wtorek, listopada 29, 2016

Przeczytania... (176) Antoni Kroh "Wesołego Alleluja Polsko Ludowa" (Wydawnictwo Iskry)

Trochę to dziwne przygotowanie do pisania o polskiej ludowości przy włączonej płycie... Johnny Casha. Po raz pierwszy w "Przeczytaniach" książka Antoniego Kroha, dwie kolejne czekają na swój czas. "Dzieje polskiej sztuki ludowej i opowiedziane przez wybitnego etnografa, znawcę i zbieracza twórczości artystów chłopskich, wnikliwego obserwatora ewolucji polskich gustów artystycznych, tłumacza i pisarza" - przepisuję z tego, co znajdziemy na ostatniej stronie okładziny okładki. Zaczynam nasze poznawanie twórczości  od   książki  "Wesołego Alleluja Polsko Ludowa" (Wydawnictwa Iskry). Dopiero, kiedy zajrzymy do środka przekonamy się, że Autor zaopatrzył ją podtytułem, który wiele rozjaśnia w rozumieniu "co piszący miał na myśli": "...czyli o pogmatwanych dziejach chłopskiej kultury plastycznej na ziemiach polskich"
"A gdy czasy się zmieniły, serwetki wyszły z mody jako przejaw drobnomieszczańskich gustów, ale nadal trzeba było z czegoś żyć, kobiety koniakowskie zaczęły heklować stringi, sprzedawane szeroko-daleko, nawet do Japonii. Używając języka etnografów, była to adaptacja miejscowej tradycji do nowych warunków, charakterystyczna cecha sztuki ludowej" - oczywiście, że nie przypadkowo wybrałem ten cytat. I nie chodzi o to, że w 1998 r. moje ścieżki  zawiodły do słynnego Koniakowa. Ale uważałem, że mamy świetny przykład, jak... elastyczna jest sztuka ludowa wobec otaczających jej realiów, w tym wypadku ekonomicznych. A i nie ukrywam, że chciałem w ten sposób spowodować, aby nie doszło do masowej rejterady, bo wybrałem książkę o etnografii. Starczy jednak spojrzeć o czym pisałem 28 XII 2012 r. na tym blogu. Tak, to był jeden z pierwszych wpisów/tekstów/postów (niepotrzebne skreślić). "Podróż sentymentalna" zrodziła się po wizycie w  Muzeum Etnograficznego im. Marii Znamierowskiej-Prüfferowej w Toruniu. Starczy TO przeczytać, by się przekonać dlaczego nie potrafiłem obojętnie przejść wobec propozycji Wydawnictwa Iskry.
Po ostatnich doświadczeniach m. in. Narodowego Święta Niepodległości coraz częściej dociera do mnie, że książka Antoniego Kroha może być... poważnym kryzysem wiary! Bo, co zrobić z wiedzą, która podważa narodowy charakter zdawało się krajowej ludowości?! Pierwszy przykład z brzegu: "Kultura ludowa Podhala jako matecznik polskości... Wystarczy parodniowy wypad na południową stronę Tatr, by w to zwątpić, widząc oczywiste pobratymstwo Podhalan i Słowaków w stroju, budownictwie, wyposażeniu wnętrz, zdobnictwie, innych dziedzinach. Importem ze Słowacji jest dziewiętnastowieczne podhalańskie malarstwo na szkle, także szeroki skórzany opasek". Boli? Autor sam dobija: "Strój podhalański jako prapolski - ten mit pozostawił trwały ślad. Został już dawno obalony, ale żyje"
Nic to jednak! Teraz dopiero spadnie cios na nacjonalistyczno-narodowo (-faszystowskie) pojmowanie dziedzictwa kulturowo-ojczyźnianego. A. Kroh cytuje Stefana Czarnowskiego, wybitnego socjologa, folklorystę i historyka kultury, a do tego profesora Uniwersytetu Warszawskiego: "...zarówno technikę, jak też podstawową zasadę kompozycji dekoracyjnej - składanie wycinanego nożycami papieru, dzięki czemu ozdoba musi powtarzać się dwukrotnie lub czterokrotnie, a najczęściej układa się promieniści - chłopi polscy zapożyczyli od miejskich Żydów (...)". Ktoś o zachwianym poczuciu narodowości może popaść w głęboką depresję, bo oto okaże się, że z miłością przechowywane wycinanki babci Marianny mają proweniencję żydowską?! Jak to taki umysł może udźwignąć? Skutkiem tego może stać się masowe wyrzucanie rękodzieła artystycznego z domowych, narodowych pieleszy? Ironizuję? Ależ skąd. Zwracam uwagę, jak bogaty i nieznany nam świat odsłania lektur "Wesołego Alleluja Polsko Ludowa".
Nic bardziej polskiego nad łowickie pasiaste spódnice? Nic bardziej mylnego! "I to też nie nasze?" - zdenerwuje się ostatecznie pan z zielona flagą ONR-u w dłoni. Nie, proszę pana - nie nasze! Tym razem cytuję Autora, bo dla mnie też to niezwykłe (a i kto wie czy nie najważniejsze) odkrycie: "Początki stroju księżackiego: biskupowi łowickiemu, bywającemu w Watykanie, spodobały się się mundury tamtejszej gwardii. Pozazdrościł, sprowadził je do swego pałacu, przebrał służbę. Z biegiem lat rozpełzły się po okolicy. Stąd pomarańczowy kolor w pasiakach i bufiaste portki". Do jakiego dochodzi w końcu wniosku: "...jeden z najbardziej wyróżniających się polskich strojów ludowych byłby - przynajmniej po części - dziełem mistrzów włoskiego renesansu?"
Trudno wdawać się w polemikę z tezami, jak to PRL przepoczwarzał sztukę ludową dla swych potrzeb i próbowano wtedy umasawiać pewne trendy: "Jak wiadomo, nie ma upowszechnienia bez spłycenia. Albo coś jest elitarne, albo upowszechnione, czyli trafiające w gust masowego odbiorcy. Oczywistym produktem ubocznym owej popularyzacji był kicz «na ludowo» [...]". Nigdy nie wierzyłem w szczerość takich "kombinatów artystycznych", jak "Śląsk" czy "Mazowsze".
Oszukiwaniem nam mieszczuchów okazała się cepelizacja kultury niby ludowej! Ja naprawdę na tej samej półce stawiałem wiele cukierkowych zespołów (niby-)folklorystycznych. "A więc wyroby miały być tradycyjne, ale niezupełnie, raczej stylizowane na tradycyjne" - czytamy dalej A. Kroha, by na następnej stronie znaleźć coś jeszcze ciekawszego o ludowych twórcach, którzy pracowali "pod dyktando" Cepelii: "Ze skóry wyłazili, by się panom przypodobać. Do lat sześćdziesiątych nie malowali rzeźb, aby «uwydatnić szlachetność tworzywa». [...] Był nawet taki amator prymitywu, który gotową pracę kazał rzeźbiarzowi podziobać dłutem, żeby była bardziej chropowata, czyli toporna"
Chcę zauważyć, że ledwo otworzyłem książkę Antoniego Kroha, a wysypało się tyle z niej ciekawostek, zaskoczeń, nowości. Świadczy to też pewnie o mojej nie-wiedzy na ten temat? Z tym większą ciekawością otwierałem kolejne rozdziały, aby przekonać o autentyczności lub fikcyjności rodzimej ludowej Polski. Zabranie nas w podobną podróż, to niezaprzeczalny walor "Wesołego Alleluja Polsko Ludowa". Szokujące dla nas stają się każde takie odkrycia! I staje się coś, co pcha nas do dalszego czytania i nie odkładania książki, autentyczna ciekawość odrywa nas wszystkiego innego, aby jak najdłużej móc być z tak cudownie "wypracowanym" słowem pisanym. 
"Dziś, gdy  sztuka ludowa przeminęła albo objawia się w formach epigońskich, niemających wiele wspólnego z pierwowzorami, gdy jest domeną starszej generacji amatorów, topniejącej z każdym rokiem, oraz garstki młodych zawodowców - gdy wreszcie możemy zdobyć się na dystans, należałoby jej dzieje spisać od nowa [...]" - czy mimo wszystko, to nie jest smutne? Nie dziwota, że pojawia się Norwid, Wyspiański czy Witkiewicz-ojciec. A. Kroh przypomina nam o aferze, o której pewnie już zapomnieliśmy? Co ja piszę "aferze" - o procesie, jakie Akademii Filmowa z Hollywood wytoczyła przeciwko Ludowemu Oskarowi, jakby nie można nadal nadawać nagrody im. Oskara Kolberga?!
