czwartek, lipca 27, 2017

Przeczytania... (227) Billie Holiday i William Dufty "Lady Day śpiewa bluesa" (Wydawnictwo Czarne)

"Kocham tę książkę.
Zakochałem się w niej u progu swojej jazzowej obsesji, gdy miałem zaledwie trzynaście lat. Teraz jestem pół wieku starszy, przeczytałem ją bodaj piąty raz i nadal ją kocham. cieszy mnie tylko frywolne piękne piękno tej prozy i jej poetycka szczerość; jestem wdzięczny, że dzięki tej książce mogę poznać Biblie" - taki wstęp, pióra Davida Ritza (autora wielu biografia muzycznych gwiazd, m. in. N. Cole, A. Franklin, R. Charlesa, W. Nelsona) nie pozostawia złudzeń. Mamy przed sobą dzieło klasyczne! Półwieczne! Wielka Billie Holiday  przy wsparciu (jak dobrze rozumiem) Williama Duftyego pozostawiła nam książkę "Lady Day śpiewa bluesa". Mamy ją dzięki tłumaczeniu Marcina Wróbla oraz Wydawnictwu Czarne, które w serii Amerykańskiej dokształca nas wiedzą o życiu gwiazdy jazzu i swingu. Kilka dni temu minęła 58-ta rocznica śmierci niezwykłej gwiazdy. Lata 1915-1959, to lewie 44 lata. Czasy choćby dorastania moich Dziadków (lata urodzeń między 1906-1915). Tylko, że żadnych znaków równości nie da się postawić. Nie zapominajmy, że kiedy Elinore Harris przychodziła na świat dobrze miała się w USA segregacja rasowa... Ale okrucieństwo nie było obce również tym, których obecnie określa się, jako Afroamerykanami.
Język, z jakim tu się chwilami spotykamy ni jak się nie ma do środowiska grzecznych i uładzonych. Świat, w jakim przyszło jej wzrastać od samego początku nie głaskał po główce: "Mama robiła za służącą u białasów. Kiedy tylko dowiedzieli się, że jest w ciąży, wywalili ją z roboty". Ten bezpośredni (i bez ogródek) język jednak nie razi. Jest, jak mniemam, autentycznym odczuwaniem Billi Holiday. W myśl zasady "co w myśli, to i  na języku". I na tym m. in. polega autentyczność tej książki. Dlatego też postaram się wyłuskać, co o życiu pisała, jak dawało jej w kość, a jednak nie złamało.  Proszę zwrócić uwagę, że mama powiła swój skarb, kiedy miała zaledwie... 13-ście lat! Dziecko rodzące dziecko. Nawet stwierdzenie "to były inne czasy" nie powinno mydlić nam oczu...

  • Moi rodzice byli biednymi dzieciakami. A kiedy jesteś biedny, dorastasz w trymiga.
  • Gdy Henry [syn kuzynki - przyp. KN] wyrósł, został czempionem bokserskim, a potem pastorem, ale za dzieciaka to miałam z nim krzyż pański.
  • Mając szesnaście lat, byłam dojrzałą kobietą. wielką, grubokościstą, ze sporym biustem; porządna rosła klacz. 
  • W domu mógł panować niemożebny syf, ważne, żeby schody wejściowe lśniły.
  • Uwielbiałam boksować.
  • Seks mnie wtedy [koło 1930 r. - przyp. KN] w ogóle nie interesował, z chłopakami robiłam tylko to, co sami ze sobą robili.
  • Zasadniczo miałam gdzieś, co sobie o mnie myśleli [...].
  • Kochałam [...] białe pończochy i czarne skórzane trzewiki.
  • Gwałt to najgorsza rzecz, jaka może się przytrafić kobiecie.
  • Nawet kurwa, która odstawia nie wiadomo ile numerków w ciągu nocy, nie chce być gwałcona.
  • Kuzynka Ida i jej mąż nigdy nie dali nam zapomnieć, że jesteśmy katoliczkami, podczas gdy oni należeli do baptystów.  
  • Miałam dopiero trzynaście lat, ale całkiem niezły był ze mnie kociak. 
  • Co prawda postanowiłam, że kończę z dawaniem dupy, ale zatrzymałam to dla siebie.
Rodzina. Ojciec, który mimo 15-tu lat, obnosił się ze swoim ojcostwem. Zdruzgotane marzenia o karierze muzyka, trębacza: "Pech chciał, że był jednym z tych, którym gazy bojowe zniszczyły płuca". Mowa rzecz jasna o wielkiej wojnie, dla Amerykanów lata 1917-1918. Usiadł na kamieniu i gorzko zapłakał? Nic z tych rzeczy. Nauczył się grać na gitarze. Trauma dzieciństwa (a może swoisty kanon ówczesnego bycia): mała Elinore pozostająca pod opieką rodziny i rodzice, którzy muszą wyruszyć "między Jankesów", a by zapewnić jej godne życie. Ciotka Ida wyznawała bardzo tradycyjne metody wychowawcze: "Kiedy miała zły humor, dostawałam naprawdę niezłe wciry. Nie biła mnie paskiem, nie dawała klapsów, tylko waliła pięścią albo batem". Szczerość, która budzi w nas grozę. I niesprawiedliwość, za faworyzowanie synka Henriego, który "...każdej nocy sikał do łóżka". Obrywało się jej! Nie dość na tym rozbudzony erotyzm chłopca pchał go nieustannie do tzw. tych  rzeczy, zachowań: "Czasem byłyśmy tak zmęczone całonocnymi zmaganiami z tym aniołeczkiem, że nie dawałyśmy rady wstać do szkoły". Erotoman kuzyn dobierał się nie tylko do niej, ale też do własnej siostry... Dzielnie stawała w obronie swego. Kij baseballowy sprawił, że rozkoszny kuzynek znalazł się nawet w szpitalu Johna Hopkinsa. Za co? Proszę sprawdzić w "Lady Day śpiewa bluesa". Śmierć ciotki Idy - porażająca: "Nienawidziłam jej, ale nie życzyłam jej takiej śmierci".
"Często gadałyśmy o życiu. To od niej dowiedziałam się, co znaczy być niewolnicą, należeć całym ciałem i duszą do białego człowieka, ojca twoich dzieci" - to wspomnienie o prababce, w której objęciach (a miała blisko sto lat) zmarła. "Musieli złamać jej rękę, żeby mnie uwolnić. Potem odwieziono mnie do szpitala. Spędziłam tam miesiąc, bo podobno doznałam szoku"
Pierwsza praca? Nie, to nie był zatłoczony bar, opary dymu i jazz znad rozklekotanego pianina. Za to była m. in.: szmata, wiadro, szczotka, mydło Octagon. I sprzątanie w bogatych domach: "...szorowałam te cholerny białe schody, których pełno w całym Baltimore". Kolejna życiowa trauma? Albo po prostu etap. Przeszkoda, która należało pokonać. I Elinore/Billie nie dała się złamać. W burdelu niejakiej Alice Dean "...dawały mi posłuchać Louisa Armstronga albo Bessie Smith z patefonu stojącego w salonie. [...] Spędziłam tam wiele cudownych godzin, słuchając Popsa i Bessie". Oto, jak wyglądała muzyczna edukacja Lady Day: "...biali ludzie, którzy poznawali te kawałki w przybytkach takich jak u Alice Dean, szybko zaczęli nazywać jazz «muzyką z burdelu»". Niezwykłe są te wspomnienia. I ta szczerość w ocenach. Dla nas, którzy tak naprawdę nie znamy realiów tamtych czasów bezcenne źródło. "Kulturoznawcza rola domów publicznych w latach 20 i 30-tych XX w USA" - doskonały temat desartacji historycznej na każdym poziomie. Cudowne jest stwierdzenie: "Jakbym usłyszała Popsa i Bessie u jakiegoś księdza w domu, to na pewno bym się u niego zatrudniła".
Jak Elinore stała się Billie? Złożona kwestia. Nie lubiła swego imienia. Babka darła się na nią "Nora!". Pokochała filmy z Billie Dove (1903-1997). Do tego ojciec: "...uważał mnie za chłopczycę i nazywał bill. Nie wadziło mi to nic a nic, ale chciałam być śliczna i mieć śliczne imię. Uznałam, że Billie całkiem mi pasuje, i tak już zostało"
Dorastanie w świecie, gdzie nikogo nie dziwił gwałt na 10-letniej dziewczynce, gdzie traktowano takie dziecko jako pospolitą dziwkę. Dorastanie w świecie brutalności i cynizmu. W nim dorastała Billie Holiday. Być ofiara gwałtu i trafić za... kraty, a później w katolickim poprawczaku, który prowadziły zakonnice rodem z najczarniejszych opowieści K. Dickensa. Jedna z kar: "Musiałam spędzić noc w salonie, gdzie leżały zwłoki dziewczyny, która zmarła tego samego dnia. [...] Tak głośno się darłam i łomotałam w drzwi, że nikt nie mógł zmrużyć oka. Rozwaliłam sobie pięści do krwi". Nie stosowano kar cielesnych, ale upokarzano dziewczęta, choćby noszeniem pewnej postrzępionej, czerwonej sukni.  
  • Nim ktokolwiek porównał mnie z innymi śpiewaczkami, to one były porównywane do mnie. 
  • Prababka była kochanką białego faceta - nałożnicą, konkubiną, czy ja to tam zwał.
  • Mama bronił nawet tych zdzir, odstawiających po piętnaście numerków dziennie, twierdząc, że "w nich też kryje się dobro i tylko to się liczy".
  • Skończyłam tylko pięć klas i to w biednych szkołach dla czarnych w Baltimore.
  • Każdy musi być inny. Kopiowanie do niczego nie prowadzi.
  • Nie ma dwóch taki samych ludzi na świecie, tak samo w muzyce, jak i poza muzyką.
  • Nie da się nawet udawać samego siebie z przeszłości, więc co tu w ogóle mówić o udawaniu kogoś innego. 
  • Shelton mógł mieć wtedy jakieś pięćdziesiąt lat, co znaczy, że teraz jest starszy niż Ziemia.
  • Oskarżano mnie, że powoduję problemy, romansując ze wszystkimi chłopakami z zespołu. Kłamstwo, oczywiście.  
  • Zarabiałam tysiące dolarów tygodniowo, swobody miałam jednak tyle, co robotnica na plantacji w Wirginii sto lat temu. 
  • Doświadczyłam w życiu tylu rzeczy, o których nigdy nie zapomnę.
  • możesz nie mieć w zasięgu wzroku żadnego źdźbła trzciny cukrowej, owinąć się po same cycki w białe atłasy i wsunąć gardenię we włosy, a i tak wciąż tyrasz na plantacji.
  • Dziś jest niewiele lepiej, ale wtedy ludziom naprawdę odbijało na widok białego faceta z czarną dziewczyna.
Nowy etapem życia Billie było opuszczenie południa i wraz z matką wyprowadzenie się do Nowego Jorku, a stamtąd  do niejakiej pani Levy, która mieszkała na Long Branch: "Tłuste krówsko obijało się cały dzień, ale jakiś kwadrans przed powrotem męża na kolację zaczynało szaleć po całym domu. [...] wrzeszczała i wyzywała mnie od «czarnuchów». Nikt wcześniej mnie tak nie nazywał. Nie wiedziałam, co to znaczy, ale z tonu jej głosu mogłam się domyślić, że nic dobrego". Na szczęście dla siebie nie wiązał swej kariery jak służby domowej. Rzuciła służbę i... przypadkowo trafiła do najsłynniejszego burdelu w Harlemie!
"Moja mama nie była frajerką, ale w wielu sprawach wydawała się zupełnie naiwna" - no i zakwaterowała córkę u pani Florence Williams. "W tamtym czasie wydawało mi się, że naprawdę ostry ze mnie kociak" - oceniła swe walory i z rozbrajającą szczerością przyznała się, co William Dufty skrupulatnie zanotował: "Już po paru dniach przytrafiła mi się okazja zarobienia dwudziestu dolarów i skorzystałam z niej bez wahania, zostając dziewczyną na telefon". Mam nadzieję, że lektura tych szczerych wspomnień nie wypłynie na odbiór twórczości wielkiej Billie Holiday. Z racji na nieletność odwiedzających ten blog, daruję sobie szczegóły z życia B. H. w tym przybytku rozpusty, upadku i zgnilizny... Jedno zdanie o pani Florence W.: "Moja opiekunka była dobra kobietą, ale na pewno nie oddałaby za mnie życia".
I znów więzienie! Szczury. Próba molestowania tym razem ze strony lesbijki. Izolatka! Praca w pralni. Praca w kuchni. Cztery miesiące odsiadki. Warto wyrugować dość powszechny, potoczny błąd. Nie ma kogoś takiego na rozprawie sądowej, jak "sędzina". To zwyczajowe określenie na zonę sędziego. Życie na wolności też nie było usłane różami. Groźba eksmisji doprowadziła do tego, że Billy zaczęła... śpiewać: "Śpiewałam w końcu od dziecka, ale zbyt mnie to cieszyło, żebym kiedykolwiek pomyślała, że są w tym jakieś pieniądze. [...] Poprosiłam pianistę, żeby zagrał Trav'lin All Alone, bo tak właśnie się mniej więcej wtedy czułam. Chyba mi się udało, bo w całej knajpie zapadła cisza, i to taka, że najlżejszy dogłos zagrzmiałby jak wybuch bomby". I zaczęło się. Pewnie, że włączyłem YT i posłuchałem owej piosenki.
"Prohibicja dogorywała. A razem z nią meliny, speluny, nielegalne kluby i nory, które powołała do życia" - tak oto zamykał się pewien etap (historyczny) w życiu Billie Holiday. Zaczęła poznawać jazzowy świat swoich czasów (muzyków i producentów) np. Johna Hammonda, Mildred Bailey czy Benna Goodmana. To musiało być niezwykłe przeżycie, kiedy ten ostatni sam zaproponował nagranie wspólnej płyty. Kariera Lady Day nabierała tempa. Jedna z opinii o jej śpiewaniu robi nawet wrażenie teraz, po osiemdziesięciu latach: "Jeszcze w życiu nie słyszałeś, by ktoś śpiewał tak wolno i  z tak ciężkim południowym akcentem rozwlekał każdą głoskę".
Afroamerykanie żyją z piętnem minionego niewolnictwa. Billie Holiday tak pisała o świecie swej prababki (dziwne, że nie wymienia jej nigdy choćby z imienia): "Okropne czasy, ale przynajmniej wszyscy, biali i czarni, żyli w tym samym świecie. To biali go zbudowali, postawili czworaki, mówili, kto idzie zbierać bawełnę, a kto będzie podawał napoje w rezydencji. [...] Mój biały pradziadek wymykał się regularnie do małej chatki, gdzie ulokował moją prababkę razem z dziećmi". Termin "białasy" nie pojawia się sporadycznie. Sama to podkreśla, że z matką żyła w świecie zbudowanym przez właśnie białasów, do Cotto Club "...czarny mógł wejść tylko wtedy, gdy śpiewał, grał albo tańczył". Przypomina o tych równoległych światach: Białych & Czarnych! Nie miało prawa być między nimi styczności. Tak skwitowała chwile, gdyby jakiś "białas" pojawił się w Harlemie: "A kiedy już się pojawiali, to zachowywali się tak, jakby wylądowali na innej planecie. Wszystkiemu się dziwowali". Dla polskiego czytelnika krainy jeszcze bardziej odległe. Billie konkluduje: "Straszne czasy. Czasem sama nie wiem, jak przetrwaliśmy. Ale udało się. Czego nie umiałyśmy z początku, nauczyłyśmy się po drodze". W innym miejscu znajdziemy i takie zdanie (to o... burdelach pozostawiam dla chętnych poszukania w tekście): "Część białasów piła z czarnymi, bo mieli ich za nic, a wśród swoich bali się o reputację".
  • Na moje występy zaglądało sporo szykownych i utalentowanych ludzi. 
  • Miłość z ojcem jest u nas tabu, więc kiedy takie dziewczyny podrosną, podnieca je tylko to, co zakazane.
  • Jak dla mnie najważniejsza różnica między bogaczami ze śródmieścia a tymi z biedniejszych dzielnic polega na tym, że ci drudzy są bardziej szczerzy.
  • Białasy zawsze strasznie się przejmują tym, co ludzie powiedzą.
  • Proste ćwoki mówią, że nie lubią czarnuchów i kropka.
  • Siedząc kilka dni później w waszyngtońskim hotelu, nagle poczułam, że zostałam na świcie całkiem sama. 
  • Po mojej śmierci pewnie jacyś ludzie się rozpłaczą, wiedząc, że najgorsze dopiero przede mną, w piekle.
  • Żołnierska publiczność jest tak wspaniała, że trudno później trafić na lepszą.
  • Wojna nie odebrała mi żadnego mężczyzny.
  • Ludzie naprawdę nie rozumieją, jak mocno się trzeba umordować, żeby nagrać to, co chcesz, dokładnie tak, jak chcesz.
  • A czasem bywa tak, że zwycięstwo okazuje się gorsze od porażki.
  • Wyjście z nałogu jest wystarczająco trudne nawet wtedy, gdy otaczają cię ludzie, którym możesz ufać, ci, którzy cię kochają i w ciebie wierzą. A ja nikogo takiego nie miałam.
  • Zarobiłam ponad milion dolarów, zostałam szanowana śpiewaczką, i sama się też szanowała, więc dołowało mnie, że Hollywood chciało ze mnie zrobić służącą.
  • Nigdy nie umiałam się dogadać z kobietami.
Świat muzyki, świat lokali, muzyków (z których większości zupełnie nie kojarzę, stąd włączanie YT) i stawania się prawdziwą damą jazzu i swingu. Tak przypomina, jak stała się Lady Day: "Panienki z Log Cabin szydziły, że jestem taka wyniosła, że nie schylę się po pieniądze leżące na stoliku, i nazwały mnie  «Lady». Tak to do mnie przylgnęło, że wszyscy mnie wołali tą ksywką, choć już nikt nie pamiętał, skąd się wzięła. Lester [Young - przyp. KN] dorzucił do tego Day - od Holiday - i tak zostałam Lady Day". Żartowała sobie z tego, że będą chowani pod tymi zmyślonymi przez siebie wtedy pseudonimami.
Rasizm wisiał nad karierą pokolenia Billie Holiday! "Ludzie z teatru powiedzieli Basiemu, że mam zbyt jasną skórę do tak czarnej orkiestry. Przy odpowiednim świetle publiczność mogła myśleć, że jestem biała. w związku z tym kazali mi się wysmarować specjalną czarną pastą"- brzmi, jak chichot historii. Zdarzenie z Detroit (w Fox Theatre), które coraz to przeżywało zamieszki na tle rasowym.  Trzeba było zmienić aranżację występu półnagich białych tancerek, dla których tłem byli czarni!...
"Wciąż widzę mamę przy trumnie ojca. Klęczała tam cztery godziny i dwadzieścia minut. Wiem, bo ciągle przy niej byłam. Nie płakała, żadnych szlochów. Poruszała tylko ustami, ściskając w ręku różaniec. [...] Mama kochała w życiu tylko tatkę. Od lat ze sobą nie mieszkali, ale to niczego nie zmieniało" - chaos wybuchnął dopiero w czasie pogrzebu. "Przyszło też parę dziewczyn, każdą z nich tatko kochał ponoć najbardziej na świecie. Chwile później dowiedziałam się, że macochy mam dwie. Druga była biała" - to dopiero musiała być konsternacja.  Jakby tego było mało z tego kolejnego związku były dzieci - "białasy"! To, co Billie Holiday wyznaje o rasowości mogłoby stanowić pretekst do oddzielnego pisania. Zakazy wchodzenia od frontu, nie obsługiwanie w restauracjach, poniżające i prowokacyjne zachowanie ludzi z boku - wszystko to zdawało się walką z wiatrakami.
Wybuch II wojny to dla Amerykanów dopiero 7 XII 1941 r.! Wprawdzie nie pada Pearl Harbor. Jest za to o obligacjach wojskowych, występach przed żołnierzami: "Trudno o bardziej przygnębiający widok niż kilka tysięcy kocurów spędzonych w jakimś zapomnianym kraju, bez dostępu do muzyki, kobiet i całej reszty. Po każdym występie chcieli mnie rozbierać na kawałki, wyjmowali kwiaty z moich włosów i dzielili się płatkami". Kiedy Billie Holiday pisze o tych "dziwnych czasach" wspomina (zresztą nie po raz pierwszy, patrz okoliczności śmierci matki B. H.) swą prababkę: "...widziała na własne oczy wojnę secesyjną, która toczyła się pod oknami jej domku na tyłach plantacji w wirginii. Ludzie w jej wieku wiedzieli, co to wojna, ale większość z nich już nie żyła. Reszta nie miała pojęcia, czego się spodziewać". Niezwykłe wspomnienia na temat otrzymywanych z frontu listów i swych na nie reakcjach.
  • Jeśli gliny chcą cię dopaść, zwykle czekają, aż skończy ci się angaż.
  • Nie byłam aż tak zniszczona przez narkotyki, żeby federalni nie próbowali się do mnie dobierać.
  • Wysoki Sądzie, chciałabym się poddać leczeniu. 
  • Narkomani są chorzy. Nasz rząd ściga chorych jak przestępców [...].
  • Za fajki [w więzieniu - przyp. KN] byłam gotowa oddać mydło, cukierki, właściwie wszystko. 
  • Nie mogę śpiewać, jeśli niczego nie czuję.
  • Kiedy siedziałam za kratami, codziennie przychodziły do mnie worki listów.
  • W całym życiu zemdlałam tylko raz - po zejściu ze sceny w Carnegie Hall, gdzie wystąpiłam dziesięć dni po wyjściu z więzienia.
  • Po kilku tygodniach spędzonych w garderobach człowiek zaczyna wariować.
  • Głupota i naiwność mogą ci ściągnąć na głowę więcej problemów niż złamanie prawa.
  • Pomiędzy 1933 a 1944 rokiem nagrałam ponad dwieście płyt, nie dostaję z nich jednak żadnych tantiem.
  • Często słyszałam, że nikt poza mną nie śpiewa z takim uczuciem o głodzie czy miłości.
  • Ludzie czasem zachowują się tak, jakby nie odróżniali śpiewaka od saksofonu.
Już wtedy (w latach 30-tych i 40-tych) przekleństwem świata artystycznego były narkotyki: "Każdego wieczoru dostawałam białe gardenie biały proszek. Jak sobie walnęłam, to wszyscy mogli mi naskoczyć. Gliny, agenci od narkotyków, wszyscy. Kłopoty zaczęły się wtedy, gdy próbowałam rzucić". Znalazła klinikę na Manhattanie, aby w czasie trzech tygodni i za 2000 $ wyrwać się z objęć zgubnego nałogu. Miała być dyskrecja, a pogwałcono tajemnicę lekarską... Stąd ten żal: "Relacja między lekarzem i pacjentem powinna się opierać na zaufaniu. Wierzyłam pracownikom tego ośrodka. Ale jeden z nich mnie zdradził". Nagle stała się obiektem zainteresowania policji...
I Hollywood! "Znacie jakiś film, w którym czarna dziewczyna nie gra służącej albo dziwki? Ja nie. Śpiewania miałam w tym filmie tyle co nic, za to zagrałam pokojówkę" - wściekłość przebija z każdej postawionej literki. Chciała nawet zerwać kontrakt: "Myślałam, że zagram siebie - odśpiewam kilka piosenek Billie Holiday w scenografii klubu nocnego i tyle. [...] Choć strasznie mi zależało na kasie, zadzwoniłam do Joego Glasera i powiedziałam, że za żadne skarby nie będę kolejną Topsy z Chaty wuja Toma". Na planie filmowym też szalały demony rasizmu, duchu Południa. Wiele gorzkich słów o aktorce, która atakowała B. H., że ta... kradnie jej sceny. "Lepiej uważajcie. znam Lady, więc wiem, że kiedy tylko przestanie płakać, rzuca się bitki" - to ostrzeżenie padło z ust wielkiego "Satchmo", którego zatrudniono do tegoż samego filmu. To już równe 70. lat od premiery "New Orleans". Jak pogrzebiemy w Internecie znajdziemy plakaty z tej produkcji, a na nich wymienieni Louis Armstrong, orkiestra Woody Hermana i Billie Holiday! Mój wnuk Jerzy urodził się dokładnie w setną rocznicę urodzin tego drugiego.
"Najwyraźniej nie doceniałam swojego psa. Mister nie tylko mnie rozpoznał, ale od razu skoczył na mnie jak szalony, zrzucił mi kapelusz i wywrócił mnie na środku tej małej stacyjki. Szczekał jak wariat i nie przestawał mnie lizać" -  prawda, że uroczy zapis? Gorzej z genezą zachowania "Mistera". Skąd taka psia radość? Powitanie godne Odyseusza! Billie Holiday była w... więzieniu. Przyczynę, okoliczności i wnioski - poznają tylko ci, którzy sięgną po  wspomnienia Lady Day. A życie pisało ciąg dalszy: "Jakaś baba wrzasnęła ze strachu. Ludzie zaczęli panikować i wzywać policję, żeby zajęła się wściekłym psem, który zaatakował kobietę. Zapanował chaos".
Billie Holiday bała się, jak przyjmie ją publiczność po opuszczeniu murów więzienia w Alderson. Dostała nawet propozycję osiedlenia się w Europie i kontynuowania na "starym kontynencie" swej niezwykłej kariery. Nie skorzystała. Została. Podjęła wyzwanie: "Warto było nie wyciągać pochopnych wniosków i nie spieszyć się z wyjazdem z kraju. Pod koniec pierwszego występu byłam tak przepełniona szczęściem, że w ogóle nie wiedziałam, co robię". To wtedy dostała bukiet gardenii, nie zauważyła sporej szpilki i pokaleczyła się: "...wbiłam ją sobie w głowę. Byłam tak podniecona występem, że niczego nie zauważyłam, dopóki krew nie zalała mi oczu i uszu". Niezwykłe, że ten koncert składało się aż... trzydzieści cztery piosenki! Proszę nie spodziewać się, że odtąd B. H. płynęła cudownym nurtem wspaniale kwitnącej kariery. Schody dopiero zaczynały się!... Sama porównywała swój stan do losu uchodźców. Obłożono ją totalnym zakazem występowania w Nowym Jorku! Pewnie, że próby podejmowała. Zatrzymywano ją, stawiano przed obliczem Temidy! Sama w pewnym momencie swego wspominania dodała: "Spisując te słowa, nadal nie mam pozwolenia na pracę w tym mieście".
Książka  Billie Holiday & William Dufty jest, jak kroczeniem do świata, który odszedł w niebyt! Ciekawe, co by powiedziała Autorka wspomnień, gdyby dożyła prezydentury Baracka Obamy. Pierwsza Dama czarną? Pewnie powstałaby jakaś piosenka, a "białasy" wygwizdałyby podobną herezję. Trudno sobie wyobrazić dziś świat muzyczny bez czarnoskórych wykonawców. Billie Holiday była wielką gwiazdą. Sam mam w swych zbiorach jedną z jej płyt. Mało? Wiem. Wychodzi na to, że miała bardzo piękne marzenie: "Zawsze chciałam mieć wielki dom gdzieś na wsi, gdzie mogłabym się opiekować bezdomnymi psami i sierotami, które nie prosiły się o to, żeby przyjść na świat. Dzieciakami, których nikt nie pytał, czy chcą być czarne, niebieskie, zielone czy inne. Brałabym tylko takie, których nikt inny nie chciał. To mój jedyny warunek. Całkowite sieroty, bez mamy i taty"

2 komentarze:

  1. Trzeba podziwiać ją za to, ze walczyła o siebie pomimo takich problemów. Ja bym nie potrafiła. Świetnie PAn napisał o tej książce.

    OdpowiedzUsuń
  2. Lubię Jazz.Na głos Billie też trafiłam.Jednak nie zastanawiałam się nigdy nad jej losem
    Niezwykle mocne wspomnienia!
    Kiedyś, chyba w filmie "Kolor purpury" usłyszałam,że blues bierze się z rozpaczy...
    Przesłuchałam "Trav'lin All Alone"
    Tę rozpacz i cały wachlarz uczuć słychać w głosie Lady Day

    Amber

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.