piątek, czerwca 02, 2017

Przeczytania... (217) Jerzy Rohoziński "Narodziny globalnego dżihadu" (Wydawnictwo Poznańskie)

Podejrzewam, że gdyby zrobić badania jakie słowo wywołuje współcześnie panikę medialną "dżihad" zająłby jedno z głównych miejsc. Niestety od 11 września 2001 r. (a i umocniły to późniejsze wydarzenia w Europie) jednoznacznie ukierunkowały nasze myślenie: zagrożeniem samy w sobie jest islamski Bliski Wschód, północne wybrzeża Afryki. Mamy kolejną książkę, która próbuje nam wyjaśnić czym w ogóle jest islam, jaka jest istota dżihadu, jakie zagrożenia stawia ON przeciwko światu. Chciałem napisać "cywilizowanemu światu", ale chyba balansowałbym już na linie między rasizmem, a ksenofobią. Jerzy Rohoziński "Narodziny globalnego dżihadu" (Wydawnictwo Poznańskie) daje nam przeszło czterysta stron przemyśleń na interesujący nas temat, sam stawia wiele pytań, a tak zamyka swój "Wstęp" do książki: "Nie odpowiem na te wszystkie pytania, bo po prostu nie znam na nie odpowiedzi. Ale zapraszam czytelników, by cofnęli się ze mną w czasie o jakieś sto lat, do epoki nadrodzin idei globalnego dżihadu jako «antysystemowej rewolucji». Po tej podróży - mam nadzieję - zrozumieją, że stawianie podobnych pytań i szukanie na nie odpowiedzi ma głębszy sens". I się na taką podróż godzę samym otwarciem tej niezwykłej książki i czytając pierwsze zdanie: "Islam jest religią wspólnoty, islam ją sakralizuje".
Tak, chcę dzięki książce Jerzego Rohozińskiego zrozumieć czym jest dżihad, jakie są jego korzenie, którędy zmierza. Naiwnie sądzimy, że tym razem ta książka odsłoni nam wszystkie cienie ideologii wojującego islamu. Pewnie wielu będzie ze zdziwieniem przecierało oczy, jak głęboko trzeba sięgnąć, aby zrozumieć współczesne oblicze dżihadu: "Dzisiejsi islamiści wyrastaj z ducha charydżytytzmu [...] wczesnomuzułmańskiej sekty, która wzięła swój początek od opuszczenia na znak protestu szeregów Alego prze część wojska po bitwie na równinie Siffin w 657 r.". Bardzo mnie cieszą taką takie odległe korzenie, bo przypomina się każdemu sens nauki historii. Kiedy sam wspominam o bitwie pod Poitiers, Karolu Młocie (a jakże! J. Rohoziński też o tym Karolingu nie zapomina) słuchający mnie robią wielkie oczy. No to w takich chwilach cieszę się, że moje rozumienie historii nie rozmija się z poziomem najnowszych badań. "...islam zakonserwował tak wiele archaicznych gestów, rytuałów i nawyków życia rodzinnego, wiejskiego i osiadłego, które sięgają korzeniami tych odległych epok" - czytamy dalej. W tym chyba tkwi nasza, europejska niezrozumiałość islamu.
Na książkę Jerzego Rohozińskiego trzeba nam patrzeć, jako na swoisty... poradnik. Zrozumieć dżihad, zrozumieć islam. Czy pomogą nam takie stwierdzenie: "W darwinistyczno-ewolucjonistycznej narracji kolonialnej, tworzonej w dużej mierze przez Brytyjczyków, islam zostaje umieszczony «w połowie drogi między barbarzyństwem a postępem». Generalnie europejskie postrzeganie tej religii przechodzi stopniowo od «tekstowo-orientalistycznego» do «etnologicznego». Etnologia jest dzieckiem kolonializmu". To oświecenie francuskie na różne sposoby odmieniało określenie "muzułmański fanatyzm"? Nie wiedziałem. I to jest dla mnie wartość dodana! Odkrywanie czegoś nowego. nie udawanie alfy & omegi, wszech wiedzenia. Sięgam po kolejne blisko czterysta stron, aby wiedzieć więcej, niż wczoraj.