Nawet jeśli ktoś czuje nijaką awersje do ludowości, albo jeszcze cepelskości powinien go jednak wciągnąć rozdział "Krewni i powinowaci socrealizmu". Bo co tu znajdujemy o naszym rodzimym socrealizmie, czyli jak sam Kroh podje "rodowód" tego, co możemy w Warszawie odnaleźć odciśnięte na architekturze MDM-u, fasad wielu tamtejszych budowli: "...realizm socjalistyczny był mocno osadzony w europejskiej kulturze XX wieku - miał przodków, kuzynów, dzieci, wnuki, pozostawił trwałe lady. Nasz wywodził się bezpośrednio z radzieckiego, który czerpał z ideologii i sztuki Trzeciej Rzeszy, ta zaś brała pełnymi garściami z włoskiego faszyzmu [...]". I jesteśmy w domu. Ja nie muszę daleko chodzić, żeby obejrzeć urbanistyczne cacko w Bydgoszcz skażone stalinizmem, ba! ulice jeszcze o tym przypominają, że wspomnę jedynie planu 6-letniego. To nie  żart. A jakże znajdziemy w tym rozdziale również wypowiedź z 1949 r. samego towarzysza Włodzimierza Sokorskiego. Dosłownie jedno zdanie: "Sztuka ludowa i sztuka naszej rzeczywistości wiążą się ze sobą w sile bezpośrednich doznań, w sile wyrazu sztuki głęboko narodowej i jednocześnie głęboko ludzkiej, sztuki będącej bezpośrednim wyrazem człowieczych trosk, radości, szczęścia, pracy, trudu, walki i triumfu zwycięstwa". Przyznam się szczerze, że zaskakuje mnie doszukiwania się korzeni socrealizmu w sztuce jeszcze w czasach... I wojny światowej? "Dzieciątko Leni" = "Dzieciątko Franciszek Józef"? Ubawiła mnie historia o ludowym artyście, który... obraził uczucia rodzimych, naszych komunistów, gdyż przerabiał obrazki Marksa na świętego Józefa: "Ludowy artysta domalowywał klasykowi aureolę, chmurki w tle, lilię, różowe policzki". Choć, jak dalej informuje nas sam Autor "...ale takiego przerobionego Marksa nie widziałem i nic mi nie wiadomo, by trafił do zbiorów któregoś muzeum etnograficznego". Ale przyznaje, że widywał przerobionych "...niechodliwych Koperników [...] na Mojżeszów, zaś po 1989 roku przeróbkę popiersia generała Świerczewskiego na generała Andersa".
To są te lubiane przeze mnie smaczki wykrywane na kartach książek, które sprawiają, że lektura ożywia nas, pobudza, każe być dalej z nią i szukać swoistych ciągów dalszych. Zresztą język, jakim posługuje się Antoni Kroh, to naprawdę cudowna gawęda i widziałbym scenę, że siedzę przy ognisku,  a nawet na zwykłej łące i słucham...
Socrealizm, który w kręgach inteligencji utrwalił pewne ludowe tradycje, ba! nawet je umocnił? Tylko, że nie mogę się nie zgodzić z Autorem, bo to co czytam stawało się też elementem mego dorastania, kiedy mama kupowała bieżniki, dzbanuszki itp cudeńka. Ależ na mnie też patrzy Chrystus Frasobliwy,  o którym i tu czytamy, a którego osobiście przywiozłem z Krakowa w 1999 r. Zaciekawiło mnie TO: "Mniej więcej wtedy utrwaliła się zbitka słowna «Chrystus Frasobliwy», która wyparła wiele określeń gwarowych, niektórych wielkiej urody: Święta Turbacyja (Krakowskie), Starośliwy (Śląsk), Płaczebóg (Kaszuby), Miłosierdzie (Łowickie". Można by pochylić się nad przenikaniem kultury podhalańskiej i huculskiej, ale jak uświadamiamy sobie czytając lecz historia ta "wciąż czeka na swych dziejopisów"?  Samo określenie "koń huculski" czy niewybredne żarty z "C.K. dezerterów" J. Majewskiego, to nie powinno być całe Ich dziedzictwo, z jakim są kojarzeni w XXI w. Doskonałym pomysłem jest wykorzystanie grafiki Michała Borucińskiego, szkoda że to tylko jedna reprodukcja "Głowa starego Hucuła". Za to wspomnienia Antoniego Kroha, jak przemierzał polskie wsie - po prostu bezcenne. Te wszystkie opowiastki, zasłyszane ale i przeżyte na własne oczy. Kradzieże świątków przez miastowych inteligentów, klimat jarmarków, zwyczaje dnia codziennego , które odeszły w zapomnienie. Cudowne refleksje i puenty, jak ta: "Tytaniczne dzieło generała Felicjana Sławoja-Składkowskiego, który usiłował zaprowadzić na polskiej wsi elementarną kulturę wydalania, nie zostało doprowadzone do końca". Pewnie, że chodzi o pamiętne "sławojki" (piszący to tu teraz wie, bo korzystał z takich przybytków i to jeszcze w latach 80-tych XX w.), ale co konkretnego miał Autor na myśli, to trzeba zerknąć do "Wesołego Alleluja Polsko Ludowa".
"Parokrotnie występowano z postulatem, aby sztuka ludowa zajęła godne siebie miejsce w kulturze narodowej, ponieważ wydała wybitne dzieła i wniosła niemało do ogólnego dorobku. [...] Sugerowano również, w latach pięćdziesiątych i później, że skoro kultura ludowa jest szczytowym osiągnięciem narodowej, jej dzieła należałoby wystawiać w muzeach narodowych, nie etnograficznych. Nic z tego nie wyszło" - to chyba smutna konkluzja. Po raz kolejny wraca kwestia tego, co tworzyła Cepelia. Cytowana jest wypowiedź Ewy Śnieżyńskiej-Stolot: "Jak należy [...] interpretować  «rzeźby ludowe» sprzedawane za pośrednictwem Cepelii? Jest to wynik sztucznego podtrzymywania sztuki ludowej XIX w., które stanowi jedyni podstawę rozwoju przemysłu pamiętnikarskiego". Czy Antoni Kroh zgadza się z tą tezą? Pozostawię to pytanie bez odpowiedzi.
"Jedną z wielu pochodnych procesu emancypacji  «naszych kmiotków» była dziewiętnastowieczna i dwudziestowieczna chłopomania. Z niej wywodziła się fascynacja sztuką ludową, która wzbogaciła kulturę polską, a wygasła w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych XX wieku" - stwierdza Antoni Kroh. Polemizowałbym z tym spojrzeniem. Przeczy temu, moim zdaniem, frekwencją jaka towarzyszy różnym jarmarkom, festynom, przeglądom artystycznym. Sklep "Cepelii" w centrum mego rodzimego miasta jakoś utrzymuje się. I to w miejscu, gdzie padło tak wiele i wielu. Za to przypadło mi do serca, co stronę wcześniej napisano o galicyjskiej chłopskości - nędzy, upodleniu tego stanu: "Gdyby ktoś wówczas prorokował, że przez najbliższe półtora stulecia elity intelektualne będą się pasjonować chłopską kulturą artystyczną, czerpać z niej natchnienie i przykładać różne ideologie, zostałby uznany za człowieka niespełna rozumu". Wprawdzie nie padają nazwiska tej miary, co Tetmajer, Rydel czy Wyspiański, ale my to wiemy. Za to są Nikifor, Maria Wnęk (której kilka reprodukcji barwnych prac stało się ozdobą tej niezwykłej książki) czy Heródek "boży bejdoka z Lipnicy Wielkiej na Orawie", "orawski samorodek". "Bożych świrów i dzisiaj nie brak - uświadamiamy się poprzez lekturę "Wesołego Alleluja..." - Ale jakoś nie fascynują. Chyba, że ich sława ugruntowała się wcześniej, jak w przypadku Nikifora czy Heródka. Ale takich było niewielu - na ogół pamięć o samorodnym artyście szybko się rozwiewa".  Spotkanie m. in. z Nikiforem bezcenne. I bardzo oczywista, moim zdaniem, ocena jego twórczości: "Fenomen artysty napędza sam siebie, Nikifor jest wielki, bo jest wielki, kulturalny człowiek winien o tym wiedzieć [...]". Mamy tu rys, jak traktowali artystę mu współcześni, kilka wspomnień i narzekań na... własną głupotę?
Jestem pod wrażeniem narracji Antoniego Kroha i nie ukrywam, że spieszno mi do innych tytułów tego Autora, dlatego teraz pójdę trochę na skróty? Najpierw odważna formuła o... gustach wszelakich, potem dorzucę garść kilku myśli tak złotych, że aż dech zapiera. No to cytat: "Kicz był wyszydzany, poniżany, ale niezłomnie kształtował gusta przeważającej części Polaków. A dzisiaj, widać gołym okiem - zwyciężył, wykształciuchy nie mają nic do gadania. Sztuka współczesna, wypchnięta na margines, straciła kontakt ze społeczeństwem, poza wąskim kręgiem odbiorców, których Stefan Kisielewski nazwał barem samoobsługowym". No i tych kilka myśli do przemyśleń:
  • Co prywatnie myślę o ich urodzie [świątyń przełomu XX i XXI w. - przyp. KN], moja rzecz.
  • Staram się nie obnosić ze swymi poglądami estetycznymi, przecież każde zwierzę winno dbać o swoje bezpieczeństwo, ja też.
  • Sztuka neoludowa, która miała przerzucić mosty między wsi a miastem i dać Polakom artystyczną tożsamość, za którą tęsknił Norwid, Witkiewicz i tylu innych, spoczęła na tak zwanym śmietniku historii. 
  • Wraz z budową nowych kościołów zmienia się charakter pobożności, z której wyrastała dawna kultura ludowa. 
  • Współczesna młodzież wiejska ogląda chałupy pradziadków z uśmieszkiem pogardy, maskując wstyd i niedowierzanie, a prezes europejskiego stowarzyszenia skansenowego zawołał: co wy tu za średniowiecze robicie! 
  • Ludność wiejska była konserwatywna (przede wszystkim z konieczności), ale zarazem chętna nowinkom ze świata; przejmując i rozwijając dorobek pokoleń, jednocześnie skwapliwie zapożyczała co się dało z estetyki innych środowisk, regionów czy krajów.
  • Ludzie zawsze tęsknili do krainy szczęśliwości.
  • W siedemdziesiątym drugim widziałem jeszcze ostatniego prawdziwego chłopa, który latem chodził w białej koszuli i gaciach ze zgrzebnego płótna. 
  • Bodaj każde sanktuarium ma swoją legendę.
  • Postać Jakuba Szeli stała się na całe stulecia jątrzącą raną, przedmiotem ostrych sporów ideowych.
  • Chłopi bali się wskrzeszenia Polski, kojarząc Rzeczpospolitą szlachecką z pańszczyzną, chłostą, głodem.
  • O Edwardzie Gierku można śmiało powiedzieć, i to z większą dozą słuszności niż o królu Kazimierzu wielkim, że zastał Polskę drewnianą, a zostawił murowaną. A właściwie pustakowo-eternitowo-betonową. 
  • O bezguściu można mówić jedynie wówczas, gdy obowiązuje kanon dobrego gustu właściwy elitom, a klasa średnia wspina się na palce, by do niego dosięgnąć. 
  • Odchodzi jedna estetyka, jej miejsce zajmuje druga, nieraz tak bywało.
  • Pokojowa koegzystencja bilbordów i świętych wizerunków to obraz naszych czasów.
  • Konwencje plastyczne się przegryzają, gorące spory wokół świadczą mimowiednie, jak te sprawy są ważne, jak silnie nas obchodzą.
Niech one będą zachęt do lektury "Wesołego Alleluja Polsko Ludowa". Ta książka daje wiele do myślenia. Bardzo żałuję, że nie mogę być 29 listopada na ul. Koszykowej 34/50 w Księgarni MDM. Kto może bieży TAM na spotkanie z Antonim Kroh. Mi dane nie będzie. Poszedłbym z chęcią. Zabrał stosik kilku książek autorstwa i zdobył autograf. Chyba, że ktoś z odwiedzających mój blog byłby w swej wspaniałości tak wspaniałomyślny i go dla mnie uzyskał?
"Wesołego Alleluja Polsko Ludowa" jest mądrą książką i piękną życiami, które śledzimy, poznajemy, jak z biedy i  niskiego poziomu wiedzy wyniesionej ze szkół wyrastały osobowości artystyczne. Tak, zazdroszczę Autorowi, że miał okazję poznać wszystkich tych niezwykłych twórców ludowych. Mamy ich zdjęcia. Można spojrzeć w poorane bruzdami twarze, chwilami smutne oczy, poznać ich dzieła.
Za nim sięgnę po kolejną książkę Antoniego Kroha (może będzie to "Za tamtą górą", a może będą to "Starorzecza"?) żegnam się z  "Wesołego Alleluja Polsko Ludowa" jednym jeszcze cytatem:

"TWÓRCY LUDOWI ORAZ ICH KLIENCI TO DWA ŚWIATY, 
OBCE, NIEPRZYSTAWALNE DO SIEBIE MENTALNOŚCI, 
UKSZTAŁTOWANE W KRAŃCOWO ODMIENNYCH 
WARUNKACH HISTORYCZNYCH".

PS: Pragnę ten wpis dedykować pamięci mego Ojca w dniu Jego 80. urodzin. Zmarł na miesiąc przed swą siedemdziesiątką, 30 X 200 6 r. 

Brak komentarzy: