piątek, czerwca 24, 2016

The Battle of the Little Bighorn - June 25-26, 1876

"W wesołym usposobieniu, żądni walki maszerowali kawalerzyści siódmego pułku na oczekujący ich bój. Słońce mocno paliło konie i jeźdźców w owym dniu 25 czerwca 1876 roku. Piana ściekała z pysków końskich. [...] O godzinie dwunastej w południe major Marcus A. Reno otrzymał od swoich czerwonoskórych zwiadowców meldunek, że natknęli się na wojowników Siuksów" - taki literacki obraz tego, co wydarzało się równe 140. lat odnajdziemy na kartach powieści "Sitting Bull", której autorem był Ernie Hearting (1914-1992). Leży przede mną wydanie z 1958 r., w tłumaczeniu Bronisława Wojciechowskiego, a wydała Nasza Księgarnia. Ciekawie brzmi oryginał tej opowieści "Sitting Bull. Der grosse Führer im Freiheitskampf der Sioux-Indianer". No, tak ale to nie ma być kolejna zapomniana lektura. A wspomnienie o bitwie nad Little Bighorn.

Gdyby w latach 60-tych i 70-tych zapytać średnio rozgarniętego chłopca w piaskownicy o indiańskich wodzów zapewne wymieniłby Siedzącego Byka, Cochise'a, Geronimo, Tecumseha. Pewnie, że przypałętałby się również literacki idol z powieści Karola Maya, Winnetou. Nikt z tamtych latach nie miałby kłopotu, aby wymienić kilka nazw indiańskich plemion: Apaczów, Czirokezów, Irokezów, Siuksów, Czarne Stopy, Komanczów czy Arapaho. To był świat naszej literatury, naszych seriali, oglądanych westernów. Że te ostatnie odbiegały od rzeczywistej historii dorastający odbiorca nie mógł wiedzieć. Na szczęście z czasem pojawiły się takie filmy, jak choćby głośny obraz Roberta Altmana "Buffalo Bill i Indianie, czyli ostatnia lekcja Sitting Bulla". To musiał być szokujący dramat dla Amerykanów wychowanych na wyidealizowanym obrazie Dzikiego Zachodu (West Wild) i zasług Buffalo Billa alias Williama F. Cody'ego (w tej roli rewelacyjny Paul Newman) tudzież innych, którzy podbijali kraj.

"Usłyszałam przerażającą salwę z karabinów. Kule gruchotały tyczki od tipi. Kobiety i dzieci kryły się przed ogniem karabinowym. W ogromnym zgiełku słyszałam starców i kobiety śpiewających pieśń śmierci dla swych wojowników, gotowych już do walki z żołnierzami" - wspominała jedna z indiańskich kobiet*. Ten dzień, 25 VI 1876 r., na zawsze unieśmiertelnił kilku uczestników bitwy. Czy na pewno znalibyśmy dzielnych indiańskich wodzów Siedzącego Byka (Tatanka Yotanka) czy Szalonego Konia (Tashunka Uitko)? Kto by dziś pamiętał, że był taki generał USA, jak George Armstrong Custer? Kto roztrząsałby o winie  majora Marcusa A. Reno? Wątpię. Nie wiem czy w swej powieści E. Hearting cytuje dosłownie majora Reno, ale pewnie uchwycił sens oryginalnej wypowiedzi: "To nie ma sensu, Benteen. Custer opuścił mnie w obliczu olbrzymiej przewagi nieprzyjacielskiej. Wierzaj mi, wszystkie nasze zamiary spełzły na niczym. Zostań tutaj, oddział twój zastąpi nam tak pożądane posiłki". Kapitan Frederick W. Benteen został przy Reno. Ten później stawał przed sądem. Nie dość na tym, wdowa po generale G. A. Custerze, Elizabeth Clift Bacon Custer (1842-1933), jawnie protestowała przed upamiętnieniem majora Reno na miejscu bitwy! Jego szczątki dopiero w 1967 r. ekshumowano i z honorami wojskowymi pochowano na Custer National Cemetery.


"Indianie pokryli całą równinę. Zaczęli spychać żołnierzy i mieszać się z nimi. Najpierw Siuksowie, potem żołnierze, potem znów dalsi Siuksowie, i wszyscy strzelali. Powietrze pełne było dymu i kurzu. Widziałem, jak żołnierze spadali z siodeł i tonęli w rzece niczym uciekające bizony" - wspominał Dwa Księżyce. Jedna z Indianek, która tam była, tam widziała, mogła świadczyć, mówiąc: "Widziałam, jak nasi ściągali żołnierzy z koni i zabijali ich na ziemi". Czy jakikolwiek western jest w stanie oddać grozę tamtej walki? Tamte emocje. Dopaść wroga! Unicestwić wroga! Bo dla jednej i drugiej strony "dobry wróg", to "martwy wróg"!...  

"Siedzący Byk znajdował się z tyłu, na wzgórzu wznoszącym się na krańcu pola bitwy, gdzie kierował akcją, choć sam nie brał udziału w walce" - tak wspominał jego siostrzeniec, Jeden Byk. Nie potrafię roztrząsnąć kto był lepszym wodzem nad Little Bighorn. Szalony Koń miał porównywać "zasługi" Siedzącego Byka, że "ma serce sqaw"? Nie znam kontekstu tej konkretnie wypowiedzi. Czy przynosi ujmę? A może jest potwierdzeniem... ludzkiego traktowania np. jeńców? Jeśli był, jak sqaw, to skąd taka opinia: "W całym narodzie Siuksów nikt nie przewyższał Siedzącego Byka na polu walki. Od żadnego wojownika nie wymagał narażania się na niebezpieczeństwo, którego sam by nie dzielił". To zdania Rzucającego się Naprzód. A Robert M. Utley uświadamia nam: "Jeśli w 1876 roku Amerykanie przypisywali Siedzącemu Bykowi geniusz Napoleona, to już w niecałe dziesięć lat później przedstawiali go zupełnie inaczej. [...] Oszczerstwem rzuconym na Siedzącego Byka w celu ukazania go w innej roli, niż odegrał nad Little Bighorn, był zarzut tchórzostwa". I wszystko na ten temat...

"Porucznik James Calhoun, szwagier Custera, usiłował wraz ze swoimi ludźmi przedrzeć się i ujść przed rzezią. [...] Jak ścigani przez tysiące diabłów popędzili przed siebie. Cóż ich obchodził śmiertelny bój toczony przez towarzyszy albo honor i przysięga żołnierska: pragnęli żyć i tylko żyć!" - to kolejny rys literacki. Oceniać? Nie widzieliśmy tego strachu. Jakżeż musiał być potworny skoro łamał wojskową dyscyplinę! "Los szybko ich dosięgnął. Huknęły strzelby, świsnęły strzały! Kilka przerażonych okrzyków - i Calhoun, i jego żołnierze odpokutowali za swoją ucieczkę" - wszyscy zginęli, zdarto z nich skalpy! 

Czerwone Pióro dał taki rys na temat Szalonego Konia: "Wszyscy żołnierze wystrzelili jednocześnie, ale go nie trafili. Indianie pojęli, że strzelby żołnierzy są puste, i runęli na nich od razu. Uderzyli prosto na szczyt wzgórza".  Biograf Siedzącego Byka dopełnił obrazu tragedii: "...ta grupa żołnierzy zasłała gęstym trupem zbocze wzgórza".



"Duch Sitting Bulla zapalał wojowników. Utopili we krwi najlepszy pułk jazdy Stanów Zjednoczonych. [...] Stanęli tu do walki nie znając litości, żądni zemsty wojownicy, którzy szukali odwetu za wszystkie bezprawia, za wszystkie podłości i zbrodnie popełnione  przez białych na ich braciach i współplemieńcach w ciągu lat dwustu pięćdziesięciu. Każdy cios był zapłatą za tysiąc otrzymanych ciosów, a każdy wystrzał - za sto tysięcy wystrzałów!" - istota dramatu 25 czerwca 1876 r. 

Ciekawą ocenę... dowodzenia, tqktyki znajdziemy w biografii Siedzącego Byka: "Indianie zwyciężyli w bitwie nad Little Bighorn nie dlatego, że mieli jakieś naczelne dowództwo czy w ogóle dowództwo. Zwyciężyli, bo trzykrotnie przewyższali liczebnie wroga, bo byli zjednoczeni, pewni siebie i żądni walki, a nade wszystko dlatego, że bezpośrednie zagrożenie kobiet i dzieci skłoniło każdego wojownika do najwyższego poświęcenia dla ratowania swej rodziny". A, jak na tym tel wypadł gen. G. A. Custer? Raczej Robert M. Utley nie wystawił mu i jemu podkomendnym laurki: "Zwyciężyli również dlatego, że rozproszeni wrogowie pozwolili się pokonać i że zawiodło ich dowództwo. Zarówno w dolinie, jak i na zboczu wzgórza oficerowie nie sprostali sytuacji, dyscyplina rozluźniła się i żołnierze wpadli w panikę, co sprawiło, że inicjatywa znalazła się w rękach Indian". Wcześniej dementował o rzekomym wojskowym (West Point?) wykształceniu m. in. Siedzącego Byka: "Opowieści o wodzach kierujących wojownikami i rozwijających ich w szyku, aby wymanewrowywać Długi Włosy, nie mają nic wspólnego ze sposobami, jakimi walczyli Indianie. Błyskotliwe sukcesy Szalonego Konia brały się nie tyle z jego daru przewidywania i dowodzenia, co z osobistego przykładu, który sprawiał, że wojownicy szli za nim w ogień". Mało-że mamy podobnych przykładów w historii, jak żołnierze szli za swym wodzem? 7 Pułku Kawalerii Stanów Zjednoczonych przegrał bitwę nieomal na własne życzenie...


"O północy z 25 na 26 czerwca zwiadowca Frank Grouard jechał z meldunkiem od Crooka wzdłuż Little Big Horn-River, poszukując generała Custera. [...] Nagle wierzchowiec jego zaczął sapać i ociągać się. [...] Ani ostrogi, ani bicie nie mogły go zmusić do ruszenia z miejsca. Rozzłoszczony zwiadowca zeskoczył z siodła i zauważył nagle mnóstwo dziwnych, odbijających od ciemnego tła ziemi, plam. Z zaciekawieniem schylił się i dotykiem ręki wyczuł zimne, zesztywniałe zwłoki" - po raz ostatni sięgamy po powieść E. Heartinga.

Czy to nie brzmi, jak swoisty paradoks dziejów, że  koń, jakiego dosiadał w czasie bitwy kapitan Myles Keogh nosił imię... "Comanche"? Okazał się być jedyną żywą istotą, która błąkała się po polu bitwy nad Little Bighorn. Przez kolejne lata dostępował zaszczytu otwierania parad w rocznicę tej tragicznej batalii. Kiedy "Comanche" padł 7 XI 1891 r. nie dość, że wyprawiono mu urzędowy (państwowy) pogrzeb, to na koniec spreparowano go i można go do dziś podziwiać w Muzeum Historii Naturalnej Uniwersytetu Kansas. Koń G. A. Custera stał się łupem wojennym dla Białego Byka.



* Wszystkie relacje źródłowe za: Robert M. Utley "Siedzący Byk. Włócznia i tarcza", Warszawa 1998, w tłumaczeniu Aleksandra W. Sudaka.

1 komentarz: