niedziela, kwietnia 30, 2017

Przeczytania... (211) Witold Urbanowicz "As. Wspomnienia legendarnego dowódcy Dywizjonu 303" (Wydawnictwo Znak-Horyzont)

"Mój Wrzesień, Rumunia, Francja - jest w tej książce taki, jakim był dla bardzo wielu innych polskich lotników. Bez szminki. Tak starałem się uchwycić, moje przeżycia. Decyduję się oddać je do druku w przekonaniu, że jest to potrzebne, choć - rzecz jasna - jest to tylko garść wspomnień, rzecz fragmentaryczna" - argument "za" nr 1. 
"W tamtym czasie biliśmy się - my, polscy lotnicy - nie tylko o drogę do wolności swego kraju i nie tylko o powrót dla siebie. Biliśmy się także o wolność Anglii i wiele innych rzeczy, nie zawsze w identycznych z naszym partykularnym, polskim interesem" - argument "za" nr 2.
"Mieszkam na obczyźnie. W tamtym czasie zabrakło dla mnie miejsca w Polsce. Dziś już za późno na powroty. [...] Dziś mieszkam w Stanach. Ten kraj przyjął mnie. Ponieważ przyjął mnie, nie czynię nic, co byłoby nielojalnością wobec gospodarzy. Ale to nie jest mój kraj" - argument "za" nr 3.
Chyba mogę o sobie pompatycznie napisać, że jestem wychowany na książce  Arkadego Fiedlera "Dywizjon 303". Urbanowicz! Zumbach! František! Ferić! - to byli bohaterowie moich młodzieńczych odczuć i przeżyć. Sam od siebie (z płyty "Muzy") nauczyłem się "Marsza lotników Dywizjonu 303". Jakby tego było mało jeden z moich uczniów (SP nr 1 Nakło nad Notecią, rok szkolny 1984/85) nazywał się... Witold Urbanowicz. Nie dość na tym, ten na wówczas dziesięcioletnie pacholę przyznawał się do pokrewieństwa z dowódcą Dywizjonu 303. Chyba to kolejne argumenty "za", żeby wziąć do ręki opasły tom, którego autorem był generał Witold Urbanowicz (1908-1996). "As. Wspomnienia legendarnego dowódcy Dywizjonu 303", to wspaniała inicjatywa Wydawnictwa Znak-Horyzont. Oto przywraca się pamięci ogółu polskie orły, dla których powojenna Polska była wredną i mściwą macochą z najokrutniejszych bajek i legend!  Na blisko siedemset stron złożyły się   t r z y   książki: "Początek jutra" (to z niej zaczerpnąłem trzy argumenty"za", jakimi otworzyłem tę część "Przeczytań..."), "Świt zwycięstwa" oraz "Ogień nad Chinami".
Pewnie najprostszy sposób na zachętę, aby otworzyć przed innymi owych blisko 700-set stron, to  sypnąć tu garść scen walk lotniczych. I ja to też tu robię. Ale, jak za każdym razem, szukam człowieka. Proszę wziąć do serca to, co usłyszeli rekruci lotnictwa w Dęblinie na zakończenie swej nauki. To bardzo cenne przestrogi/nauki:
  • Jeżeli to jest konieczne, trzeba także i ginąć, ale najpierw trzeba się zastanowić, czy to się komuś na coś dobrego przyda.
  • Latanie jest sztuką [...].
  • ...nie myślcie, że po Szkole będziecie odpoczywać; najlepiej zapowiadający się piloci ginęli czasem na początku swej kariery, jeśli nie znali siebie, powietrza i maszyn.
  • W walce pamiętajcie, że przeciwnik także jest człowiekiem, takim samym jak wy, przeżywa to samo co wy, także i załamania [...].
  • ...czasem ułamek sekundy daje zwycięstwo temu, kto przetrzyma i nie pomyśli o przegranej.
Oby nigdy nikt (obecnie) nie musiał w życiu ich wprowadzać w życie.
"W 1938 byłem w Niemczech. Widziałem przemawiającego Hitlera. Stadion był czerwony od sztandarów ze swastyką, wierni wyznawcy stali murem z zapalonymi pochodniami. [...] Pamiętam jego zachrypnięty, załamujący się w histerycznym krzyku głos; Hitler robił wrażenie maniaka, chorego - ze swoim głosem, z opętaną gestykulacją zaciśniętych pięści. Ale Niemcy patrzyli weń, jak w bóstwo [...]. Ten tłum nie miał w sobie nic ludzkiego, pachniało szaleństwem" - nie ukrywam, że nie spodziewałem się tak cennego dla mnie wspomnienia. Witold Urbanowicz widział III Rzeszę, która pyszniła się triumfalizmem nazistowskiego szaleństwa! Był w Baden koło Wiednia świadkiem, jak ośmieszano i upokarzana tamtejszych Żydów. "Miałem też okazję widzieć [...] Hermanna  Göringa. [...] Göring jechał w pięknym, otwartym samochodzie, ubrany w mundur kapiący od złota, z buławą marszałkowską. Był spasiony, błazeński w swoim bajecznie ozdobnym stroju, uśmiechał się, co kilkanaście kroków robił buławą wspaniałe gesty, dzieci krzyczały cienko «Heil Hitler!», tłum milczał" - czy nie dziwi ten brak entuzjazmu dorosłych?
Gorzko musiała smakować klęska 1939 r. Dnia 16 IX 1939 r. porucznik W. Urbanowicz dotarł do Kut: "W Kutach niesamowity tłok - tłumy cywilów i masa żołnierzy z najróżniejszych oddziałów. Nareszcie dowiedzieliśmy się  czegoś o sytuacji z ostatnich dni: że Warszawa się jeszcze broni, że Westerplatte nie skapitulowało, że Modlin... W sumie wyglądało na to, że pozostało w kraju kilka luźnych ognisk walki, ale kampania jest przegrana". Autor mylił się, co do Westerplatte. Major H. Sucharski skapitulował już 7 IX. Opis chaosu na drogach. Wzmianka o agresji sowieckiej i zapowiedzi internowania w Rumunii. Cennym dopełnieniem narracji Urbanowicza jest wykorzystanie pamiętnika ówczesnego podporucznika pilota Włodzimierza Miksy. Internowanie w Rumunii i ucieczka ku sojuszniczej Francji: "...zerkałem także i na tę drugą, przy kierownicy. Viola wydała mi się z tego typu kobiet, które ponad wszystko cenią wolność - aż do momentu. kiedy  zauważą pierwszą rysę w swej urodzie; wtedy z równą pasją pragną stabilizacji. Viola wydawała się bardzo zajęta rotmistrzem Javierem (to nie jest jego prawdziwe nazwisko), odniosłem wrażenie, że Esperanza wcale nie jest tym zachwycona. Myślę nawet, że zła była, kiedy Viola od czasu do czasu odejmowała jedną rękę od kierownicy i głaskała rotmistrza po śniadym policzku. Mnie też to nie bawiło, bo jechała bardzo ostro, a ja jednak chciałem dotrzeć do Francji w jednym kawałku". Gdyby nie świadomość, że trwała wojna pewnie pomyślelibyśmy: idylla, zachwyt nad urodą Vilo-kierowcy? Taka tułaczka z "atrakcjami"? Ale, że porucznik W. Urbanowicz "otrze się" o rodzinę samego... Friedricha Paulusa - tego bym się nie spodziewał, choć znam  rumuńskie koligacje przyszłego pokonanego pod Stalingradem (proszę odszukać odc. 83 tego cyklu - i wszystko stanie się jasne). Pouczające wnioski czym był oficerska kasta jeszcze w cesarskich Niemczech. Bez dobrego ożenku mieszczański adept nie mógł nawet pomarzyć o generalskich szlifach.
"Rumun zgrywał się przed Niemcami. Należy tu przyznać, że w przytłaczającej większości wypadków Rumunii rzeczywiście starali się nam pomóc w miarę swych możliwości, kurczących się z dnia na dzień. Gdyby rzeczywiście chcieli [...] bez trudu mogliby wszystkich ewakuowanych żołnierzy polskich zamknąć w obozach, zgodnie z naciskiem Niemiec. Nie zrobili tego jednak. Przeciwnie: dość beztrosko, a często z nieukrywaną sympatią patrzyli, jak Polacy «przeciekają im między palcami», choć było to coraz wyraźniej niezgodne z odgórnymi dyrektywami" - to tak na zakończenie "rumuńskiego wątku" wspomnień tułacza porucznika lotnictwa Witolda Urbanowicza.
"As. Wspomnienia legendarnego dowódcy Dywizjonu 303" - to bezcenne źródło dla poznania losów nie tylko legendarnych lotników Dywizjonu 303. Rozumiem, że w pierwszym rzędzie sięgną do czytania Ci, którzy zaczytywali się opowieściami, które pozostawili Janusz Meissner, Bohdan Arct czy Mieczysław Pawlikowski (niezapomniany Zagłoba z  filmowej adaptacji "Pana Wołodyjowskiego"). Ale to jest szeroki rys tego pokolenia. Witold Urbanowicz nie tylko opisał, co bezpośrednio dotyczyło Polski i Polaków. to chwilami gorzka pigułka. Poznajemy fakty, które wbijają w glebę, nawet po blisko osiemdziesięciu latach od ich zaistnienia, np. Szwedzi, którzy dostarczali III Rzeszy m. in. rudy żelaza. Bez tych dostaw przemysł niemiecki po prostu stanąłby w miejscu! "Anglicy proponowali Szwedom cichą umowę: że unieruchomią ładunki stali przeznaczonej dla Niemiec i zniszczą pewne urządzenia portowe, nawet za odszkodowaniem. Interweniował wtedy osobiście król szwedzki Gustaw; wysłał depeszę do Jerzego VI, prosząc o odwołanie akcji sabotażowej i nieczynienie przeszkód w handlu z Niemcami. Akcję rzeczywiście odwołano i Szwecja przez całą wojnę wspierała przemysł niemiecki" - jak to się miało do rzekomej neutralności  tego skandynawskiego państwa? Ciekawe, że Szwedzi nie byli równie pobłażliwi dla internowanych na swym terytorium Polaków... I wreszcie moment, kiedy na pokładzie "St. Nicolas" zostawał rumuński brzeg: "Cieszyliśmy się jak dzieci. Byliśmy oberwani, głodni, bez pieniędzy, ale Balcic i rumuńskie obozy zostawały za nami. Światła miasteczka powoli zacierały się we mgle, na niebie zawisły pierwsze gwiazdy. Gwar i śmiech powoli gasły na pokładzie. Była październikowa noc 1939 roku". Celem była Francja, choć po drodze.
Nie zapominajmy, że klęska jesienią 1939 r. była dramatem. Dla tych, którzy na wiosnę '40 czekali na wizytę cioci Frani i cioci Anielki to była katastrofa. Pierwszy wstrząs jednak przeżywali lotnicy, jak W. Urbanowicz, którzy w hangarach francuskich sojuszników odnajdywali: "...maszyny przestarzałe i mocno zaniedbane w obsłudze, między innymi parę [...] postrzelanych rosyjskich myśliwców z wojny hiszpańskiej.  Mechanicy zajęli się całą tą graciarnią z sercem, już po kilku dniach większość była gotowa do lotów". Nie szukam banalnej zachęty do lektury "Asa...". Nie potrafię jednak przejść obojętnie koło takich zapisów: "Pierwsza niedziela w bazie. Kościół był w rejonie koszar. Poszliśmy czwórkami wszyscy; także i ci, którzy na pewno od dawna w kościele nie byli. Kościół okazał się za mały na te 700 głosów, gdy zaczęto śpiewać. Na koniec zaśpiewaliśmy «Rotę» i pomyślałem, że jest w tej pieśni prawda; myśmy naprawdę przynieśli aż tu - w sobie - rodzinną ziemię". Jeśli ktoś dorzuci "oto duch polski", to się tylko zgodzę. Urbanowicz nie sili się na prostacki dydaktyzm czy kościelną bigoterię. Wiele bym dał, aby usłyszeć to ICH wykonanie "Roty". Zderzenie polskich oczekiwań z francuskimi realiami bardzo poruszające doświadczenie. Jeszcze teraz, po tylu latach, szlag zaczyna nas trafiać widząc nastawienie  Francuzów do wojny i samych Polaków. Witold Urbanowicz stara się bronić: "Nie chciałbym być niesprawiedliwy. Nie cała Francja i nie wszyscy Francuzi podobni byli do tych, których spotykaliśmy na co dzień". Zaskakująca jest krótka statystyka, jak przytacza, w odniesieniu do późniejszych wydarzeń: "W bitwie o Wielką Brytanię, która przecież w sporej mierze decydowała także i losach Francji - walczyło 12 pilotów francuskich; nas było 138 w tym czasie - nawet Czechów latało wówczas 83".
Dzięki wspomnieniom Asa możemy przeżyć niezwykłość Wigilii AD 1939: "Stoły ustawiono w podkowę, na talerzach opłatki. Dużo gwaru. Nie tyle, aby udzielić sobie specjalnie frapujących nowin, ile po to, aby zagadać wzruszenie". Musiało chwytać za gardło. Ile łez pociekło? Tego Autor nie zdradza, ale skoro ja mam ciarki na ciele, to co musiało dziać się w sercach orłów rzuconych w ten obcy świat. Dalej czytamy: "Zasiedliśmy do stołu pułkami, dywizjonami, eskadrami; wtedy widać było luki po tych, którzy polegli, zawieruszyli się, zostali gdzieś tam w więzieniach albo postanowili pozostać w kraju. Ksiądz kapelan odmówił modlitwę, podzieliliśmy się opłatkiem.  Wtedy przycichło, a życzenia były wszystkie mniej więcej jednakowe. Sytuację rozładowały dopiero kolędy". Niemniej poruszające jest poznanie bohatera spod Verdun,  a dokładniej pisząc rozmowa z tegoż żoną. Jedno zdanie z jej wypowiedzi: "Ja tylko wiem, że ci, którzy dzisiaj mają wpływ i wygodne mieszkania - nigdy nie gnili w lejach pod Verdun". To są te smaczki, jakie znajdujemy w najmniej oczekiwanym miejscu i czasie. Za to cenię takie pisarstwo. Nie tylko ryk silników, jazgot karabinów maszynowych, świst bomb, ale... życie, ludzie, którzy byli aktorami "drugiego planu". A spotkanie w Paryżu ze... starą Rosją? Rozbite światy, jak... cudnie zamknięte w słowach sędziwej emigrantki: "Widzicie panowie: wszystko mija. W wojnie kaukaskiej mój ojciec bił się z pana ojcem, generale. A teraz, ot - my w Paryżu. Wy bez swojej ziemi, ja bez swojej ziemi, daleko. Kaukaz został. I co? - obrazki na ścianie wiszą: i Lermontow, i Bariatyński, i Szamil". Urbanowicza czekał podróż do Anglii: "Usnąłem bez snów i spałem twardo. Nawet mi do głowy nie wpadło, że w taki bliskim już terminie będę się bił w powietrzu z niemieckimi lotnikami - nad tym samym kanałem La Manche, przez który teraz płynęliśmy. Że na dnie kanału spocznie tylu moich kolegów".
"W mojej książce nie opisałem w całości bitwy o Wielką Brytanię. Po trzydziestu latach byłaby to książka monotonna, nużąca czytelnika" - tak w 1971 r. pisał Witold Urbanowicz we wstępie do "Świtu zwycięstwa", który w tym zbiorze stanowi część drugą. Z "Od Autora" kilka uwag:
  • Rewolucja musi zapewnić godność jednostce i bronić jej.
  • Każdy człowiek, taki jaki jest i z tymi swoistymi wartościami, które reprezentuje, musi być traktowany z szacunkiem.
  • Bez wolności osoby żaden ludzki wysiłek nie zdoła wytyczyć dróg dalszego rozwoju. 
