sobota, maja 06, 2017

Arizona Mountain Man odcinek 14

Brendę Fox obudził dziwny dźwięk. To było, jak zwielokrotnione brzęknięcie osy lub jakiegoś upartego bąka. Po chwili powtórzyło się? A do tego usłyszała... Nie, to niemożliwe... Nagle coś... to był świst. Przeciągły i jakby uderzenie w ścianę? Spojrzała w tym kierunku... W miejscu, w którym normalnie wisiała ogromna, oprawiona w ciężką ramę fotografia wujka Lloyda pojawiła się... dziura? Po chwili dźwięk bitego szkła powtórzył się.
- Gordon! Gordon! - zaczęła natarczywie trząś jego rękę. Spał koło niej i do tej chwili nie reagował na to, co przynosiła sobą noc? - Gordon, do jasnej cholery obudź się!
- Co?! Co się dzieje?! - Gordon Fox nie kojarzył jeszcze świata? Spojrzał na żonę. - Brenda, daj żyć... jutro...
- Patrz! - wskazała na ścianę.
- No obluzował się wujek Lloyd? Już dawno trzeba było wyrzucić to straszydło, tylko gości straszył.
- Gordon! To nie gwóźdź! Ktoś... do nas... strzela!...
- Zwariowałaś?!

Jakby na zawołanie, a potwierdzenie słów pani Brendy padły kolejne strzały.
- Zabiją nas! - krzyknęła.
Gordon Fox wyskoczył z łóżka.
- Brenda! dubeltówka!
- Ale...
Szybko chwycił spodnie i zaczął je wciągać.
- Żywcem nas nie wezmą! - obudził się w nim lew północy.
- Kto?!
- Szoszoni!
- Co ty klepiesz? - obruszyła si. - Jacy Szoszoni?!
- Gdzie ta dubeltówka?! - wydawał się w tej chwili Ryszardem III. Nikt jednak nie spieszył z odsieczą. Nie dostrzegł pomocnej ręki, która podaje mu broń. - Brenda! Dubeltówka!
Kolejny strzał wybił dziurę w ścianie.
- Przecież sam ją sprzedałeś temu łachmaniarzowi  Mousesowi! Twierdziłeś, że...  
- Jasna cholera! Masz kochanie rację. Mousesowi! Jaki ja byłem głupi!... A rewolwer! Gdzie jest mój rewolwer?!
Ale nie czekał na odpowiedź. szybko podbiegł do bieliźniarki. Otworzył ją...
- Co ty wyrabiasz?! Gordon!
Ale on był zajęty rozrzucaniem garderoby. Jego kalesony wyleciały w górę, jakaś koszula i para gaci.
- Jest!... 
Trzymał w ręku  rewolwer Colt Dragoon, z którym wrócił z wojny z Meksykiem.
- Chyba nie strzelałeś z niego od dwudziestu lat!
Gordon Fox poczuł się jednak, jak obrońca Alamo. William Travis lub nawet sam David Crockett, to było nic! Ściskał swój historyczny rewolwer, jak tonący brzytwę. Dopiero teraz spostrzegł, że nie miał kapiszonów. Zerknął na Brendę. Miał-że jej powiedzieć, że to bezużyteczny złom, eksponat muzealny?
- Gordonie Fox! Gordonie Fox!
Oboje małżonkowie Fox zamarli. Brenda spojrzała na Gordona. Gordon z niedowierzaniem popatrzył na Brendę. Ktoś nawoływał w zrozumiałym im języku.
- Masz swoich Szoszonów! - z kpiną w głosie przerwała ciszę Brenda.
- Nic nie rozumiem - rozpacz już na dobre zagnieździła się w jego oczach.
- Wychodź aptekarska gnido! - padło zza okna.
- Pewnie znowu komuś sprzedałeś "Genialną miksturę doktora Bolda". Wiedziałam, że to się kiedyś źle skończy. Ale nie... ty jesteś najmądrzejszy... Powystrzela nas, jak kaczki, bo mu pewnie jak nie włosy, to zęby powypadały.
- Aleś się nakręciła! Ostatnią miksturę wylałem do rzeki rok temu!...
- Wyłaź, bo sam po ciebie pójdę pijana świniooo!
- Co robisz?! - pani Brenda chciała chwycić męża za pasek od spodni, kiedy ten stanął w rozbitym przez kule oknie. - Zabije cię! Wariat!
- Nie strzelaj! Nie mam broni! Poddaję się! Jakoś się dogadamy!
- Wyłaź ty fałszywa gnidooo!
Gordon Fox znowu był wylęknionym aptekarzem, który ma wysłuchać narzekań na słabe działania wspaniałego antidotum, które sprzedał. Tu jednak sprawa wydawała się bardziej skomplikowana i niebezpieczna. W aptece jeszcze nikt mu nie groził bronią, ani nie strzelał do niego. Tu rzecz miała się zgoła inaczej. Napastnik wpakował w jego dom kilka kul, które mogły powalić bizona, a cóż dopiero mizernego aptekarza i jego roztytą żonę, do tego siostrę miejscowego szeryfa.
- Wychodzę! Wychodzę! Nie strzelaj! Pogadamy!
Otworzył drzwi. Niemal wpakował się prosto na dwie ziejąca na niego lufę rewolweru. Wzrok jego pobiegł od szczerbinki, wzdłuż lufy, minął kurek zamka, przebiegły przez dwie włochate ręce i czym prędzej pognał po sylwetce do twarzy.
- Ja pana znam! - wycedził bez entuzjazmu.
- Do nieznajomych nie zwykłem strzelać! - odpowiedział tamten i dodał: Joseph Bell III mówi to ci coś?!
Lufa oparła się o drżącą z niepokoju i coraz mocniejszej i widocznej palpitacji serca pierś Gordona Foxa.
- O! Joseph! - wydusił z siebie, ale czuł, że głos mu grzęźnie gdzieś głęboko w krtani. - Jak się masz Bell III?
- Dzięki takiej parszywości, jak ty mogłem się mieć bardzo kiepsko!
- Może wejdziesz? Tu robi się coraz zimniej... Zimę jeszcze mamy!
- Dobrze, żeś mi przypomniał, bo bym nie wiedział! Zaraz odstrzelę ci ten głupi łeb!
- Za co?!
- Za 100 $ i jeszcze 5 $! - warknął rozjuszony i zmarznięty Bell III.
- ...i jeszcze 5 $?!
- Tak, bo tyle sobie zaśpiewał twój kumpel Craft za informację, gdzie mieszkasz.
- A to Judasz!...
- Mówiłeś coś?!
- Nie, nie... nic... Wejdź, tylko już nie strzelaj.
I odwrócił się, żeby krzyknąć:
- Brenda! To Joseph Bell III! To pomyłka jakaś...
- Ja ci dam pomyłkę!
I dźgnął go lufą rewolweru w bok.
Weszli do środka.
Brenda Fox stała niepewnie oparta o fotel.
- Kochanie, to pan Bell III...
- Ten złodziej?! - zdobyła się na odwagę. Spotkała się z marsowym spojrzeniem małżonka. Subtelnie wskazał na uzbrojonego Bella.
- To nieporozumienie było.
- Właśnie panie Fox - wtrącił się Joseph Bell III. Nogą zatrzasnął drzwi.- Słucham!
Brenda Fox nie wiedziała na kim zawiesić wzrok. Na nie zaproszonego gościa czy na męża, który najwyraźniej robił dobrą minę do złej gry.
- Zrób kawy. Ja to wyjaśnię.
Żona wyszła. Gordon Fox usiadł przy stole. Joseph Bell III nie spuszczał z niego uwagi. Rewolwer cały czas był wycelowany w gospodarza.
- Panie Bell...
- Nie, ja będę mówił! - przerwał mu gość. - Wiesz skąd wracam?! Z więzienia! Ja z więzienia?! Ja?! Oskarżyłeś mnie pijacka mordo o kradzież 100 $! Mnie?! Oszalałeś?!
Gordon Fox sprawiał wrażenie osoby zmieszanej, zaskoczonej. Zbierał się do wyartykułowania jakichś dźwięków i myśli.
- Milcz! - warknął nie na żarty rozsierdzony Joseph Bell III. - Mnie?! Skąd ten pomysł?! Obcego człowieka?! Co się stało z 100 $?! Gadaj!
Na te słowa weszła z tacą pani Brenda Fox. Oniemiała, ale tacy nie upuściła.
- Niech pani słucha! - Joseph Bell III wskazał rewolwerem na wystraszonego gospodarza. - Mów! Bo ci ten łeb odstrzelę, a wtedy chociaż będę wiedział za co mnie  powieszą! Mów!
- Brendo kochanie...
Tak, Gordon Fox bardziej jednak obawiał się swojej żony, niż trzęsącego się nad nim z odbezpieczona bronią Bella III z Nowego Orleanu.
- Ruletka czy dziwki?! - pani Brenda odstawiła tacę.
- O... o... okradli mnie, kiedy zajechałem do... Petersona! Kiedy się połapałem, że...
Brenda Fox usiadła na rogu kanapy.
- Ty durniu! Jak mogłeś... Przecież ten człowiek...
- Joseph Bell III!
- ...mógł przez ciebie zginąć! Stary matole! Oskarżyłeś niewinnego człowieka?!
- Prawie go nie znałem. Wypiliśmy dwie kolejki!
- Cztery...- pokornie i bezszelestnie uzupełnił gospodarz.
- Ty durniu! - powtórzyła pani Brenda.
- Bałem się, że pomyślisz... że byłem na dziwkach lub to o ruletce czy kartach...
- Twój strach za moje życie?!
Gordon Fox wbił wzrok w podłogę. Długo nie podnosił oczu, kiedy to wreszcie zrobił miał je pełne łez. Zdobył się tylko na ciche:
- Przepraszam.
Joseph Bell III opuścił rewolwer na podłogę.
(cdn)

Brak komentarzy: