poniedziałek, lipca 04, 2016

Saga rodzinna - cz. X - babcia Maria...

To dziwne, ale właściwie nie wiem, jak napisać: babcia Marysia? babcia Mania? babcia Maria? Na dobrą sprawę żadne z tych określeń mi nie pasuje. Tak, wiem, pamiętam z dzieciństwa, kiedy mój wileński Dziadek wołał: "Mania!". Ale na tym koniec. Było jedno, krótkie i znaczące, po prostu: BABCIA. Świat bez Niej stał się pusty. Równe piętnaście lat temu: 4 lipca 2001 roku. Zabrakło kilku miesięcy, aby ukończyć 88. lat. Ostatnią książkę, jaką sobie zażyczyła do przeczytania było "Przedwiośnie" S. Żeromskiego. Akurat do kina wchodził film w reżyserii F. Bajona. "Chciałam sobie przypomnieć..." - usłyszałem to życzenie. Już tej książki nie skończyła. 
Ta historia będzie... l a u r k ą ! Bo inaczej być po prostu nie może. Bo moja Babcia naprawdę była kobietą niezwykłą. Bo moja Babcia była uosobieniem wszystkiego dobrego. Sama była dobrem. Sama roztaczała je. "Pobożna, książku poczyta..." - tak kiedyś mój Dziadek opowiadał memu przyjacielowi kim jest Jego żona. Tu wtrącał o swym bałaganiarstwie, a akuratności swej połowicy, która ledwo coś zrzucił "...i już wyprane"? Bez obrazy Pań, ale  t a k i c h  kobiet - już po prostu nie ma. Zresztą chyba nawet nie godziłybyście się na rolę, jaką spełniała? Patriarchat, jaki panował w domu  mych wileńskich Dziadków, nigdy (jak sięgam pamięcią) nie naruszyła żadna babcina fanaberia. Tak, to był XIX w. Dziadek niby Jowisz, a Babcia cicha myszka, która oddana i poddana dźwigała swój krzyż? Tak było w wielu domach. Nie obruszajmy się na... niegodziwość samczej dominacji. Nawet z perspektywy kilku dziesięcioleci nie wolno nam tego oceniać, bo wykształcimy w sobie historyczno-obyczajową karykaturę. 
Urodziła się daleko stąd - w zaścianku Trepałowo. Kiedyś napisalibyśmy: na Litwie. Geograficznie uzupełnilibyśmy: Wileńszczyzna. Stan obecny - Białoruś. Dla tych, którzy tego nie mogą pamiętać, ale i dla tych, którzy zaprzeczają, że tak było: przez połowę Jej długiego i pracowitego życia ludziom, takim jak Babcia wpisywano "urodzona w ZSRR". To dopiero potwarz! To dopiero obelga! Nie miałbym nic przeciwko temu, gdyby ktoś pisał: Rosja lub Imperium Rosyjskie. Ale "ZSRR"?! Jaki ZSRR był jesienią 1913 r.?! Niedouczony prawnuczek wyciągnąłby mylny pogląd, że prababuszka russkaja? Na szczęście pan Bóg dał Babci długie życie i dożyła chwili, kiedy ten absurd runął.
Nie, nigdy po 1945 r. nie odwiedziła swego rodzinnego gwiazda. Zaścianek Trepałowo pozostał w Babci pamięci, jak wtedy kiedy w styczniu 1946 r. wsiadała z rodziną do bydlęcego wagonu i jechała "z Polski do Polski". Było jeszcze jedno określenie, które cytuję za Babcią: "za tamtej Polski". Ale, kiedy uszczęśliwiała rodziców (Klarę i Józefa) swymi narodzinami panował car Mikołaj II. Tak, 28 października 1913 r., stawała się poddaną cara! Szlachectwo z rodziny Głębockich zdarł swym ukazem car Aleksander II. Kiedy dziadowie, Adam i Anna ze Stankiewiczów małżonkowie Głęboccy, brali ślub w 1854 r. jeszcze występują w dokumentach, jako szlachta (dworianie), kilka lat później Anna Głębocka umierała jako... mieszczanka (grażdanka). Tak, Adam i Anna, nie wylegitymowali się kto, kiedy i dlaczego nadał im herb "Doliwa". Znamy to, wspominałem na tym blogu - starczy sięgnąć do dzieł naszych wileńskich Krajan: Adama Mickiewicza (tak, "Pan Tadeusz") czy Elizy Orzeszkowej (tak, "Nad Niemnem").


Jednej kwestii dziś już nie rozstrzygniemy: to... data urodzin Babci. Jakoś nikt, nigdy nie zapytał o jedno: a według jakiego kalendarza to data?  W imperium niby-Romanowów przecież obowiązywał kalendarz juliański. 28 X 1913 r. nie mógł być tym samym 28 X 1913 r., co nad Wartą czy Brdą. Ta kwestia dopadła mnie zbyt późno. Wstyd! Bo pisze to człowiek, tak bardzo czuły na pamięć rodową, odtwarzanie i utrwalanie dziejów rodzin.


Głęboccy byli starą szlachtą, herbem "Doliwa" pieczętującym się. Wywodziła się z Mazowsza? Osiadłą w Trepałowie już w XVII w. Są na to potwierdzające zapisy w Metrykach Litewskich z 1690 r., gdzie wymienia się Jana Głębockiego, który z Trepałowa płacił poradlne! Stolnikostwo lidzkie dzierżył na początku XVIII w. Kazimierz Głębocki. Odnaleziony dokument parafii Kurzeniec (rok 1750 lub 1770?) wymienia dobra ziemskie i tym samym świadczy dobitnie o szlacheckim rodu Głębockich pochodzeniu, bo to w nim czytamy: "Okolica Trepałowo: [...] tamże JPnie Krzysztof y Justyn Głemboccy". Można nie dźwigać klejnotów herbowych, a mieć po prostu szlacheckość w sercu. Jak moja Babcia. Herbowi "Doliwa" poświęciłem odcinek 9 "Herbowych opowieści" (z 1 lutego br.).


Z dorastania Babci zachowały trzy bezcenne fotografie. Ta najważniejsza pochodzi z 1914 r. Ojcem chrzestnym Babci był znany wilejski fotograf Augustyn Gorbacz. Stąd kilka cudownych kadrów, które posiadam w swoich niewielkich zbiorach. Ta fotografia jest najosobliwsza! Ze względu na... bose stópki małej Marysi. Widzimy na nich rodzinę Głębockich: pradziada Józefa (1863-1938), prababkę Klarę z Sucharzewskich (1892-1965), ciotecznego dziadka Mieczysława (1911-1967) oraz Babcię. Tak, Babcią jeszcze długo nie była - aż do 1960 r. Brakuje Antka. Ale ten brat urodzi się dopiero w czasie wielkiej wojny - w 1916 r. Nie przeżyje szkarlatyny w 1922 r., kiedy miał zaledwie 6 latek. Marysia - tak. Wspomnienie tegoż 1922 r. wracało. Dzięki temu kładę to imię dzieciaczka, o którym dziś mało kto pamięta. 
Cenna jest fotografia z Pierwszej Komunii. Babcia (to ta dziewczynka z rozpuszczonymi włosami)  z bratem Mieczysławem (za kilkanaście lat łącznik wileńskiego AK, ojciec prof. Roberta Głębockiego, ministra edukacji w rządzie J. K. Bieleckiego) i kuzynkami (Suchorzewską i Wojciechowiczówną). Nie tylko z racji przeszło 90-ciu lat od jego wykonania. Próżno byłoby dziś szukać kościoła w Kurzeńcu, gdzie ta dziatwa po raz pierwszy "przyjmowała pana Jezusa". Nie dane mu było przetrwać bolszewickich rządów po 1945 r.! Rozebrano go i na tym miejscu postawiono jakiś koszmarny pawilon. O dziwo - nie zniszczono pozostawionych grobów, które świadczą o... polskości kurzenieckiej (wileńskiej) ziemi! Ale to temat na oddzielną opowieść.


Kolejna z fotografii, to ta, którą otworzyła tę opowieść: nastoletnia Marysia. Zachowały się aż dwie odbitki? Niezwykłość. Jedna podniszczona, druga nie muśnięta czasem... Ta tu reprodukowana tym cenniejsza, że panna Głębocka pozostawiła na niej dedykację. Też nie zapytałem: czemu to zdjęcie zostało? Przecież miało zostać ofiarowane: "Na długą i szczerą pamięć ofiarowuję swą podobizną drogiej koleżance Zinie M. Głębocka"


2 lutego 1932 r. Matki Boskiej Gromnicznej. Maria Głębocka staje się Marią Poźniak, a właściwie panią Poźniakową. To małżeństwo dotrwa do 14 sierpnia 1989 r. 57. lat. Drugi w historii rodziny małżeński rekord! 60-lecie stało się udziałem moim wielkopolskich przodków, prapradziadków Grzybowskich (1867-1927). Małżeństwo, na które nie godziła się matka, Klara z Sucharzewskich. Nie pomna, jak apodyktycznie rozporządzał jej siostrami tatko Ignacy - teraz ona stawała przeciw? Długo nie mogła darować córce wyboru. Tylko przez pamięć do prababki Klary daruję sobie opinię zięcia (ukochanego Dziadka) na temat teściowej. Żyjące wnuki (np. moja Mama?) nie przyjęliby tego z zadowoleniem... Krótko mówiąc: hołysz wziął posażną pannę? Tak, dobrą partię w okolicy. To nic, że Poźniakom szlachectwa nikt nie odebrał, ale i po 1863 r. z mozołem dźwigali się z upadku. Tym zięć imponował teściowi! Pradziad Józef Głębocki bardzo poważał Stanisława za oddanie matce-wdowie, siostrom, rodzinie. Majątku nie przegrał w karty, nie przehulał. Ale Jego dziadowi (po którym nosił swe imię) odebrał Murawiow-Wieszatiel. A to jeszcze w latach 30-tych XX w. coś znaczyło na Wileńszczyźnie. W moim sercu znaczy do dziś. Z tego związku urodzi się dwoje dzieci: syn Telesfor (ur. 1932) i córka Halina (ur.1935). Dziś żyje dziesięcioro potomków Marii i Stanisława. Mój wnuk Jerzyk, jest jednym z praprawnucząt i owym dziesiątym "na liście"


Zachowały się dwie, niejako poślubne, fotografie młodych państwa Poźniaków. Ta tu wykonana w Wilejce. Dodajmy: Starej. Co by nie mylić tej Nowej, z której m. in. pochodzi Tadeusz Konwicki. Na wilejskim cmentarzu wiem, że zachował się grób (z I poł. XIX w.) bodaj kanonika Kazimierza Głębockiego. W 1932 r., kiedy zdejmowano ich, nie mogli wiedzieć, że ich świat runie wraz z agresją sowiecką 17 września 1939 r. Trzy okupacje! Sowiecka - niemiecka - sowiecka! Groźba zsyłki na Sybir lub od Kazachstanu! Niemcy postawili ich pod ścianą własnego domu, kiedy ktoś doniósł jakoby Poźniakowie pomagali partyzantom! Pacyfikacje, egzekucja, śmierć w rodzinie zbierała żniwo!...
A potem była ta ważna decyzja: "jechać czy zostawać?". Groby ojców, dziadów! Horodyszcze! Kurzeniec! Trepałowo! Ruszyli! Bez gwarancji, że pociągi nagle nie skręcą na Wschód. Kto by się ujął za rodziną Poźniaków? Churchill? Najpierw był Świętno, później Nowy Dwór koło Więcborka, na końcu Bydgoszcz. Syn wyjechał na studia do Wrocławia i już tam pozostał. Z czasem duma rodziny: profesor Uniwersytetu Wrocławskiego, wybitny slawista. Wnuki: 1960, 1963 razy dwa! Oboje doczekają dwojga prawnucząt: 1982 i 1988. Prawnuczki z 1993 Dziadek nie doczekał. Babcia - tak.


Zaścianek Trepałowo pozostał w Babci pamięci, jak wtedy kiedy w styczniu 1946 r.  odjeżdżała! W Jej opowieściach wciąż były te same domy, kwitnące lipy, bogate sady. "Jak to nie ma?" - patrzyła na mnie tymi swymi, niezwykle błękitnymi oczami z takim zdziwieniem, jakbym zaprzeczał jej własnemu istnieniu. Przecież Ona wiedziała lepiej? Ale tam naprawdę NIC nie było. Widziałem - w 1976 r. Czterdzieści lat temu. Babcia uśmiechała się. Grobów w Horodyszczy czas nie oszczędził. Jeszcze w 1976 r. wystawały ceglano-kamienne fundamenty. Trzy lata później, kiedy Wuj pojechał z rodziną - nie było i tego!...
Prądy! Wakacje! Jak tego  d z i ś  brakuje! Pozostał okoliczny cmentarz. A na nim m. in. grób moich wileńskich Dziadków: Marii i Stanisława. Na jednej z regałowych półek niezmiennie od lat stoi (i trochę wyblakło) TO zdjęcie. Babcia ma tu już przekroczoną 80-tkę, a nie jest siwa, jak piszący to tu wnuk lat 50+:


Lubimy wspominać smaki naszych Babć, ich serce, ich dobroć, ich wyrozumiałość. Moja często wspominała, że jak byłem mały obiecałem kupić Jej... krowę. Kiedy przywitała to z rozbrajającym śmiechem, odrzekłem stanowczo: "Jeśli nie krowę, to choć cielaczka". Kiedy już byłem bardzo dużym chłopcem i moje 191 cm dawno przewyższało Ją, potrafiła jeszcze wcisnąć mi 10 złotych na drobne wydatki? Patrzyła na mnie i powtarzała: "Mój wnuczek siwieńki?". I pewna nauka, którą  będę powtarzał swemu Wnukowi (Wnukom?): "Młódszy nie będziesz". Oj! nie będę. Sam jestem dziadkiem... A najdziwniejsze, że dla mego Jerzyka moja Babcia jest praprababcią?

Grób moich wileńskich Dziadków  (Bydgoszcz-Prądy)

1 komentarz:

  1. Bardzo, bardzo ciekawa historia. Uwielbiam takie czytać.

    OdpowiedzUsuń