piątek, marca 18, 2016

Przeczytania... (124) Krzysztof Dubiński "Wojna Witkacego czyli kumboł w galifetach" (Wydawnictwo ISKRY)

Był niespokojnym duchem swoich czasów. Fakt. Ekscentrykiem. Fakt. Niezwykłą osobowością. Fakt. Jego wizje malarskie do dziś skupiają naszą uwagę. Fakt. Trudno wobec nich przejść bez emocji. Fakt. Stanisław Ignacy Witkiewicz - Witkacy (1885-1939). Fakt. Znaleźć podobną osobowość w polskiej kulturze? Nie da się. To też kolejny - fakt!
Był zjawiskiem swoich czasów. I tak pozostało do dziś. Tylko patrzeć, jak za trzy lata przypadnie osiemdziesiąta rocznica śmierci Witkacego, a ON wciąż wywołuje emocje. Pewnie, że nie u każdego. Nie zdziwię się jeśli w popularnym teleturnieju padnie pytanie "Pod jakim pseudonimem występował Stanisław Ignacy Witkiewicz?" zapadnie dręczą uczestnika pauza. Nie wierzmy, że każdy wie... że to oczywiste... Odzywa się smutne doświadczenie belfra: nic nie jest oczywiste! Ani, że II wojna światowa wybuchła 1 IX 1939 r., ani to kto stał na czele powstania kościuszkowskiego. Ostatnio w napomkniętym teleturnieju odpowiedź na pytanie "Kiedy rozegrana została bitwa pod Wiedniem? Można pomylić się o trzy lata" zapytany zaczął motać "17..." - tu stęknął, jęknął i dodał (bez rozpaczy z powodu swej niewiedzy): "Nie wiem". A z jakiej dynastii pochodzi panująca Elżbieta II? Pewnie, że... Tudorów! Nie, nie - to nie ja, to uczestnik. A wszystko to wiedza z zakresu dawnego programu szkoły podstawowej (klasy IV i VI). Dlatego nie ma żadnych oczywistości!
Po co taki długachny wstęp? Aby otworzyć książkę Krzysztofa Dubińskiego "Wojna Witkacego czyli kumboł w galifetach" Wydawnictwa Iskry. Swoją drogą ciekaw jestem, jak obecni "teczkowscy" zabraliby się za weryfikację po zaborach? Rozliczanie za przeszłość, wysługi zaborcom, służba w armiach wszelakiej maści dyskwalifikowałaby gro społeczeństwa. Wśród nich byłby Stanisław Ignacy, syn Stanisława i Marii z Pietrzkiewiczów małżonków sakramentalnych Witkiewiczów.
"Dziś miałem znowu atak manii samobójczej. W nocy spać nie mogę, a w dzień [...] staram się pracować, co wydaje mi się ohydną komedią i napawa tylko okropnym wstrętem do życia i dalszego ciągnięcia nie wiadomo po co tej strasznej egzystencji" - oto wstrząsający stan ducha wypisany w liście Witkacego po samobójstwie swej narzeczonej, Jadwigi Janczewskiej. Był rok 1914 r. Świat stał na krawędzi (jeszcze nie wojny), a ON zmagał się z depresją. Odbiorcą tego listu był sam Bronisław Malinowski. Planowali wspólną podróż. Miała być Nowa Gwinea. dotarli wspólnie do Australii. Wybuchła Wielka Wojna! Jak to krótko ujmuje Autor książki: "Wojna nieoczekiwanie stworzyła Witkiewiczowi nowy życiowy cel - natychmiastowy powrót do Europy". Stąd czytamy m. in.: "Tam dzieją się rzeczy prawdziwie wielkie, za które można życie oddać, a ja oglądam kwity australskie w towarzystwie Anglików i jestem bezsilny. Potworny nonsens tej sytuacji. Samobójstwo wydawało mi się czymś wstrętnym wobec tego. Postanowiłem wracać". Łatwiej było to napisać - trudniej zrealizować. Ta nagła egzaltacja nastrojów, to naturalny "stan rzeczy" w zachowaniach Witkacego przez kolejne lata? "Żadnej nadziei powrotu i spełnienia ostatniego czynu. Statek, którym jechać mogłem, wychodzi z Melbourne w środę". Wreszcie na pokładzie "Morei", 5 IX 1914 r., ruszył w rejs ku Europie.
"Straszne jest moje życie. Flirtuję z jakimiś obcymi babami. Nie poznaję siebie. Jestem zupełnie ogłupiały. [...] Staram się ogłupieć, aby wytrzymać tę podróż" - oto jeden z licznych śladów psychiki Stanisława Ignacego. Maluje, jak sam przyznaje flirtuje. Obrazki poznanych kobiet są różne: "Kobieta nieładna, a cudowna, głupia i pełna uroku (...)", innym razem zdobywa się na zaskakującą szczerość: "Uwiodłem portugalską kurwę z Brazylii, ale bez wielkiej przyjemności. Dwa trepangi, po czym odechciało mi się". Na początku października zachodzi z pokładu w porcie w Salonikach. 
Gdzie się udał? Warszawa? Kraków? Nie zapominajmy, to w 1914 r. były dwa obce światy! Tak, dwa różne zabory! Dwie walczące ze sobą strony! Jak pisał Leopold Staff "Brat zabija brata na rodzimej ziemi". Pojechał do Petersburga/Piotrogrodu.
Jak go tam przyjęto? Proszę zerknąć do książki. Wzmiankowane spotkanie z wujem Jałowieckim. Mieczysławem? Naprawdę warto sięgnąć po tegoż wspomnienia*. Pouczająca lekcja... pokory? Ale nie dla Witkacego, który buńczucznie ucina "Ja tłumaczyć się przed nikim nie będę". Tak, to pokłosie lutowej tragedii związanej z panną Jadwigą.  Decyduje się na... służbę w armii imperatora Mikołaja II? K. Dubiński zastanawia się kiedy dojrzała w nim ta decyzja. "Najwyraźniej - dopowiada sam - decyzje o wstąpieniu do rosyjskiego armii podjął dopiero podczas podróży na pokładzie «Morei»". Zwraca uwagę, że statkiem "...płynęli [...] wyłącznie przedstawiciele państw ententy,  [...] wszyscy najpewniej podzielali antyniemiecką orientację". 
Zapewniam, że dla wychowanych na "legendzie legionowej" nie będzie chyba miło czytać to, co wtedy Witkacy napisał, a skrupulatnie przytacza Autor książki: "Garstka strzelców, walcząca o kawałek Galicji razem z Niemcami, którzy spustoszyli w najokropniejszy sposób większą część Królestwa i pastwią się nad tutejszymi Polakami jak zwierza, jest rzeczą tragiczną i potworną. Honor żołnierski, który trzyma ich przy Austrii i każe walczyć razem z Niemcami, tak piny w innych warunkach, jest w tym wypadku czymś okropnym (...)". Nie powiem, aby mi piłsudczykowi było miło to czytać. Ciekaw jestem jak obecni "weryfikatorzy jedynie słusznej nad-prawdy historycznej" zweryfikowaliby Witkacego? "Wróg! Swołocz!" - już widzę te nabiegłego od obłędu krwią oczy... I piana idąca z pyska... "Witkacy! Sąd idzie!" - już sędzie Trybunału Nad-Narodowego drze się. Czy pluto by nań "zdrajca!"? To podobna ignorancja, jak wyciąganie.... dziadka z Wehrmachtu. Co musiał przeżywać ojciec, Stanisław Witkiewicz (1851-1915)? Jedna z cytowanych krewnych pisała po latach: "Chciał też na pewno zranić swą decyzją nastawionego antycarsko ojca, z którym był w konflikcie z wielu powodów. Ale mówiono też, że ogormny wpływ mieli wtedy na niego wujostwo Jałowieccy, a jeszcze większy - ich energiczniejsza córeczka Ada oraz jej mąż, Władysław Żukowski. To oni go do Lejb Gwardii wepchnęli, zapakowali, a w każdym razie, szalenie się do tego przyczynili!". Autor książki przypomina o związkach Stanisława-ojca z Józefem Piłsudskim i ideą Legionów. O swoich "werbunkowych staraniach" na bieżąco informował Bronia Malinowskiego.
Oderwijmy się od tekstu. Przestańmy widzieć tylko jednego Witkacego, a spójrzmy na ten okres, jako na dzieje polskiej inteligencji w czasie krwawej Wielkiej Wojny! Lata 1914-1918, to czas wyborów. Czas decyzji, który zaważył na losach wielu "lechickich braci", ba! odbije się na ich losach w czasie kolejne wojny! Nigdy w takich okolicznościach nie staję po stronie oceniaczy, tych którzy ferują wyroki. "Kto był lepszym Polakiem?" - to bezmyślnie postawione pytanie! Nie wolno nam pastwić się nad tamtym pokoleniem tak stawiając sprawy! Rozliczanie? A cóż to za głupota naszych czasów? Jesteśmy mądrzy o lata, jakie dzielą nas od 1914 r. My wiemy, co się stanie. Oni - wtedy - nie!
Amatorzy grzebania w teczkach będą usatysfakcjonowani, bo K. Dubiński publikuje faksymilia dokumentów świadczących o służbie Stanisława Ignacego Witkiewicza! Bardzo staranne  pozwalają nam (o ile jeszcze potrafimy po rosyjsku coś rozeznać?) dowiedzieć się szczegółów. Znamienna jest data przyjęcia do "Pawłowskiej szkoły jako junkra w stopniu szeregowca": 29 XI 1914 r. 84 lata wcześniej podchorążowie w Warszawie rzucili wyzwanie największemu despocie swoich czasów, Mikołajowi I! 
Jak sam dalej podaje Autor "wojny Witkacego...": "...Pawłowska Szkoła Wojskowa nie była już jednak elitarną kuźnią kadr oficerskich kształcącą świetnie wyszkolonych, wybitnych pawłonów". Nie będę zajmował się losem "topniejącej jak śnieg" ostatniego niby-Romanowa. Interesuje mnie, jak zwykle zresztą, tylko ON - człowiek. W tym przypadku nazywający się Stanisław I. Witkiewicz. Zresztą mógłby to być każdy inny Polak. "Za cara" walczyli też członkowie mojej wileńskiej rodziny (wielkopolskiej "za Kaisera"!). W Petersburgu/Piotrogrodzie mieszkali przecież Horodeccy! Kogo interesuje drobiazgowość szkolenia junkrów na pewno nie zawiedzie się. Może nawet (o ile zna melodię) zanucić "Marsz Pawłowskiej Szkoły Wojskowej". Dla nikogo nie powinna być zaskoczeniem służba Witkacego "pod carem", skoro zna jego fotografie ze znanym i reprodukowanym Autoportret wielokrotny w lustrach. 
O ile nie mamy, jak mniema, listów samego Witkacego, to K. Dubiński ochoczo sięga do korespondencji rodziny. I w niej znajdujemy "stan ducha" choćby z 1915 r.: "Spokojny, można by rzec  - radosny, trzymający się prosto, z wysoko podniesioną głową, otrząsnął się zupełnie z tego rozpaczliwego stanu apatii i inercji [...]. W mundurze wygląda bardzo dobrze; ani wielkie buciska, ani gruby płaszcz, ani szabla bynajmniej go nie krępują". Tak, rok mijał od dramatu w górach. 9 marca awansowano Witkiewicza do  rangi podoficera. Wcielono go do osławionego Pawłowskiego Pułku Lejbgwardii Jego Wysokości (Лейб-гвардии Павловский Его Величества полк), gdzie służyła głównie szlachta. Autor podaje nam stany procentowe. Witkiewicz herbu Nieczuja rzec można znalazł się w doborowym towarzystwie? "Dla Polaków - czytamy dalej - trafiających do służby w tym pułku część jego tradycji bojowych mogła być co najmniej kłopotliwa, jeśli nie wręcz trudna do akceptacji. W polskiej pamięci pułk zapisał bowiem wyjątkowo złą kartę". Tak, tłumił powstanie listopadowe!... Oto pokrętność losu i złośliwy chichot historii! Zrozum człowiecze "z zewnątrz" dzieje polskie? Nie da się! Chyba tylko po saganie wódki?... O pojawia się nam Jarosław Iwaszkiewicz? W jakim charakterze? Proszę zerknąć do książki.
Front. Wojna. Prawdziwa. Nie na mapach sztabowych. Nie podczas ćwiczeń. "Witkiewicz przybył do pułku 24 września 1915 r., gdy pułk po dużych stratach w operacji wileńskiej został zreorganizowany do pięciu kompanii. Objął od razu stanowisko dowódcy kompanii i swoją energią, znajomością rzemiosła wojskowego i miłością do żołnierzy sprzyjał odtworzeniu zdolności bojowej [...]" - to cytowany fragment opinii na temat praporszczyka Witkiewicza. Moja wileńska część serca rośnie, kiedy dowiaduję się, że pułk lejbgwardii stacjonował w bliskich mi miejscowościach Wilejki (Starej) i Mołodeczna! 
Czytając o losach pułku, jego zmaganiach z wrogiem, dezercjach warto zwrócić uwagę na... muzykę. "Jest dołączona płyta?" - ożywił się pan z brzegu? No, niestety brak takowej, a byłaby doskonałym dopełnieniem. Nic nie stoi na przeszkodzie, abyśmy włączyli sobie YT i posłuchali "Na sopkach Mandżurii" czy "Pożegnania Słowianki"**. Okaże się, że doskonale znamy te utwory. To też kolory epoki, która nie miała świadomości staczała się w otchłań zagłady.  
15 XII 1915 r. pułk Witkiewicza spotkał wielki honor! Император Всероссийский Никола́й II Алекса́ндрович: "Monarcha powoli objeżdżał oddziały, rozmawia z oficerami, żołnierzami, gorąco im dziękował [...]" - to zapis jednego z carskich generałów. K. Dubiński jest zdania, że "Odtwarzając ustawienie pułków,  batalionów i rot, można niemal precyzyjnie określić, w jakim miejscu młodszy oficer 4. roty 1. batalionu Pawłowskiego Pułku, praporszczyk Witkiewicz oczekiwał w Podowołoczyskach na carską wizytację". Dalej znajdziemy taką dygresję: "A w czternaście miesięcy później car musiał abdykować, bo rosyjską monarchię odesłały na złomowisko historii zbuntowane bataliony osobistej rezerwy strategicznej Mikołaja II". Co tam Mikołaj! Dalej mamy o syfilisie, balotażu i... Władysławie Andersie (taktoczno, takoż oficer JIW)!...
Nie ma walk? Są. A jakże. Oto, niestety nie Witkacego, opis z pola walki: "Co jakiś czas zaczynał się silny ogień z broni ręcznej i karabinów maszynowych, grzmiała artyleria, wybuchały szrapnele", a tak wyglądało pole bitwy pod Stochodem (tak, tej znanej ze szlaku bitewnego... Legionów Polskich!) w relacji jednego z naocznych świadków: "Silny odór rozkładających się trupów strzelców syberyjskich, którzy wiosną próbowali tutaj atakować, utrudniał pracę. Okropny zapach nie do zniesienia czuć było wszędzie". Czy sam Witkiewicz odczytywał przed swymi żołnierzami rozkaz: "Dzisiaj, w dzień św. Włodzimierza, otrzymaliście zadanie otwarcia ogniem i mieczem drogi do historycznego Kowla i oswobodzenia rdzennie rosyjskiej ziemi Wołynia od wrogiego najeźdźcy. Wasze proporce i sztandary będą z dumą spoglądać na wsze zwycięstwa". Patetyczność w całym calu! Ciekawe, jak czują się "dzieci i wnuki Wołynia" słysząc o "rdzennie rosyjskiej ziemi". Mamy rzadką okazję śledzić losy carskich armii. Krzysztof Dubiński naprawdę przyłożył się do tego, aby obraz pół bitewnych był pełny. I ciekawy. Jakaż to szkoda, że nie  mamy tu relacji głównego bohatera.
Obiegowa prawda głosiła: "W czasie ataku Witkiewicz został ciężko ranny odłamkiem pocisku, wystrzelonego prawdopodobnie przez artylerię II Brygady Legionów Polskich, broniącej brzeg rzeki"? Ale Krzysztof Dubiński szybko studzi nasze głowy? Tam, gdzie walczył młody Stanisław Ignacy nie było legunów! Sugestia jest bardziej dramatyczna, to sami Rosjanie ostrzelali własne okopy! Jest jeszcze jedno "ale": brak na liście rannych oficera Witkiewicza? Brak! Koniec końców jednak został ewakuowany do Petersburga/Piotrogrodu i znalazł się w "Lazarecie dla rannych założonym przez damy Lejbgwardii Pawłowskiego Pułku"? No właśnie, że nie. Autor biografii sugeruje, że pewnie pozostawał pod ambulatoryjną opieką tegoż szpitala. Ale mamy z tego okresu (16 VIII 1916 r.) niepokojące rozpoznanie lekarskie: "...wskutek kontuzji [...] cierpki, według ustalenia lekarza neuropatologa, na cyklofrenię - zmienność nastrojów o charakterze depresyjnym i pobudliwym, przy czym fazy depresji występują znacznie ostrzej". Kilka dni później (3 IX) napisano, co następuje: "...cierpi na objawy urazowej nerwicy, wskutek czego potrzebuje leczenia pozaszpitalnego hydroterapią, masażem i elektryzacją". A mimo tego za niespełna tydzień komisja wojskowa zakwalifikowała Witkiewicza do pierwszej kategorii zdrowia, co skazywało go na powrót do pułku! 12 IX  wystawiono rozkaz stawienia się w jednostce! Jedyne pocieszenie - nie wysłano go na front. Miał być świadkiem upadku caratu i rewolty w stolicy carów!
"Cały Petersburg z każdym miesiącem - czytamy opis K. Dubińskiego - coraz bardziej przypominał wielki obóz wojskowy. Kolejny rok wojny ciążył na Rosji coraz bardziej. Nastroje społeczne w stolicy pogarszały się z miesiąca na miesiąc". A, co Witkacy? Mamy na szczęście (nie po raz pierwszy cenny zapis) relację Leona Reynela na: "Ciekawa inteligencja Witkiewicza i błyskotliwy dowcip Żyznowskiego dodawały naszym pogawędkom nowego uroku. Zanosiło się na rewolucję, na tę upragnioną, odmładzając rewolucję, na którą Rosja czekała od dekabrystów***. Tajemnicza przyszłość w czerwonej masce na twarzy stawała przed całym światem".
Na oczach Stanisława Ignacego pierzchła dyscyplina wojskowa, bunt za buntem, upadek cara (-tu). "Jeśli rewolucja lutowa rodziła nowy polityczny wszechświat, to Witkacy znalazł się w punkcie, który zgodnie z teorią powstania wszechświata nazywa się Big Bang - Wielki Wybuch. Mógł ów wielki Wybuch obserwować od środka" - tak to widzi Autor biografii. Jakaż to szkoda, że pośrednie źródła zastępują nam, to co naprawdę myślał i rozumiał z tego Witkacy. Ale wreszcie odnajdujemy głos jego samego: "W ostatnich czasach wiele dał mi do myślenia widok [...] Rewolucji Rosyjskiej, od lutego 1917 do czerwca 1918. Obserwowałem to niebywałe zdarzenie zupełnie z bliska, będąc oficerem Pawłowskiego Płku Gwardii, który je rozpoczął". I on, który badział się  między swoim Pułkiem a Kawiarnią Polską? To wtedy rozlewa się talent Witkacego? Rysuje, maluje! Portrety, mapy gwiezdne!  Ale też budzi się poeta:

Powstańcie fabryki, już ognie na barykadzie,
Lenin przyjechał, jest w Piotrogrodzie.

Tak, to też Witkiewicz. Stanisław Ignacy, syn Stanisława! Z tego też okresu (17 VII 1917) pochodzi ciekawa opinia pułkownika Andrieja Potockiego na temat oficera Witkiewicza. Kończy się owa pochwała słowami: "Wszystko przedstawione powyżej daje powód, by uważać porucznika Witkiewicza za bardzo dobrego oficera bojowego". Ciekawych całości odsyłam do książki. Nie dowiemy się, jak de facto przywitał rewoltę bolszewicką! "Od Stasia miałam wiadomość z ostatnich dni stycznia. Zdrów, zarobił w tym roku 6000 rubli portretami i kompozycjami" - to z listu matki Stasia z 9 IV 1918 r. Okazuje się, że wiele ciekawych informacji zawdzięczamy listom  Karola Szymanowskiego. Spotkali się jeszcze wiosną 1917 r. w Kijowie. Śladem jest m. in. ten list: "Cieszę się strasznie, że Ci u nas było dobrze i żeś polubił moją rodzinę - pod tym względem masz zupełną wzajemność i  właśnie Matka moja kilkakrotnie mi wspominała, że dobrze by było, byś u nas na wsi mógł teraz odpocząć i nabrać sił". Całkiem poważnie myślał już wtedy o... zmianie munduru? Ciekawe jednak, że w zrewoltowanym Petersburgu/Piotrogrodzie nie wstąpił do Związku Wojskowych Polaków. Pozostał na uboczu? Po wojnie takie składał m. in. w treści wyjaśnienie w Ministerstwie Spraw Wojskowych: "Pojechałem do Kijowa, gdzie formowały się Wojska Polskie, ale nie byłem przyjęty, ponieważ wszystkie miejsca były obsadzone i był nadmiar oficerów. Wróciłem do Petersburga". Nie skusił się na to, co deklarował gen. Ł. Korniłow i nie pociągnął np. do I Korpusu Polskiego gen. J. Dowbora Muśnickiego? O! jest taki zapis autorstwa samego Witkacego na w temat: "Zdrowie moje było coraz gorsze i podałem się na komisję do Suworowskiego Szpitala. Tam z powodu artretyzmu, neurastenii i kataru płuc dostałem urlop 1/2 roczny i dlatego nie byłem posłany do Bobrujska". I tyle. Dziękować Opatrzności, że nie poszedł na stronę bolszewików!...
Krok po kroku (z pewnymi lukami, który nie można wypełnić) Krzysztof Dubiński prowadzi nas za Witkacym ku wolnej Polsce. Pięknie żegna się ze swoim Bohaterem, pisze m. in.: "Czuł się cywilem i chciał być cywilem. [...] Wyrwawszy się z otchłani wojny i rewolucji, bez wahania rzucił się w bezdenną głębię swoich twórczych pasji".
Krzysztof Dubiński książką "Wojna Witkacego czyli kumboł w galifetach", Wydawnictwa Iskry odsłonił nam zaiste lata życia Stanisława Ignacego, o których mieliśmy raczej mgliste pojęcie. A właściwie, to żadne? Książkę K. Dubińskiego stawiam obok biografii Jarosława Iwaszkiewicza oraz Mamerta Stankiewicza. Dlaczego? To wie każdy zainteresowany, niekoniecznie czytelnik Iskier. Choć to właśnie Iskry sprawiają (nie po raz pierwszy), że odpłynąłem do świata, który jest poza nami, ale który w wielu z nas tkwi (patrz moje wileńskie wtrącenie). Witkacy jako uczestnik Wielkiej Wojny? - bardzo zajmująca historia. Powinna być podsuwana przed nos każdego, kto próbuje dzielić i rozliczać i po raz kolejny udowadniać kto jest lepszym Polakiem. Ze swej strony mogę tylko podziękować za ten niezwykły spacer historyczny.

* M. Jałowiecki "Na skraju Imperium i inne wspomnienia", Spółdzielnia Wydawnicza Czytelnik, Warszawa 2011; wstrząsające opisy rewolucji w Rosji, ale i zaskakujące dotyczące Witkiewiczów oraz J. Piłsudskiego.
**  Кубански казачий хор daje nam taką lekcję, że ho ho - klękajcie narody! Serce każdego Rusa rośnie, duch prawosławia wzbija się w niebezpiecznych oparach  nacjonalizmu? 
*** Czyli od grudnia 1825 r., kiedy car Mikołaj I krwawo stłumił rewoltę tychże dekabrystów.

Brak komentarzy: