piątek, stycznia 27, 2017

Przeczytania... (187) Andrzej Jaroszewicz w rozmowie z Alicją Grzybowską "Czerwony Książę" (Wydawnictwo Prószyński i S-ka)

Był równie znany, jak Irena Szewińska, Hans Kloss (J-23), "Szarik" czy Bolek i Lolek! Bez wątpienia stanowił pewien... koloryt szarzyzny Polskie Rzeczypospolitej Ludowej. Syn swego ojca. Powiem coś, co nie spodoba się choćby dziś rządzącym: za kilka (-naście) lat wasze nazwiska będą przypisem w kolejnym tomie "Historii Polski", zapisem w tabelce, jakimś rozdziałem, do którego będzie docierał zmęczony uczony w cylindrycznych okularach. Proszę zapytać przeciętnego nastolatka, co mu mówi nazwisko "Jaroszewicz"? Jaka będzie odpowiedź? Skoro na widok zdjęcia Jacka Kuronia robią wielkie oczy, to co dopiero jakiś tam Jaroszewicz. Proszę mi zaufać: wiem, co piszę, znam to z autopsji - tej nauczycielskiej. Ostatnio dowiedziałem się, że wawelski sarkofag JKM Władysława Jagiełły, to mumia Tutenchamona. Tym bardziej przyklasnę pani Alicji Grzybowskiej, że udało się Jej namówić do wywiadu Andrzeja JAROSZEWICZA. My 50+ wiemy: premierowicz, syna Piotra Jaroszewicza, słynny rajdowiec lat 70-tych, skandalista, bohater wielu wybraków i wyskoków (jak to oględnie określano). Nie było za komuny bulwarowej prasy i tylko jakieś odpryski docierały do nas (bardzo zainteresowanych) z tego innego świata. Co z tego było prawdą? No to mamy książkę "Czerwony Książę", Wydawnictwa Prószyński i S-ka. W tym "Przeczytaniu..." kolejny wywiad-rzekę. Ma rację bohater wywiadu, kiedy mówi: "Ludzie zawsze kochali historie o znanych i bogatych. Im bardziej nieprawdopodobne, tym lepiej"
Na ile wywiad/książka A. Grzybowskiej odsłania kulisy różności sprzed lat? Nie mam wiedzy o środowisku, z którego wypłynął Andrzej Jaroszewicz, aby to rzetelnie ocenić. Nie może być to "Przeczytanie..." analizą porównawczą z jakąś inną literaturą przedmiotu, bo jej nie znam i nie posiadam. Żałować należy, że nie żyje ojciec Andrzeja Jaroszewicza - to byłby ciekawy głos w dyskusji. Jedno nie ulega wątpliwości praca pani Alicji Grzybowskiej rzuca jakiś snop światła na pojęcie, jak żyli wybrańcy losu czasów PRL. Oto w końcu mamy resortowe dziecko najwyższego sortu! Pomyślmy o jakim innym tyle pisano i mówiono w dekadzie lat 70-tych XX w.? Czy ktoś pisał o potomkach Gomułki, Gierka czy Jaruzelskiego? Nie pamiętam.
Mam zawsze problem z tego typu literaturą faktu, czyli właśnie wywiadami. W końcu wypowiedzi są odpowiedziami na konkretne pytania zadawane przez dziennikarza/autora (-rkę) wywiadu. Jest okazja dotrzeć do źródła, bohatera lub ofiary pewnych zdarzeń, plotek czy pomówień. Czy książka Alicji Grzybowskiej burzy porządek naszej wiedzy? Śmiem twierdzić, że chwilami są to już tak odległe zaszłości, że prawie zapominamy o co tam chodziło, ba! wpadamy na jakiś epizod i robimy wielkie oczy. Przed naszymi oczyma przewija się plejada tamtej Polski! Niestety nikomu nie chciało się zamykać przeszło trzystu i pięćdziesięciu stron skorowidzem nazwisk. A szkoda. To zaiste ułatwiłoby powracanie do interesujących nas epizodów czy ludzi. No trudno, nie ma go i kropka.
Trudno powiedzieć, które epizody z życia Andrzeja Jaroszewicza najbardziej przykują uwagę. Pewnie Czytelnik 50+ będzie szukał, jak w życiu tegoż zaistnieli choćby Maryla Rodowicz czy Daniel Olbrychski. Pewnie, że w podobnym wywiadzie odsłania się sekrety rodzinne, wpuszcza do hermetycznego świata Bohatera. Trudno przejść obojętnie wobec wspomnienie dziecka o śmierci własnej mamy: "Miałem sześć lat i nie potrafiłem zrozumieć, co się stało i dlaczego mamy przy nas nie ma. Ciągle ją szukałem. Przeżywałem tę śmierć strasznie, nie umiałem jej zaakceptować. Aczkolwiek to jeszcze nie był koniec mojego dzieciństwa". Trzeba być z drewna, aby nie poruszył nas los Andrzeja i jego relacje z drugą żoną ojca, Alicją Solską. Daje wiele zaskakujących i chwilami mrożących krew w żyłach przykładów. Podsumowaniem tych wspólnych lat niech będzie to zdanie: "Macochę miałem jak z bajki...". Kiedy poruszono kwestię tragicznej śmierci, powiedział: "Cokolwiek solska zrobiła, nikt nie miał prawa pozbawić jej życia". 
Pewnie, że jak historyk zwracam uwagę na aspekty... historyczne. Przecież Piotr Jaroszewicz zanim został wicepremierem, a później premierem był oficerem Ludowego Wojska Polskiego. Nie czas i miejsce, aby analizować drogę kariery wojskowej byłego nauczyciela z wileńskich Kresów. Andrzej Jaroszewicz potomkiem Piotra Włostowica? No, robi to na mnie wrażenie. Jak akt Heroldii Królestwa Polskiego potwierdzający szlachectwo rodu Horoszewiczów herbu Łabędź czy zdjęcia przodka w rosyjskim mundurze. Ale o samych Jaroszewiczach nie dowiadujemy się niczego. O matce Oksanie Stefurak z Kołomyi odpowiada zdecydowanie "Polacy z krwi i kości". Czy "Jaroszewicz" to "Horoszewicz"? Mogę tylko snuć domysły. Moją uwagę (poza zesłańczym losem rodziny Jaroszewiczów) zwróciło, co Andrzej Jaroszewicz powiedziało utracie Kresów i nabyciu tzw. Ziem Odzyskanych: "Fakt, że Wilno i Lwów straciliśmy na dobre, rozumiano. Polacy mieli natomiast spore wątpliwości co do osiedlania się na dawnych ziemiach niemieckich. Niektórzy nie chcieli nawet obsiać pól, gdyż bali się, że nie sieją dla siebie". I piszący to miał wśród bliskich i powinowatych, którzy po 1945 r. czekali, że wrócą się do siebie... Jeszcze wiele lat po wojnie słyszałem: "Niemcy wrócą! Niemcy zabiorą! Zobaczysz!". 
Nie zamienię pisania  "Czerwonego Księcia" w niekończący się wywód historyczny. Proszę się nie obawiać. Ale historia raz po raz będzie wnikała do domu Jaroszewiczów (jak i każdej z naszych rodzin). To tylko cymbał może powtarzać z uporem maniaka, że polityka czy historia go nie interesuje. One i tak się o nas upomną. Nie spodziewałem się spotkać Andrzeja Jaroszewicza, jako uczestnika wydarzeń marcowych z 1968 r.! "Nigdy nie interesowałem się polityką, ale nie spodobało mi się, że ORMO tak bez zaproszenia weszła sobie na wydział prawa na Uniwersytecie Warszawskim i zaczęła bić studentów. No to my zaczęliśmy łoić ORMO. Pewnie kilku studentów było politycznie zaangażowanych, ale większość chciała po prostu ponaparzać się z ormowcami". Żadnej martyrologii! Udawanego pozerstwa. No przecież była okazja zrobić z siebie buntownika marcowego pokolenia. A jednak tego nie robi.
Pewnie, że jako dziecko pamiętam bicie rekordu szybkości polskim fiatem 125 p. Cały rozdział poświęcono temu wydarzeniu: "Obydwa fiaty zjechały z taśmy montażowej FSO jako zwykłe seryjne samochody, ale wymagały zamontowania dodatkowego sprzętu i przejechania każdym po kilka tysięcy kilometrów, aby je dotrzeć. Dodaliśmy im wkłady reflektorów cibie, amortyzatory gazowe bilstein, zamontowaliśmy klatkę bezpieczeństwa wymaganą przez regulamin FIA oraz pięciostopniową skrzynię biegów, której wtedy jeszcze nie stosowano seryjnie". Nie ukrywam, że z uwagą czytałem tą część wywiadu, tym bardziej, że wokół wydarzeń  z 1973 r. (piszący ten blog kilkanaście dni wcześniej skończył był 10. lat) narosło wiele opowieści, mitów i nieporozumień. Jest okazja sprawdzić, jak to wyglądało naprawdę. Z całego rajdowego zespołu pamiętam Sobiesława Zasadę i Roberta Muchę, no i oczywiście Andrzeja Jaroszewicza. A propos fiata 125 p., to pierwszy w moim życiu samochód, którym jeździłem. Moje 191 cm i 46 buta nie czyniła tej czynności przyjemnością. Po prostu było tam zbyt ciasno, a zimą ciężkie buty jednocześnie kładły się na gaz i hamulec!...
Pewnie, że jest o kobietach w życiu "czerwonego Księcia", kolejnych żonach, rozwodach. Jedna z wybranek później wybrała życia u boku aktora Karola Strasburgera. Przyznam, że te epizody zaiste bardzo zajmujące mnie akurat insertowały najmniej. Pouczająca dla pokolenia obecnych nastolatków mogłaby być historia miłości i zdobywania względów pierwszej pani Jaroszewiczowej, Barbary. O tym związku można przeczytać m. in. "Byłem dzieciakiem, który usiłował uciec od problemów w domu. Przyznaję, poczyniłem wiele desperackich kroków, żeby utrzymać ten związek. [...] Wtedy byłem jednak wkurzonym nastolatkiem, który chciał chodzić z najpiękniejszą dziewczyną w mieście i mieć ją tylko dla siebie. Bardzo mi też zależało na ślubie. [...] Postanowiliśmy się pobrać w dniu jej balu maturalnego". I tu znajdziemy ciekawe wtrącenie na temat macochy, Alicji Solskiej.
Rajdy, wypadki, samochody. Na wielu zdjęciach fiat 125 p. O Rajdzie Akropolu powiedział: "Dla mnie [...] jest kwintesencją motosportu. To walka ze sobą. z własnym zmęczeniem, z samochodem, z naturą. Jak już mówiłem: krew, pot i łzy. O to właśnie chodzi w sporcie". O Rajdzie Tulipanów raczej dramatyczny epizod: "Wtedy przestrzeń oddzielająca oba kierunki autostrady nie miała barier, była obsadzona drzewami. W jedno z nich mocno walnęliśmy. Obudziłem się na masce samochodu, z nogami nadal w środku, Nic mnie nie bolało. Mój pilot siedział oparty o kierownicę, twarz miał całą we krwi. [...] Przyjechał milicjant na motorze. Dobrze sobie poradził z udzieleniem pierwszej pomocy, a gdy rozcinał mój kombinezon, zorientował się, że kość mi przebiła skórę i wystaje". Ciekawe kto do Piotra Jaroszewicza, po tym waśnie wypadku i w obecności Andrzeja, powiedział: "Piotrze, dlaczego ty mu pozwalasz jeździć na rajdy. Przecież on się w końcu zabije". Najwyższa partyjna półka! Tak, I sekretarz KC PZPR tow. Edward Gierek! Ile to ciekawych faktów wypływa przy okazji takich książkowych wywiadów. Dlatego od czasu do czasu sięgam po nie. Ciekawa była odpowiedź premiera/taty: "Nie można zabraniać człowiekowi robienia tego, co jest jego pasją, co kocha". To tylko drobne wycinki rajdowej kariery Andrzeja Jaroszewicza. Egzotyka, to choćby Rajd Safari.
Rozczarują się wielbiciele talentu Maryli Rodowicz, kiedy przeczytają: "Jeżeli chodzi o Marylę, to powiem uczciwie - naprawdę mało pamiętam tego związku. Znacznie mniej niż ona. [...] Później rzeczywiście jeździłem za nią na koncerty, raz nawet do Czechosłowacji, i w tym czasie narodził się i umarł nasz romans. [...] Dwa tygodnie, może nieco dłużej. Widzieliśmy się w tym czasie z dziesięć razy". I wyjaśnia co i jak, pozwala się nie zgadzać z tym, co opowiada "żelazna Maryla". "Ten związek umarł śmiercią naturalną. Żadne z nas nie inicjowało spotkań, widywaliśmy się coraz rzadziej, a w końcu całkiem przestaliśmy. [...] Wydawało mi się, że nam chodziło po prostu o krótki romans". I koniec na ten temat. Każdego zainteresowanego zaprasza rozdział pt. "Maryla". Chyba jest coś na rzeczy, jeśli idzie o tamte czasy, kiedy  po raz kolejny padaj takie słowa: "Ten związek mocno rozdmuchano, pewnie dlatego, że celebrytów było wtedy niewielu. Jeżeli pojawiała się jakaś historia z potencjałem, wyciskano ją jak cytrynę, do ostatniej kropli". Proszę sprawdzić, jak miała się sprawa konfliktu na linii Olbrychski-Jaroszewicz. Nie będę się nią tu zajmował. Pewnie, że wnikliwie przeczytałem.
Nie wiedziałem, że w PRL-u snuto plany, aby zagościła Formuła-1! "W Poznani został otwarty tor wyścigowy, należało ustalić, czy spełnia wymagania formuły 1. Walter wziął zdjęcia i plany poznańskiego toru i umówił się z Ecclestone'em. Wkrótce usłyszeliśmy fantastyczny werdykt - tor spełnia warunki i po kosmetycznych przeróbkach mógł być dopuszczony do rozgrywek" - ta wypowiedź brzmi, jak bajania fantasty? Wychodzi na to, że niekoniecznie. I ówczesna Polska mogła sięgnąć po Formułę-1! Zamiast Węgrzy. Na pytanie pani Alicji Grzybowskiej "Komu przeszkadzało?", padła odpowiedź: "Całemu Komitetowi Centralnemu PZPR". Tak, Jaroszewicza wzywano do KC w tej sprawie. Zaskakujący przebieg i skutki takich rozmów.
1 września 1992 r. doszło do mordu, który poruszył wielu z nas. W swej willi w Aninie zamordowano został były premier PRL, generał LWP  Piotr Jaroszewicz i jego żona Alicja Solska. Sprawa do dziś nie wyjaśniona! Tropy, ślady, nieudolność śledczych, proces domniemanych sprawców, o których zwolnienie wnioskowała sama... prokuratura! Czy ślady sięgające jeszcze czasów II wojny będą zbadane? To, o czym wspomina Andrzej Jaroszewicz trąca wątkiem kryminalno-szpiegowskim? "Skoro część akt jest utajniona, a z archiwów giną dowody, to najprawdopodobniej ktoś pilnuje, żeby się nie wyjaśniło. Czy strzeże interesu własnego, czy kogoś chroni - nie wiem" - pada ust odpowiadającego Alicji Grzybowskiej. Zamieszanie wobec pogrzebu zamordowanego dygnitarza źle się przysłużyła III RP. Wprawdzie nikt na ten temat dziś nie dyskutuje i szat nie rozdziera, ale odmówiono wojskowej asysty. Wśród wielu faksymile dokumentów, które są bezcenną wartością tej książki, jest też list wystawiony przez Sekretarza Stanu Szefa Gabinetu Prezydenta Lecha Wałęsy, jakim wtedy był Mieczysław Wachowski: "Od pana Wachowskiego uzyskałem pisemną odpowiedź odmowną. Nawet mi się nie chce komentować tego listu". Każdy Czytelnik, który sięgnie po "Czerwonego Księcia" znajdzie go i przeanalizuje.  
Dopiero zamykając książkę zwróciłem uwagę na krótki rys biograficzny dotyczący Autorki wywiadu:  "Alicja Grzybowska (ur. 21 marca 1984 r.) - śpiewaczka, aktorka, podróżniczka, pilot rajdowy, a prywatnie żona Andrzeja Jaroszewicza". Wychodzi na to, że żona wysłuchuje zwierzeń własnego męża. Czy umniejsza to wartości wywiadu. Jestem zdania, że nie. Pójdę krok dalej: chyba przed nikim, jak właśnie przed żoną Andrzej Jaroszewicz tak by się nie otworzył. Mamy rzadką okazję spotkania z celebrytą PRL-u nr 1! Podejrzewam, że z czasem ta książka (i jej podobne) staną się ważnym źródłem dla poznania realiów Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej. Andrzej Jaroszewicz w 2016 r. skończył 70. lat. Może imponować, to jak zamknął ten wywiad/rzekę: "Wciąż chciałbym stworzyć w Polsce tor Formuły 1, nie zamierzam rezygnować ze startów w rajdach, marzą mi się kolejne wyzwania. Ostatnio zapaliłem się do pomysłu przejechania fiatem całej Autostrady Panamerykańskiej i powrotu wschodnim wybrzeżem. Nie rezygnuję też z pracy zawodowej. Być może już wkrótce będziemy mogli uzupełnić moją biografię o nowe wyczyny".

Brak komentarzy: