poniedziałek, marca 14, 2016

Przeczytania... (123) Dennis E. Showalter "Pancerz i krew. Bitwa pod Kurskiem" (Wydawnictwo CZARNE)

.
"Ocena i umieszczenie bitwy pod Kurskiem w szerszym kontekście wymaga rozważenia rozległego spektrum zagadnień. Przede wszystkim - statystyki. sowieci przypisali sobie zniszczenie prawie dwóch tysięcy ośmiuset niemieckich czołgów i dział bojowych. Niemieckie archiwa podają liczbę około dwustu pięćdziesięciu. Tylko dziesięć z nich stanowiły tygrysy. [...] Ponad pięćdziesiąt cztery tysiące Niemców odnotowano jako zabitych, rannych albo zaginionych. Rosyjskie straty przekroczyły w sumie trzysta dwadzieścia tysięcy" - statystyka jest okrutna. Te dane, w takiej formie podane, to skutek pracy Dennisa E. Showaltera, a jej owocem jest książka  "Pancerz i krew. Bitwa pod Kurskiem", Wydawnictwo Czarne, w tłumaczeniu Magdaleny Komorowskiej.
Dobrze się stało, że mamy pracę historyka amerykańskiego. Spojrzenie zza "wielkiej wody" jest zupełnie inne, niż znad Szprewy czy Wołgi. Inne emocje? Inny warsztat? Nawet chyba inna narracja - bez żadnych obciążeń, naleciałości czy nawet kompleksów. Pewnie chciałoby się po tej pracy sięgnąć do dorobku historyków radzieckich (sowieckich) i niemieckich (może nawet tych z czasów NRD/DDR?). wtedy dopiero mielibyśmy obraz nie budzący kontrowersji?
Na blisko trzystu stronach Dennis E. Showalter ukazuje nam genezę, przebieg i skutki największej bitwy pancernej, jaką kiedykolwiek stoczono. Głównymi bohaterami, jak mniemam (chyba, że źle odczytuję przesłanie książki) są generał Nikołaj Watutin i feldmarszałek Erich von Manstein (de facto Fritz Erich von Lewinski). Starcie podległych im żołnierzy na zawsze unieśmiertelniły nazwy: Kursk / Курск czy Prochorowka / Прохоровка.

"... nie należeliśmy już do siebie samych; pochłonął nas niepojęty i dziki żywioł walki. Wybuchy pocisków, odłamki,i kule zmiatały szeregi piechoty. [...] Pozostałości kompanii i batalionów stały się nieczułą masą prących naprzód desperatów" -  tak wspominał jeden z radzieckich/sowieckich uczestników walk. Zacierały się różnice między Rosjanami, Ukraińcami, Kozakami czy Uzbekami? O dywizja strzeleckich tak pisał Autor monografii: "Przez cały rok 1941 sowieckie dywizje strzeleckie rzadko osiągały przewidywany stan osobowy. W teorii i w praktyce uważano je za mało istotne - przebywały na linii frontu dopóty, dopóki nie została z nich sama kadra oficerska, po czym rozwiązywano je lub odtwarzano. Nasuwa się więc pytanie: oddziały uderzeniowe czy mięso armatnie?". Jak widać Dennis E. Showalter nie zaniedbał, aby przestawić nam walczące ze sobą strony. W miarę możliwości (chodzi o zakres tematyczny książki) kreśli wnikliwą charakterystykę Wehrmachtu. Wskazuje m. in. na jak kształtowany był kult armii, wartości którym rzekomo mieli służyć młodzi Niemcy. Ciekawe, moim zdaniem, jest sformułowanie Autora: "Podczas gdy Sowieci postrzegali wojnę jako naukę, Niemcy interpretowali ją jako sztukę". Proszę przeczytać, co dalej miał do napisania - gdybym chciał choć zarys tego tu przytoczyć równie dobrze ograniczyłbym ten zapis do jednego wątku. Proszę mi wierzyć rys jest bogaty. Jedno zdanie : "Sztab generalny [Wehrmachtu - przyp. KN] był zaczynem pchającym w górę korpus oficerski, a nie elitarnym towarzystwem wzajemnej adoracji".
Nie nam Polakom tłumaczyć, że jednym z niebezpiecznych mitów II wojny światowej są opowieści o "rycerskim Wehrmachcie". Przypisywanie zbrodni li tylko oddziałom Waffen-SS, to zakłamywanie przeszłości i pośrednio gloryfikacja armii niemieckiej w latach 1939-1945. Błąd leży po stronie tych, którzy po ustaniu działań wojennych nie uznali tej formacji za zbrodnicze ramię podbojów i terroru III Rzeszy! "Twardość czyniła z oportunizmem normę i cnotę - czytamy dalej u D. E. Showaltera. - Bezosobowość i odczłowieczenie szły ze sobą w parze. Usuwanie stojących na przeszkodzie cywilów lub niewygodnych podoficerów nie był jeszcze usankcjonowane prawnie ani rutynowe, lecz było możliwe, a pytać - zarówno z zewnątrz, jak i wewnątrz - padało coraz mniej. Kultura twardości funkcjonowała przede wszystkim wśród młodszych oficerów".
Trudno, żeby tu wykładał taktykę walki obu stron. Zrobił to za mnie (i to bardzo drobiazgowo) Autor monografii. Nie będę łgał, że wszystko co znalazłem na kratach "Pancerza i krwi....", to dla mnie oczywistości. Gdyby tak było faktycznie, to odłożyłbym ją po pierwszym rozdziale. A ta - nie było. Bo trzyma nas przy lekturze poznanie spojrzenie Amerykanina na przebieg bitwy na łuku kurskim (5 VII - 23 VIII 1943 r.). "[Generał Walther - przyp. KN] Model musiał puścić przodem czołgi, ponieważ brakowało mu już piechoty - czytamy o pierwszych dniach walk. - Nie była to jedyna trudność. Luftwaffe zaczynało brakować paliwa". Pole bitwy miało zaś wyglądać tak: "Strefy natarcia były tak wąskie, że czołgi nie miały właściwie żadnej możliwości manewru. Czołg za czołgiem szedł z dymem, gdy ciężkie pociski dalekiego zasięgu przebijały ich cienkie tylne pancerze i dachy wieżyczek. Załogi, które nie zginęły od razu, wyłaniały się z kłębów dymu i kurzu, aby znaleźć się w kilkunastokilometrowym pasie śmierci ostrzeliwanych przez działa przeciwpancerne i okopane T-34".
Nie bawiłem się w obliczanie ile miejsca zajmują wzmianki o Mansteinie, a ile o Watutinie. Zamieszczony "Indeks" nie pozostawia złudzeń: eks-Lewinskiego jest więcej. Sympatia? Podziw dla dokonań tego pierwszego? Podskórna fascynacja Wehrmachtem? Może daleko idące wnioski? to chyba nie wina Autora, ale w książce nie ma  ż a d n e j   fotografii  radzieckich/sowieckich dowódców, ba! zwykłego sołdata!  Jakby Красной Армии w ogóle nie było? O Mansteinie choćby taka ciekawostka: "Jak wielu niemieckich generałów Manstein był zawołanym koniarzem; po stronie  alianckiej dorównywał mu tylko George Patton". Myślałby kto, że walki toczono na Zachodzie? Ale widać Autor może nie orientował się, że po drugiej stronie też byli świetni koniarze, choćby w osobie gen. K. Rokossowskiego / К. К. Рокоссовскoго. "Relaksował się jazdą wierzchem godzinę dziennie - poznajemy dalsze szczegóły - czasem nawet dłużej, aż Hitler stracił cierpliwość, obawiając się się ataku partyzantów. W odpowiedzi na obawy Führera adiutanci Mansteina zorganizowali eskortę motocyklową. To jednak odebrało jeździe cały jej smak". Świetnie zarysowane są kontrowersje na linii feldmarszałek-Führer! Jakby na to nie patrzeć - pouczające  zderzenie dwóch indywidualności... Ale trzeba oddać sprawiedliwość Autorowi, bo przecież napisał: "PRZECIWNICY DORÓWNYWALI SOBIE POD WZGLĘDEM ODWAGI I DETERMINACJI". 
Nie wiem dlaczego po jakimś czasie Autor wraca do... okopania czołgów T-34, skoro już o tym wzmiankuje wcześniej. Powyżej cytuję stosowny fragment. Skąd ten pomysł? No i tu brakuje mi głosu właśnie samych Rosjan - cytatu z rozkazu, wypowiedzi, wspomnienia? Może D. E. Showalter nie miał do nich dostępu? Historiografia radziecka/sowiecka nie wzmiankuje o tym? Nie uwierzę w to. Mamy tylko komentarz samego Autora: "Podstawą rozumowania stojącego za tą ryzykowną decyzją Watutina były pierwsze meldunki o zdolności bojowej tygrysów i panter w otwartym polu. [...] Najlepszą możliwość obrony dawało defensywne wykorzystanie rezerw operacyjnych [...]". Jaka była reakcja samego marszałka G. Żukowa / Г. К. Жуковa? Autor monografii podaje enigmatycznie, że "zareagował gniewnie"? Decydujący wpływ na ostateczne decyzje miał... Nikita Chruszczow / Н. С. Хрущёв: "Choć był oficerem politycznym, to jednak pod Stalingradem zebrał wystarczająco dużo doświadczenia na pierwszej linii fortu, by docenić argumenty Watutina, a także jego walory osobiste i profesjonalizm w roli dowódcy frontowego". Podejrzewam, że dal wielu zaskakujący epizod tej bitwy. Po wydaniu stosownych rozkazów wysiłkiem saperów, żołnierzy i czołgistów okopano czołgi! 
Zaskoczenie atakujących Niemców było ogromne. "Wieżyczki stanowiły małe cele - poznajemy dalej szczegóły taktyki gen. Watutina. - a ich działa kaliber 76 mm stwarzały zagrożenie, którego nie dawało się zignorować". Oczywiście - do czasu: "Czołgi schowane w zasadzkach rzadko miały szansę na dłuższe przetrwanie, kiedy ich pozycja została już odkryta. Ich załogi były od początku martwe". Jakie były dalsze pozytywy takiego manewru? Odsyłam do książki D. E. Showaltera. Tym bardziej, że znajdziemy tam też ciekawe spostrzeżenia, jak pole walki obserwował (via Moskwa) towarzysz Stalin / Сталин. Gen. N. Watutin czuł ciężar odpowiedzialności. Niewiele jest cytatów jego samego. Ciekawa jest uwaga, jak T-34 miałyby zwalczać tygrys na krótkim dystansie, aby móc przebijać pancerze niemieckich czołgów: "Innymi słowy trzeba je zmusić do walki wręcz i dokonać abordażu". A przeciwnik: "Mocną stroną Mansteina była wojna manewrowa - masa zwielokrotniona przez szybkość".
Za jeden z trzech atutów Niemców Autor zaliczył Luftwaffe! Co z kontruderzeniem radzieckiego/sowieckiego lotnictwa? Jak Jak-i i inne maszyny broniły swoich wojsk lądowych? Wychodzi na to, że... niedostatecznie: "Większość dostępnych samolotów Frontu Woroneskiego - uświadamia nam to D. E. Showalter - została wysłana na południe przeciw niemieckiemu III Korpusowi Pancernemu, a pozostałe z dobrym skutkiem broniły sowieckich tyłów przed niemieckimi średnimi bombowcami"
Wychowani na... pewnym serialu TVP mamy mgliste wyobrażenie o skutkach trafienia w T-34. Mimo, że dawno wyrosłem z dziecięcej fascynacji losami polskich czołgistów, to scena, kiedy Lidka otwiera właz płonącego Rudego-102 wciąż mną wstrząsa? Mamy (rzadki!) opis radzieckiego/sowieckiego weterana, który był w ogniu walki i napisał wspomnienia ("Прохоровскоe сражениe"), z nich ten poruszający fragment: "Gdy pocisk przeciwpancerny przebija bok czołgu, paliwo albo olej silnikowy wlewa się do środka, a kaskada iskier opada na mundur, po czym wszystko staje w płomieniach. Niech Bóg broni, żeby ktokolwiek miał zobaczyć rannego, zwijającego się z bólu człowieka, który płonie żywcem, albo doświadczył tego sam"
Niemcy nie byli wolni od stresu, zmęczenia, zwątpienia. Nikt psychologicznie nie pracował nad dowartościowaniem żołnierzy, którzy znaleźli się w ogniu pancernego piekła. Jeden z niemieckich dowódców wspominał: "Nie mogłem sobie z tym poradzić. Było to dla mnie zbyt dużo. Bałem się, że wewnętrzne ciśnienie mnie rozerwie. [...] Nie chcę wymieniać tu wszystkich zabitych. [...] Jak bardzo się zestarzeliśmy"
Kiedy klęska Niemców stawała się faktem, A. Hitler upierał się przy swoich strategicznych pomysłach, a sojusznik Włochy (bardzo szczegółowo Autor traktuje ten wątek, który wplata w bieg kurskich zdarzeń?) odchodzi - feldmarszałek Erich von Manstein nakazał odwrót! Rozpoczęto metodyczny proceder niszczenia wszystkiego na swojej drodze! Taktyka spalonej ziemi, to oczywiście nie wymysł barbarzyńskich, niemieckich hord: "Nie było to już zwykłe podpalanie wsi i grabienie domów, ale systematyczne niszczenie tego - jak ujął to Manstein - co mogłoby zapewnić nieprzyjacielowi osłonę lub schronienie, tego, co w jakikolwiek sposób mogłoby wspomóc sowiecki wysiłek wojenny. [...] Zdewastowano setki kilometrów kwadratowych. To, co nie spłonęło, zostało wysadzone w powietrze".   
Bitwa pod Kurskiem / bitwa na Luku kurskim, to kolejny etap walki z najazdem hitlerowskim na Wschodzie. Książka  Dennisa E. Showaltera "Pancerz i krew. Bitwa pod Kurskiem", Wydawnictwa Czarne, wydane w doskonałej serii "Historia", to chwilami poruszająca opowieść o największej batalii pancernej wszech czasów. Można nie kochać Rosjan / Sowietów, ale negować ich wkład w walce o rozgromienie III Rzeszy, to kompletne nieporozumienie. Jest niebezpieczeństwo, że ostatnio prowadzona polityka podbojów przez W. Putina znowu bedzie rzucać cień na przeszłość. Jak? Kiedyś mieliśmy awersję, bo wtłaczano nam do mózgów "przyjaźń polsko-radziecką", dzisiaj sprzeciw wobec bandyckich posunięć Kremla (Czeczenia, Gruzja, Ukraina-Krym, Ukraina) może te z studzić zainteresowanie Wschodem? Błąd! Dlatego sięgajmy po książki, jak tę, którą zaproponowało nam Wydawnictwo Czarne.


*      *      *

Swoją drogą ciekaw jestem, co miłośnicy Skonfederowanych Stanów Ameryki (C.S.A) powiedzieliby na taką (w końcu amerykańską) analogię wysnutą przez Dennisa E. Showaltera: 

"...Erich von Manstein jednak nie był hazardzistą. Gdyby grywał w pokera, pamiętałby, być może, o  najważniejszych zasadach tej gry: trzeba wiedzieć, kiedy grać, a kiedy spasować; kiedy wyjść z gry, a kiedy z niej uciec. Podobnie jak generał Lee pod Gettysburgiem Manstein został przy stole o jedno rozdanie za długo". 

Brak komentarzy:

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.