sobota, lipca 09, 2016

Przeczytania... (146) Ryszard Kaczmarek "Polacy w armii Kajzera. Na frontach I wojny światowej" (Wydawnictwo Literackie)

"Dla ludzi żyjących sto lat po tych wydarzeniach dzieje pierwszej wojny światowej coraz bardziej stają się czymś na tyle odległym, że nie wzbudzają większych emocji. Są częścią dość hermetycznej dziedziny wiedzy, w której my, historycy, ustalamy tylko fakty i prowadzimy spory o liczby i daty" - zgadzam się z autorem, Ryszardem Kaczmarkiem. Z ogromną radością witałem pojawienie się na księgarskich półkach "Polaków w armii Kajzera. Na frontach I wojny światowej", Wydawnictwa Literackiego! Z dwóch powodów. Pierwszy: w 2010 r. mogliśmy poznać ważną i cenną książkę tegoż samego Autora "Polacy w Wehrmachcie" (takoż Wydawnictwa Literackiego). Drugi: dla potomka Polaków żyjących pod zaborem pruskim (niemieckim) cenne uzupełnienie wiedzy. Uzupełnienie? Wielka wojna odeszła w niepamięć pokoleń. Na moich oczach wymarło pokolenie uczestników, cichych bohaterów, herosów! Otarłem się o NICH. Wprawdzie żaden mój przodek nie był żołnierzem ani kajzer, ani cara, ale w bój szli członkowie moich rodzin. Poddani obu cesarzy! Z Galicją nie mam żadnych związków. Rozmawiałem z żołnierzami tamtej wojny. Napiszę banał: brakowało takiej książki! Dla mnie, potomka tych z zaboru pruskiego, na pewno. Mniej więcej wiemy o Polakach w Galicji, Legionach Polskich (broń Panie - żadnego tam Piłsudskiego!), rzadziej Legionie Puławskim czy Bajończykach, więcej o Błękitnej Armii gen. Hallera. Ale Polacy w armii Wilhelma II?...
"Jeden z grobów na cmentarzu wojennym w Danvillers" - porusza owo "współczesne zdjęcie". Na ramionach krzyża napisane: "FRIEDRICH HAAK GEFREITER +9.5.1916  ANDREAS KACZMAREK MUSKIETER +14.5.1916". I to jest jedna z wartości dodanych "Polaków w armii Kajzera..." - przebogata strona fotograficzna (ikonograficzna). Tak, wracam do wychwalania takich bezcenności. Sam jestem bardzo łasy na fotografie z tego okresu. Nie, żebym był maniakiem i kolekcjonerem. Posiadam kilka zdjęć i pocztówek. Żołnierzem Kajzera był m. in. dziadek mojej Żony, a więc pradziadek moich Dzieci. 
Przeszło pięćset stron powinno nas uzbroić w niezbędną wiedzę na temat roli Polaków w armii niemieckiej i ich udziału w czasie wielkiej wojny. "W centrum narracji tej książki pozostaje zwykły żołnierz, Polak, który cztery lata służby, jeżeli dane mu było przeżyć, musiał przetrwać, nie zawsze mając poczucie, że walczy o swoją sprawę. [...] Za podstawę rekonstrukcji dziejów zwykłego żołnierza posłużyły mi między innymi nieznane do tej pory listy Kazimierza Wallisa" - czytamy we "Wstępie". Wspomniany żołnierz napisał (zachowało się?)  do domu przeszło 500 listów. Było, co badać. Jest, co cytować. I dla mnie to będzie wyznacznik wciągnięcia w narrację książki? Chyba tak właśnie ucieknę "w temat"! Jest okazja poznać Kazimierza, gdyż zamieszczono w książce jego zdjęcie. Atelier, młody żołnierz, lewą dłoń wspiera na pasie (u jego boku bagnet), w drugiej coś trzyma (rękawiczki?), na głowie wyjściowa czapka z daszkiem. 
Obraz szkolenia rekruta przedstawiał się tak...

List 1: "Rano wstajemy o 5tej do czego się już przyzwyczaiłem. Teraz jest 6. Ja już obleczony, po pacierzu, umyty po śniadaniu i buty i manierka już wyczyszczone".
List 2: "O 7.15 wymarsz na ćwiczenie marszowe. [...] Każdy otryzmał 10 ślepych naboi. Maszerowaliśmy z 1 kompanią, na przodzie 2 hornistów, 3 bębny i 3 flety. Szliśmy przez różne wsie. Po blisko 4 godzinnem marszu przyszliśmy do dworu Buhl."
List 3: "...dalej bagnetowanie z maskami i bez masków, do bagnetowania otrzyma każdy drucianą maskę do ochrony twarzy przed pchnięciem. Oprócz tego otrzyma każdy pancerz gruby wytkany konopiem, do ochrony piersi i brzucha przed pchnięciem, Na lewą rękę rękawiczkę grubą. Potem następują pchnięcia"
List 4: "Jak byliśmy znużeni, można sobie wystawić po 7 godzinach drogi. Zjedliśmy obiad, była ryba morska i mocka z kartoflami. I smakowało po marszu bardzo dobrze. Wieczerza kawa i kiełbasa.  O 9.00 spać"
List 5: "Rozpoczęliśmy gwałtowny ogień nabojami ślepemi i po chwili nieprzyjaciel się cofnął. Pościągaliśmy rozesłane patrole i pomaszerowaliśmy ze śpiewem do Steinau. O 8. byliśmy w domu, Wieczerza śledź zaprawiany i kawa".
List 6: "Gruby mur, przed nim kupa ziemi do chwytania kul na odległość 30 m karabin z lafetą pomocniczą z której turniej się strzela bo całe ciśnienie i kierowanie karabinem trzeba trzymać w wolnych rękach, lecz łatwiej do noszenia aniżeli ciężkie karabiny zamkowe.  I cel była tarcza 12 cm wysoka z figurami. 4 cm wysokimi i szerokimi. Trzeba dobrze celować by coś trafić. Wystrzeliliśmy 1000 naboi".

"Dem Genger werden wir zeigen, was es heißt, Deutschland zu reizen!" - też nie lubię, jak jakiś autorski mądrala okrasza swoją narrację cytatem (najczęściej łacińskim) w języku oryginalnem i pozostawia bez tłumaczenia. O! - ja wiem, myśli sobie taki typ "ja rozumiem, a ty nie!".  Nie, Ryszard Kaczmarek w ten sposób nas nie pozostawia! Ja sam cytuję tylko oryginalną wersję wypowiedzi cesarza Wilhelma II. Tak, to swoista premedytacja. To pomachiwanie szabelką przez kajzera, to niemal kanon w jego (chwilami nieodpowiedzialnym) zachowaniu. Lojalność Polaków została wystawiona na ciężką próbę. Autor cytuję wypowiedź jakiego wielkopolskiego Polaka (jakże bliskiego mej wielkopolskiej części serca): "Umysł gotuje się na gwałt zadawany duszy Polaka. Niech Niemcy walczą za swój Vaterland. Czemu my mamy bić się za nich? Za obcą nam sprawę. Nie ma ratunku. Przysięga!". Zgodna była w tym względzie prasa w Toruniu (Thorn) czy Katowicach (Kattowitz). Górnoślązacy mogli przeczytać m. in. to: "Komu głowa na karku droga, niech unika wszelkiego zatargu z władzami i zachowuje się najspokojniej, niech dba o dyscyplinę własną i innych, o porządek...".
Padają straszne słowa: wojna! mobilizacja! Autor sięga do wspomnień G. A. Wrońskiego (wydane w 1934 r.) i w nich znajduje ślady tego, co działo się w Śremie: "Wreszcie... mobilizacja! Krzykliwe plakaty ogłaszają wszem i wobec: Mobilizacja!!! Najmłodsze roczniki rezerwy natychmiast do pułków, pospolite ruszenie do obsadzania mostów, gmachów itp. [...] Prawdziwa wędrówka ludów... Tabuny koni. Wychodzą patrole na miasto. Most z obu stron zatarasowany bronami". Starczy poszukać w innych opracowaniach i znaleźć potwierdzenie, że nie odnotowywano, aby ktoś opierał się mobilizacji,  nawoływał do dezercji! Dalej stoi tak: "Staje młodzież miejscowa i okoliczna, zasilona pokaźnym zastępem rezerwistów z Pleszewa i  tamtejszej okolicy, aby wypełnić swój ciężki obowiązek wobec - najeźdźcy. Na rozkaz cesarza stać się ofiarą molocha wojny. Stanęli na zawołanie!". Kolejną relację zawdzięczamy P. Nowakowi z Bytomia: "Po krótkim prostym pożegnaniu z żoną i dwojgiem dzieci opuściłem moje miejsce rodzinne 2 sierpnia 1914 roku o godzinie 5-tej rano, by na wezwanie ojczyzny udać się na oznaczony termin i miejsce [...]".
Zaskoczeniem dla przeciętnego Czytelnika może być, jak drobiazgowo Autor potraktował szczegóły dotyczące umundurowania i uzbrojenia amii kajzera. Nie myślę tutaj wyręczać nikogo - zainteresowani muszą sięgnąć do książki. Ja pragnę zwrócić uwagę  tylko jeden element uzbrojenia pruskiej/niemieckiej piechot: bagnet (Seitengewehr 98/05). R. Kaczmarek podaje: "...większą popularnością cieszył się ten sam bagnet z ząbkowanym ostrzem [...]. Pierwotnie przeznaczony był dla saperów i żołnierzy pododdziałów kolejowych, głównie do cięcia drewna. Nie cieszył się jednak dobrą sławą  - łatwo sobie było wyobrazić, jakie straszliwe rany mógł powodować zarówno przy uderzeniu, jak i wyciąganiu z ciała przeciwnika. Powszechnie plotkowano o samosądach francuskich i angielskich na niemieckich żołnierzach, u których znaleziono tego typu broń". Nie pamiętam czy epizod z takim bagnetem występuje w głośnej książce "NA Zachodzie bez zmian", którą napisał Erich Maria Remarque czy tylko jego filmowej (telewizyjnej) adaptacji z 1979 r.
Ciekawie wypadała konfrontacja Polaków z Wielkopolski z ludnością mieszkającą w "rosyjskiej Polsce" (to cytat z wypowiedzi świadka): "...była ze zrozumiałych powodów wystraszona i powściągliwa, nie można się było żalić na kwatery. Ludność żydowska była raczej bezczelna niż zastraszona. Tak np. w Kazanowie ludność cieszyła się, gdy wmaszerowaliśmy, i odetchnęła z ulgą, gdy została uwolniona od plagi kozackiej. Trzeba jednak przyznać, że i w naszych szeregach były elementy bez skrupułów, które powinny odpowiadać za wyrządzone krzywdy". Nie da się zapomnieć, że dramat Polaków czasów wielkiej wojny, to jednak służenie w obcych armiach i wzajemne się mordowanie... Oto, jak jeden z Polaków, uczestników walk na terenie Prus Wschodnich wspominał: "W Olsztynie był «ruski» tylko jeden dzień. Wpadli tam niespodziewanie Niemcy i sprawili im krwawe weselisko. Pomiędzy trupami rosyjskimi znaleziono podobno wielu Polaków, których rozpoznawano po szkaplerzach, medalikach i książeczkach do nabożeństwa. Gdzież by ich nie było".
Wojna, to śmierć. Wojna, to zniszczenie. Banały? Ale o tym jest też książka Ryszarda Kaczmarka. Dlatego też uważnie śledzę każdy pojawiający się, wykorzystany do narracji wspomnienia czy listy. Tym razem G. A. Wroński: "Trupów leży już jak snopów na polu. Słychać trąbkę. Sygnał do ataku. Z lewa przed nami dochodzi nas krzyk przeciwległego  «huraaa». strzały przed nami rzedną, przycichają. «Do szturmu!» Biegniemy. Kilkunastu pada. Co krok nowi padają. [...]  Cały wiadukt kolejowy gęsto zasłany rannymi, wołającymi o pomoc. Charczą konając, drgają, przewracają oczy". Sugestywność tych wspomnień budzi zazdrość, że Autor książki dotarł do nich. Dla mnie TO spotkania nr 1! Z listów Kazimierza Willisa dowiadujemy się wielu frontowych szczegółów. Aż dziw, że polowa cenzura przepuszczała je przez swe czujne sito:

List 7: "Szrapnele pękały po lewej stronie od nas za rowami w niewielkiej odległości. Szrapnel to coś strasznego, gdy się go po raz pierwszy widzi. [...] Widać w oddali błysk wystrzału, kilka sekund ciszy. Potem przez sekundę słychać szum i świst zbliżającego się szrapnelu. Potem z hukiem jakiego najsilniejszy granat z bliska słyszany nie wywoła pęka i tysiące kawałków żelaza rozpryskują się na wszystkie strony". 
List 8: "Miny to coś okropnego. Są to ogromne żelazne cylindry, warzące przeszło cetnar. Mają postać okrągłą, jak cylinder, więc nazywają je Marmeladeeimer lub z powodu skrzydeł Flügeladjutant [...]. Cały rów wygląda jak kupa gruzów. [...] Kończę, bo znowu strzelają, muszę przy karabinie być".
List 9: "Jestem teraz w Cachen poza frontem, Bogu dziękowałem, gdy się tam wieczorem wydostałem. Odmawiałem w ciągu dnia, gdy siedziałem w leju granatowem w piekielnym ogniu kilka razy różaniec św. I nie traciłem nadziei, że się wyratuję. Dopiero nocą, gdy było ciemno, się przedostałem do tyłu". 
List 10: "Co chwilę nowe wynalazki i udoskonalenia. Karabin masz[nowy] odgrywa coraz wiszą rolę obok artylerii, obok tego granaty ręczne, miny itd. [...] Lecz i nieprzyjaciele pracują nad udoskonaleniem swojego systemu prowadzenia wojny. Najbardziej by było, gdyby się wszystko skończyło". 
List 11: "Wczoraj po raz pierwszy samodzielnie strzelałem karabinem maszynowem, który tu mamy do dyspozycji. Karabin taki wydać może w minucie 500 strzałów".
List 12: "Noc dzisiejsza należy do jednych z najgorszych tu w polu. Po raz pierwszy mieliśmy tu Gasangriff [atak gazowy] przez Rosjan. [...] Mieliśmy przez cały czas maski gazowe na głowach. Tak długi czas oddychać było można z trudnością tylko. Powietrze nasycone gazem było przepełnione zapachem kloru [chloru] i fosforu, tak ostre, że oczu nie było można utrzymać otwartych"
List 13: "Nasz batalion jeszcze na pozycji, pewnie jutro go zluzują. Niewiele z niego pozostało. W tych kilku dniach  maiła nasz kompania 3ch dowódców, jeden po drugim został ranny"

Nie chcę do tego "Przeczytania" przelewać nadmiaru szczegółów, jakimi Autor wypełnił swoją książkę. Proszę mi wierzyć: każdy czytający znajdzie tu naprawdę coś dla siebie. Drobiazgowość opisów (choćby wyposażenia) godna podziwu. Ja się tu ledwo ograniczam do kilku wspomnień. Na ile charakterystycznych? To już proszę na własny użytek ocenić. Jedno jest gwarantowane: przerażający obraz pól bitewnych. Naprawdę nie ma tu teraz znaczenia czy to chodzi o I bitwę nad Marną, nad Sommą, Verdun czy mniej znane bitwy i potyczki. Rozmiar śmierci i jej bezsensu jest chyba do dziś nie do ogarnięcia. Chwilami ma wrażenie, jakbym czytał powieść  Ericha Marii Remarque’a - a to wspomnienie K. Małłka: "Czuliśmy tylko okropny trupi odór. [...] O świcie dopiero zauważyłem, że trzymałem całą noc głowę na podgniłej twarzy trupa żołnierza francuskiego. Aż mi się w oczach zaćmiło, tak się przestraszyłem trupa olbrzymiego wojaka, napuchniętego jak beczka, o czarnej nabrzmiałej twarzy. [...] Rozkładających się trupów pełny był sad i pola". Bezcennym źródłem są m. in. wspomnienia G. A. Wrońskiego: "Na przestrzeni dwóch kwadratowych kilometrów około półtora tysiąca ciał uprzątnąć to czynność nie lada, zwłaszcza że deszcz leje bez przerwy. [...] Niektóre trupy zatapiają się same - przysypujemy trochę ziemią - błotem. [...] Kupy ciał leżą jedne na drugich aż prawie po wierch. [...] Niektóry poznaje swego bliskiego znajomego lub ulubionego towarzysza. Tych zbieramy i wleczmy na miejsce, gdzie nie trafiają granaty, aby ich osobno pochować". Niemniej poruszające jest to, co Ryszard Kaczmarek pisze o masowości neuroz pośród żołnierzy. I po raz kolejny zerkał do tego, co napisał Wroński. O przebiegu choroby, leczeniu, czym w ogóle był ówczesny lazaret. Musiałbym przepisać każde cytowane zdanie. A mogę co najwyżej napisać: koniecznie TO wyłuskajcie! przeczytajcie! przeżyjcie!
Jeśli już jesteśmy przy leczeniu. Autor nie unika tematów obyczajowych. Jednym z istotnych było tzw. "prowadzenie się żołnierzy", ale i ich... żon! "Żołnierz nie przebiera. Naszą cnotą jest - zdobywać - a im mniej forteca jest obwarowana, tem łatwiej się do niej dostać" - i nie chodzi tu o jakąś belgijską czy francuską twierdzę. Kiedy niektórzy żołnierze staczają ze sobą wewnętrzno-morlaną walkę "Nie! Moja żona tego nie zrobi, ja ją znam - wiem, że nie zrobi! Ale - kto wie..."  - inni nie mieli żadnych zahamowań. Rozwiązania "tych spraw" nazywało się po prostu burdelem! Żołnierze Kajzera śpiewali w tym czasie: "Wojna to wojna. Dokąd idę, tam pocieszam wdowy, słomiane wdowy, sierotki i dziewczęta - ponieważ jest wojna!". Chyba większość Czytelników powinna być zaskoczona tym cytowanym wspomnieniem. Z dwóch powodów: po pierwsze czego dotyczy, po drugie czyje to doświadczenie i wspomnienie: "O zielony, poczciwy amancie! Szło ku mnie urocze stworzenie, romantycznie przejęte młodym cudzoziemcem, a ja, ponieważ to miało się stać po raz pierwszy w moim życiu, mdlałem z trwogi. Otwierała się przede mną nieznana czeluść, o której latami tylko śniłem w chłopięcych snach, czeluść niby odstraszająca, a tak błoga". Ona miała na imię Odette. On - Arkady. Mamy jedno, czytelnicze skojarzenie? I dopowiem szybko: dobrze kojarzymy. Bo to naprawdę Arkady Fiedler! Proszę zwrócić uwagę, że dla Francuzek jednak miało znaczenie, że to byli Polacy, a nie Niemcy! R. Kaczmarek podkreśla ten przychylny stosunek do choćby Wielkopolan kilkakrotnie: "...polska narodowość stawała się często powodem do lepszego traktowania ze strony Francuzów, którzy ubranych w niemieckie mundury Polaków darzyli nawet pewną sympatią". I znowu sięgnięto do wspomnień Wrońskiego, jak wyglądała jego służba w maisteczku Chauny. Jak to się stało, że niewielki procent niemieckich żołnierzy zapadała na choroby weneryczne? O tym też dowiemy się z tej niezwykłej książki. Można podziwiać zapobiegliwość służb medycznych. Jest zresztą proste sprawy wyjaśnienie (czyli skąd taki wysoki poziom higieny seksualnej?): chory żołnierz, to po prostu strata, biologiczne wyeliminowanie "śmiałka"! Wiem, że to nieszczęśliwe zestawienie, ale warto też zwróci uwagę na to, że armii Wilhelma II był najniższy odsetek zasądzanych i wykonywanych kar śmierci za wojskową niesubordynację: "U Niemców [...] było 150 wyroków śmierci i 48 egzekucji". Pewnie, że Autor kreśli te dane na tle innych walczących tron: Włosi 4028/750, Anglicy 3080/346, Francuzi 2000/700! Szkoda, że brak informacji o takowych w Rosji...
"Wieczór upływa nam spokojnie i najlepszej harmonii. Jednak ten i ów z żonatych milknie. Pewnie myśli o rodzinie" - to nostalgia wigilijnego wieczoru. Dom. Rodzina. Matka. Po przeszło stu latach trudno nie bez wzruszenia czytać listy i wspomnienia. Bezcenne list K. Willisa dostarczają nam też wiadomości na temat frontowej Wigilii: "Urlopu na święta nie będę mógł dostać, lecz w koszarach sobie pośpiewamy kolędy i inne polskie piosenki wieczorem, kiedy już podoficery odejdą. Tylko smutno będzie bez opłatka [...]". Tu wspomina się m. in. o polskim śpiewaniu. Jest okazja prześledzić, jak zmieniał się stosunek Niemców do używania przez rekruta Polaka jego mowy ojczystej - tej w korespondencji, ale przede wszystkim rozmowie. Pouczające doświadczenie.
Powrót do domu, na urlop, do własnego łóżka: "Chude kości wyciągnięte na ziemi lub barłogu, nakryte kocem, z tornistrem pod głową, czuły, że leżą i wypoczywają. W miękkim łóżku czuję się nieswojo. Wreszcie zasypiam. Nerwy przyzwyczajone do nieustannego huku nie umieją się dostosować do głębokiej ciszy małomiasteczkowej. Budzę się już o świcie. Spokój. Wszyscy śpią jeszcze smacznie. Nie wytrzymam dłużej". A dalej stoi tak: "Myśl powraca mimo woli na front. - Co mi to wszystko znaczy? - Ja przecież nie należę do tutejszych".
Z listów Kazimierza Willisa:

List 14: "Ja od początku uwarzałem  wojskowość jako nieuniknioną konieczność. Życie przy wojsku samo już przez dyscyplinę jest trudne do zniesienia, a do tego jeszcze niektórzy przełożeni uprzykrzają go jeszcze barzej. [...] Lecz choć służba przykra, nie robię sobie nic z tego. Bogu dzięki  nie byłem jeszcze hory, a i głodu jeszcze nie miałem".
List 15: "W Soldatenheimie położyliśmy się spać. Zauważyłem przez noc, że bardzo wielkie mnóstwo szczurów mieszka z nami w barace [baraku], które się naszą obecnością wcale nie czują krępowane, lecz swobodnie biegają po podłodze. Lecz na nie nie ma środka".
List 16: "Dziś mi dano odznakę żelaznego krzyża II. Dziś rano zebraliśmy się, którzy pozostali z walk we Flnadryi na dużej łące poza miastem".

Proszę nie sumitować się ortografią. Podaję za R. Kaczmarkiem, a ten za oryginałem.To, co tu oddzielnie cytuję też jest z listu (u mnie nr 16) Kazimierza Willisa. Chyba oddaje ducha tamtych ciężkich dni, ale też i myślenia o przyszłości, trudno powiedzieć czy wolnej Polsce, ale i tak chyba można interpretować tą wypowiedź: "Co do mnie to nie starałem się ani na chwilę by jaką odznakę dostać [żelazny krzyż - przyp KN], lecz głównie by do domu wrócić, bo Ojczyzna mnie może kiedyś potrzebować i życie moje należy do królowej naszej, której chcę służyć wiernie przez całe życie [...]. Krzyż żelazny wyślę dziś do domu. Zachowacie mi go na pamiątkę walk we Flandryi".
Stosunek Niemców do Polaków, to dość złożona zjawisko. Nic nie jest czarne i tylko białe. Relacje układały się w zależności od człowieka i okoliczności. Mamy wzruszające przykłady, kiedy podoficer jest też Polakiem i rozmowa schodzi na polski. Chwilami rodziła się nieufność czy wrogość do nie-Niemca. Dwie z wypowiedzi, jakie zawdzięczamy Wrońskiemu: "Jesteście hołotą, a nie żołnierzami, łobuzy, smrody, durnie i owszawiona bando. Was kilku lepszych w kompanii (to znaczy Niemców) musicie uważać na tych drugich, i skoro zauważacie u nich rewolucujne zapatrywania, bezzwłocznie meldować" i druga "Wy, Polacy, całujecie Francuzów po rękach, krzyczycie z daleka - Polonaises - żeby na was Francuzi nie strzelali".
Przy braku odezwy z 1914 r. ciekawe jest odwołanie się do aktu 5 listopada 1916 r. I znowu list K. Willisa: "O śmierci Cezara Fr. Józefa nic nie wiedziałem. Niech mu Pan Bóg wynagrodzi wszystko co dla Polaków uczynił. [...] O wolności Polski dowiedziałem się pierwszy od Leona Loewe, który mi z Halle przesłał gazetę z opisem uroczystości w Warszawie. Wierzyć mi się nie chce, żeby to była prawda". Bardzo ciekawe poglądy (mogłoby to stanowić kanwę odrębnego pisania; kto wie czy tak nie będzie na setną rocznicę aktu?) wyrażała w swoich listach niejaki Józef Iwanicki. Warto pochylić się nad tymi przemyśleniami. W innym liście K. Willisa (z 1917 r.)  znajdziemy takie zdania: "No, dałby Pan Bóg, żeby pokój niezadługo nastąpił. Będzie potem jeszcze większa uciecha pracować, gdy będzie się widziało rozwijającą się Ojczyznę naszą".
A jakżeż Ryszard Kaczmarek ukazał nam udział Polaków m. in. pod Verdun i nad Sommą. Stulecie tych bitew powinno stanowić dla nas swoiste memento do czego prowadzi bezsens wojny! Przytoczenie bardzo obszernego fragmentu wspomnień Bernarda Potrykusa z Kaszub wpycha nas nieomal w objęcia wielkiej wojny! Po prostu jesteśmy razem z Autorem w zasypanej ziemiance. Nieomal pogrzebion żywcem wydostał się: "Nagle ziemia nam pod nogami zafalowała. Huknęło tak strasznie, jakby sto piorunów naraz trzasło. [...] Nieprzyjaciel dokonał swego: przebił schron. [...] Nasz Winter [...] nie poszukał łopaty - gołymi rękami darł ziemię, paznokcie sobie pozrywał, deski targał zębami. Nadludzkie były wysiłki tych, którzy chcieli ginących wydrzeć śmierci". Zgroza wieje z każdego słowa! Opis jest bardzo szczegółowy. I ta radość z wydobycia się na zewnątrz: "Dokopaliśmy się do powierzchni ziemi. [...] Potem wyłaziliśmy po jednemu. Boże, jaka uciecha! Noc była, półksiężyc nad nami, na niebie tyle gwiazd! Jaka różnica: to piękne niebo, a ta czarna czeluść! Jednak tysiąc razy lepiej było umierać tutaj na górze". Jak bardzo żałuję, że nie mogę tu więcej zacytować. Verdun i Somma - piekło na ziemi! Nad Sommą znalazł się m. in. Stanisław Drygas: "Nagle zerwał się huraganowy ogień artyleryjski na zaplecze. Zdyszany oficer sąsiadującego batalionu wpadł w furię, wzywając pomocy. [...] Oficer wydobył rewolwer. «Zastrzelę was jak psy, wy tchórze. Tam leje się krew, a wy tu stoicie». [...] Obrzucił nas stekiem wyzwisk i przekleństw, po czym trzymając palec na cynglu, jął przepychać nas ku prawemu skrzydłu". Sam R. Kaczmarek taki zostawia nam obraz Sommy: "Czuło się drażniący nos zapach prochu i używanego przy ostrzale gazu. Grzebanie poległych było niemożliwe, bo rozdarte na strzępy zwłoki podrywały w górę wybuchające kolejne pociski artyleryjskie". Znajdziemy tu oryginalną relację dowódcy plutonu Bogdana Hulewicza: "Oparłem się o ścianę rowu, ciężko dyszę, pistolet gotów do strzału. [...] W tym momencie zza węgła wychyla się piechur Murzyn z najeżonym bagnetem i rusza ku nam. Tuż zza niego z zewnątrz skacze do rowu szeregowy mego plutonu i rąbie go z tyłu przez kark. [...] Obok ostra walka, żadna szermierka, walenie kolbą lub strzał z jednej albo drugiej strony. Cała załoga francuska została wytłuczona". Zaskakujące może być dla Czytelników zdjęcie, które pojawia się na s. 365: Zbieranie rannych z pola bitwy, po lewej Brytyjczycy, z prawej - Niemcy.
"Co parę kroków widać dziury od granatów i szrapneli. Widać było, jak granaty przed i za rowami pękały artyleria powoli wymacała pozycye nieprzyjacielskie. Wielką pomoc odgrywały aeroplany. Co parę kroków widać mogiły, małe pagórki niektóre z krzyżakami, na innych tylko kamień polny. Na niektórych mały patyk, na nim czapka rosyjska. [...] Domów zawalonych można było widzieć bardzo wiele" - to kolejny z listów K. Willisa. Tym cenny, że pisany z frontu wschodniego. Kampania karpacka, ofensywa Brusiłowa - wszystko to znajdziemy w książce R. Kaczmarka. Zderzenie dwóch "polskich światów"? Tego z zaboru pruskiego i rosyjskiego! Niezwykła konfrontacja. Przykłady dezercja z "okopów cara" do "okopów kajzera". Tragikomiczny dialog, który przytaczał w swych wspomnieniach Jan Mazurkiewicz. Bezcenne spostrzeżenia z wizyty w zdobytej przez Niemców Warszawie, jakie pozostawi nam nieoceniony K. Wallis. I wcale nie chodzi o zachwyt nad pięknem dawnej stolicy, zabytkami: "Na każdem kroku słychać mowę polską, nie taką mowę jak u nas, lecz mowę czystą tak pięknie i miło brzmi, że się nawet Niemcom podoba. [...] Przesyłam również z mapką pocztówkę narodową". W innym pisał o wizycie w gmachu Zachęty: "Coś tak wspaniałego jeszcze nigdy nie widziałem. Obrazy z historii Polskiej najróżniejszych mistrzów. Były obrazy Matejki, Żmurki, Kossaka, Fałata i wielu, wielu innych. Obrazy bardzo duże, na które, gdy się patrzy, przeżywa się chwile, które na płótnie są przedstawione. Wiele dzieł moskale uchodząc zabrali ze sobą jak obraz Bitwa pod Grunwaldem. Lecz pomimo to wystawa bogata jest jeszcze nadzwyczaj".
"Polacy w armii Kajzera. Na frontach I wojny światowej" Ryszarda Kaczmarka, to cenny dopełnienie licznych monografii, jakie ukazały się na księgarskich półkach z okazji setnej rocznicy wybuchu wielkiej wojny! Zupełnie zgadzam się z tezą Autora: "Wspomnienia o służbie w armii niemieckiej prawie 800 tysięcy Polaków zatarły się, albo też coraz bardziej były wypierane z polskiej zbiorowej świadomości historycznej". W rodzinnych albumach wielu potomków tych żołnierzy (wśród nich był przecież też dziadek mojej Żony, Franciszek Śliwiński) pozostały fotografie, przechowywane są dokumenty. Proszę odnaleźć na tym blogu  tekst "Historia przyszła do mnie sama" (z 28 IX 2015 r.), aby się o TYM przekonać. Ta książka pozwala wrócić NAM, potomkom tych z zaboru pruskiego (niekoniecznie eks-żołnierzy), na karty heroicznej historii. Źle się stało, że wokół "żołnierzy Kajzera" zapadł jakaś mroczna zmowa milczenia. W końcu wielu z nich (i o TYM też jest w książce) zasiliło później szeregi powstańcze w Wielkopolsce czy na Śląsku. Ogromne brawa dla szacownego Wydawnictwa Literackiego, że dostrzegła problem. I po wcześniejszej książce autorstwa R. Kaczmarka zdecydowało się na wydanie "Polaków w armii Kajzera...".


1 komentarz:

  1. Książka ciekawa, a i samo Wydawnictwo Literackie ma dobrą rękę do historycznych publikacji :)

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.