poniedziałek, stycznia 16, 2017
Bydgoski spacer z Jeremim Przyborą - odcinek 1 - w „Hotelu pod Orłem” AD 1982
Leży przede mną pachnący świeżością tom: Jeremi Przybora
„Przymknięte oko Opaczności. Memuarów części wszystkie”
(Wydawnictwa Znak). Tak, to już to trzeci „Dzieł (niemal)
wszystkich”. Aż się ciepło robi na sercu (i duszy), kiedy
tekst otwierający czcigodny tom zaczyna się od zdania: „Pociąg
przyjechał o czasie, więc moja podróż do B kończyła się
niecodziennie. Nie było wprawdzie żadnych kataklizmów, jakie
zdarzają się w grudniu: ostrych mrozów, paraliżujących
komunikację gwałtownych opadów śniegu czy powodzi. […] W mroku
przed dworcem(B jest miastem kilkusettysięcznym, ale mrocznym o tej
porze jak wszystkie zresztą miasta), majaczył zarys tramwaju, do
którego wsiadłem z moją niezbyt dużą walizką”. Domyślamy
się, że „B”, to nasza Bydgoszcz?
Powinno nas zainteresować, dlaczego Mistrz przejechał li tylko
jeden przystanek i wysiadł. Proszę sięgnąć do tomu trzeciego. Wprawdzie o tym nie wspomina, ale wzmiankuję, że
zrobił to na wysokości m. in. kamienicy przy ul. Dworcowej 67. Nie
zostawił nam opisu tej ciekawej kamienicy, ale proponuję przejść
się tam i sprawdzić na czym polega jej architektoniczna
wyjątkowość. Wkrótce zaproszę na spacer ulicą Dworcową. I zaczniemy go "pod tym" adresem. Obiecuję. Obok, pod numerem 65, jest siedziba Archiwum
Państwowego - to taka dygresja cenna dla każdego, kto chciałby
zasięgnąć wiedzy o swych przodkach z tego obszaru dawnego zaboru
pruskiego (np. Kreis Bromber czy Tuchel). No nic – idziemy dalej z
mistrzem Jeremim:
„Pamiętałem z dawnych czasów jeszcze, że hotel Pod Orłem, w
którym telefonicznie zarezerwowałem sobie pokój, znajduje się
niedaleko wylotu ulicy Dworcowej, przy głównej arterii miasta.
Wydawało mi się to niezbyt daleko i ruszyłem Dworcową pieszo, nie
oglądając się już za jakimkolwiek pojazdem. Ale pamięć mnie
zawiodła i szedłem długo”. No, tak chcąc dostać się do
hotelu „Pod Orłem” (do 1920 r.:
„Gasthof zum Adler”) musiał Mistrz przejść całą ulicę
Dworcową. Trochę smucą mą bydgoską duszę takie stwierdzenia:
„Szedłem i szedłem wąską rozpadliną między domami,
kanionem wyznaczonym szeregiem latarń. Ich mdłe światła
rozpuszczały się, niczym tabletki sacharyny, w czarnym napoju nocy,
nie docierając do dna kanionu”. Wiem, że czuć ducha
literackiego, niemniej… Ale może się nie znam? Mam wrażenie,
jakbym stąpał po jakieś mrocznej dzielnicy groźnego półświatka:
„Mrok wymieszany z mgłą stawał się tutaj rodzajem mglistej
mazi, z której wyłaniały się z rzadka ciemniejsze od niej
sylwetki ludzkie, zastygłe na przystankach lub sunące mi naprzeciw
i znikające natychmiast za mną”.
Nie ma w tekście Jeremiego Przybory żadnej daty. Wskazówki są:
grudzień i wzmianka o strajkach, które skończyły się rok
wcześniej? Hipoteza może być tylko jedna: opis odnosi się do
grudnia 1982 r. Mroczność dopiero czeka na nas na kolejnych
stronach. Mam chwilami wrażenie, że stępujemy do londyńskiego
Whitechapel – tyle ponurości. Na szczęście nie czeka nas
spotkanie z żadnym Kubą Rozpruwaczem. Niemniej jest namacalny ślad,
ba! historyczne źródło, jak wyglądało nasze miasto trzydzieści
pięć lat temu. Idziemy dalej: „U kresu wędrówki, niby
gwiazdka przewodnika, która przypomniała sobie nagle o swoich
obowiązkach, zajaśniała litera «O», jedyna pełgająca
niebieskawo resztka neonowego szyldu «Pod Orłem» nad wejściem do
hotelu”. Dalsze skojarzenia mogą roztroić nerwy:
„Przypominało ono raczej na głucho zawarte wrota więzienia,
zaopatrzone w zakratowane okienko, przez które cerber obrzuca
pogardliwym wzrokiem gromadkę osób pragnących odwiedzić więźniów.
Ale nie byli to oczywiście wizytujący skazanych, lecz tłumek
młodzieży złaknionej hotelowej rozrywki”. Gdybyśmy mieli
wgląd w jakieś hotelowe diariusze, to pewnie byśmy bezbłędnie
określili, na jaką grudniową okoliczność rozrywkową trafił
mistrz Jeremi. Chyba jednak nie Sylwester, bo pewnie z kronikarskiej
sumienności nie przemilczałby takiego faktu?
„Fagas, który mnie wpuścił, nie miał na sobie liberii.
Zastępowały mu ją wyświechtane portki i pocerowany sweterek,
jakby trochę przyciasny na potężny tors wykidajły” - blask
miejsca gaśnie od jednego zdania? Nie jestem bywalcem hotelu „Pod
Orłem”, nigdy nie dane mi było przekroczyć jego progu, ale
zaryzykuję, że wiele musiało zmian zajść od tamtego, tak
zapamiętanego i opisanego grudnia. Sam termin „fagas” nie
może budzić zachwytu, co do miejsca. A i dobija
„wykidajło”. Ów,
jak się miało okazać nosił na imię: Józef. Ale cóż takie
musiały być realia, jakie zapadły w pamięci piszącego. Opis
hallu też nie dodawałby zachęty, aby pozostać w eklektycznym
gmachu ul. Gdańskiej 14: „O jego dawnej świetności
świadczyły już tylko resztki starej boazerii i niedobitki
secesyjnych witraży, łatanych zwykłym szkłem. Wypełzły chodnik
zaprowadził mnie do […] recepcji”.
Promyczkiem okazała się recepcjonistka? Mistrz Jeremi utrwalił tak
nieznaną nam bydgoszczankę: „Panienka budziła
współczucie chorowitą cerą i wysłużonym uniformem
wszechkrajowej centrali hotelowej. Uśmiechnęła się jednak na mój
widok tak ładnie, jakby w tym przygnębiającym otoczeniu
zatrzepotał nagle koliber”.
Mistrz Jeremi dostał klucze do
pokoju 223. Nie mógł pokonać wysokości windą, bo na drzwiach
takowej wisiała kartka
„Dźwig w remoncie”.
Mamy wrażenie, że oglądamy kolejny film Stanisława Barei? Można
uspokoić młodszych Czytelników: takie były realia... realnego
socjalizmu! „Szerokim drewnianymi schodami […] o
wyślizganych ze starości stopniach, niepomnych już chyba pieszczot
froterek, wszedłem na drugie piętro. Wnętrze pokoju 223 było
niejako puentą tego, na co zanosiło się w estetycznym wystroju
hallu i klatki schodowej”. No
to poznajmy, zgodnie z zapisem Szacownego Gościa, co składało się
na wyposażenie pokoju 223:
„...dwa wysłużone łóżka z pawilonu meblowego zasłane kocami w
brudnoburej kolorystyce wytworów uspołecznionej produkcji, szafa ze
sklejki z drzwiami, w których tkwił zwitek gazety, żeby się same
nie otwierały, żyrandol wyposażony w trzy gołe żarówki (dwie
się nie świeciły), słoik ze śladami po rozlewanych obficie
płynach, wreszcie znamię „luksusu” - wyleniały dywan,
utrzymany w kolorystyce tej samej szkoły zdobniczej co koce”.
A jakże był też czarno-biały telewizor. Chyba działający, bo
nic Mistrz nie wspomina o jego technicznej stronie użytkowej. Ale
jest pewien promyczek, który dawał nadzieję: „Było
jednak w tym obskurnym wnętrzu coś, co sprawiło mi autentyczną
frajdę: pachnąca świeżością, czysta pościel, w której
skwapliwie skorzystałem, Rezygnując z kolacji w hotelowej knajpie,
głodny położyłem się spać”.
Na tym koniec na razie. Proszę się nie obawiać. Ten tekst nie ma za zadanie odstraszyć potencjalnych gości nad Brdą. Cztery gwiazdki na bydgoskim „Hotelu pod Orłem” dziś zobowiązują do zupełnie innych luksusów. Niestety piszący nie może z autopsji dokonać swoistej analizy porównawczej, jak to było w 1982 r., a jak jest w 2017 r. Opis mistrza Jeremiego zabiera nas naprawdę w swoistą podróż w czasie. Proszę zerknąć do Internetu. Opis z „Przymkniętego oka Opaczności” ni jak się nie ma do tego, jak zapamiętał wyposażenie gmachu projektu samego Józefa Święcickiego, najsłynniejszego bydgoskiego architekta (sam zresztą na fasadzie hotelu umieścił swoją… podobiznę, którą odnajdujemy pośród moich tu pomieszczonych fotografii), Jeremi Przybora.
Brak komentarzy:
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.