czwartek, czerwca 08, 2017

Arizona Mountain Man odcinek 19 (ostatni)

Naomi kryła jeszcze większą tragedię. Wolny Orzeł miał być ojcem. Jak ona cieszyła się na samą myśl, że będzie matką. Wyobrażała sobie, że to będzie dziewczynka i już widziała siebie, jak zaplata warkocze jej kruczo stalowych włosów. Tuliła w sobie to marzenie. Widziała, jak inne dziewczęta zostawały matkami. Chciała być jedną z nich. Chodzić między wigwamami ze szczęśliwie kwilącym zawiniątkiem i pokazywać każdemu jej piękne oczy. Tylko, że nadszedł smutny piątek...


Tak nazwała ten dzień. Pogoda od rana była przesiąknięta nieszczęściem. Najpierw na polowaniu Rącza Łania została stratowana przez bizony. Nikt nawet nie zauważył jak dostała się pod rozpędzone racice stada. Dopiero wieczorem ktoś spostrzegł jej nieobecność. Potem dzieciaki Wielkiego Dzika struły się jakim zielem. Ten najmłodszy nie przetrzymał gwałtownych torsji, zadusił się swymi plwocinami... Kiedy mąż wrócił już był pijany. Pojechał sprzedać skóry. Wrócił bez skór i bez pieniędzy. Za to kompletnie schlany. A pijany Wolny Orzeł oznaczało kłopoty i niebezpieczeństwo. Dopóki bił tylko po głowie - mogła to znieść. Jak bardzo wtedy go nienawidziła. Ale on zaczął okładać ją pięściami po całym ciele. Przewróciła się. Zaczął ją kopać. Nie zdążyła uchylić się, ani osłonić. Potężne kopnięcia uderzały w jej brzuch, jak w bęben. Wtedy to się stało. Najpierw poczuła ból, potem jakby coś w niej, w środku pękło, aż po udach zaczęła sączyć się krew...
Naomi zakryła twarz. To wspomnienie bardzo bolało. Wciąż. To, że nie pokazywała tego na zewnątrz, to jedno. Ale drugie, że niosła w sobie ten gniew. Nie mogła sobie wybaczyć, że wtedy nie zwinęła się w bezpieczny kłąb. Dlaczego na tę chwilę nie była jeżem? Sama nie rozumiała. Cały żal i gniew skierowała na siebie. Wtedy też pierwszy raz zadał sobie cios!...
Znaleziono ją w kałuży własnej krwi. Gdyby tego dnia Szara Sowa poszedł na polowania lub po zioła, to pewnie nie wyratowano by jej. Nie zapomni nigdy tego spojrzenia szamana. Nie, nie rozliczał jej, nie oceniał. Patrzył. Tylko patrzył. A ona miała wrażenie, że widzi wszystko i wszystko rozumie. Wolnego Orła nie było przy niej. Nawet sama tego nie chciała. W duchu przeklinała dzień, w którym brat kazał jej iść do jego wigwamu. Tak, tego samego, w którym teraz leżała. Jak bardzo nie lubiła tego miejsca. Na szczęście nie żyła już matka Wolnego Orła. Ta dopiero by jej dokuczała, wyszydzała. A najgorsze, że nie zostawiała tego dla siebie, ale złorzeczyła na całe obozowisko, jaką niewdzięcznicę dostał jej ukochany syn, że taki wojownik nie zasługuje na coś takiego jak ona!... Tak, dla tej starej, mściwej baby była "coś", "czymś" - nigdy "nią", "córką", "dziewczyną". Pomiatała nią od pierwszego dnia. Ale i wcześniej urągała jej przy każdej okazji. 
Wolny Orzeł dał się zabić w pijackiej burdzie, jaką wywołał, bo zaczepił go jakiś biały. Skoczyli sobie do gardeł. Doszło nawet do walki na noże. Jak opowiadano pewnie by wygrał to starcie, ale wmieszał się w to jakiś inny biały i bez nijakiej przyczyny zastrzelił Wolnego Orła. Kiedy Dwa Księżyce przywiózł jego ciało niezbyt to ją obeszło. Na szczęście była jeszcze bardzo słaba, co wzięto za prawdziwy powód nie wzięcia udziału w ceremonii spalenia ciała jej męża. A ona nawet cieszyła się. Wiedziała, że odtąd nikt jej nie będzie groził, ani zagrażał.
Jakoś w tydzień po tym wszystkim Dwa Księżyce ofiarował jej źrebaka. Klacz padła przy porodzie. Nazwała go "Piorun". I stała mu się matką. Początkowo wydawało się, że źrebie pójdzie w ślady matki, ale nie - z cherlaka wyrósł rosły ogier. Napawało to dumą Naomi. To był jej koń! Tylko jej! Nie dość, że chodził za nią, jak pies, to nie dał nikomu zbliżyć się doń. Kilku śmiałków poznało aż nadto rączość tylnych kopyt. Zaczęto się go bać. Ale i do samej Naomi nabrano pewnego respektu, a na pewno ostrożności. Myślano nawet, że jej odosobnienie przerodzi się w jakiś obłęd. Bo faktycznie, Naomi chwilami zachowywała się, jak zlęknione zwierzę. Nieufne, ale też i gotowe w każdej chwili na skok z pazurami i kłami. Docierało do niej, że poczęto nazywać ją Ponurą Pumą. Nawet jej to zaczęło się podobać. Zaczęto się jej po prostu bać...
Dosiadała "Pioruna" i cała preria była jej! Potrafiła na całe dni znikać, by wrócić po jakimś czasie zdrożona, a koń był niemal na granicy wyczerpania. starczyło dnień, dwa, a znowu wskakiwała na jego grzbiet i tyle ich widziano. Nawet zima nie studziła jej zapału... Do chwili, kiedy Dwa Księżyce przywiódł do niech tych dwóch białych: tego starego, który lizał swoje rany u Szarego Sowy oraz tego drugiego, Roya Wern.
To było dla niej bardzo dziwne. Widziała, jak wjeżdżali między wigwamy. Ten biały mężczyzna musiał robić wrażenie. Dlaczego również na niej? Tego nie rozumiała. Ta sylwetka, chód - wszystko zaczęło się składać w jeden obraz. Przypomniała sobie przepowiednie starej kobiety, gdy kilka lat temu usuwali się w góry, aby zejść z oczu napastliwym białym: "On będzie od nich. Wysoki. Czupurny. Zawróci ci w głowie. Sama mu się oddasz, wbrew wszystkim. Ale uważaj. Tacy nigdy nie zostają w jednym miejscu". Śmiała się z tego. Po jakimś czasie zapomniała o tych niby proroctwach. Teraz wszystko wracało? 
Oddała "Pioruna". Zupełnie obcemu mężczyźnie, kiedy swoim najchętniej skoczyłaby do gardła, gdy dłużej na niego patrzyli. Kazała wsadzić na jego grzbiet siodło białego człowieka. Nie, nie chciała być przy tym, kiedy ten będzie opuszczał ich obozowisko. Że mogłaby się rozmyślić? Nie o to chodzi. Ale "Piorun" był jej światem. Teraz ten świat samowolnie oddawała innemu, obcemu mężczyźnie. "Oszalałaś?!" - ale nie myślała tłumaczyć się bratu. Dwa Księżyce był wściekły.
Od zawsze się na nią wściekał. Zadowolenie malowało się na jego twarzy, kiedy brał ją  Wolny Orzeł. Nie tylko dlatego, że był mu przyjacielem, ale chyba przede wszystkim, że pozbywał się tej krnąbrnej dziewuchy. Tak, niech się Wolny Orzeł teraz męczy - myślał pewnie. Dla Naomi od początku to był zły pomysł. I źle się to życie toczyło. Ona jedna wiedział, jak bardzo.
Nieszczęściem Naomi było, że nauczyła się czytać w języku białego człowieka. Nie dość na tym, misjonarz Bronson zostawił (zapomniał? a może to było celowe?) zdezelowany tomik. Początkowo jeszcze niezgrabnie literowała wyeksponowane na okładce nazwisko: "W H I T M A N". Starała się, aby nikt nie widział,  że coś takiego ma, czyta, rozumie, najgorsze: czuje. W takiej chwili jak ta już nawet nie musiała sięgać po książkę. Znała ją na pamięć. Nawet to, na której stronie były plamy, gdzie jest ślad po cygarze, które nieopatrznie upadło na otwartą stronicę.

W płci jest wszystko, ciała i dusze, 
Znaczenia, dowody, niewinności, czułości, skutki, zeznania, 
Pieśni, polecenia, zdrowie, duma, tajemnice macierzyństwa, 
mleko nasienia, 
Wszystkie nadzieje, dobrodziejstwa, dary, wszystkie namiętności, 
miłości, piękna, rozkosze ziemi*

Za pierwszym razem niemal przestraszyła się tych słów, ich znaczenia, ostrości i poczuła żal, że jej to nie dotyczy. Nierealne stało się dla niej, że on dziewczyna z plemienia Szoszonów czyta tego jakiegoś Walta Whitmana. Nie mogła pojąć, że misjonarz mógł posiadać taką książkę. A może to było wystawienie go na pokusę? Że to dar od Boga i dlatego zostawił ją, porzucił, aby innych nęciła i sprowadzała z prostej drogi wiary na manowce uczuć? Dopiero teraz rozumiała wagę tych słów.
Poczuła dziwny niepokój. Ale dochodził on do nie jakby z zewnątrz. Ciche ujadanie psów zmagało się. Nawet niczego na siebie nie narzuciła. Wybiegła z wigwamu. Na śnieżnym horyzoncie odbijały się sylwetki: jeździec z przytroczonym luzakiem. Zmrużyła oczy. Słońce zdradliwie odbijało się od śniegu. Takich ciekawskich, jak ona było więcej. Dostrzegła też brata, zza którego pleców wysuwała się głowa Mknącej Zorzy. Jej oczy zdradzały dziwne zmieszanie? Z Szarą Sową wykuśtykał ten stary, który u niego lizał rany. Po chwili już nie mogła mieć wątpliwości: zbliżającym był bez wątpienia Roy Wern, a z tyłu za nim podążał "Piorun". Uśmiechnęła się sama do siebie...

T H E    E N D

* tłumaczenie Ryszard Mierzejewski,  http://www.libertas.pl/walt_whitman_wybor_wierszy.html (data dostępu 29 V 2017)

6 komentarzy:

  1. Szkoda,że już koniec.

    OdpowiedzUsuń
  2. Już koniec? Jeszcze proszę.

    OdpowiedzUsuń
  3. Szkoda, że to już ostatni odcinek.
    Mam nadzieję,iż "za chwilę " pojawi się kolejne opowiadanie...

    Shanti

    OdpowiedzUsuń
  4. Miłe to, co piszecie. Ostatnio zainteresowanie lekko ostygło. Mogę tylko zdradzić, że pisze się kolejne opowiadanie. Nie chcę zapeszyć.

    OdpowiedzUsuń
  5. Fajne te opowiadanie. Zaskakujące bo na takim blogu. Mogą być. Szkoda, że autor odszedł od kilku ambitniejszych tematów. Trochę komercji nie zawadzi. Pozdrawiam i czekam na inne pomysły. Jan z Rybnika

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.