sobota, lipca 29, 2017

Wokanda

  Ten tekst powstał przeszło cztery lata temu. 
Podkradam go z drugiego mego blogu, 
który właściwie jest trupem. 
Tam nosi tytuł "Standard" . 
Chyba jednak "Wokanda" jest bardziej sensowniejszy.
Nawet jeśli pisałbym tylko dla niego (a tak było) 
nowe teksty, to frekwencja tam jest lichutka. 
Postanowiłem tu go wrzucić.
Sami oceńcie swoją obecnością czy warto było.
 ***********************
- Pan mecenas ma głos - sędzia Żyto przymknął na chwile oczy. Głos adwokata Strzeleckiego docierał do niego, jakby przytłumiony. Argumenty w obronie klienta jak zwykle były wyważone. Celnie uderzały w stronę przeciwną. To nie była kanonada, tylko metodyczna riposta. Krok po kroku, jak pojedyncze strzały, z których każdy dopadał celu. Adwokat strony przeciwnej wiercił się na swoim miejscu. Sędzia nie musiał tego widzieć, słyszał charakterystyczne skrzypienie krzesła. To mu wystarczało.
- Wysoki Sądzie... – przerwał wywód adwokata Strzeleckiego mecenas Jerx. Sędzia Żyto spojrzał zmęczonym wzrokiem na gestykulującego prawnika. Ten, to potrafił. Baletmistrz. Znany ze swych złośliwych tyrad i machania rękoma, jak nie przymierzając wiatrak. Chwila nieuwagi przeciwnej strony i już był przy głosie. Już galopował wyrzucając z siebie serię niekończących się zdań. To był potok. Zdania, zdania, zdania... Obłęd.
- To tylko insynuacja, Wysoki Sądzie... - przekonywał z niezmąconym spokojem mistrz palestry w czwartym pokoleniu Jacek Strzelecki. Tak, oto tradycja szła w parze z elokwencją, polotem i opanowaniem. Strzeleccy to niemal prehistoryczna rodzina prawnicza. Można o niej napisać książkę lub instrukcję i pewnie czytałoby się niezgorzej, jak „Kodeks honorowy” Boziewicza. Czwarte pokolenie, które miało gałęzie na kolejne dziesięciolecia. Syn Marcin kończył aplikaturę, córka Katarzyna była radcą prawnym, a wnuk Mikołaj... Strach pomyśleć.
 

- Szanowny kolega, streszcza tu chyba fabułę jakieś taniej powieści...- Powieść? Sędzia Żyto uniósł brwi. Dlaczego by nie wrócić do lektur Karola Maya? Dlaczego nie może znowu gnać po bezkresnej amerykańskiej prerii z Old Shatterhandem? Z Winnetou zawierać braterski pakt. Szukać skarbu w Srebrnym Jeziorze. Stryj mu kiedyś sprezentował pierwsze wydania tych książek, bodaj jeszcze z 1910 roku. Preria. Bizony. Kowbojskie kapelusze. John Wayne?
- To... to... niezgrabnie niepoważne, równie dobrze można powiedzieć, że żaba umie latać... - oburzenie wypaliło się czerwonymi sińcami na twarzy gładko ogolonych policzków mecenasa Strzeleckiego. Sędzia Żyto podrapał się po brodzie. A może zapuścić brodę? Dodałby tym dostojeństwa swej fizjonomii i może w ten sposób ukrył fałdy zbierające się pod brodą? Wyglądałby dostojniej? Jak jakiś wschodni patriarcha? Lub nawet biblijny Mojżesz? A był jakiś nie biblijny? Przed laty marzył, żeby stać się prawodawcą! Żeby w annałach prawniczych powoływano się na „paradoks Żyty” lub na wykładach prawa karnego rozstrzygano „aspekty sprawy Żyty”.
- Komiczne!... To jest komiczne, co nam tu kolega zapodaje... - trząsł się ze złości adwokat Jerx. Miał obsesję na punkcie pisowni swego nazwiska. Z dumą wypinał owo „x”, podkreślając, że brat ojca ugiął się pod ciężarem nacisków czasu i zaczął pisać się przez „ks”. „X” czy „ks”? Sędzia Żyto ze swoim plebejskim rodowodem mógł się, co najwyżej pochwalić służbą dziadka w wojnie rosyjsko-japońskiej w 1905 r. kiedy prosto spod ołtarza zabrali wystraszonego chłopa z majątku Iwanisewicze na Kresach prosto w kamasze...
- Tak, tak. I chce tu szanowny kolega przedstawić mego klienta, jako... – Sędzia Żyto spojrzał w kierunku wymienionego. Wyglądał, jak „Doktorek”, ojcowy sąsiad, mały zasuszony człowieczek o twarzy porytej bruzdami zmarszczek. Wydawało się nawet, że pociągnął nosem. A miał czym... Siedział potulnie, niemal wtulony w lewy bok obrońcy, jakby bał się wysunąć z jego cienia. Myślałby kto, że to jego szaniec Świętej Trójcy. Kompletnie bezradny. Chwilami tylko przebiegał wzrokiem po sali i wlepiał wzrok w sędziowski łańcuch. Orzeł nie zerkał w jego stronę. Dumnie rozpostarł tylko skrzydła.
- Nic z tego, tak się nie da wygrać i pognębić mojej klientki...- odparowywał mecenas Jerx sadząc się na kolejny pokaz wymachiwania palcem, dłonią, kułakiem. Sędzia Żyto oparł łokcie na blacie sędziowskiego stołu. Nie miał serca do rozgrywanej przed nim potyczki. Który to raz był świadkiem podobnej żonglerki na słowa, argumenty, kontrargumenty, machanie przed oczami dowodami winy? Rutyna. Smutne. Bo tu ważą się losy ludzi, a dla niego to tylko kolejna sprawa. Setna? Tysięczna? Zmieniają się twarze. Problem odwiecznie ten sam: naruszony Dekalog!
- Dobre sobie! To sponiewieranie dobrego imienia mego klienta!- mecenas Strzelecki najwyraźniej tracił cierpliwość. Sędzia Żyto przyjrzał się uważnie drugiej stronie sprawy. Kobieta mogła się podobać. Na pewno zwrócił by na nią uwagę w sklepie, w parku, na ulicy, w kościele. Kiedy ostatnio był w kościele? Stał przed nim drewniany krucyfiks, jak kiedyś na plebani w jego rodzinnej wsi. Ale w kościele? Nie potrafił odgrzebać, kiedy i dlaczego był. A przecież, jako chłopiec służył do mszy i nawet zwierzył się kiedyś wikaremu Karolowi, że chciałby zostać księdzem lub zakonnikiem. Czy to możliwe, że marzył o samotnej celi i paciorkach różańca przekładanego w egzaltowanych rękach. A przecież Piotrek z sąsiedniej wsi wytrwał i został kapłanem, ba! teraz już nawet purpuratem. Widział go w telewizji. Wiara? Jak bardzo od niej odszedł.
- Niech kolega sobie daruje! Ja nawet wątpię czy pański klient słyszał kiedy o Senece...- Sędzia Żyto przymrużył oczy. Uwielbiał te antyczne paralele! Klienci kiwali wtedy ze zrozumieniem głowami, ale tak naprawdę pewnie większość pierwszy raz słyszała te imiona. No, ale przyzwoitość nakazywała potwierdzić osłowatym kiwaniem głowy, że doskonale się orientują w zaszłościach prawa rzymskiego, dobrze, że nie salickiego. Seneka? Rozmarzło go to. Ile by dał, by móc znaleźć się na Forum Romanum i usłyszeć Katona lub Cycerona! "Vita brevis, ars longa, occasio praeceps, experimentum periculosum, iudicium difficile"* -  przyplątała się do niego myśl Hipokratesa. Nigdy nie przepadał za antyczną Grecją. Z całej historii pamiętał tylko o lwach spod Cheronei.
- To byłoby zbyt proste i... niskie, nawet, jak na standardy szanownego kolegi... - riposta mecenasa Strzeleckiego ostudziła zapał mecenasa Jerxa. Ale dla sędziego Żyto w tym momencie ważniejsze były parapetowe umizgi wróbla do wróblowej. Stroszył się, nadymał, wyczyniał wokół niej taniec, niczym baletmistrz w Tatrze Wielkim. Na czym on ostatnio tam był? Chyba na „Skrzypku na dachu” lub „Borysie Godunowie”. Musorgski go przytłaczał, choć popisy wokalne Ładysza... Ten bas, ten ton, naprawdę czuł klimat moskiewskiego kremla. A może to był „Cyrulik sewilski” lub coś z Wagnera. Takie ciężkie, germańskie. Ale to mu odpowiadało, wskrzeszone duchy przeszłości. Barwa i ton. Dopiero w czasie wsłuchania się w jedną z uwertur zrozumiał Hitlera. Tam było, jak na parteigu w Norymberdze: na początku dźwięk ledwo szemrał, potem podnosił się i rósł, natężał, by wybuchnąć z całą mocą eksplozji! Jak bardzo daleki był od tych doznań. Ostatnio ktoś ofiarował mu bilety na „Nabucco”. Nie poszedł. Zapomniał. Amnezja starcza?
- ...dlatego, że pański klient nie umiał swego organu zatrzymać w rozporku, to moja klientka ma teraz... To Wysoki Sądzie...- jak on nie lubił tego zwrotu. No, gdyby miał tyle centymetrów, jak Gary Cooper. Ale te jego nędzne metr sześćdziesiąt pięć lokowały go nawet przed Napoleonem. Nie uważał się nigdy za zawistnego małego człowieczka. Nie, Jeżowa by z niego nie wykrojono. Nie twierdził, że nigdy nie dopuścił się prawniczego świństewka, nie skazał podejrzanego, gdy mętne poszlaki odchylały furtkę nadziei i wolności. Miał na sumieniu taką sprawę o spekulację sznurkiem do snopowiązałek. Teraz to brzmi, jak ironia, dobry żart. Ale wtedy, w czasach realnego socjalizmu ktoś zachwiał uporządkowanym rytmem prac polowych i storpedował poczynania okolicznego PGR-u. Wlepił magazynierowi 3 lata z zawieszeniem na 5 lat, a że gość z goryczy się upił i motorowerem pojechał do sklepu po kolejną butelkę wina, to po zatrzymaniu przez patrol milicji obywatelskiej odwieszono „zawiasy” i trafił na lata do więzienia. Miesiąc później gość powiesił się w celi.
- Dowody, szanowny kolego! Dowody!- mecenas Strzelecki odrzucał kolejne argumenty strony. Sędzia Żyto sapnął, jakby zrzucił z siebie głaz odpowiedzialności. Tak naprawdę, to sumienie nie dręczyło go upiornymi wyrzutami. Sumienie? Może właśnie dlatego przestał być karnistą, a zajął się sprawami cywilnymi. „Z powództwa cywilnego” – lubił ten zwrot. A te potyczki słowne? Wiedział, że to sztuka dla sztuki. Przecież za pieniądze wysupłane z kieszeni tego nieszczęśnika, który ni jak nie przypominał don Juana, adwokat Strzelecki musiał dać występ godny dawnych mistrzów. A kolega Jerx z upodobaniem babrał się w szlamie rodzinnych brudów, bo pokrzywdzona zastawiła samochód i działkę nad jeziorem, by dobić nieroztropnego w pożądliwości małżonka.
 - Oto, wysoki sądzie dowody! Zapisy esemesów, które moje klientka...- przed sędziom Żyto pojawił się brulion zapisany starannym pismem, które mogło należeć do kobiety. Wertowanie tego typu literatury mogło podniecać studenta prawa, albo młodego asesora. Dla niego, to było równie nużące, jak przedzieranie się przez „Popioły” Żeromskiego. Ile podejść? Osiem. Tak, dopiero za ósmym razem przedarł się dalej, niż ogary, co to poszły w las. Ale i tak zatrzymał się bodaj na stronie 87 i żadna siła nie mogła go popchnąć w objęcia tej literatury. To już lepiej było czytać Homera w greckim oryginale. Musiał jednak, dla proformy, choć przekartkować zawartość kajetu formatu A-4! Zeszyt do połowy, czyli na dziewięćdziesięciu ośmiu stronach, pokryty był zapiskami. Na marginesie czerwonym ołówkiem stawiano niewybredne komentarze i uwagi, ale sędziego zaintrygowały daty i godziny, minuty i sekundy cytowanych esemesów.
- I, co kolega na to?! - mecenas Jerx triumfował. Wziął się pod boki, jak basza. Zaraz to on wytnie hołubca, że i Antek od Borynów nie umiałby bardziej wziąć w obroty Jagny. Sędzia Żyto ugiął się jednak pod zawartością lektury i zaczął na wyrywki przebiegać wzrokiem teksty: „...weź mnie do swojego życia na zawsze”. Spodobało mu się. Tym bardziej, że dziwnie kontrastowało z fizjonomią mężczyzny. Bo niby, co miał w sobie ów o fizjonomii ślusarza narzędziowego, do którego widoku brakowało berecika z atenką i starego pilnika-zdzieraka. „Taka cisza spala mnie”- mógł zaintrygować. Czy naprawdę kilka metrów przed nim siedział zdobywca, dla którego podbić niewieście serce, to jak dla niego kupić gazetę? Czyż on zapatrzony w Adę Zborowską uczynił choć krok, by dać jej sygnał: jestem... pragnę... kocham... Nie, pozwolił, by ten miglanc Borucki zawrócił w jej głowie, a ona... Rozwiedli się po czterech latach, a kiedy po latach wpadł na nią w operze zdobył się na kretyńskie „Pięknie wyglądasz”. Cymbał. „Cmokam leniuszka w dwa kochane uszka”- rozbroiły go.
- To są tylko z mydła bańki!... Ja taki zeszyt też potrafię... - sędzia Żyto zmrużył oczy. Słowa mecenasa Strzeleckiego nie przekonały go. Potrafię? Nie, nie każdy rodzi się poetą. Ile mądrości znajdował czytając „Zmień to, co możesz, czego nie możesz zaakceptuj...”. Czy on, student prawa, umiałby coś takiego napisać? Nigdy nie mógł sam z siebie wydrzeć, choć najprostszej maksymy. Jeśli już zażywał jakieś, to takiej zapożyczonej od klasyków. Nawet gesty i sposób bycia kopiował od starszych kolegów głównie sędziego Muszyńskiego, a chyba przede wszystkim Zawotuł Zdroheckiego. Ten ostatni bił wszystkich na głowę postawą, gestem i piorunującym spojrzeniem, przed którym uginały się harde karki najcięższych przestępców. Powiadano, że potrafił wyprostować niejeden życiorys, a na szubienice posłał cały legion szubrawców ku przerażeniu samego Belzebuba! Chwilami zastanawiał się czy jest tylko splotem sklonowanych słów, gestów i paragrafów.
- Nie ma litości dla takich łajdaków, jak siedzący tu... - mecenas Jerx sięgnął po ostateczną broń, która służyła mu do dobicia zwierzyny: słowo klucz. Sędzia Żyto też kiedyś popisywał się taką żonglerką określeń. Z dzieciństwa pamiętał terminy „łajdus”, „andrusy”. Kiedy praktykował w Sądzie dla Nieletnich często nimi smagał wyrostków, którym nie było po drodze z ogólnie przyjętymi normami życia społecznego i socjalistycznego kanonu wychowania. Doskonale wiedział, co teraz stanie się. Rzucona przed mecenasem Strzeleckim rękawica nie mogła leżeć bezradnie.
- Wysoki Sądzie, ja protestuję. Nazywanie mego klienta...- stało się. Dwa koguty w walce nie były bardziej popędliwe, niż krzyżujące się argumenty adwokatów. Sędzia Żyto wiedział, jak to się skończy. Przed oczami oniemiałych jeszcze współmałżonków rozgrywała się wojenna uwertura, jak u Brahmsa lub Beethovena. Działa słów wszelakich sprawni puszkarze odbezpieczyli i dawaj miotać z nich pociskami w siebie. Kiedy kul zabraknie pchną swoje pułki kawaleryjskie, a na koniec przypieczętują piechurami, by za jakieś trzy godziny, jakby nigdy nic usiąść razem w pobliskiej cukierni, zamówić szarlotkę z gałką lodów i bitą śmietaną, popić wyśmienitą kawą (czarna, jak noc w Afryce) i rozejść w zupełnej komitywie. Ale to za trzy godziny. Na ten czas sala numer 17C zamieniała się w pole bitwy. Tylko dla jednej strony to będzie Austerlitz, a dla drugiej niestety Waterloo! No, chyba, że strony znajdą płaszczyznę porozumienia i zejdą się na kolejne lata zgodnego pożycia... Takie chwile ta sala też widział. To, jak pod Borodino – bitwa nierozstrzygnięta.
- Tak... może lekko... przejaskrawiłem, ale musi kolega przyznać mi rację... – mecenas Jerx tylko pozornie robił krok w tył lub raczej w bok, by z tym większą siłą uderzyć. Sędzia Żyto zbyt dobrze znał jego sposób działania, aby wiedzieć, że Jerx ma jakiegoś asa w rękawie. To był wytrawny gracz. Szachy... Znali go nawet parkowi amatorzy partyjek. Grali na kamiennych stolikach pod kasztanowcami w pobliskim parku. Drzewa szumiały, liście opadały, dzieciaczki zbierały brunatne owoce, wydzierając je z iglastych skorupek, a mecenas i jego przygodnie poznani partnerzy żyli tylko figurami, który przesuwali z B1 na A2. tu też rozgrywała się partia szachów. Ciekawe, jaką figurą był pan mecenas. Niechybnie hetman. W domyśle wielki koronny! A Strzelecki? Dla sędziego był raczej koniem, który wił się w karkołomnym skoku przez trzy pola i w bok, by umknąć przed miażdżącym atakiem przeciwnika. Kim byli współmałżonkowie? Mizernymi, dawno obalonymi pionkami? Nie, no pani, to zapewne dostojny laufer. A pan? Może wieża? Cicha, samotna, stercząca w swoim kącie, osłaniana przez inne figury. On, sędzia Żyto, nie lubił szachów. Był jeden powód: Witek Wiatr ogrywał go na studiach w trzech ruchach dając tak zwanego szewskiego mata. Zniechęciło go to zupełnie do tej królewskiej gry.
- Oto dowód, który pogrąża zupełnie i w wystarczający sposób klienta, szanownego kolegi! - mecenas Jerx wyciągnął kilka fotografii w dużym formacie i podał je atakowanemu, a kolejne odbitki sędziemu Żyto. To nie mógł być fotomontaż. Przed sędzią leżały niezbite dowody niewierności lokalnego don Juana. Uśmiechający się od ucha do ucha klient mecenasa Strzeleckiego z rubasznie rozbawioną tleniona blondynką o wydanym biuście i wulgarnym, jak na wiek, makijażu. Na kolejnym trudno było uwierzyć w przyjacielski charakter uścisków, ale za to dwa ostatnie należałoby zastrzec trójkącikiem z określeniem wieku oglądającego. Wszelkie bariery koleżeńskiej zażyłości zostały na pewno przekroczone. Sędzia Żyto odsapnął z ulgą. Nie dlatego, żeby sprawa była oczywista i wina, jak na dłoni, ale że jednak nie skusiły go wdzięki koleżanki Adeli Zborowskiej. Później i śmiałości zabrakło, i chęci, a może i tak było mu wygodniej. W takich chwilach dziękował Opatrzności, że nie związał stadła małżeńskiego. Podobne dowody nastrajały go bardzo przygnębiająco. Bo oto ktoś wynajmuje człowieka, aby ten śledził wskazanego i robił podobne zdjęcia.- To dziecinne igraszki!- mecenas Strzelecki rzucił nonszalancko zdjęcia na blat swego stołu. Ale sędzia Żyto widział, jak nabrzmiała mu na czole gruba żyła. Tak, to była oznaka głębokiej irytacji. Teraz mogło już być tylko gorzej. Bo przecież mecenas Strzelecki nie był w ciemię bity! Lata własnej praktyki, cztery pokolenia prawników nie mogły iść na marne wobec kilku fotografii. Szykowała się szarża. Zaraz będą tratować się stekiem argumentów. To będzie rzeźnia!...
- Kolega raczy żartować! A może to fotomontaż? Pańska klientka... - dobrze mieć pierwsze miejsce, kiedy w szranki stają dwa takie tytany. Sędzia Żyto poprawił łańcuch i odsunął od siebie brulion. Widział przed sobą dwóch harcowników, dla których słowna szermierka była chlebem powszednim i powszechnym. Warto było wysłuchać stron konfliktu, ale sędzia Żyto czuł błogie muśnięcie lenistwa. Powieki robiły się ciężkie. Twarze szarżujących na siebie prawników przechodziły z realizmu w urokliwy impresjonizm, ba na końcu zamienić się w bezwład kubizmu. Nie słyszał ostatnich tyrad, kiedy mechanizm jego organizmu zazgrzytał w sobie, sapnął i zatrzymał się. Pompa przestała przetaczać płyn, uspokoiła się i zastygła. Na dobre. I na zawsze...

 *"Życie krótkie, sztuka długa, okazja ulotna, eksperyment niebezpieczny, sąd niełatwy"

2 komentarze:

  1. Nie czytałam tego wcześniej.
    Bardzo mi się podoba!
    Rewelacyjny opis sytuacji.
    Dobre tempo, barwne opisy.
    Jednak najbardziej trafiają do mnie odniesienia do malarstwa.
    Nurty, które (jak mniemam) mają ilustrować stan ducha.
    Do tego łacińska sentencja.To wszystko skłania do zadumy nad życiem. Sprawy ważne,mniej ważne...
    I choć niekiedy dopada nas "kubizm", brniemy przez "symultanizm" , dotyka nas "abstrakcja",ale czy nie na nią czekamy..?

    Luna

    OdpowiedzUsuń
  2. Musimy dokonywać wyborów.
    Niestety, problem z nimi taki, iż nawet te już dokonane (W najlepszej wierzę, po głębokiej analizie) nie dają nam gwarancji słuszności podjętej decyzji...
    Zawsze pozostaje, " a co by było gdyby...?"

    Amber

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.