Tym razem nie od samego Autora, a od "profesora historii n pierwszym roku w korpusie Kadetów w Modlinie", którego personali nie poznajemy. Dalej ciekawe dygresje na temat Hitlera, nazizmu, III Rzeszy. Bo i Witold Urbanowicz wraca do wydarzeń sprzed 1 IX 1939 r.: Anschluss Austrii, upadek Czechosłowacji (w której rozdrapaniu Polska miała też udział) . Stąd znajdujemy m. in. opis tego, co się wydarzało 19 III 1939 r. Nagle nadleciały samoloty (rzecz działa się w Dęblinie?): "...kołowały w naszą stronę. Na ich kadłubach rysowały się znaki czechosłowackiego lotnictwa. [...] Przywitaliśmy ich entuzjastycznie. Był to moment smutny i wzruszający. Przylecieli, żeby dzielić z nami wolność. [...] Jeden z lotników miał przewieszoną przez ramię nowiutką parę butów żołnierskich. Podszedł do mnie, zasalutował. [...] - Na wszelki wypadek zabrałem zapasową parę butów, bo coś mi się zdaje, że Hitler nie skończy na zajęciu Czechosłowacji". I tak poznało się przyszłych dwóch wielkich asów Dywizjonu 303: Urbanowicz i František!
"...przywitali nas Polacy już w mundurach RAF, koloru stalowoniebieskiego. Na lewej kieszeni był wyhaftowany srebrny orzeł. Na ramionach  munduru napis: «Poland». [...] Dziwnie wyglądaliśmy przy stole w naszych różnorodnych, niedopasowanych strojach. Robiliśmy raczej wrażenie włóczęgów. [...] Anglicy rozumieli nas i naszą tragedię, starali się uprzyjemnić nam życie. Zdawali sobie sprawę, że będziemy razem walczyć z niemiecką agresją" - to już Anglia (Wlk. Brytania) rok 1940. Polecam zaskakując w treści rozmowę z generałem lotnictwa Władysławem Kalkusem. Jeśli ktoś myśli, że "wojenka polsko-polska", to skutek deprawacji lat ostatnich, to może się bardzo zdziwić czytając "Asa...".
Tym razem kilka życiowych dygresji Autora. Czy spodziewamy się podobnych odkryć? :
  • ...doszedłem do wniosku, że agresywność człowieka jest o wiele większa niż w świecie zwierzęcym.
  • Rzadko się zdarza, żeby zwierzęta tego samego gatunku tak się nawzajem mordowały jak ludzie.
  • W naszych czasach agresywność człowieka rozwinęła się się wyjątkowo: w ciągu tak niewielu lat mamy dwie wojny światowe.  
  • Instynkt agresji jest normalnym zjawiskiem we wszystkim co żyje, jest wrodzony, więc widać potrzebny? 
  • Dążenie do nieograniczonej władzy okazuje się szkodliwe i niszczące także dla agresora.
  • Człowiek jest bezpieczny tylko w grobie [...]. 
  • Żeby się odżywiać, musimy mordować inne stworzenia.
  • Agresja doprawdy równie silna jest jak seks.
  • Zginać w walce nie jest wielką sztuką, artyzmem jest zwyciężyć przy najmniejszych stratach własnych.
  • Dbajcie o swoje życie, bo Polska po skończonej wojnie będzie was potrzebowała. 
  • Chyba każdy człowiek jest po trosze aktorem grającym swoją rolę w życiu: jeden lepiej, drugi gorzej.
  • Każdy z nas posiada przynajmniej dwie osobowości, tę głęboko ukrytą i tę drugą, na pokaz.
  • Podstawić głowę na ochotnika to nie jest w dobrym stylu.
  • Nie miałem ambicji dokonania czegoś nadzwyczajnego.
  • ...chciałem żyć, bo tyle jest piękna i szczęścia na świecie. 
  • Nasze życie w powietrzu jest niebezpieczne, ale być kierowcą pod bombami to gorsza sprawa.
  • W porównaniu z ludźmi w krajach okupowanych mamy się wspaniale. Przede wszystkim jesteśmy wolni... 
  • Nędza, jak sztuka, jest międzynarodowa.
Trudno wobec podobnych rozmyśleń przejść zupełnie obojętnie. Smutne jeśli wciąż są aktualne.   "15 maja o godzinie 7.30 rano francuskie premier Rynaud telefonował do Churchilla. Zawiadomił go, e Francja została pokonana. Tak rzeczywiście było. Niemiecka broń pancerna, wsparta lotnictwem, zwłaszcza nurkowym, pruła terytorium Francji. Choć Francja zmobilizowała około 2300 czołgów (przeważnie lekkich), więcej niż połowę rozproszono w jednostkach piechoty jako czołgi współpracy, odbierając w ten sposób broni pancernej siłę uderzeniową. [...] Tymczasem Niemcy weszli 20 maja do Abbeville i w ten sposób przepołowili armię francuską. kolumny niemieckie posuwały się bez przeszkód, w niektórych miejscach szły jak na defiladzie" - straszna musiała być świadomość klęski, takiego zdawało się mocnego, sojusznika. Witold Urbanowicz nie śmigał na francuskim  niebie. Walczył tam m. in. Jan Zumbach i Autor cytuje właśnie jego raport, z którego ja tu przytaczam: "Było człowiekowi bardzo smutno i głupio, bo zbyt wiele nadziei zostało tam pogrzebanych, no i zbyt dużo człowiek tam zostawiał. Ale może kiedyś będziemy jeszcze tą drogą wracać, może zobaczymy jeszcze te same miejsca i tych samych ludzi, bo było ich dużo bardzo dobrych i miłych". Ze swej strony Urbanowicz notuje: "Obserwowałem powrót żołnierzy spod Dunkierki. Załadowani w pociągi, jechali w głąb Anglii. Witano ich jak bohaterów, chociaż ponieśli klęskę. Tak być powinno. Anglicy rozumieją żołnierzy, który zwycięża, i tego, który ponosi klęskę".
Średnio inteligentny odbiorca historii, jak mniemam,  ma pewne skojarzenia na dźwięk samego określenia "bitwa o Anglię": agresja niemiecka!... wojna powietrzna! dywizjon 303!... Spitfire!... Hurricane!... Heinkel!... Messerschmitt!... A. Fiedler!... W.Churchill!... Choć ostatnio zaskoczył mnie kolega. Żadnego skojarzenia ani z A. Fiedlerem, ani D 303! Nie wierzyłem własnym uszom. Czterdziestolatek. Kilkanaście lat młodszy ode mnie. Witold Urbanowicz wspominał: "Zagrożenie inwazją było w oczy. Przygotowania do jej odparcia objęło całą ludność Anglii. Odtworzenie atmosfery tych przygotowań jest dzisiaj prawie niemożliwe, tak obrosły legendą". Na swój sposób... zabawnie określa ten czas i starania do przygotowania się na inwazję Anglików: "dekoracje do sztuki o wojnie" czy "improwizacje wyglądające jak bal kostiumowy czy teatr". To, że kopano schrony, oklejano okna, minowano pola, stawiano zasieki, zdejmowano tablice informacyjne, to raczej znano z własnego, polskiego doświadczenia. Ubawiło mnie takie podejście, do tego co wydawało się nieuchronne: "Anglicy stawiali sobie pytanie: za kogo się przebierzesz na wypadek inwazji?".
W tym czasie niemieccy lotnicy już mieli odpowiednio wyprofilowane myślenie. Autor przetacza nauki marszałka  Alberta Kesselringa (1885-1960): "Kiedy krążymy nad polami nieprzyjaciela, musimy zdusić w sobie wszelkie sentymenty. Ci ludzie - każdy z nas musi to sobie powiedzieć - nie są ludźmi w tym sensie jak Niemcy. Nieprzyjaciel Niemiec nie jest człowiekiem. Dla Luftwaffe nie istnieją tzw. obiekty cywilne, nie istnieją też względy uczuciowe. Kraje przeciwnika muszą być wymazane z powierzchni ziemi, opór musi zostać całkowicie złamany". Aż dziw, że ktoś o takich poglądach (zbrodniarza wojennego, którym de facto był!) umarł we własnym łóżku. W. Urbanowicz skwitował te mądrości: "Niemieccy lotnicy byli trenowani w nienawiści do wszystkiego, co nie jest niemieckie. Dla nich partia była wszystkim. Szli na podbój świata, wierząc, że to jest szczytne, najważniejsze zadanie". Na szczęście wywiad niemiecki popełni kilka błędów w ocenie stanu liczbowego i technicznego Wielkiej Brytanii. O wszystkich z nich przeczytamy w "Asie...". Chyba jednak pewna świadomość dodawała skrzydeł  lotnikom RAF-u i jej sprzymierzeńcom: "Lotnictwo myśliwskie Wielkiej Brytanii było o wiele szczuplejsze od niemieckiego, lecz lepiej zorganizowane i bardziej nowocześnie dowodzone. [...] Koszmarne wiadomości nadchodzące z krajów okupowanych przez Niemcy i ich partnerów potężnie wzmagały wolę walki o wolność".
Bój. Scen kilka:
  • Na widok niemieckich myśliwców dostałem dreszczy, serce zabiło mi szybciej, na policzkach poczułem gorąco. Wyszeptałem, czego nie robiłem nigdy przedtem: "A słowo stało się ciałem". Znowu walka z Niemcami, A le już w innych warunkach, lepszych niż nad Polską. Jest nas tu więcej, mamy lepsze samoloty od tych szkolnych, na których walczyłem w kampanii wrześniowej.
  • W pewnym momencie Niemiec wyrwał swój samolot i znurkował na pełnym gazie. Byłem tak zacietrzewiony, że nie zorientowałem się, co się dzieje tuż koło nas. Wpadliśmy w cały rój messerschmittów. Tylu czarnych krzyży naraz nie widziałem nigdy przedtem. Jakbym się znalazł na latającym cmentarzu. 
  • W czasie walki obserwowałem zestrzelone samoloty. Jedne wybuchały jak purchawki, inne wlokły za sobą długie ogony czarnego dymu. Były i takie, które wpadały w korkociąg i z niego nie wychodziły [...]. Najgorsze były odłamki zestrzelonego samolotu; obawiałem się, żeby nie uszkodziły mego śmigła.  
  • Co działo się w sercach niemieckiej załogi, można sobie w przybliżeniu wyobrazić. kiedy miewałem dwóch myśliwców na ogonie, byłem prawie sparaliżowany z przerażania, że za chwilę przestanę istnieć.
  • Strzelając do swojego przeciwnika, byłem na ogół przekonany, że strzelam tylko do samolotu. Może dlatego byłem tak zdecydowanie agresywny, ale bez nienawiści.
  • Zaatakowałem jeden Do-215, który odłączył się od szyku. Strzelam krótkimi seriami z odległości około 100 metrów. Czuję w całym ciele lekkie hamowanie samolotu po każdej serii. Słyszę własne strzały, jakby deszcz bił po parasolu. Zapaliłem obydwa silniki, załoga bombowca skacze, samolot pali się jak pochodnia, zwala się bezwładnie na plecy.
  • to całe nocne polowanie zaczęło mi przypominać ciuciubabkę. Krążyłem nad morzem, jasnym od księżyca. Spoglądałem za skrzydła samolotu, w którym miałem osiem karabinów maszynowych. Jeden pocisk wystarczył, by odebrać życie. Nikt nie zna szczegółów zestrzelonego myśliwca. umiera bez świadków. 
  • Po moim drugim ataku bombowiec wali się w kierunku chmur. Znowu załoga skacze, znowu białe kopuły spływają łagodnie nad pustynią chmur. Nagle widzę, jak nurkują w naszym kierunku myśliwcy niemieccy. Cokolwiek za późno. Ale niestety jeden z mojej piątki dostał śmiertelnie, nie skacze, samolot jego zapala się. Drugi również ciągnie za sob czarny ogon, coś dorywa się od samolotu, rozwija się spadochron. 
  • Messerschmitty 109 zaskoczyły nas. Było ich osiem, Atak był nagły: w pierwszym momencie widziałem tylko czarne krzyże na samolotach. Potem smugi pocisków świetlnych i zapalających. [...] Zaatakowaliśmy Niemców. Lecz oni tak jak zjawili się nagle, tak też nagle znikli w chmurach. Nie przyjęli walki.  
  • Ryzykowałem: gdyby Japończyk poderwał swój samolot cokolwiek do góry - zderzylibyśmy się. Siedziałem mu dosłownie na ogonie, podusiłem drążek jeszcze do przodu. "Zero" rąbnęło w płonącą chałupę. Pył, dym i ogień buchnęły przed maską silnika, poderwałem się ostro do góry.
  • W powietrzu zrobił się straszliwy bałagan. Japońskich myśliwców jest w powietrzu około dwudziestu, jesteśmy opleceni smugami pocisków, tylko raz widzę przed maską znajomy pysk rekina samolotu naszego klucza, poza tym migają mi czerwone koła na kadłubach i skrzydłach Japończyków. 
Mam wrażenie chwilami, że czytam... poetę lotnictwa. Zapominam, że przecież dane mi jest startować u boku samego Urbanowicza, widzieć jego oczyma tamte jesienne dni nad Anglią. Autor odkrywa przede mną (i każdym innym czytelnikiem) piękno lotu: "Loty myśliwca s fascynujące - czytamy - zwłaszcza podczas wojny. Szybkość, zwrotność, manewr, nurkowanie, wznoszenie się pod dużym kątem i sam atak. Nawet czasami przebijanie chmur jest wielką przyjemnością. Kilka razy w czasie walki wpadłem w chmury w korkociągu i wyszedłem bez trudności". A opisywana jedność z samolotem: "...wrażenie, że mam własne skrzydła, których użycie tylko ode mnie zależy: że to nie są martwe płaty. I moc silnika jest moją nadnaturalną siłą. Nie czułem się nigdy gościem w swoim samolocie". Piękne!
Zatrzymuję się przy pewnych zdaniach. Wczytuję po kilka razy. To próba zrozumienia czegoś trudnego. Trochę to przypomina stan, jaki odnajduję w książkach o... alpinistach, którzy zdobywają kolejny ośmiotysięcznik (porównanie nie stosowne?). Tam jest jest wiele o śmierci, obcowaniu z nią. Tu, u Urbanowicza, znajduję choćby takie dygresje: "...instynkt życia szeptał mi, że to nie ja jestem zestrzelony, że to nie moja śmierć, że mój samolot jest w pełni si. Myślę dzisiaj, że nie sposób opisać przeżyć walczącego myśliwca. Odchodzą razem z nim. Może nawet nie powinno się próbować ich przekazywać". Bardo cenne są spostrzeżenia dowódcy Dywizjonu 303: "Walka powietrzna przebiega tak błyskawicznie, że nie ma czasu na jakieś ludzkie odruchy. Po prostu dlatego, że prawie sto procent myśliwców boi się śmierci: atakując przeciwnika, broni siebie". Robią wrażenie wykorzystane inne dokumenty: relacja m. in. majora Zdzisława Krasnodębskiego (1904-1980), pod porucznika Jana Zumbacha (1915-1986), telegram od Naczelnego Wodza gen. Władysława Sikorskiego (1881-1943), biuletyny RAF-u.
"Nie wiedziałem, co oznacza ten tajemniczy napis LONDON i nie prosiłem nikogo o wyjaśnienie. W fantazji snułem różne przypuszczenia związane z owym LONDON" - to wspomnienie z czasów wielkiej wojny, kiedy mały Witek przeżywał fascynację księgą oprawioną w skórę ze złotym tytułem "LONDON". Apotem dramat zniszczenia jej przez swoje zapomnienie. Nie mógł wiedzieć, że kiedyś będzie bronił owego LONDON przed agresorem. "Kiedy zaniosła mnie tam wojna - przyznaje W. Urbanowicz - od pierwszego momentu poczułem się w Londynie, jak gdybym się tu urodzi. [...] Londyn stał się moją drug stolicą, miałem tu wielu kolegów i przyjaciół, których los był podobny do mojego". Odtąd miał dwie stolice: Warszawę i Londyn.
"O swoich przeżyciach w chwili powrotu mogę powiedzieć tyle, że prawie zawsze, po walkach nawet najcięższych, lądowałem zupełnie uspokojony, choć nerwowo wyczerpany. Skupienie woli i uwagi lądowało razem ze mną. [...] Spokój po lądowaniu był przede wszystkim wyrazem tego, że żyję razem z pilotami dywizjonu" - nie przesadzę, jeśli napisze, że "As. Wspomnienia legendarnego dowódcy Dywizjonu 303", to spojrzenie w duszę wielkiego pilota, jego podkomendnych, tchnienie samego legendarnego Dywizjonu 303. Widzimy co więcej, niż tylko wyczyny dzielnych Orłów za sterami swoich myśliwców: "Znowu głośniej odezwały się bomby. Chciałem żyć. Życie wydawało się tak piękne. Latałem, walczyłem, byłem w stałym kontakcie z niebezpieczeństwem. To wszystko odprysło ode mnie. Patrząc na ten taniec, miałem wrażenie, ze obcuję z samym pięknem. Ohyda bomb stała się fikcją. [...] Oliwkowe ciało tancerki unosiło się w górę, niczym płomień". Zupełnie inne świat? Gdzie tu heroizm, walka, wróg? Proza! Życie! Zbyt wiele mamy wtłoczonego w świadomość... pomnika! W końcu czytamy o relatywnie młodych lotnikach. W końcu wielu żegnało się z Francją z bólem też  z żeńskiego powodu. Proszę wrócić do zapisu ppor. J. Zumbacha, z którego fragment już się tu pojawił, tam stoi i takie zdanie: "Na pewno niejeden z nas chciałby zobaczyć swoje marzenie, Janinę, Lorettę, o pięknych imionach i buziakach". Czy takie wspomnienia odzierają bohaterów z ich zasług? Dociera do nas spośród oparów wojennej mitologizacji, że to byli mężczyźni z krwi i kości.
Robią wrażenie opisy bombardowanego Londynu, który bardzo często odwiedzał W. Urbanowicz: "Po wyjściu na zewnątrz ujrzałem płonący Londyn. Niesamowite wrażenie. Kontrast: ludzki żywy świat na stacji undergroundu i pustka zrujnowanych ulic. [...] Tylko płomienie, smugi reflektorów, rozpryski pocisków artylerii, swąd palących się domów i potężny ponury grzmot bomb. [...] Nagle usłyszałem wstrętny syk bomby, niemal w tym samym momencie potężny grzmot. Tego słowami nie można opisać [...]. To niewątpliwie była bomba jednotonowa, zwana  «Hermann», gruba i brzydka jak dowódca Luftwaffe, Hermann Göring". Proszę doczytać, co się stało z Gilbertem i Babadakiem, jak rolę odgrywała we wspomnieniach Ines - mną te historie poruszyły. Wstyd, że nie poświęcam im należnego miejsca. Z takich obrazów wyłania się prawdziwy dramatyzm II wojny światowej, w tym wypadku bitwy o Anglię.
Panie powinny być dumne. Autor nie zapomniał o wkładzie odważnych Polek w historii polskiego lotnictwa: "W II wojnie były trzy polskie lotniczki transportowe: Jadwiga Piłsudska, Barbara Wojtulanisówna i Anna Leska. [...] Praca tych dzielnych pilotek nie była łatwa. Przede wszystkim latały na różnego typu samolotach. Poza tym pogoda w Anglii, zwłaszcza w okresie zimowym, bywa paskudna. [...] Zdobyły duże uznanie brytyjskich władz lotniczych. Cieszyły się na lotniskach ogromną popularnością".
Nie wspomniałem o ożenku, narodzinach syna? Nie da się wszystkiego wpakować w jedno takie "Przeczytanie...". "Ogień nad Chinami" powinien nas wciągnąć o ile interesuje nas wojna na Dalekim Wschodzie, na Pacyfiku. Witold Urbanowicz był jednym z niewielu polskich lotników, którzy znaleźli się w tamtym rejonie świata. Dla mnie kompletnie świat egzotyczny! Nie wiedziałem, że Polacy latali nad ówczesnymi Indochinami Francuskimi, czyli Wietnamem: "I nagle - piorun z chińskiego nieba: w szyk walą smugi pocisków. Od strony słońca nurkują japońscy myśliwcy. [...] sytuacja raczej grobowa: maj przewagę wysokości i jest ich więcej. Ilu? W pierwszym momencie wydaje się zawsze, że ogromne mnóstwo. Staram się błyskawicznie policzyć, wypada, że trzydziestu czterech. Ale od słońca nurkują następni". Opis walki po prostu wciąga. Tym bardziej, że to tak orientalny przeciwnik: "Dodaję gazu i na pełnej szybkości nurkuję. W tym samym momencie widzę w lusterku pysk drugiego «Zera». Zaszedł, drań, od tyłu, jednak. Ściągam drążek sterowy na siebie. [...] Tamten trzyma się ogona, wciąż grzeje, ze skrzydeł mu się świeci. [...]  Strzela krótkimi seriami, ale rękę ma niepewną i kiepskie oczy, chybia. Smugi id bokiem. Ogarnia mnie wściekłość - nie na Japończyka, lecz na konstruktora mego samolotu. Zwrotność mniejsza niż japońskich maszyn. Gdyby nie to - miałbym go już".
Urzeka wspomnienie z czasów wielkiej wojny i historia z dziadkiem. Niestety nie dowiemy się, o którego dziadka Autora chodzi. A stosunek do W. Urbanowicza do... polowań. Bardzo pouczające. Jaki był skutek wybrania się "na tygrysa" w Indiach? Proszę samemu sprawdzić. Pewnie, że bardzo intryguje mnie niebo walki: "Każda moja walka trwała zawsze kilka minut i za każdym razem zdawało mi się, że to godzina. Walczyliśmy nad dachami Hongkongu, tłumy przechodniów przyglądały się nam ciekawie, riksze zatrzymywały się, ich pasażerowie mieli za darmo widowisko. A myśmy obaj walczyli o życie". Osobliwa rozrywka dla autochtonów. Ciekawie wypadało porównanie nowego wroga ze starym: "Wolałem walkę z niemieckimi myśliwcami, byli mniej natrętni od Japończyków. Japońscy piloci marzyli o zwycięstwie za wszelką cenę albo o śmierci w walce i zostanie bohaterami narodowymi, byli nieludzko fanatyczni. Ja takich wysokich ambicji nie miałem".
Oczywiście pojawia się złowrogie określenie "kamikadze". Zresztą W. Urbanowicz przypomina genezę tej nazwy. I często wraca do kwestii fanatyzmu japońskich pilotów, choć...: "Tym razem japoński fanatyzm okazał się dla nas lepszy w walce niż niemiecka trzeźwość. Japońscy piloci tak dalece zapalali się w walce, że często tracili świadomość tego, co się dzieje i nie przedsiębrali skutecznych kroków". Nowe wojenne doświadczenie byłego dowódcy Dywizjonu 303.
A jednak nie spodziewałem się w tej książce takiego zapisu: "Chyba nigdy nie zapomnę nieba nad Himalajami. [...] Wieczorne niebo nad himalajami było niewiarygodnie piękne, zmienne, ruchliwe, grające czerwienią, fioletem, seledynem". Sam stawia pytanie: "Czy kicz może być piny?". A jak po chińsku zaparzy herbatę, by była napojem bogów, a nie byle naparem? Tak, też tu to poznamy. A deformowanie stóp chińskich dziewcząt/kobiet? Tak, chwilami mamy wrażenie, że to jakaś podróżnicza misja, a nie wojenna peregrynacja polskiego pilota.
To świetny pomysł i brawo za to Wydawnictwu Znak-Horyzont, że pomieściła w jednym tomie trzy opowieści generała Witolda Urbanowicza. Mamy historię pokolenia, które walcząc w imię świętej idei "za wolność waszą i naszą" nie mogło powrócić nad polskie niebo. Pewnie, że wielu odważyło się. Szybko trafili do kazamatów polskiej bezpieki, przed trybunały nie-sprawiedliwości i plutony egzekucyjne...  Gen. Witold Urbanowicz wybrał życie na obczyźnie. Świetnie napisane i bogato ilustrowane (mam wątpliwości, co do zdjęcia zatytułowanego: "Gen. Władysław Sikorski dekoruje lotników polskich dywizjonów" - mam nieodparte wrażenie, że to jednak gen. K. Sosnkowski). Szkoda, że nie zaopatrzono książki w indeks nazwisk, ułatwiłoby czytelnikom odnajdowanie zdarzeń, w których brali udział polscy lotnicy. Kartkowanie za każdym razem tak obszernego tomu jest mało wygodne, a i czasochłonne. Czepiam się? Piszę, jak uważam.
Wiele obrazów pozostanie ze mną. Jaka nuta nostalgii - też. Zamykam TO "Przeczytanie..." bardzo cennym spostrzeżeniem Generała/Autora/Bohatera:

"DZIŚ KIEDY TO PISZĘ - WIEM, ZE TRUDNO BĘDZIE UWIERZYĆ: 
TYLU LUDZI, KTÓRYCH SIĘ ZNAŁO I LUBIŁO - GINIE. 
ZNIKAJĄ W DYMIE I KURZU I KRWI, 
JAK MARIONETKI ZA KURTYNĄ W MAKABRYCZNYM TEATRZE LALEK. 
ALE TAK BYŁO PRZEZ WSZYSTKIE TE LATA. 
I DLATEGO DO DZIŚ DNIA NIE CIERPIĘ POŻEGNAŃ". 

PS: Już po napisaniu tego "Przeczytania..." doznałem szoku. W rozmowie ze znajomym (40-latkiem) usłyszałem, że nigdy nie czytał "Dywizjonu 303" A. Fiedlera. Nie zna tej książki. nie może zatem wiedzieć choćby kim był Witold Urbanowicz. Chciałbym wierzyć, że to żart. ale tak nie było. Nie ma co się zastanawiać czy musi powstawać kolejna książka o polskich bohaterach?

1 komentarz:

  1. "Było człowiekowi bardzo smutno i głupio, bo zbyt wiele nadziei zostało tam pogrzebanych, no i zbyt dużo człowiek tam zostawiał. Ale może kiedyś będziemy jeszcze tą drogą wracać, może zobaczymy jeszcze te same miejsca i tych samych ludzi, bo było ich dużo bardzo dobrych i miłych".

    OdpowiedzUsuń