"Przekonanie o immanentnym islamowi fanatyzmie pogłębiło jeszcze zjawisko burzliwego upolitycznienia i militaryzacji bliskowschodnich wspólnot etnokonfesjonalnych" - to zawiłe może sformułowanie odnosi się do... XIX w. Mamy okazję przekonać się, że problem narastał nie od 11 IX 2001 r., ale odrobinę wcześniej (patrz polityka cara Mikołaja I wobec Bliskiego Wschodu). Ciekawe jest rysowanie panoramy ekspansji islamu: "Afryka okaże się największą duchową porażką Europy w dobie kolonialnej. Chrześcijaństwo poniosło tam spektakularną klęskę w starciu z islamem. [...] Na terenie Rosji coraz większą bezradność wobec islamu odczuwali też misjonarze prawosławni". Przyznaję się, że wątek rosyjski, to dla mnie kompletne novum
Tak, ciekawość bierze, czym znów będziemy zaskoczeni. Lektura wymaga skupienia, aby się nie pogubić i zrozumieć np. na czym polega podobieństwo lub różnica między sufickim mistycyzmem a religijnością pacyfistyczną.  Mam tylko nadzieję, że nikogo nie zniechęci odwoływanie się do nauk św. Bernarda z Clairvaux czy mistyka Muhammada ibn Abd-el-Kadira al-Maghiliego. Sam muszę starannie uważać, aby nie popełnić błędu w przepisywaniu arabskiego nazwiska. "O ludzie! [...] Na darmo wasze namazy [modlitwy], wasze pielgrzymki do Mekki. Niebo je odrzuca. Obecność niewiernych zagrodziła im drogę do Tronu Allaha. Módlcie się i kajajcie! Przysięgnijcie na świętą wojnę, na gazawat, gotujcie się do niej postem i pokutą. Przyjdzie czas, a pobłogosławię was do boju" - to głos Kaukazu, szejk Muhammad al-Jaragi (zm. 1834), którego wypowiedź cytuje Autor. Skoro współcześni islamiści sięgają do takich ideałów, to chyba wszystko staje się jasne. Nie ma nic bardziej groźnego, jak uświęcona tradycja. A jakże znajdziemy i poetyckie strofy, np. poety Etim-Emina (1838-1884). Warto poznać dzieje dżihadysty, jakim był Samori Touré (ok. 1835-1900)- muzułmański wódz z plemienia Diula, który był twórcą w drugiej połowie XIX wieku od górnego Nigru po masyw Futa Dżallon rozległego państwo (obecnie terytorium Gwinei, Mali i Wybrzeża Kości Słoniowej). Mój serdeczny Kolega z pracy pochodzi z Mali i nazywa się Touré. Czy może odwołać się do jakichś koneksji z... afrykańskim Bonapartem? Teraz nie jest dobry czas na podobne pytania. Kilka dni temu w Bydgoszczy w straszliwym wypadku ulicznym zginęła córka Aby, Fanta.
Książka Jerzego Rohozińskiego uświadamia mi (a i pewnie wielu Czytelnikom), jak niewiele wiemy o opisywanym przez niego regionie świata. Podejrzewam, że oprócz powstania Mahdiego (a i to dzięki lekturze "W pustyni i w puszczy" H. Sienkiewicza) nie kojarzymy żadnych muzułmańskich ruchów wyzwoleńczych tego okresu. Pewnie pamiętamy przy okazji brytyjskiego gen. Charlesa Gordona. Znajdziemy w "Narodzinach globalnego dżihadu" taki z niego cytat: "Nie wierzę w ogóle w istnienie fanatyzmu, jak to mają w zwyczaju ludzie na świecie, sądząc po tym, co widziałem w tak zwanym fanatycznym kraju. Wszystko to kwestia własności, tyle że bardziej niż w przypadku komunizmu występuje to pod sztandarem religii". Zaskoczyć mogą obszerne rozważania... Winstona Churchilla (1874-1965). Zastanawiająca jest beztroska ówczesnych państw kolonialnych, które lekceważyły misyjne poczynania muzułmańskich kaznodziejów. Pouczające wnioski. Doszukiwanie się kolonialnej odpowiedzialności państw europejskich za to, co dzieje się teraz ma jakieś uzasadnienie? Wychodzi na to, że tak. Trudno mi na podstawie jednej lektury wyciągać głębsze wnioski, ale jest chyba coś na rzeczy.
Czy przy okazji współczesnych ataków terrorystycznych (dopiero, co doszło do takiego w Manchesterze) przypomina się Anglikom o konwersji na islam Marmadukea Williama Pickthalla (1875-1936)czy barona Henry Edwarda Johna Stanleya (1827-1903). J. Rohoziński uświadamia nam (lub przypomina lepiej zorientowanym): "...w okresie międzywojennym wdzięczną przystanią dla muzułmańskich misjonarzy staną się Londyn i Wyspy Brytyjskie, pochłonięte lizaniem ran po traumach Wielkiej wojny". Prorocze okazują się cytowane słowa katolickiego pisarza Hilaire Belloca (1870-1953): "Nie ulega dla mnie żadnej wątpliwości, że kultura tak wewnętrznie zwarta i wsparta na takiej wierze jak islam ma przed sobą przyszłość i może stać się niebezpieczną dla przeciwników [...]".  Czy skóra nie cierpnie? Kolejne też powinno dawać do myślenia: "...będzie rzeczą bardzo trudną odzyskanie tego wszystkiego, co Europa utraciła w dziedzinie duchowej, a co islam zachował [...]". Zwraca uwagę na pewien poziom zacofania islamu wobec współczesnej techniki, niemniej też przestrzegał że kultura muzułmańska może nadrobić zaległości w tej i innej materii. Jest okazja odpowiedzieć sobie czy i na ile mylił się Autor tych zdań. Sami chyba jesteśmy w stanie to ocenić. Starczy włączyć TV lub zerknąć do Internetu.
"Marabu [...] ogłaszają przeciw niewiernym wojnę świętą. Wojna święta [...] powstrzymuje wszystkie waśnie osobiste, wszystkie zatargi wewnętrzne, na jego odgłos każdy muzułmanin musi stanąć do walki. [...] Ktokolwiek nie stanie do walk przez to samo jest wyklęty, może być obdarty i zabity i kto nie oddaje na wojnę świętą swej broni, swojego majątku, można mu je zabrać i przeciwnie kto polegnie w takiej walce wprost łączy się z prorokiem" - to nie jest współczesnym nam ISIS/Państwo Islamskie. To opinie postaci nietuzinkowej: dyplomata, uczestnika powstania listopadowego Ludwika Bystrzonowskiego (1797-1878), w czasie wojny krymskiej mianowany... tureckim generałem.  Jerzy Rohoziński dość zaskakująco puentuje działalność polityczną i wojskową L. Bystrzonowskiego: "Niby pisze o egzotycznej Algierii, ale z tyłu głowy ma już chyba projekt odezwy powstańczej. [...] Zróbmy nasz polski dżihad przeciw Moskalom!"
"Kwestia wschodnia nie warta jest kości jednego strzelca pomorskiego" - to opinia Ottona von Bismarcka (1815-1898) i tak kwitował kolonialne zakusy Rzeszy Niemieckiej. Ubawić nas może to, co podaje Autor książki: "Niemcy, spóźniony biesiadnik w kolonialnej uczcie, swą wiedzę o islamie czerpali głównie od... Karola Maya". Ciekawe są doświadczenia Niemców na drodze do kolonizowania afrykańskich zdobyczy, szczególnie to, co działo się na południu Tanganiki. Niemiecki kolonista nie odkrywał Ameryki, kiedy jak podaje J. Rohoziński "Podżeganie do nienawiści na tle religijnym, by «zrewolucjonizować» muzułmanów". Rosjanie to samo robili względem... Kurdów, aby z kolei wzniecić nienawiść do Ormian.  "Narodziny globalnego dżihadu" otwierają nam oczy na wiele aspektów współczesnych nam konfliktów. Pozwala zrozumieć zawiłości tego, co kluje się na bliskim Wschodzie, a co gromem może uderzyć w Europę (zresztą już uderza).
Tak, nie jesteśmy wolni przy lekturze tej książki, od zmagania się z tym, czym naprawdę jest dżihad i jakie są jego historyczne korzenie. Problem Kurdów czy Ormian powinien stanowić kanwę kolejnej pracy Autora. Nie wiem, jak On to robi, ale przy mnogości pojawiających się arabskich nazwisk jakoś nie gubimy się w tym wszystkim. Dla mnie wartością dodaną zawsze pozostaje tekst źródłowy. Na pewno nie dotarłbym do wielu z pojawiających się tu relacji czy opinii, a jako czynny zawodowo nauczyciel wiem, że właśnie do nich będę wracał w swojej pracy. Mogliby zaświadczyć moi uczniowie, jak często robię swoistą kryptoreklamę i włączam ten blog. Tak będzie i teraz, kiedy będę szukał wypowiedzi choćby ambasadora USA w Turcji Henry Morgentahu (1856-1946): "Bez wątpienia fanatyzm okazał się decydującym motywem, który kazał wierzyć tureckiemu i kurdyjskiemu motłochowi, że wyrzynanie Ormian to służba Allahowi, ale ludźmi, którzy naprawdę to wszystko obmyślili, kierowało zupełnie co innego. [...] Ich motywem była wykalkulowana na zimno polityka państwa". Ciekawe, jak bardzo taktownie realizowano w Indiach "wiktoriańskie rozumienie kwestii wschodniej". Tam jednak nie drażniono wyznawców islamu, ale i też jak przypomina Autor "Anglicy zresztą w ogóle nie wierzyli w «mroczną siłę fanatyzmu muzułmańskiego»". Ciekawe. Wiemy, jak to się skończy po II wojnie światowej, kiedy "klejnot korony Brytyjskiej" rozpadnie się i wyłoni Pakistan (wiele lat później też Bangladesz).
Nie ukrywam, że w dziedzinie, która zajął się Jerzy Rohoziński jestem laikiem, tylko pobieżnie orientuję się w tym wszystkim. Muszę podejrzeć do jakieś ściągi, aby nie pomylić sunnity od szyity. Tym bardziej poddaję się "Narodzinom globalnego dżihadu". Ciekawie kroił się dżihad na tle konfliktu brytyjsko-niemieckiego. Ależ on miał być orężem we wzajemnej walce! Oto pogląd jednego z następców "żelaznego kanclerza", Theobalda von Bethmann Hollwega (1856-1921): "Islam staje się naszą najważniejszą bronią w czekającej nas nieuchronnie walce przeciw Anglii, a Niemcy mogą utorować drogę rewolucji islamskiej".  Jakaś ciekawa prawidłowość wypływa w zamiarach kaiserowskiej dyplomacji: zniszczyć przeciwnika rewolucją! Tak będzie też w Rosji w 1917 r., kiedy to właśnie Niemcy wyślą Lenina. Chciałbym zobaczyć "batalion Niemców z Elendorfu", który zasilił... Kaukaską Armię Islamu. Dociera do mnie z każdą niemal stroną, jak naprawdę niewiele wiedziałem na omawiany tu temat. O Czerwonym Meczecie wzniesionym w Schwetzingen (Badenia-Wirtembergia) przez Karola IV Wittelsbacha (1724-1799) nie maiłem zielonego pojęcia. A próba wykorzystywania mieszkających w Republice Weimarskiej byłych jeńców, muzułmanów z Rosji! Niezwykłości. Słyszał ktoś o prasie z tak zaskakującymi tytułami: "Die Islamische Welt" czy "El Dschihad"? Tym bardziej trzeba sięgnąć do tej interesującej książki.
Książka Jerzego Rohozińskiego "Narodziny globalnego dżihadu"  (Wydawnictwa Poznańskiego) bardzo szybko staje się Czytającego drogowskazem i historycznym niezbędnikiem. Dal mnie na pewno. Warto by było, aby mogła trafić do szkolnych bibliotek, aby dorastający w niewiedzy młody człowiek mógł dojrzeć światło wiedzy i miast internetowych sloganów podparł się rzeczywistą i bardzo rzetelną robotą historyczną. nic tak nie boli, jak ignorancja. Nigdy nie wstydzę się powtarzać "Cogito ergo sum", bo bez tego zatrzymałbym się na poziomie Stefka Burczymuchy, niczego nie ujmując twórczości Marii Konopnickiej... Ktoś powie, że to "Przeczytanie...", to ledwo część góry lodowej. Fakt. Ale ani myślę zdradzać w 100% zamysłu autorskiego J. Rohozińskiego. Zdradzę jedynie na ucho, że miłośnicy "szpiegowskiej roboty" też znajdą coś tu dla siebie. Oczywiście, że spotkanie z Lawrencem z Arabii gwarantowane!...

2 komentarze:

  1. Wszystko,co nieznane budzi lęk.
    Tak też jest z religią.
    Puki nie łączy się jej z polityką,ludzie różnych wyznań żyją w tyglu kulturowym nie wchodząc sobie w drogę.
    Niestety,kiedy pojawia się jednostka z przerostem ambicji i (niestety,często)z dużą charyzmą wprowadza chaos i potrafi zasiać nienawiść.
    Czy,wtedy można liczyć na przyjęcie przeprosin za krzywdy wyrządzone?!

    Mona

    OdpowiedzUsuń
  2. Zniewag krwi wymaga... - ale i to nie jest takie proste i oczywiste. Krzywdę i upokorzenie trudno wybaczyć. Nie wiem, jak sam sobie bym z tym poradził. Jest jeszcze honor, a wtedy jest tylko jedno rozwiązanie: kula w łeb!

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.