niedziela, października 16, 2016

Silver Fox

Betty Morgan oddała kolejny strzał. Pocisk poszybował w ciemność. Zdawało się jej, że szara sylwetka zachwiała się. Zmrużyła oczy. Po tamtej stronie coś jakby zakotłowało się? Zdawało się jej, że ktoś wydaje piskliwy jęk, ale dwa inne burknięcia sprowadzają go do pionu? 
- Wyjdź ty śmierdzący szczurze! Jankeska świnio! Myślisz, że się zlęknę twego plugawego ryja?!
Ale po tamtej stronie zapadło niebezpieczne milczenie.
- Betty! Betty!...
Betty Morgan odwróciła się. Czołgała się w jej kierunku piegowata Holly Arbuckle. Skryte pod czepkiem niesforne, płomienne kędziory i tak wystawały spod niego jak słomiane wiechcie. 
- Co ci mówiłam?! - Betty syknęła. Bała się stracić kontakt wzrokowy z miejscem, z którego strzelano. Za plecami mieli wzgórze. Raczej niedostępne dla napastników.

- Że mam się schować?
- Tak! - burknęła. Niemal mechanicznie zaczęła przeładowywać swój karabin. - Zmiataj stąd. Zajmij się Bobem i Norą.
- Kiedy oni obydwoje śpią.
- Śpią? - trudno powiedzieć, czy Holly Arbuckle to dostrzegła, ale Betty zrobiła wielki oczy, a po chwili jakiś dziwny grymas przebiegł po jej twarzy. - Śpią? Szczęściarze. Co tam masz?
- O!... - i coś metalowego błysnęło w drobnych dłoniach Holly. Oboma trzymała masywnego, sześciostrzałowego colta. - Wuj Spencer z wojny przywiózł. Czemu go nazwał "Silver Fox"?
- Poczciwy, stary wujek Spencer - brakowało czas na sentymentalizm podpieczony łzawymi wspomnieniami. Biedny wujek Spencer ścigany przez tego kurdupla Sheridan i chyba nawet ze swym oddziałem wpadł w jakąś pułapkę czy okrążenie, ale wyrwali się. Z tym, że okupiono to poważnymi stratami. Gdy zabrakło amunicji ten colt służył, jak maczuga. Brunatne smugi w zagłębieniach rękojeści miały być krwią jankeskich piechurów? Tak zapewniał wuj Spencer, gaduła.
- "Silver Fox"? Nie mam pojęcia. Kolejny wymysł staruszka, tak myślę.Skąd go masz?!
Holly Arbuckle pociągnęła tylko piegowatym noskiem. Betty dałaby głowę, że Steve wkładał rewolwer do trumny. Bo taka była wola zmarłego.  Bo się z nim nigdy nie rozstawał. A teraz? Teraz to smarkate dziewczę miała przy sobie "Silver Foxa"?
- Mogę strzelić? - Holly poczynała sobie dość rezolutnie, choć widać było, że ledwie oburącz była w stanie utrzymać  broń.
- To nie zabawka... - Betty Morgan w podobnych chwilach na powrót stawała się nauczycielką? Najchętniej wzięłaby pannę Arbuckle za rękę i odprowadziła do miejsca, gdzie grzecznie chrapał Bob i Nora. Wiedziała jednak, że nie może tego zrobić. Zostawić to nieprzeniknione w ciemności pole bez obserwacji, to tak jak wydać wyrok. I to nie tylko na siebie, ale też na tych troje urwisów.
- A ja nie jestem Nora! Nie mam pięciu lat! - odparowała bardzo drapieżnie Holly.
- A ile? Osiem? Dziewięć?
- W styczniu będę miała... dziesięć.
- W styczniu? - brwi Betty Morgan wygięły się w regularny łuk. - A mamy lipiec, tak? No to dobre pół roku.
- Ale...
- Twoim zadaniem jest opiekować się Bobem i Norą. Rozumiesz?
- Tak.
- Jeśli spuszczę z oka tych bandziorów, to może się okazać, że styczeń 1877 r. znajdzie się poza twoim zasięgiem. I moim też.
- Co? - Holly rozpaczliwie wytrzeszczyła swe zielone oczy. Te dwie, trawiaste gałki nie pozostawiały nikogo obojętnym wobec jej posiadaczki. Jeśli ktoś uwierzył, że ma przed sobą małą, słodką idiotkę, to szybko mógł przekonać się, jak bardzo mylił się. Betty Morgan nie trzeba było do tego przekonywać. Kto w '63 odgrażał się, że sama pójdzie na pomoc generałowi Lee? Zawłaszczyła bębenek Thoma Woollckotta i bębniąc na nim energicznie przemierzała ulice Savannah nawołując wszystkich do walki. Nikt, jak ona nie potrafił zaintonować "The Bonnie Blue Flag"! Po chwili wszystkie dzieciaki biegły za nią i ulicę wypełniał ich śpiew. A Dick Sullivan zaczynał akompaniować jej na swej fujarce.
- Pamiętasz?
- Co?
- "Niech żyje generał Braxton Bragg!" - krzyczałaś na całe Savannah!
- Widziałam Jo Johnstona! - z dziecinną dumą podkreśliła.
- A ja generała Longstreeta.  Nie będziemy się teraz wzajemnie chyba licytować? O ile chcesz pomóc, to sprawdź czy w jukach nie ma więcej kul.
- A będę mogła strzelić?
- Holly!
- Do jasnej cholery?!
- Nie bluźnij!
- Wujek Spencer...
- Wujek Spencer był niepoprawnym gadułą! I dobrze o tym wiesz. Trzeba by połowę z tego, co opowiada przesiać przez gęste sito.
Holly nagle rozpłakała się.
- Co... co się dzieje?! Holly!
- Nic... - dziewczynka pociągnęła piegowatym noskiem i rękawem otarła twarz. Rozmazała się tylko. - Nic... Zrobiło mi się smutno.
- Smutno?
- Bo mi tak żal wujka Spencera. Że musiał umrzeć...
- Zapisał nam trochę grosza i dzięki temu możemy jechać do Kalifornii.
- Ale teraz...
- Cicho! Coś się ruszyło.
- Tam!
Z ciemności wybił się potężny, gniady łeb konia. Betty Morgan nie miała czasu, aby złożyć się do strzału. Wypaliła na oślep! Jeździec poszybował niemal nad ich głowami! Holly odskoczyła, colt wypad jej z ręki. Betty machinalnie odwróciła się i pociągnęła za cyngiel. Koń zrobił dziwny unik. Napastnik puścił wodze. Betty nacisnęła raz jeszcze cyngiel.
- Dostał! Dostał! Sukinsyn!
- Holly!
Ale mężczyzna z konia podniósł się. Chwiał się na nogach, ale stał. I ruszył w ich kierunku.
- Holly! Colt!
Zielone oczy Holly wyrażały w tej chwili z zaskoczenie i złość na samą siebie. Broń leżała... Rzuciła się w tym kierunku. Napastnik chyba wyczuł jej intencje, bo skoczył w jej kierunku. Małe palce dotknęły rękojeści, kiedy ciężki bucior stanął na jej dziecinnym przegubie. Złe oczy dostrzegły po co sięgały.
Betty Morgan była w tej chwili niczym niedźwiedzica grizli. Chwyciła oburącz lufę swego karabinu i ruszyła wprost na napastnika. Ten zdążył odwrócić twarz, kiedy pierwsze uderzenie kolby  spadło na jego nieogoloną gębę. Betty nie czuła żadnego hamulca. Ciskała się, jak desperatka, której życie zależało od ilości razów zadanych temu typowi. Mężczyzna przewrócił się. Betty nie przestawała bić.
- Betty!
Za jej plecami pojawił się kolejny jeździec.
- Holly! Uciekaj!
Betty Morgan dyszała! Stała z ociekającym krwią karabinem. Jeździec ruszył prosto na nią. Nie miała sił odskoczyć. Masywne cielsko konia trąciło ją. Betty zachwiała się. Widziała błyskające w zachwycie zęby napastnika. Poderwała się na nogi, ale ten dyszący drab już był przy niej i wymachiwał potężnym, traperskim nożem.
- Betty Morgan nie odda skóry darmo!
Napastnik rzucił się na nią, ale w tej chwili stało się coś zaskakującego. Padł strzał. Jeden huk! Potężny! Jak grom z nieba. I Betty faktycznie zerknęła w tym kierunku. Zbyt grzeszną córą kościoła była, jak sama o sobie mówiła, aby stamtąd oczekiwać pomocy i zbawienia. Bandzior runął niemal pod jej stopy. I stało się coś jeszcze bardziej niezwykłego. Dziecięcy głosik zaczął śpiewać:

Oh, I'm a good old rebel,
Now that's just what I am,
And for this yankee nation,
I do not give a damn.
I'm glad I fought a ganner,
I only wish we won.
I ain't asked any pardon for anything I've done.


Betty Morgan wreszcie dostrzegła co się stało. Mała Holly Arbuckle trzymała w dłoniach colta wujka Spencera. I płakała! Potężne grochy łez spadały na jej pucułowate, piegowate policzki. Czepek uwolnił jej niesforną, zmierzwioną płomienną fryzurę.
- Holly!
Holly cały czas kurczowo trzymała broń...

1 komentarz:

  1. Świetny tekst. Szkoda, że nie ma ciągu dalszego.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.