piątek, listopada 25, 2016

"Jastrząb / The Goshawk" - odc. 5

Kawa nie smakowała. 
Mina nadinspektora Maxa Lowe nie wyrażała entuzjazmu.  Zatrzymanie pastora Gootha nie służyło jego doskonałemu samopoczuciu. Ogólnie szanowany duchowny aresztowany? - bał się, jak ta wiadomość podziała na tutejszą społeczność. Prędzej czy później należało się spodziewać w lokalnej prasie takich krzykliwych nagłówków. No i zatrzymania dokonuje ten przyjezdny z Londynu... To miało nawet swoje dobre strony. Bo jeśli okaże się, że podjęto zbyt pochopną decyzję, to przecież nie on zakładał duchownemu kajdanki. Spadnie na kark tego inspektora. 
- I, co dalej, przyjacielu? - ta forma "przyjacielu" bardzo mu sprzyjała. Zresztą przyjezdny był młodszy od niego o kilka dobrych lat. 
- Przesłuchamy tu, a potem odwieziemy do Londynu - inspektor Paul Caxton odstawił filiżankę. Byli sami. Posterunkowy Starck wyszedł. Chciał, jak powiedział, pooddychać morskim powietrzem.
- Sprawę zamykasz?
- Jeszcze wszystkiego nie wiemy. W końcu do Londynu raczej nie jeździł? Czy się mylę?
- Przez ostatnie dni widziałem pastora prawie każdego dnia... Chyba nie opuszczał Hastings.
- Kim jest jego syn? 
- Pastora? Sheldon Gooth. W młodości trochę narowisty, narwany. Wszczynał, po kilku piwach, burdy w okolicznych pubach. Musiałem kilka razy go przymknąć. Ale odkąd ożenił się z panna Annabel Hodge złoty człowiek! Przyłóż do rany! Pani Gooth byłaby szczęśliwa...
- To  żona pastora nie żyje?
- No, jakieś osiem lat temu. Już nie pamiętam. Ten czas tak teraz gna. Zaraz XIX wiek skończy się nam. A potem... - machnął ręką.
- A ta kobieta, która była na plebani?
- To Vicky, najstarsza z córek. Jak jej mąż zginął w Chartumie... to było...
- Pewnie w '85.
- Tak, to było podczas powstania Mahdiego.
Na dźwięk imienia "Mahdi" inspektor Caxton drgnął. Był tam. Dwa dni po 26 stycznia.
- ...to ona zamieszkała z ojcem. Jest jeszcze Charlotte, ale on jest niespełna rozumu.
- Chora?
- Była w zakładzie, ale pastor zabrał ją, gdy zobaczył, co tam wyprawiają z takimi, jak ona...
- Ciekawa rodzina.
- Tak - nadinspektor Max Lowe był, jak widać dobrze poinformowany, co do kondycji rodziny pastora Gootha. Tym bardziej nie mieściło mu się w głowie, aby w takiej rodzinie zrodziła się zbrodnia. - Ale czy mamy stalowe dowody na winę pastora? - zainteresował się nadinspektor Lowe. Właściwie liczył już czas do zasłużonej emerytury i czego, jak czego, ale wstrząsów chciał uniknąć, jak diabeł wody święconej. Całe to londyńskie (jak nazywał) śledztwo po prostu przerastało go.
- Żadnych.
- Więc dlaczego?
- Gdzie jest Sheldon Gooth?
-  Od lat mieszka w  Worthing - odparł zgodnie z prawdą nadinspektor Lowe. Twarz mu się ożywiła. - Mylisz, że ojciec z synem?
- Myślę, że pastor jest sprawcą, a Sheldon narzędziem.
- Wiesz - nadinspektor Lowe nabrał kolorów. - Ty możesz mieć rację. Sheldon znany jest ze ślepego posłuszeństwa... Pojechał do Londynu, spotkał się z Jean i...
- I ją pobił.
- Ale to ojcu było za mało...
- Wrócił. I ją zabił.
To dopiero wywołało radość na nadinspektorze. Podszedł do biurka. Schylił się. Chwilę coś szukał. wreszcie postawił na blacie butelkę przedniej whisky.
- Z Miltonduff - duma tryskała mu z oczu. Wyciągnął korek i szybko nalał do kieliszków, które nie wiedzieć skąd już stały przy butelce. - Mam szwagra Szkota. To mi od czasu do czasu podsyła butelkę lub dwie. A że nie mam zbytnio z kim pić, to czeka na odpowiednią okazję.
- Proszę wybaczyć - inspektor Caxton starał się nie zdradzać. - Ale ten toast pozostawię sobie na okoliczność zatrzymania Sheldona Gootha. Kim on jest?
