poniedziałek, lipca 24, 2017

Przeczytania... (226) Janusz Rola-Szadkowski "Z błyskawicą na tygrysy. Dziennik powstańca" (Wydawnictwo Poznańskie)

"Rano 1 sierpnia - niech ta data będzie przeklęta po wieczny czas - przy pożegnaniu w domu nie sądziłem, że żegnam się na rok, a może i więcej" - już ten cytat powinien sprowokować dociekliwych Czytelników do poszukania książki  Janusza Roli-Szadkowskiego "Z błyskawicą na tygrysy. Dziennik powstańca", Wydawnictwa Poznańskiego
Zbliża się kolejna rocznica wybuchu powstania warszawskiego. Raczej nie słyszymy głosów krytycznych, co do podjętej w 1944 r. decyzji. Ogólnie pisana jest wielka, narodowa laurka. Mało kto odważy się (nikt?), aby postawić przed pręgierzem historycznej odpowiedzialności "Borów", "Monterów", "Radosławów". Gdzieś na dalszy plan spycha się ogrom ofiar cywilów, mimo wszystko zapomina o materialnej daninie miasta, którego nie ma.

 Mamy przed sobą bardzo ważną lekturę. Tytuł może nas trochę mylić. Bo po pierwsze, to moim zdaniem, nie jest... dziennik. Nie są to bowiem zapiski, jakie Janusz Rola-Szadkowski (1924-1982) sporządzane w ferworze walki. Nie były tym, co znamy z wielu innych dzienników: huk wystrzałów... walka... ogień... jęki rannych... kolejna śmierć... nadzieja... ułuda... Janusz Rola-Szadkowski pisał post factum. Sam zaczyna swe spisywanie od zdania: "Już przy wyjeździe z Salzburga przygotowałem sobie ten zeszycik i atrament, sądząc, że skoro mam jakieś pół dnia wolnego i nic innego do roboty, będę mógł pisząc trochę wspomnień z prawie roku spędzonego z dala od swoich, co znów może oszczędzić mi trochę opowiadania i wspomoże pamięć". I wszystko jest jasne. To nie moja imaginacja. To są wspomnienia powstańca. Zresztą daty, które pojawiają się na początku każdego nowego notowania dotyczą roku 1945. Nie muszę tez wyjaśniać, że "Z błyskawicą na tygrysy..." nie obejmuje li tylko tego, co działo się w Warszawie między 1 VIII, a 2 X 1944 r. Czy to znaczy, że czuję się... oszukany? Aż tak ostro bym tego nie określał, tym bardziej, że los po powstaniu jest niemniej interesujący i pouczający.
Ja jednak skupiam się  t y l k o  na zapiskach dotyczących powstania. Już to pierwsze zdanie, jakie tu przytaczam budzi nasz... respekt. Czego się można spodziewać od Autora? Jedno mogę zdradzić, ale chyba nie hura optymizmu. Nie zapominajmy, że nawet jeśli to nie de facto dziennik z powstania, to bardzo świeży zapis z tego, co się przeżyło, widziało, wie.
Nie komentuję. Wypisuję. To dla mnie kolejne źródło pomocne dla zrozumienia czym był powstanie warszawskie. Nie mam żadnych okupacyjnych związków z Warszawą. Moi krewni walczyli w szeregach AK na wileńskich Kresach. Wielkopolski realizm (ta nić emocjonalnej więzi z jednym z historycznych mateczników) każe krytycznie oceniać pewne fakty i rozkazy. Ale to nie jest przeczytanie o moich dolegliwościach na temat powstania warszawskiego. Dlatego ucinam te dywagacje. I oddaję pole Januszowi Roli-Szatkowskiemu. Można się ciskać, ale nie zmienia to faktu: to zapiski uczestnika:

Zapis 1: Wyskoczyłem przy Wielkiej. W biurze poruszenie. Co jest? Chyba nie powstanie. Czyste szaleństwo. Przyszło jeszcze dwóch naszych panów - opowiadają, że widzieli ludzi z biało-czerwonymi opaskami, jak rzucali granaty na auta, i że nawet tacy stoją przed bramą. [...] doszedłem do Marszałkowskiej, po drugiej stronie pierwszy trup, którego widzę; dostał w głowę, mózg wyleciał. Fatalny widok.
Zapis 2: "Biuletyn Informacyjny" w dużym formacie przynosi nowiny. Wszystko idzie dobrze. Tylko gdzie u diabła jest ten rozbity bunkier przy poczcie? Przecież widzimy wszyscy, że stoi. Coraz więcej plotek.
Zapis 3: Celuję do Niemca, walę jedną krótka serię, drugą... przy trzeciej zacięcie. Ma się rozumieć, nie trafiłem. Przecież broń, z której waliłem - to błyskawica. To diabelstwo można było ustawić na stałej podstawie na pięć metrów od celu i miało się pewność, że nie trafi, a rozrzut z półmetrowy... Nasz "kompanja" była prawie wyłącznie w to uzbrojona.
Zapis 4:  ...faktycznie gęsiego wieją za czołg, a raczej działko szturmowe i dalej do Nowego Światu. Walimy do nich prze szyby w dwie błyskawice, jednym bergmannem i schmeisserem. Bez skutku, za daleko, ze 150 metrów. [...] Wtedy skądś pada kilka strzałów. Ci od nas wieją w załom muru pod główna bramę; ci drudzy przycupnęli. Jeden z nich leży. Ranny. Głupio dostał, od swego przez omyłkę.
Zapis 5: Od rana zaczęły latać samoloty - milutkie Me109, myśliwce, zabawiające się ostrzeliwaniem miasta z karabinów maszynowych, jak również zaopatrywaniem go w materiały wybuchowe, zawarte w bombach 50-250-kilowych. to zaczyna być niemiłe. Dobrze, że jeszcze tylko parę dni! Chociaż bolszewicy jak stali, tak stoją koło Zielonki.
Zapis 6: ...zrywa się płyty i na te meble sypie ziemię. Później barykady były z samych płyt, kładzionych jedna na drugą. Robili je przeważnie cywile. Z drugiej strony barykadę robią z wózków i budek z papierosami.
Zapis 7: Było ich czternastu. Jeden oberleutnant ranny i reszta żandarmi, paru podoficerów między nimi. Było też dwóch ze Śląska, umiejących po polsku. Jeden z nich objął komendę i był tłumaczem. Potem wzięliśmy go do siebie. [...] A później dostał awans z plutonowego na sierżanta. Wilhelm Janek się nazywał.
Zapis 8: Dopóki była woda w kranach, było dobrze, myliśmy się co dzień. Potem wody zabrakło. Trzeba było nosić aż z Chmielnej. to była najgorsza dzienna robota. Dlatego prawie zawsze prosiliśmy - puśćcie nas do akcji, nie konserwujcie nas. A z wodą było coraz gorzej. Dawali tylko po szklance trzy razy dziennie [...].
Zapis 9: Na takich barykadach Ukraińcy niemało krwi stracili, Niemcy kupę czołgów - a nam przybyło Virtuti i rang. Czekamy - ktoś leci do nas  z przeciwnej strony, łącznik - w ciemności nie od razu zauważył naszą bramę, musieliśmy dopiero krzyknąć,  gdzie jesteśmy. Jednak te dwie-trzy sekundy, co stał, starczyły Niemcom w czołgu, który był gdzieś na Chłodnej, do rozpoznania go i strzału.
Zapis 10: Bogdan pyta: "Masz stracha?" - czy tak, czy nie, i tak muszę iść. Na drugim rogu, w bunkrze domu Linkowskiego są też nasi. Przyjeżdża samochód niemiecki, staje na samym skrzyżowaniu [...]. Dziwne, że nikt nie strzela, tylko butelki z benzyną padają. Niemcy zjeżdżają na pełnym gazie. Dostali pietra.
Zapis 11: Wreszcie jest, ale też słychać... nie, to niemożliwe, samoloty! Lecą nisko - flak strzela, całe niebo pełne czerwonych korali. Ale to nic, zrzutki lecą aż ha. [...] Na terenie małego getta złapali ich aż trzynaście. [...] W zrzutkach amunicja, opatrunki, swetry - dobre i to. Zaś ze spadochronów paru maiło śliczne koszule.
Zapis 12: Następnego dnia chowamy naszych poległych: porucznik Karol, podchorąży Chołowiecki - wspólny grób, kwiaty, salwa honorowa... Ale co im z tego? Teraz im to obojętne.
Zapis 13: Jakieś łuny od Starówki i okazyjnie rakiety oświetlają drogę, gwiazdy mrugają do nas. Kawałek przeszliśmy tymi gruzami - wreszcie jakiś murek i jak byliśmy już w dole, od bomby pod murkiem zaczyna z pierwszych domów Granicznej naprzeciw grzmocić cekaem - po murku. Sucha trawa się zapal! Cholera zapalającymi strzelają.
Zapis 14: Nasze patrole sanitarne w większości zasłużyły bezsprzecznie na złoty Virtuti Militari. Co te dziewczyny robiły i czego dokonywały! Biegiem po gruzach z noszami pod obstrzałem, ściąganie rannych, znów powrót - może po własna śmierć, tysiąckrotnie narażając się, by zabrać jednego rannego - przelatywanie ulic pod obstrzałem, wszystko z noszami, prawie stojąc... A Niemcy nie bardzo respektowali Czerwony Krzyż na opaskach...

Powstanie warszawskie, wbrew pozorom, nie jest prostym tematem. Nie widzę rzeczowej dyskusji dookoła tematu. Chyba jednak uwierzono, że wszystko  załatwiają inscenizację grup rekonstrukcyjnych. Podziwiam zapał i profesjonalizm ludzi, którzy to organizują, ale też padamy chyba ofiarami fałszywego wyobrażenia o 63 dniach walk w Warszawie. Książka Janusz Roli-Szadkowskiego nie powstała na niczyje zamówienie. To, co pamiętał Autor spisał po roku gehenny, którą miał za sobą. Tych kilkanaście zapisów, to tylko wycinek. Staram się wypośrodkować, co sam poznaję. Mam wrażenie, że nie ma tu kolorystyki, jakiegoś patriotycznego folkloru. Wierzę w to, co czytam. Czytając stajemy się świadkami tego, co masakrowało Stolicę.

Zapis 15: Wracamy. Na rogu Kopernika myślą, żeśmy uciekinierzy, i chcą nas posłać na barykadę. My jesteśmy na patrolu - mamy broń, musimy do naszego oddziału! Puszczają nas i rezygnują nawet z naszej borni, którą chcieli.
Zapis 16: Z piwnicy sąsiadów wyciągamy na żądanie lokatorów trzech podejrzanych - nie są z tego domu, w brudnych kurtkach, słabo mówią po polsku i mają ogolone włosy. Oddajemy ich. Teraz patrzymy, jak rozstrzeliwują jakąś kobietę. Ona klęczy, ręce do nich wyciąga - nic, seria z peemu, pada, znów wstaje. Zygmunt lituje sie, składa z kb - cel, pal - ona pada.
Zapis 17: Całą drogę wiedzieliśmy, że sprawa jest kaput, i molestowaliśmy "szlachetne" dowództwo, że chcemy iść precz z miasta. Kontynuujemy to i teraz. Bezskutecznie, bo rozkaz brzmi: wszystkie oddziały zostają, sytuacja jest poważna.
Zapis 18: Przychodzi Monter. Gwido melduje się. Monter jest sam, ma tylko adiutanta i jednego ochroniarza z peemem. stwierdza: "Linia Nowego Światu musi być utrzymana" - Dobrze, ale czym? Ludzi nie dajecie, broń lepszą chowacie na czarną godzinę...
Zapis 19: Przychodzi Mira. Pokazuję [tj. zabitych przez siebie dwóch Niemców - przyp. KN]. Cieszy się - mało mnie nie pocałowała. Gdybym w pierwszych dniach wziął się do niej lepiej i poszedł z nią do jej domu na Wolę, kiedy Niemcy jej jeszcze nie zajęli - byłaby moja. Ale mi to akurat we łbie siedziało! Myślałem o innej!
Zapis 20: Przychodzi Monter na wizytację. Popatrzył - dobra. Ale ledwo znikł, na ulicy zaczyna się atak: w sąsiednie drzwi, przy których stoi porucznik Szary, ktoś strzela. Celnie, bo Szary na moment, chcąc lepiej widzieć, trochę wysunął głowę. i już widzę, jak na jego skroni wyrasta coraz dłuższa czerwona pręga, kolana mu się uginają, puszcza peem, ręce zwisają i pada.
Zapis 21: Nas irytuje inna rzecz. W dupę je...i oficerowie nie żrą tak jak my - trzy razy dziennie kasza plus kawa, a z koni, które często szabrują - my z nich mamy trzy razy gulasz - przez tydzień jedzą kotlety, zawsze jakieś smakołyki. Ale kryją się z tym jak Bóg wie co. Raz za wcześnie wróciliśmy z wodą i p. Jadwiga, kochanka Steba i główna kucharka, nie zauważyła nas. Wchodzimy, ja pierwszy - na stole talerz befsztyków, inne smażą się na patelni. [...] No, następne powstanie będę robił nie niżej major.
Zapis 22: Złapali zrzutkę [...]. Czekolada, wędliny... [...] Po powrocie następnego wieczora dla spółki kolacja, rzadki przysmak - kartofle. Aż po trzy na osobę! Nie ma światła, nie ma radia, ale i nie ma warty.
Zapis 23: ...samoloty sowieckie hulają nad Warszawą i nie my, ale Niemcy się trzęsą. [...] Wspaniale to wygląda, jak ze skrzydeł samolotu wychodzi w paru miejscach ogień. No, nic dziwnego, że latają, wszak Pragę mają już od paru dni (od 15.9.44). Ach, żeby już chcieli przyjść. Ale nie chcą jeszcze ryzykować.
Zapis 24: Raz po południu mieliśmy uciechę - wielki szum, leci bodaj 70 ciężkich bombowców alianckich i nagle niebo pokrywa się kolorowymi spadochronami: białe, niebieskie, zielone, żółte, czerwone... [...] Niestety, zamiast na spadochronach z opóźniaczem zrzucili je na zwykłych. Do tego jeszcze trochę wiatru i Niemcy złapali 70%. ale ta broń, co była w tych 30% - cudna. Niezawodna.
Zapis 25: Sąsiedni dom ma dziesięć pieter, stamtąd też ni ku-ku. Tylko jakiś pułkownik, patrząc stamtąd, oberwał w łeb. Była to jego pierwsza akacja i dostał za nią Virtuti Militari. Cały grób był tym ustrojony. Za co to dostał, pytam się?
Zapis 26: Uparcie zaczyna krążyć pogłoska, że żarcia starczy tylko do 5 października. Tam znów mówią, że rokują o kapitulacji i że Niemcy sami to zaproponowali (ponoć gdzieś na Grzybowskiej zaproponowali rozejm na parę godzin i dali list do KG). Wreszcie i Steb wyjaśnia nam sytuację i dodaje, że trzeba mieć zaufanie do KG i że to nie było daremne. Widzimy, że to będzie koniec. Bogu dzięki. Nawet niewola będzie lepsza niż to beznadziejne oczekiwanie na Bóg wie co - może śmierć?
Zapis 27: Trzeciego już wiadomo, że kapitulacja podpisana. Dostajemy wypłatę: 50 dolarów na pięciu i 2500 złotych (poprzednio było raz 4000 i raz 1000 zł), tak że każdy z nas ma po jakieś 7000 złotych. Przed południem idziemy rozebrać barykadę przy alejach - przez dwa miesiące była to życiowa arteria między Śródmieściem Północ i Południe. Paskudna robota.
Zapis 28: Po drodze ulice zawalone cywilami. Wszystko wychodzi z walizką w ręce, dobytek całego życia zostawiając niekiedy na łasce losu. [...] Przynosimy chleb - zdając go w magazynie, widzimy na podłodze dużo puszek miodu; pytam się, czy to dostaniemy, ale magazynierka też była jedną z oficerskich kurw, więc myślała o nich.

Wiem, że napisano tomy na temat powstania. Nie mogę uważać się za ich znawcę, choć jakąś (pewnie znikomą) część przeczytałem i posiadam. Stąd powroty do tematu każdego sierpnia. I jak za każdym razem: szukam w tym chaosie krwi i zniszczenia człowieka. I to mi daje "Z błyskawicą na tygrysy. Dziennik powstańca" Janusza Roli-Szadkowskiego. Nie wyobrażam sobie, aby ktoś zainteresowany tym wydarzeniem nie miał w swoich zbiorach książki Wydawnictwa Poznańskiego. Niech nawet chwilami wkurza! Rozmawiajmy z nią! Bo jeśli porusza nami czy nawet miesza w mózgach, to bardzo dobrze! To znak, że ani tematyka powstania, a i to jak zarysował jego obraz Autor nie są nam obojętne. Przy czytaniu choćby tej książki musi do nas dotrzeć, że nie ma historii tylko białej i tylko czarnej.

3 komentarze:

  1. Mocne. Szukam tej książki. Mój śp. Ojciec-powstaniec był tego samego zdania, co Autor książki. Powstanie to był błąd, za który zapłaciło tysiące ludzi.

    OdpowiedzUsuń
  2. W istocie Mocne!
    Ludzkie podejście z imperatywem- przeżyć! Zaspokoić głód i pragnienie.
    A bohaterska martyrologia do drugi ,albo i trzeci plan...

    Amber

    OdpowiedzUsuń
  3. Naprawdę świetnie napisane. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń