poniedziałek, maja 30, 2016

Przeczytania... (140) Ksiądz Jan Kaczkowski "Grunt pod nogami" (Wydawnictwo WAM)

"Z drżeniem niepewności oddaję do Państwa rąk moje nieporadne wysiłki kaznodziejskie. W części nagrane, w części spisane i przelany na papier" - tak zaczyna się książka niezwykła: "Grunt pod nogami". Z ciekawym dopiskiem: "nieco poważniej niż zwykle"Wydawnictwo WAM daje nam do ręki kolejną książkę księdza Jana Kaczkowskiego. Niestety - 28 marca 2016 r. skończyło się życie! Skończona walka? Przegrana! Rak mózgu okazał się po raz kolejny bardziej przebiegły niż medycyna, niż pan Bóg?  Bezpowrotnie odszedł kapłan wyjątkowy? Nie jakaś wielka w hierarchii Kościoła persona! Nie karmazyn czy purpurat! W Pucku strata niepowetowana. Organizator i dyrektor Puckiego Hospicjum pw. św. Ojca Pio nikomu już więcej nie pomoże! Źle się dzieje, że ludzie  t a k i e g o  pokroju odchodzą tak młodo, ba! ich misję tak brutalnie przerywa śmierć. Ten Jedyny Sprawiedliwy musiał odejść? Takie pytania zawsze rodzą się w nas, kiedy umiera ktoś bliski. Zwróćcie uwagę, jak rzadko używamy słowa "śmierć"! Mówimy i piszemy o "odchodzeniu", "zgaśnięciu", a coraz rzadziej, że "zmarł", "umarł" itp.Jak niezwykłym człowiekiem musiał być ks. Jan Kaczkowski niech świadczą ten cytat: "Zawsze byłem przeciwnikiem wydawania kazań. Uważałem to za przejaw pychy. Jak widać, i w tym aspekcie życie zmusza mnie do rewizji poglądów". 19 lipca tego roku skończyłby dopiero 39. lat. Nie skończy.
TO nie jest łatwa lektura! Czy do poduszki? Nie wiem. Jakie miejsce i czas jest dobry na "Grunt pod nogami"? Każdy? Żyję z piętnem choroby, która zabiła ks. Jana. To się fachowo nazywa: grupa ryzyka? Rak zabił mego bydgoskiego Dziadka, ciotkę Dankę (Jego córkę), kuzyna Genka (Jego wnuka)! Starczy tej wyliczanki?... Trzeba dużej własnej mądrości, aby mając świadomość własnego nieuchronnego odchodzenia, otwierać kolejną książkę od rozważań na temat... eutanazji. Padają słowa mądre i ważne: "Nawet najbardziej cierpiący czy - jak mówią niektórzy - najbardziej odczłowieczony przez cierpienie człowiek nie przestaje być osobą. Nie można utracić godności osoby. To by wywróciło do góry nogami całą antropologię". Jak ja (człowiek dziś zdrowy) śmiałbym w ogóle zabierać głos w podobnej sprawie. "Nie da się być byłym człowiekiem, dokładnie tak samo, jak się nie da być pod człowiekiem" - do jakiego okresu nawiązuje w swoich rozważaniach? O ile ktoś ma jakieś wątpliwości, to odsyłam Go do odc. 91 tego cyklu. To tam zostawiłem ślad po poruszającej książce "Obciążeni. «Eutanazja» w nazistowskich Niemczech". Autor, to niemiecki historyk Götz Aly, w tłumaczeniu V. Grotowicza (Wyd. Czarne). Trudno nie zgodzić się ze stwierdzeniem: "Jeżeli zgodzimy się na usuwanie tych, którzy bardzo cierpią fizycznie lub psychicznie - także za ich zgodą - to medycyna zaprzeczy sama sobie". Czy jednak byłby równie mądry wobec nieszczęścia bliskiej osoby czy samego siebie? Tego - nie wiem. I obym nigdy musiał z podobnymi dylematami walczyć. Dlatego nie przestanę nigdy powtarzać: podziwiam ludzi wielkiej wiary (w odróżnieniu od bigotów i dewotów)! Oni - nie mają wątpliwości!
Ten jeden rozdział ("Lek na lęk"), w którym teraz jestem, starcza, by zrozumieć sens drogi ks. Jana?  Czy on wystarczy, aby oswoić nas z... lękiem? "Kościół nie walczy ze śmiercią, bo wierzy, że wraz z nią nie kończy się wszystko. [...] Nigdy jednak nie można odstąpić od terapii paliatywnej, czyli od zwykłej opieki. Pacjent nie może umrzeć z bólu, głodu, pragnienia, nie możemy pozwolić mu się świadomie udusić". To bardzo wymagający od Czytelnika rozdział. Bo niemal każde zdanie, to stawianie nas przed problemem. Wyboru? Czy istnieje takowy? Ciekawe jak wielu, którym twarze wykrzywiają grymasy nienawiści znajdzie PRAWDĘ  w słowach księdza Jana: "IM BARDZIEJ KTOŚ JEST INNY, IM BARDZIEJ KTOŚ JEST DZIWNY, TYM BARDZIEJ MA TWARZ CHRYSTUSA". Dla mnie to esencja, tego, co nam zostawił Autor! I naprawdę mógłbym na stronie 17 odłożyć czytanie. 
 Nie mogę kreślić po książce, którą czytam. Nie moja własność. 
  • Nie można utracić godności osoby.
  • To nieprawda, nie można być byłym człowiekiem, spaść na drabinie rozwoju do punktu bycia zwierzęciem lub rośliną.
  • Wszystko dzieje się na poziomie naszej głowy i naszego sumienia. 
  • Trzeba się wsłuchiwać także w to, co mówią przepisy prawa.
  • Bywają tacy, którzy nawet katolicyzm uzasadniają swoim antysemityzmem. 
  • Jeśli ktoś mi mówi, że dla dobra narodu trzeba poświęcić jednostkę, to ja cały chodzę.
  • Kościół nie walczy ze śmiercią tak, żeby nie pozwolić jej nadejść, czyli podłączyć umierających do wszystkich możliwych maszyn. 
  • Własnej śmierci nie da się schrzanić, że tak powiem.
  • Trzeba nauczyć się przeżyć godnie własną śmierć.
  • Nie zdarzyło się, by ktoś nieskutecznie umarł.
  • Trzeba się przygotować do śmierci. Byle godnie i byle sprawnie.
"Bóg nie jest paskudnym dziadem siedzącym na chmurze, który nas nie lubi, więc rozdaje cierpienia i rozmaite przeciwności" - jeśli TA książka, te rozważania sprawią, że staniemy się o odrobinę lepsi, niż nim po nią sięgnęliśmy, to będzie wilki sukces Autora. Nie chcę dopisywać "zza grobu",  ale trudno po 28 marca uwolnić się od podobnej myśli. Jedno nie ulega wątpliwości: księdza Jana już TU nie ma! Jego rozważania natury teologicznej mogą nas... razić? A czego spodziewaliśmy się po księdzu?  Że tak sobie "przeskoczy" nad panem Bogiem? I wraca do mnie TO, co napisałem o ludziach wielkiej wiary. IM naprawdę jest łatwiej.
"Skąd się biorą choroby? Są wynikiem biologii i przypadku" - i rozpoczyna się rozmowa o Bogu, o nas, naszych wyborach i Jego decyzjach? Ta książka nie przestaje zadziwiać. Można nie chcieć słuchać o duchowości, wzniosłości duszy, drodze do Nieba - ale w takim razie, to co my chcemy od Autora? W tym samym czasie powstało wiele innych, ciekawych pogodnych, łatwych w odbiorze książek! No to odłóżmy ks. Jana Kaczkowskiego. Dla zrozumienia kim był Autor i... Jego choroba kluczowe może być zdanie (myśl), które wraca: "Wiecie, nowotwór pomógł mi uporządkować swoje życie - wyzwolił mnie z lęku, kompleksów. Już nikt mi nic nie może zrobić, Jestem zupełnie wolnym człowiekiem". Brzmi, jak... herezja? Cieszyć z własnego umierania?
Jakie trzeba odwagi, żeby dawać takie rady: "Gdybyście, kochani, przez lata tkwili w jakichś krzywych sytuacjach, toksycznych związkach [...] nie bój się być odważna i wyrzuć męża pijaka z doku. To jest obowiązek moralny chronienia własnego życia".  Ślubnego? Sakramentalnego współmałżonka? Skąd taka wyrozumiałość? Takie zdecydowanie? Dalej stoi tak: "Jeżeli ktoś tkwi w przyjacielskim, toksycznym związku, czuje się wykorzystany, to trzeba tę relację albo naprawić, albo zerwać". To wszystko odnajdziecie w rozdziale "Czasem trudno zrozumieć tę bliskość".
  • Można być mądrym, wykształconym, ale nie mieć sapientii, czyli połączenia wiedzy rzetelnej, uczciwej i życiowego doświadczenia, pewnej intuicji, inteligencji interpersonalnej.  
  • Często bardziej dbamy o układanie stosunków z ludźmi niż relacje z Panem bogiem. 
  • Jeśli chcemy być synami światłości, to musimy patrzeć na wnętrze, pilnować wewnętrznej harmonii.
  • Mówimy homo sapiens, człowiek myślący, niektórzy mówią ledwo sapiens - to można dwojako rozpatrywać: ledwo sapiens, bo ledwie sapiący, albo ledwo myślący. 
  • Strzeżmy się małych szwindli, one się nie opłacają.
  • Jak będziemy wielcy w małych sprawach, to nad wieloma nas postawią.
  • Korzystajmy z daru wolności, póki go mamy. 
  • Sprawiedliwie nie znaczy po równo.
  • Można być osobą niewykształconą, ale zaradną.
  • Warto przegrać na krótką metę, ale wygrać moralnie.
Wraca, bo musi sprawa Hospicjum w Pucku! "...skoro mnie zabraknie za jakiś czas, to już dziś bardzo was proszę, żebyście hospicjum w Pucku nie rozmienili na drobne, żeby każdy z was pilnował, by nie zostało rozkradzione, by nie doszło do korupcji [...]". Ksiądz Jan już docierał do kresu życia, a martwił się o dzieło swego życia! To chyba... strach? Że nepotyzm, że każda złotówka się zgadzała, że korupcja?! Zgroza!
"Zatem bądźmy kreatywni, nie łammy sobie sumień, na przykład po to, by zyskać stówkę, dwie. Nie warto robić ani małych, ani dużych przekrętów. Po prostu warto być uczciwym" -  to kolejna oczywista nauka ks. Jana? Ta książka jest jedną wielką mądrością. Tym bardziej, że napisał ja człowiek relatywnie młody. Jako belfer uczyłem rocznik księdza Jana Kaczkowskiego - 1977 r. To moi pierwsi wychowankowie byli starsi!...
  • Walcie o siebie, nie dajcie się wdeptać kryzysom beznadziejności, chwilowej ciemności, walczcie o czyste sumienie i nigdy nie myślcie, że Bóg jest przeciwko wam.  
  • Nie mam innego doświadczenia poza swoim, więc tylko nim mogę wam służyć.
  • Uświadomić sobie, że Chrystus jak Pan historii jest zawsze w moim czasie, wpisał moje życie w wielką historię zbawienia. 
  • Zostaliśmy stworzeni po coś.
  • Przekazywanie prawdy nie jest sztuką dla sztuki.
  • Śmierć, chociaż jest nieprzyjemnym procesem, jest tylko jakąś granicą. 
  • Raz wkręciwszy się w chorobie w kłamstwo, będziemy musieli się w nie wkręcać w nieskończoność. 
  • ...jeśli [...] przestaniecie walczyć o relacje z najbliższymi, to będzie coś najgorszego, co możecie w życiu zrobić. 
  • Każdy ma jakieś kompleksy, każdy by chciał zostać zauważony - to jest takie ludzkie, naturalne.
  • Nie ma zgody na nieczułość.
  • Nie ma zgody na pogardzanie kimkolwiek, bez względu na to, kim ten ktoś jest.
Tak, "Grunt pod nogami" zaskakuje mnie. Żeby moje zachwycenie nabrało odpowiedniej barwy, to muszę teraz dopowiedzieć (chyba należało to zrobić w pierwszym akapicie?), że nie czytałem wcześniej żadnej innej książki księdza Jana Kaczkowskiego. Znałem tylko medialnie Księdza, ale samego czytam po raz pierwszy. Imponuje mi to, jak ocenia Jerzego Owsiaka, jak cenił księdza Józef Tischnera, ile dla Niego znaczył bł. ks. Jerzy Popiełuszko. Ciepło wspomina zauroczenie (takiego użył określenia) właśnie ks. J. Tischnera. Opisuje spotkanie z pewną parafianką, która po mszy atakowała księdza-filozofa-Górala: "...pouczyła mnie: «To nie do końca tak było z ks. Tischnerem. On był Żydem». Nawet gdyby był, to co z tego? Na koniec dodała: «Niech ksiądz zrewiduje te swoje poglądy. Z Bogiem». Jeżeli ona wychodzi z Mszy Świętej i nie jest napełniona łaską, radością, to być może w niej nie uczestniczyła". Skalanie antysemityzmem pojawia się na kartach tej mądrej książki.
"Został nam dany jakiś czas, bardzo krótki w kontekście historii kosmosu, ale mamy go porządnie i godnie przeżyć" - bo ta cała książka jest jakby prośbą o dobre i godne życie? Wspaniałe są te fragmenty, w których Autor bierze w obronę pana Boga. Jak ks. Jan pisze o śmierci, o swoim hospicjum, roli Wszechmogącego! Potęga! Kościół rzymski powinien być pełen tylko takich kapłanów. W XVIII w. doskonale rozumiał to JCM Józef II, który rozwiązywał zakony kontemplacyjne, bo jak twierdził łachmaniarzy i darmozjadów nie będzie utrzymywał! Za to łożył na tych, którzy prowadzili szkoły, szpitale, ochronki dla dzieci! Trudno godzić się na pewne oczywistości: "Wasi najbliżsi na złość wam umierać nie będą. Musimy to przyjąć, że choroby się zdarzają. Musimy też wszystko otulić miłością". Siłą rzeczy "śmierć" wraca w rozważaniach księdza Jana często. Oswaja nas z nią: "Nie bójcie się śmierci. To może dziwnie zabrzmi, śmierć nie może być smutna i straszna. Ona jest oczywista jak życie,. Zaprzeczanie temu jest idiotyzmem".
Czy maj, to dobra pora, aby sięgać po taką książkę, jak "Grunt pod nogami"? A może przerwać te rozważania (bo czym innym jest to czytanie, kiedy pochylamy się nad każdym niemal słowem? to jednostronna rozmowa z Autorem?) i wrócić do nich jesienią, kiedy mgły i mrok, ogarnia nas i przenika (akurat słucham Dżemu - "Listu do Matki") nostalgia? Alboż mam gwarancję, że będę przed tym komputerem w listopadzie tego roku? Jaką? Czy nie warto zwolnić? "Drodzy państwo, gdyby moje zdrowie zależało od mojej woli, tobym ten telefon, który trzymam teraz w ręce, zjadł na waszych oczach. Już bym go zaczął chrupać" - spróbujmy? I z tej samej strony: "Możemy w nieskończoność budować nadzieję, tylko że ostatni okres bedzie tak krótki, iż mogą tego wszystkiego nie unieść". Jedna strona - a ja nie mogę jej opuścić - 63! To... to... mój rocznik: '63. 1963. Znów w gazecie znalazłem nekrolog. Umarł kolega Grzegorz B. Nie ma Go. Ostatnio widzieliśmy się bardzo, bardzo dawno: ja w PZU zgłaszałem fakt urodzenia swego Syna, on zgłaszał zgon swojej córki... Trudno mi unieść to wspomnienie.
"Ani wasze kryzysy, ani wasze choroby, ani moja choroba nie dają nam żadnych szczególnych praw - na przykład do wygłaszania arbitralnych sądów, nie zwalniają nas też z moralnych powinności" - często łapiemy się, że jednak moralizujemy. I to nie jest tylko przywilej sędziwych seniorów. Patrzymy z wyżyn wieku, nieomal z pogardą, na tych co za nami i mądrzymy się, stawiamy diagnozy, wydajemy wyroki!  Ksiądz Jan Kaczkowski żył ze swoją chorobą i powtarza to ona nauczyła Go wiele: "Ani ze mnie żaden wielki bohater, ani jakaś wielka ofiara. to, co się dzieje w mojej głowie, każe mi wykorzystać ten nowotwór, żeby cały czas machać łapami i mówić, co mi sumienie dyktuje w kontekście prawdy". Napiszę rzecz potworną: ksiądz Jan mylił się! ON był BOHATEREM! Swoim życiem, tym co robił potwierdził, że jest BOHATEREM! Żył dla innych! Wbrew swemu... Kościołowi? Szedł na przekór, w poprzek? Odważnie, moim zdaniem, postawił: "Był taki moment, kiedy Kościół (w wymiarze gdańskim), który kocham, jeździł po mnie jak walec". I to nie był BOHATER? To kto?... Do swego rzekomego nie-bohaterstwa powraca w kolejnych rozdziałach: "Bohaterami byli ci, którzy mężnie znosili tortury w łagrach, którzy nie wydali na gestapo tych, za których byli odpowiedzialni, czy ci, którzy mimo że ubecy ich męczyli w haniebny sposób, zachowali klasę. Ja jestem tylko chory".
  • Sprawiedliwi działają niejako automatycznie, dobro mają wpisane w serce.  
  • Granica między dobrymi i złymi wcale nie musi przebiegać między wierzącymi a niewierzącymi.
  • My, katolicy, mamy to szczęście, że nasze życie nie kończy się wraz ze śmiercią.
  • My, chorzy, od najbliższych wcale nie potrzebujemy głupiego pocieszactwa.
  • Kto nie zawalczył o relacje, ten drań.
  • Rzeczywiście trudno jest być przyzwoitym współcześnie.
  • Dajmy z siebie więcej, niż musimy.
  • Zdarza się nam pobłądzić.
  • Chroni nas w życiu też poczucie, że drugi człowiek nas kocha, że mu na nas zależy.
  • Włóżcie mnóstwo wysiłku w to, żeby się kochać, przytulać swoje dzieci, żeby z sobą rozmawiać.
  • Jeżeli będziemy mieli silny mięsień dobroci i bliskości, to choćby przyszła największa tragedia, nie rozpadniemy się na tysiące kawałków jak kryształ.
  • Chciałbym przeżyć moje życie na pełnej petardzie.
  • ...to, że nie zabijamy, nie kradniemy, że ja zachowuję celibat, to jeszcze żadna chwała.
  • Pan Bóg nie mógł przysiąc na kogoś większego, przysiągł na samego siebie.
  • Nie bójcie się ryczeć, bo płacz jest bardzo męski.
"Czym człowiek różni się od białka? Czasem zadaję sobie to pytanie" - Autor uwolnił nas od tych wątpliwości? Kilka linijek dalej znajdujemy odpowiedź. Prostą? Oczywistą? Sprawdźmy (sami siebie?): "To, co nas od reszty białek odróżnia, to sumienie. Wszyscy je mamy". I gryzie nas. Chyba, że w nas zdechło!... Rozwija tą myśl dwie kartki dalej: "Sumienie to najbardziej intymny głos w nas, który nam mówi, co jest dobre i co jest złe. Musimy go słuchać, nie możemy go oszukiwać".
Chciałbym wierzyć, że Kościół pełen jest księży typu śp. Jan Kaczkowski. Przez lata byłem pełen tej wiary. Do czasu... Tak, kiedy poznałem księdza-urzędnika, księdza-egzekutora, księdza-inkwizytora, księdza-nadmuchanego pychą mimo młodego wieku? Zobaczcie jakie nagromadzenie nieprzyjemności w jednym, krótkim spotkaniu, które przypominał rozmowę plebana z parobkiem! Podkreślam "mimo młodego wieku" owego... No właśnie czy mogę onego w ogóle nazwać kapłanem? To pierwsze sformułowanie nie jest przypadkowym: "urzędnik". Czy w ręce podobnego egzekutora trafiła TA książka? Tego wiedzieć nie mogę: "Może was zaskoczę: nie będę jakoś szczególnie walczył o wasze zbawienie. Moim podstawowym celem jest siebie zbawić, Jeśli przy okazji kogoś do Pana Boga przyciągnę, a może tylko nie odepchnę, to niech Stwórcy będzie chwała". Proszę zobaczyć, co się stało  trakcie czytania "Gruntu pod nogami"? Odsłaniam swoją prywatność. Muszę uważać? Kontrolować się? Żeby tego odsłaniania nie było zbyt wiele. W końcu to "Przeczytanie..." jest o książce ks. J. Kaczkowskiego. To jest skutek lektury naprawdę niezwykłej w swej mądrości.
  • Nie bójcie się! Odwagi! Życie w kontekście wieczności, bo przecież za chwilę staniemy po tamtej stronie. 
  • Nadziei trzeba się uchwycić jak kotwicy.
  • Nic mnie bardziej nie denerwuje niż stwierdzenie, że Adwent to radosny czas oczekiwania.
  • Czy wszystko, do jasnej ciasnej, w Kościele musi być radosne? 
  • ...to, co mówię, jest też wynikiem moich przemyśleń w obliczu trudnego doświadczenia.
  • Wierność i czuwanie nad własnym sumieniem, które może podlegać napięciom, to coś, nad czym musimy pracować.
  • Wszystko utrudnia to, że jesteśmy mistrzami świata w oszukiwaniu własnego sumienia.
  • Największym darem w Kościele jest wolność.
  • Pewność moralną wyrabiamy sobie w serduchu, w sumieniu.
  • Mistyki należy szukać w prozie dnia codziennego.
  • Mimo różnych przeciwności powinniśmy życzliwie żyć dla innych.
  • Bądźmy otwarci na wymianę.
  • Tak bardzo bym chciał się starzeć pogodnie, jeżeli to mi będzie w ogóle dane. 
  • ...jest odpychające, gdy spotykamy osobę zakonną, która zachowuje się jak stara, zgryźliwa ciotka.
  • Choroba nie zwalnia z pogody ducha.
  • Cieszmy się dzisiejszym dniem. Amen.
Boję się fanatyzmu! Bez względu na zabarwienie ideologiczne, rejon świata, kolor skóry, język. Często zaczyna się on w czterech ścianach naszych domów! Tak, wychodzi z naszych rodzin. Czy ci, którzy mienią się "bycia Polską!", jedyną prawą i sprawiedliwą czytali TE słowa: "...jeżeli ktoś jest zaangażowanym katolikiem, tak zaangażowanym, że aż zaniedbuje obowiązki rodzinne, związane z tym klasycznym powołaniem, to wolno mi sądzić, że to przynosi dobro. Spotykałem rodziny tak zaangażowane w neokatechumenat (albo i inne wspólnoty, które się ocierały o sekty), że brakowało im przestrzeni na miłość do dzieci"? Nie sądzę. Odważyłbym się postawić tezę, że wielu z tak mylących nie zna "Pisma Świętego". Ma je na półce, ale go nie zna, nie rozumie! W przeciwnym razie ne byłoby tyle jadu i zacietrzewienia!  "Gdybym ja  - czytamy dalej - człowiek odpowiedzialny za hospicjum, udawał mnicha, leżąc w kaplicy i się biczując, a moi chorzy byliby głodni, niezaopatrzeni sakramentalnie i wyli z bólu, to coś by było nie tak".
Czy chwilami nie łapiemy się na tym, że nasza... wewnętrzna (prywatna?) krytyka  Kościoła nie ociera się o ciężki grzech? Żyjemy z poczuciem jego ciężaru? Że pozwoliliśmy sobie na słowa nieomalże niegodne? No to zobaczmy, jak bardzo czytanie książki ks. J. Kaczkowskiego niesie z sobą ulgę! Nie jestem heretykiem! Nie jestem antyklerykałem! Skoro ksiądz napisał  t a k i e  zdania: "Często słyszymy, zwłaszcza od opasłych kaznodziejów (opasłych nie tylko w sensie fizycznym, ale też intelektualnie lekko przytłumionych): «złącz swe cierpienie z cierpieniem Chrystusa». Dostaję szału, gdy ksiądz, który wylewa się zza ambony, rzuca takie komunały, a za chwilę wsiada do wypasionego mercedesa"! "I TO jest w tej książce?!" - widzę marsowe oblicza pośród parafialnej owczarni. Tak, TO tu jest! To są słowa KSIĘDZA! Inne też tu znajdziemy: "Błędem jest patrzenie na Kościół jako na oblężoną twierdzę. Bo wiadomo, jaka jest optyka: wszyscy atakują, a my jesteśmy święci, nieskalani, jedyni prawomyślni. To nieprawda". Krytyczne, mądre, pouczające. Czy zmieniające opasłego kaznodzieja? Wątpię! Na to by trzeba było drugiego Lutra!...
  • Błąd polega na tym, że zła szukamy w innych, nie w sobie.
  • Zawsze, kiedy religię mylimy z ideologią, to ona przeradza się we własną karykaturę. 
  • Nie można być talibem, przeginać ani w jedną, ani w drugą stronę, popadać w skrajności - albo kogoś gloryfikować, albo potępiać.
  • Zapędzam się czasem i zachowuję jak idiota.
  • Nie ma nic gorszego niż łajdaczący się ksiądz.
  • Tak bardzo chciałbym do końca siebie rozdawać. [...] Dać sobą wytrzeć podłogę.
  • Jeśli naprawdę kochamy, to nie przegramy.
  • Człowiek jest w stanie przekroczyć siebie. Zadziwić swoją szlachetnością.
  • Można słabo zacząć, a dobrze skończyć.
  • Urodziny zawsze są okazją do podsumowań.
  • Chrześcijaństwo nie jest głupie.
  • Trzeba bezsprzecznie reagować na zło.
  • Nie po to dostaliśmy wolność, żeby nam szkodziła.
  • Władza rozumiana jako służba nie jest łatwa.
"NIE DAJMY SIĘ ZMALTRETOWAĆ KŁOPOTOM" - wielu z nas chciałoby na pewno pójść za tą radą zmarłego kapłana. Dotykają nas one, uderzają w nas, masakrują - da się TO dźwignąć wbrew wszystkiemu? Bez zmaltretowania? Gdybym miał okazję rozmowy z Autorem tego zdania, powiedziałbym: "Nie zgadzam się. Tak się nie da".
Jakiż trzeba było mieć (oryginalny) stosunek do siebie samego, dystans, aby móc o sobie i swoim Aniele Stróżu napisać: "Kiedy myślę o swoim Aniele Stróżu, to wydaje mi się, że on już chyba sobie wszystkie pióra wyrwał, jak patrzy na to, co wyrabiam".  Raz po raz przypomina nam o życiowej tolerancji: "Musimy się strzec, by nie siec drugiego człowieka nienawiścią, nawet tego, który obiektywnie źle postępuje". Uwielbiamy bawić się w prokuratora, sędziego i kata! Nie ma, co rozglądać się na boki! Do Pani/Pana teraz piszę! Tak, słowami księdza Jana Kaczkowskiego, ale takimi, które sam chętnie bym sformułował, pod którymi podpisuję się wszystkimi kończynami. Ten niezwykły dystans do siebie znajdujemy nieomal na każdej stornie "Gruntu pod nogami". Przykład: "Dzisiejszy dzień jest dla mnie bardzo refleksyjny, ponieważ akurat mam 38. urodziny. Proszę o nieskładanie kondolencji". Czyli pisał TO 19 lipca roku ubiegłego. 39. urodzin - nie będzie.
Znalazłem potwierdzenie tego, co pisałem wcześniej o odbiorze TEJ książki: "Chciałbym, żeby w tych moich rozmyśleniach pobrzmiewały także państwa pytania do samych siebie. Zapraszam do dyskusji wewnętrznej". I ja z tego zaproszenia ochoczo skorzystałem. Ani przez chwilę nie pomyślałem: "tani dydaktyzm", "prostacka ewangelizacja", "klerykalny bełkot". TEJ książki w takich kategoriach po prostu nie da się rozliczać! To byłoby nieuczciwe, ba! niegodne nas Czytelników, gdybyśmy pod tym kątem czytali ją i analizowali! Oto przesłanie na ciąg dalszy naszego życia (nie ostatnie): "...pilnujmy się, żeby nam nie odbiło. Ze mną na czele. Amen". Bo na nim skończę to "Przeczytanie...".
Nie, to nie koniec książki. Zostaje część druga i jej zawartość: "Rekolekcje z ks. Janem. Herod, Piłat, setnik i inni", "Droga Krzyżowa", "Spowiedź na krawędzi". Robię to specjalnie. Żeby KAŻDY zainteresowany sam dotarł do NICH. "Grunt pod nogami" - to książka naprawdę ważna. Można i trzeba z nią polemizować. inna sprawa czy mamy do tego prawo! Nawet to moralne, etyczne, wypływające z naszego sumienia? Czy wszystko przyjmować "na wiarę", z pobożną uległością? To już tylko od nas zależy. Nie sądzę jednak, aby ktokolwiek pozostał obojętny wobec tego, co NAM zostawił ksiądz Jan Kaczkowski (1977-2016). Czy nas zmieni?  Nie wiem. Jedno jest pewne: zaczniemy mnożyć pytania, może i buntować się. Ilu z nas podzieli los Autora i jakiś parszywiec glejak wielopostaciowy zaatakuje nasz mózg? Nawet nie chcę o tym myśleć. Ale póki TU jesteśmy obecni - nie obchodźmy dookoła książki/książek ks. Jana. Żadne zobowiązanie nie kazało mi siedzieć kilku godzin nad tekstem i pisaniem. Robię to w dniu wyjątkowym: Dniu Matki i święcie Bożego Ciała. Tych dni Autor nie dożył...

*      *     *

Na koniec cudowne, moim zdaniem, przesłanie śp. księdza Jana Kaczkowskiego:

"...PROSZĘ O UWAŻNE STĄPANIE W ŻYCIU, O UMIEJĘTNOŚĆ PRZEWIDYWANIA 
I ROZ-TROP-NOŚĆ, CZYLI CHODZENIE PO DOBRYCH TROPACH, 
O WEWNĘTRZNE ŚWIECENIE W DRODZE DO FINAŁU".

Brak komentarzy: