, to proszę o sprostowanie), jest bogactwo zgromadzonych fotografii. Ikonografia w takiej serii książek, to podstawa. Ale dodatkowo wpadam do Internetu i przeglądam tam zgromadzone kadry. Pewnie, że dziwi mnie i oburza postawa K. M. Herrligkoffera, Messner dalej podaje m. in.: "Powrót do domu staje się dla Hermanna Buhla droga krzyżową. Odmrożone stopy bolą strasznie. [...] Niedługo potem Herrligkoffer ogłasza swój triumf. Chce ogłosić całemu światu: to jego sukces! [...] Wejście Buhla na szczyt nie interesuje już Herrligkoffera, jest tylko drobnym elementem wspólnego osiągnięcia. To zwycięstwo nad górą, która należy do niego i Merkla [jego przyrodni brat, Willy Merkl zginął w 1934 r. atakując Nanga Parbat - przyp. KN] , i to chce uczcić". Na temat samego K. M. H. znajdziemy bardzo wiele szczegółów. Tym bardziej, że to on będzie organizował wyprawę, w której wzięli udział bracia Messnerowie.
Reinhold Messner wzbogacił każde otwarcie nowego rozdziału cytatami/mottami bohaterów swej książki. To one najpierw wprowadzają nas na lodowy, skalny szlak. Same one stanowią przyczynek do przemyśleń. Nie chcę się powtarzać (pewnie przy innych okazjach też to pisałem, nie sprawdzam wcześniejszych zapisów), ale sądzę, że ich mądrość może albo nas/czytelników natchnąć chęcią udania się na himalajskie szlaki lub odstraszyć raz na zawsze. Oto kilka z nich, trudny wybór (tym bardziej, że R. Messner wraca do tych samych autorów, ja raczej staram się wybierać różne opinie):
- Ten ciemny świat gór ze wszystkimi jego zagrożeniami jest ostatecznie źródłem całego życia - A. F. Mummery.
- Czym jest na świecie ściana, wyższa od tej, którą opisał Schlagintwei [Adolf (1829-1857), niemiecki botanik, podróżnik, badacz Azji - przyp. KN]? Góra jest "naga", ponieważ linia spadku wielkiej flanki jest niemal pionowa i śnieg z ledwością może utrzymać się w wyższych partiach - Hermann Schäfer.
- Pierwsze spojrzenie biegnie zawsze na straszliwą ścianę południową. 5000 m wysokości, potężne granitowe turnie i nawisy lodowe, ukoronowane szczytem, który wyłania się z południowej mgły nad doliną Rupal - Fritz Bechtold.
- Musimy mocno odchylać głowę, żeby zobaczyć ponad straszliwym licem flanki obramowany firnem szczyt. wiemy jedno: jest to największa góra, jaką kiedykolwiek widzieliśmy. Albo odwrotnie: jeszcze nigdy nie wydawaliśmy się sobie tacy mali jak przed obliczem tej góry - Willy Merkl.
- W poświęceniu się aż do końca tkwi bohaterska wielkość. Nie w tym, że się uda. Już samo w sobie wydarzenie może być warte zaryzykowania tego, co najważniejsze: życia - Karl Maria Herrligkoffer.
- Droga na szczyt wydaje mi się zupełnie nierzeczywista. Jest dla mnie jak sen, którego nie można pojąć, tak nienamacalny, a jednocześnie tak obecny - Hermann Buhl.
- Dzięki takiemu celowi jak Nanga Parbat nasze potajemne królestwo, które sięga jeszcze czasów pierwszych samodzielnych wspinaczek, otrzymało nowy wymiar. Wprawdzie góra została zdobyta przed nami, ale jej mit istniał nadal, przede wszystkim mit o ścianie Rupal. [...] Poszlibyśmy do ściany Rupal nawet z diabłem - Günther Messner.
- Ściana Rupal! Trzeba sobie wyobrazić: wschodnia ściana Monte Rosa, nad nią północna ściana Eigeru, a na nich jeszcze Matterhorn. Nie ściana Rupal jest niewyobrażalna, niewyobrażalna dla tych, którzy jej nie widzieli! - Reinhold Messner.
- Przecudny wierzchołek! Pod nim - 5000 m nieprzerwanej przepaści - filar południowy! Człowiek wydaje się maluteńki! Mimo mojej niechęci do wyrażań typu "imponujący" i "olbrzymi", w tym wypadku naprawdę do niego pasują, i to bez żadnej przesady - Hubert Ruths.
- Ostatnim zrywem wspinam się na szczyt, a potem trzymam flagę zawieszoną na czekanie na wietrze. W tym momencie nie ma dla nas obu [tj. szczyt osiągnął też Felix Kuen - przyp. KN] nic ważniejszego na świecie niż ta maleńka platforma z ubitego śniegu i dziwacznej skały. Stoimy na ośmiotysięczniku - i wcale mi się to nie śni! Jesteśmy niezmiernie szczęśliwy - Peter Scholz.
- Spojrzenie w głąb doliny Rupal zapiera dech: pod nami prawie 5000 m stromej ściany. Obozu bazowego nie widać stąd gołym okiem - Felix Kuen.
Książka Reinholda Messnera nie jest lekturą dla wylęknionych. Stajemy do walki z żywiołem! To ca nam opowiada (opisuje) jest niemal na wyciągnięcie dłoni. Czujemy śnieg pod stopami, ciężar raków na butach, zakładamy kolejną parę skarpet, skutek spadającej temperatury. Tak, stajemy wobec ogromu wyzwania jaki zaklęty został w owych 8126 m. n. p. m. Nanga Parbat - brzmi, jak imię jakieś hinduskiej piękności.Nanga Parbat, to dla wielu alpinistów, himalaistów po prostu kolejne wyzwanie. Nie inaczej było z bohaterami wyprawy z 1970 r. (ekspedycja Sigi-Löw-Gedächtnis) Stąd rozdział VII przecież nie przez przypadek nazwano "Nanga Parbat za wszelką cenę". To tam znalazł się zapis z Günthera Messnera, który zamieściłem powyżej. W końcu to ON jest wzmiankowany w cytowanym podtytule. Zerknijmy do Jego zapisków (te moim zdaniem są najważniejsze, bo pisane na żywo, bez retuszu, bo na taki nie było wtedy czasu):
wtorek 12 maja*: Za Ramghat doganiamy traktory wyładowane sprzętem ekspedycyjnym. Trudna jazda korytem rzeki bez drogi. Dalej przez bajeczny krajobraz do mostu Astor. [...] Biwak pod gołym niebem, obok drogi; wspaniale rozgwieżdżone niebo i spadające gwiazdy; tragarze, którzy biwakują obok nas ze swoimi osłami.
piątek 15 maja: Dzień zaczyna się cudownie i bezchmurnie. Po raz pierwszy widzę Nanga i Chongra Peak od południa: imponujące wrażenie. Potężne nawisy lodowcowe, budzące respekt lica ścian, poorane lawinami. zupełnie z lewej strony szczyt Nanga! Pytania, na które nikt nie zna odpowiedzi, należące do przyszłości.
sobota 16 maja: Dopiero o 11 blask słońca pada na nasze namioty, robi się nieznośnie gorąco. Nie ma już mowy o pracy. Spać też nie mogę. Ciało jest ociężałe, a katar, który mam od Gilgit, przeszkadza mi w oddychaniu. Jesteśmy mniej więcej na wysokości Mont Blanc. Mimo wszystko nie odczuwam braku tlenu.
poniedziałek, Zielone Świątki, 18 maja: Południe. Leżymy w namiocie. Morderczy upał. Woda z nawisów kapie niczym rtęć na dach namiotu. Jakby jaszczurki biegały po niebie.
Myślałby kto, że to jakaś turystyczna, letnia przechadzka wśród gór? Nic bardziej mylnego. Zdjęcia, które dopełniają treść szybko nas wyprowadzają z błędu, np. obóz II. Teraz kilka wypisów z tego, co zapisał wtedy Reinhold Messner:
środa 20 maja: Na zewnątrz jest burza. W regularnych odstępach śnieg przecieka przez dach. Wyobrażam sobie następne dni pogrążone w śnieżnej zawiei. Na razie śmiejemy się z pierwszego załamani pogody. Wisielczy humor? [...] Jeśli jutro też będzie śnieżyć, nasze zapasy żywnościowe niebezpiecznie zmaleją.
piątek 29 maja**: Aż do starego obozu III mocowałem poręczówki, zmęczyłem się przy tym, a ponieważ nie podobało mi się tam, przeszedłem się po okolicy. Przypadkowo natrafiłem na rozpadlinę, wykopałem większą dziurę i odkryłem idealne miejsce na obóz: jaskinię lodową głęboką na 6 metrów i szeroką na dobre 4. Ze sklepieniem. Nazwiemy ją lodową katedrą!
sobota 30 maja: Lodowa katedra jest bezpieczna i przestronna. jutro chcemy wreszcie zasiedlić lodową katedrę (obóz III). Jeszcze tylko jedna noc w małych, wilgotnych namiotach w obozie windowym. [...] Rano mgła. Teraz, wieczorem, znów się wypogodziło. Doliny są zacienione. Peter gra na harmonijce ustnej. Na kilka godzin zapomniałem, że jesteśmy na flance Rupla.
czwartek 4 czerwca: Nasz namiot się załamał. Boczne ściany zwisają ciężko. Przygniatają śpiwory. Wszystko robi się mokre. Dlatego pomiędzy ścianę namiotu a puchowy śpiwór wsunąłem puchową kurtkę. Beznadziejne położenie. Jeśli nie przestanie, zasypie nas na amen.
Czytając wspomnienia R. Messnera można by było wykroić mini-wspomnienie o organizatorze ekspedycji, czyli Karlu Marii Herrligkofferze. Znajdujemy tu choćby zapisy, ze był... opętany, głodny sukcesu. Śmierć brata (W. Merkla) wraca, jak mantra. Niemal za każdą decyzją stoi jego duch: "...wciąż przywołuje etykę swojego brata". Odradzano Reinholdowi udział w tej wyprawie właśnie ze względu na Herrligkoherra! Była chwila zawahania, bo i zaproszenie dotyczyło tylko jednego Messnera, dla Günthera pierwotnie nie było miejsca w ekipie. Nie ukrywam, że trochę zmroziło mnie,kiedy trafiłem na wypowiedź Karla Marii: "Zawsze byłem człowiekiem nastawionym narodowo". Zresztą Autor wspomnień nie ma wątpliwości czemu znalazł się w ekipie: "Wiem, zaproszenie do wyprawy Herrligkoherra dostaję tylko dlatego, że jestem niemieckojęzycznym mieszkańcem południowego Tyrolu i skutecznym wspinaczem ekstremalnym". Jakoś zapomniano, że pamiętna wyprawa na Nanga Parbat z 1934, w której zginął Willy Merkl była finalizowana przez... III Rzeszę i wpisywała się w nordycki nurt szukania potwierdzenia wyższości niemieckiej/germańskiej/nazistowskiej rasy. Przyznam się, że nie do końca potrafię ocenić, jaki był stosunek Reinholda do swego szefa. Raz czytamy o jego zachowaniu (nie zdecydowaniu, braku decyzji): "Co ten człowiek zamierza? Nie wiemy. Kto może odgadnąć, co on myśli, co planuje?". Niby są konsultowane, a uczestnicy naprawdę nie wiedzą do czego zmierza ich szef. Z drugiej zaś strony znajdujemy taki zapis (i to z tym pamiętnikowych): "Lubiłem Herrligkoherra, kiedy otwarcie ze mną rozmawiał, kiedy on, organizator, mówił do mnie jak wspinacz. Uznałem jego kierownictwo. To przecież on powołał do życia naszą ekspedycję".
Ekscytacją jest każde zdanie, kiedy bracia Messnerowie pną się na wysokość mitycznych 8126 metrów: "Od czasu do czasu, kiedy mgły się rozchodzą, możemy spojrzeć w ciemność Doliny Rupal. Nie rozpoznając oczywiście obozu bazowego. O wiele za daleko! Ci w obozie bazowym nie widzą nas, myślę". Nie oddam całego piękna i dramaturgi tych dni, musiałbym wydrzeć stronę po stronie. Mogę tylko zachęcić do lektury "Nagiej Góry...". Ja tu daję tylko urywki, nawet nie wszystko, co zaznaczyłem sobie ołówkiem w czasie czytania: "Magia! Wiatr porywa pył śnieżny i pędzi nad garbem. A może to duchy powietrza wszystko stąd unoszą? Mój brat tylko stoi, manipuluje przy aparacie. Jego czekan tkwi w śniegu. Wspinam się dalej przez ramię południowe". Idziemy dalej za nimi: "...czym są czas i przestrzeń na tej wysokości! Tu nic już nie obowiązuje, żadne ze znanych nam praw. Unosimy się wysoko nad dolinami, a jednak jesteśmy tacy ciężcy. Tak daleko do ziemi, także od siebie samych". I wreszcie cel osiągnięty: "Nagle jest tak, jakby cała ciekawość wygasła, stoję na górze, na ostatnim wierzchołku firnowym - na szczycie Nanga Parbat. rozglądam się krótko. Nie, nic nie jest jak w bajkowym świecie. Jestem wypompowany i niewiele widać. Stoję tu i nie wiem, dlaczego. Postrzeganie jak w zwolnionym tempie; powolność, a na koniec bezruch". Autor wykorzystuje swoje dawne notatki: "Fakt, ze mój brat był przy tym, czyni dziś tę chwilę na szczycie tak cenną. [...] Wciąż jeszcze widzę jego oczy - jak wtedy. Nie wiem dlaczego on też zdjął gogle. Żaden z nas nie myślał o ślepocie śnieżnej". Braterskie uściski, wspólna radość, był 27 czerwca 1970 r. Nie mogli wiedzieć, że dla jednego z nich droga powrotna będzie drogą śmierci...
To nie jest fabuła. Opowiadanie kadrów z przeżytego filmu. To życie. Dramat. Żywioł, który odbiera radość z triumfu: "Od kilku godzin poruszamy się w strefie smierci. Na krawędzi między przeżyciem a śmiercią. Mimo wszystko jeszcze nie zdajemy sobie sprawy, że znajdujemy się w śmiertelnym niebezpieczeństwie: jesteśmy wprawdzie nieskończenie zmęczeni, spragnieni, głodni i dość zrozpaczeni, ale mamy nadzieję". Temperatura -30 poniżej zera! Lodowaty wiatr! "Günther nagle wstaje i idzie. Co się dzieje? Dokąd się wybiera? Stąpa ciężko w kółko, lamentuje. [...] Chrypnę, często prawie się duszę, ogarnia mnie uczucie bezradności. Czuję, że wyczerpują się wszystkie moje rezerwy i nadzieje", a w innym miejscu "Schodzimy dalej, jakby nic więcej nie mogło się wydarzyć. Jesteśmy zupełnie nieuważni, apatyczni z wyczerpania" - to już prolog do dramatu, jaki będzie ciążył nad Reinholdem. "Günther nie przychodzi. Nie ma powodu do troski. Wiem, że nie może mnie widzieć. Pewnie jest teraz na płaskowyżu, myślę, albo tuż przed nim. Oddziela nas wypukłość. kontakt wzrokowy nie jest więc możliwy. Brat dojdzie do mnie. Jestem tego tak pewny, że idę, niewiele przy tym myśląc" - już się nie zobaczą. "Kiedy rozkazuję nodze, żeby się podniosła, nie słucha mnie. Wszystko jest jak sparaliżowane. Próbuję więc się czołgać. Na próżno. Nawet instynkt zwierzęcy gdzieś się zapodział. Czy ja jeszcze jestem? [...] Muszę znaleźć źródło, przy którym czeka Günther. Stoję zagubiony na lodowcu. Nie wiem co robić. Günther?" - żył tylko myślą o spotkaniu, które już nie mogło nastąpić. Ale z czasem rodzi się tragiczna myśl, że to jednak powrót w pojedynkę, bez brata: "Tylko rodzice muszą się dowiedzieć, myślałem, przede wszystkim matka i wszyscy inni w domu. [...] Nie chciałem wrócić sam do domu. Nie mogłem sobie tego wyobrazi". I to jest ten punkt, kiedy rodzą się pytania typu "po co tam idą?", "czy warto?", "dlaczego?!". "Pokusa, żeby po prostu usiąść, była coraz silniejsza. Tak, najłatwiej byłoby teraz umrzeć. Chciałem jednak dotrzeć do domu! Musiałem iść dalej" - i szedł.
Znajdziemy zdjęcie pierwszego człowieka, którego Reinhold Messner spotkał w dolinie Diamir. To m. in. o nim pisał: "...zobaczyłem ludzi: trzech mężczyzn rąbiących drzewo! Bez wątpienia byli to tubylcy. Ci mężczyźni istnieli rzeczywiście? Dopiero kiedy dotknąłem jednego z drwali, stał się prawdziwy". Wcześniej halucynacje już atakowały Autora "Nagiej Góry".
"Nie mnie sądzić, czy i ile jest winy Reinholda Messnera w smierci jego brata. O ile mogłem się o tym przekonać, odnajdując go w dolinie Gilgit, cierpi z tego powodu psychicznie i ten ciężar, jakkolwiek jest człowiekiem zimnym, będzie musiał nosić do końca swoich dni. Również nie moim zadaniem jest sprawdzanie, czy poświęcił brata dla swoich alpinistycznych ambicji" - to głos Karla Marii Herrligkoffera. Proszę nie przeoczyć zapisu z "Süddeutsche Zeitung" na temat przyjaźni w górach. Pouczające wnioski i kolejny przyczynek do rozmyślań.
"Naga Góra. Nanga Parbat - brat, śmierć i samotność" Reinholda Messnera, to kolejna górska książka, która odkładam. Wydawnictwo Dolnośląskie zadbało już o to, abyśmy mogli wrócić do tematu. Ja już sięgam po "Śmierć na Nanga Parbat..." Maxa von Kienlina (w tłum. Małgorzaty Słabickiej). Będę szukał prawdy i sensu zmagania Człowieka z Górą, w tym wypadku z 8126 m. n. p. m. Może dlatego, że wiem, że dla mnie to nieosiągalny świat - szukam go, fascynuje mnie, boję się go, budzi we mnie grozę i szacunek. Raz jeszcze Reinhold, ojciec robił mu wyrzuty za śmierć brata: "Matka jednak mnie broni. Zdania moje i Herrligkoffena rozchodzą się coraz bardziej. jakbyśmy my, opętani Nanga Parbat reprezentowali przeciwstawne ideały. Jedna i ta sama góra przeznaczenia - ale brak wspólnych doświadczeń; jeden cel - ale brak wspólnych wartości. Czy jesteśmy przeciwnymi biegunami? Nie, mamy tylko odmienne koncepcje życia. Każdy jest za siebie odpowiedzialny, a Naga Góra jest ponad wszystkim!". Niech to spotkanie z niezwykłymi ludźmi, wspaniałą książka, wielką i tragiczna przygodą zamknie jedna jeszcze opinia o NAGIEJ GÓRZE:
"Potężna ściana południowa Nanga Parbat jest najwyższą
ścianą wszystkich gór świata.
Nic dziwnego, że Hindus podnosząc znad
swojej znojnej pracy w polu wzrok
ku budzącej lęk lodowej ścianie,
właśnie na jej szczycie ponad chmurami
dopatruje się siedliska
wszystkich złych duchów,
które zsyłają na jego rodzinę chorobę, na jego
trzodę zarazę,
a na jego plony niepogodę"
- Fritz Bechtold (1901-1961).
* * *
PS: Skutek lektury? Szukanie. Znajdowanie. Oto dotarłem na portal "Góry. Górski Magazyn Sportowy", a tam artykuł z 15 IX 2005 r., pt. "Znaleziono ciało Günthera Messnera". Czytamy w nim np. "Sensacyjna wieść dotarła do nas z Pakistanu. Na Nanga Parbat, a dokładnie na jej (zachodniej) ścianie Diamir, na wysokości około 4600 m n.p.m. odnaleziono zwłoki brata Reinholda Messnera, Günthera, który zginął podczas wspinaczki na szczyt w roku 1970! Lód wytopiony przez niespotykane od lat upały wypchnął ciało z wysokości około 7 tysięcy metrów. Zwłoki pozbawione były głowy, lecz buty i resztki odzieży wskazywały jednoznacznie na wspinacza sprzed kilku dekad. Strażnicy zawiadomili Reinholda, który natychmiast przybył na miejsce i zidentyfikował szczątki brata"***.
* tego dnia zmarł gen. Wł. Anders
** tego dnia piszący ten blog skończył 7. lat
*** http://www.goryonline.com/znaleziono-cialo-g,663,i.html (data dostępu 27 VII 2017 r.)
Szukałam i odnalazłam wpis z rekomendowaną przez ciebie na FB książką "Naga Góra.Nanga Parbat" autorstwa samego Reinholda Messnera, największego spośród himalaistów. Przeczytałam Twoją wnikliwą recenzję, niejako zaczęłam więc arcyciekawą i wciągającą lekturą. Piszesz o książce z taką żarliwością, że chce się po nią sięgnąć natychmiast. Serdeczności i pozdrowienia.
OdpowiedzUsuńDziękuję za słowa życzliwego odbioru.
OdpowiedzUsuń