- Doktor. Dentysta. Ma praktykę w Worthing.
- Nic nie mówiłeś o...
- No, tak, ale... Bo mi przerwałeś. Nie skończyłem zdania.
- To jedźmy do niego!
Nadinspektor Lowe szeroko uśmiechnął się:
- Nie, dziś już nie. Nawet nie wiem czy mielibyśmy połączenie. Jutro, mój drogi przyjacielu. Jutro...
Na te słowa wrócił posterunkowy Starck. Dziwnie wyglądał bez munduru. Widać było, że garnitur, który miał na sobie wdziewał tylko okazjonalnie.
- Co "jutro"? - zainteresował się.
- Wasz przełożony już chciałby jechać...
- Do Londynu?
- Nie, do Worthing.
- Do Worthing? A tam po co? Mamy tego pastora, ładujemy do pociągu i do domu.
Inspektor Caxton pokręcił tylko głową:
- Oto cały posterunkowy Starck! Niczego nie mamy.
- A ten... no... tam... - wskazał za siebie na drzwi.
- To przynęta! - triumfalnie oznajmił nadkomisarz i rozsiadł się w swoim fotelu. - Pan inspektor chce jechać do Worthing po Sheldona Gootha.
- To on jest sprawcą?
- Szef ci sam to wytłumaczy.
- Ale przecież mieliśmy wracać do Londynu.
- Zmiana planów, posterunkowy. Rano jedziemy do Worthing!
- Inspektorze?
- Idziemy do pastora.
- Po co! Froman!
Drzwi otworzyły się i wsunęła się tylko głowa sierżanta Petera Fromana:
- Tak, sir.
- Doprowadzić tu pastora.
- Kolację je.
- Co ona jest na wczasach w Greenwich?! Doprowadzić natychmiast!
- To może my jednak zejdźmy?
- Ale...
Inspektor Caxton nie uległ gospodarzowi. Wyszedł na korytarz. Za nim szedł Starck, a przed sierżant Froman. Zeszli schodami do piwnicy. Kilka ciężkich, drewnianych drzwi z potężnymi okuciami - to były cele. Podeszli do tej z numerem "4". Pełniący wartę strażnik otworzył drzwi.
Na dźwięk rygla z podłogi uniosła się sylwetka mężczyzny. Nikogo oprócz niego w celi nie było. Na stole leżała miska z jakimś nie ruszonym jadłem.
- Pastor modlił się? - niezręcznie zapytał nadinspektor Lowe, który w ostatniej chwili wszedł do celi.
- Rozmawiałem z panem Bogiem.
- Gdzie jest Sheldon? - zapytał inspektor Caxton
- Gdzie może być? - obruszył się pytany. - Pewnie w Worthing.
- Kiedy był ostatni raz w Hastings?
- Rok temu?
- To my pytamy! Na pewno rok temu, a nie w ciągu miesiąca?
- Zapamiętałbym.
- Chcę przypomnieć, że utrudnianie śledztwa, ukrywanie znanych sobie faktów, to przestępstwo - oznajmił z miną prawodawcy nadkomisarz Lowe. Ta jego stanowczość była trochę śmieszna, mało szczera.
- Nie widziałem Sheldona od 4 października roku ubiegłego! - stanowczość odpowiedzi była zaskakująca.
- Jest pastor tego pewien?
- Mogę przysiąc na Biblię!
- To skąd pastor wiedziało Jean? - nie odpuszczał inspektor Caxton.
- Sheldon pisał do Vicky.
- I od niego dowiedzieliście, że Jean...
- ...skurwiła nasze nazwisko! - wrzasnął pastor. Już nie był złamanym pasterzem. Na powrót stawał się prorokiem dążącym do Ziemi Obiecanej. - Czy to tak trudno zrozumieć?!
- I dlatego zginęła?! - inspektor Caxton nie wytrzymał i krzyknął.
Pastor Jonathan Gooth przymknął powieki. Widać było, że traci kontakt z ziemskim światem.
- Chyba już wszystko wiem.
- Ja nikogo nie zabiłem! Nikogo!
- Wychodzimy.
Będąc już na zewnątrz inspektor Caxton  wziął na stronę Maxa Lowe:
- Z rana jadę z Starckiem do Worthing. Tam jest klucz do każdej niewiadomej tej sprawy.
- Też tak uważam.
Weszli na schody.
- A co z nim?
- Przetrzymać do jutra. nic się nie stanie. Jak wyjedziemy z Hastings wypuścić. Nie wcześniej. Aż wyjedziemy. Nawet godzinę po wyjeździe.
- Dobrze.
Poszli do góry.

Brak komentarzy:

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.