sobota, stycznia 23, 2016

Przeczytania... (113) Arthur Conan Doyle "Przygody brygadiera Gerarda" (Wydawnictwo DAMIDOS)

"Drodzy przyjaciele, nie jest przyjemnie rozmawiać o rzeczach przerażających ani też myśleć o nich i  nie chcę , żebyście dziś w nocy mieli senne koszmary - ale nie mogę was prowadzić między bandę hiszpańskich zbójów, nie ukazując, jakimi byli ludźmi i jakiego rodzaju toczyli wtedy wojnę. Mogę wam tylko powiedzieć, że zrozumiałem, dlaczego koń monsieur Vidala stał samotnie w lesie i miałem tylko nadzieję, że komisarz zniósł swój straszny los z odwagą godną prawdziwego Francuza" - to drobny fragment z gawędy, jaką snuje bohater tytułowy  czytanej teraz książki. Pewnie niektórych zaskoczy autor: sir  Arthur Conan Doyle (1859-1930)? "To on nie napisał tylko Sherlocka Holmesa?" - zdziwi się pani w zielonym bereciku ze stokrotką. Nie, proszę panie. Leży przede mną powieść "Przygody brygadiera Gerarda / The Exploits of Brigadier Gerard", w tłumaczeniu Jana S. Zausa. Książkę posiadam dzięki uprzejmości Wydawnictwa Damidos. Zaskoczeniem może być również fakt, że szkocki pisarz, poddany brytyjskiej korony napisał powieść, której bohaterem został francuskich oficer czasów napoleońskich? Sir Arthur Conan Doyle dokłada kolejną cegiełkę do legendy napoleońskiej? To, przyznaję dla Polaka mało zrozumiałe! Bo choćby w rozdziale, z którego zaczerpnąłem pierwszy cytat, to raczej powinna być pochwała dla... bohaterskich hiszpańskich górali-partyzantów. Dla kogoś wyhodowanego na triumfie Somosierry, to zupełne zaskoczenie. 
Bardzo trudno pisać w "Przeczytaniach..." o powieściach. Ale skoro mam ją i czytam, i los jej bohatera mnie wciąga... Szkoda, że wiem, że włos mu z głowy spaść nie może.  Sir  Arthur Conan Doyle przyjął formę gawędy wiarusa o latach minionych. Coraz to rzadziej mamy okazję usiąść przy ognisku i usłyszeć opowieść bohatera? Może dlatego pielęgnuję pamięć o spotkaniu (latem 1971 r.) w Zakopanem z panem Stanisławem Marusarzem i nie zapomnę nigdy Jego łez, kiedy mówił o śmierci swojej siostry (Heleny Marusarzówny) i przyjaciela (Bronisława Czecha). Dziwne skojarzenia? Nie, wartość powieści, że... przywraca nam pamięć choćby o takich zdarzeniach.
"Przez dwadzieścia lat uczyliśmy Europę, jak walczyć, a gdy przyswoiła sobie tę lekcję, tylko termometr - nigdy bagnet - mógł pokonać Wielką Armię. Berlin, Neapol, Wiedeń, Madryt , Lizbona, Moskwa - tam wszędzie w stajniach stały nasze konie" - czyż takie zdania nie pchną nas ku poznaniu losów bohatera? Coraz rzadsza to okazja odwiedzić epokę napoleońską z powieścią w dłoni! Niemniej...
Bardzo trudno pisać w "Przeczytaniach..." o powieściach. Najprościej zacząć i skończyć podobne pisania krótkimi: "podobała się", "e! taka sobie", "kit!", "szkoda na nią czasu". Wprawdzie po  Sir  Arthura Conan Doyle'u spodziewalibyśmy się pochwały "hiszpańskich wyczynów" sir Arthura Wellesley'a, 1. księcia Wellingtona, to podobne zaskoczenie i rozczarowanie (?) powinno tylko wzmocnić chęć przejścia wojennej drogi (wysłuchania opowieści) pnącego się stopniach wojskowej kariery Etienne'a Gerarda. A jest co! Chwilami dech zapiera? Z wrażenia?... Czy jesteśmy zatem pozbawieni okazji spotkania sir Arthura Wellesley'a, 1. księcia Wellingtona? Uzbrajamy się w cierpliwość.
"...wszystkie marzenia zostały zniweczone bitwą pod Waterloo i chociaż moje nazwisko nie zapisało się na kartach historii, to jest wystarczająco dobrze znane tym wszystkim, którzy służyli ze mną pod Cesarzem, w tej wielkiej wojnie" - taka "fraza" sprawia, że bohater wchłania nas. Awanturnicza forma, ocierająca się swoją fabułą o...  płaszcz i szpadę (szablę) na pewno nam to tylko ułatwia. A o ile ktoś czuje epokę napoleońską, to właściwie czuje, że znalazł powieść skrojoną na "swoją miarę"? Jak Wam się podoba taki opis jednego z filaru antynapoleońskiej koalicji: "Chociaż stary buldog zza Kanału ciągle warczał, jednak nie miał dość odwagi, aby oddalać się zbytnio od swojej budy"? Jak takie "deklaracje" pod koniec XIX w. znosili "synowie Albionu"? Ciekawi mnie (jak bardzo), jaki był odbiór tej powieści w wiktoriańskiej Anglii.
Trzeba przyznać, że bardzo umiejętnie Autor wprowadza nas w chronologię opisywanych wydarzeń. Nie robi tego nachalnie! Nie wbija nam do oczu, że to rok taki, a taki... Jest bardziej subtelny. Podam dwa przykłady na określenie tego samego roku: 1. "Minionego roku, w październiku zginął pod Jeną, nie ukończywszy swojej misji"; 2. "Może doszły do niego słuchy o wziętych przez nas armatach pod Austerlitz, chociaż minęło już dwa lata od tej bitwy?".
Nie będę zdradzał fabuły każdego rozdziału/opowieści. Posłużyłbym się chętnie zaczerpniętymi stąd opisami (choćby postaci) do quizu historyczno-literackiego? Oto opis dwóch znaczących person tamtych czasów. Oto, jak opisuje je Gerard (Conan Doyle): "Tych dwóch mężczyzn stanowiło taki kontrast, że nie mogłem się oprzeć, aby nie błądzić wzrokiem od jednego do drugiego: przebiegły polityk w czerni  i duży, masywny huzar w błękitnym mundurze, z jedną ręką wspartą na biodrze, drugą na rękojeści szabli". Nie, nie zdradzam specjalnie kim owi są. Podpowiem, że jeden wywrze poważny, polityczny ślad na dziejach Europy. Biografie obu panów są w posiadaniu piszącego tut teraz. Żadna wskazówka? Sądzę, że "przebiegły polityk w czerni" już jest rozszyfrowany.  Druga zagadka bardziej wyrafinowana: "Niczego sobie bardziej nie życzyłem, jak tylko pobiec prosto do niego i chociaż niektórzy mówili, że w jego żyłach płynie żydowska krew, to był on najwspanialszym Żydem, o jakim słyszałem od czasów Jozuego"? O kim tak wspominał E. Gerard?
"Zawsze był dla nas bardzo uprzejmy, wiedział bowiem, skąd pochodzi jego potęga. My też wiedzieliśmy i pokazywaliśmy to naszym zachowaniem. Wszyscy byliśmy zgodni, że był najlepszym wodzem na świecie - no, rozumiecie ! - ale też nie zapominaliśmy, że dowodził najlepszymi ludźmi" - zachwyt nad Wodzem i samouwielbienie względem siebie? Tu chyba nie mamy wątpliwości kim był TEN, co był uprzejmym, najlepszym wodzem. Tak snuje swoje gadanie stary wiarus o Fontainebleau (jakże w 1814 r. smutnie zapisane w dziejach i Francji, i jej wyjątkowego Bohatera): "...tłumnie do niej zjeżdżali, tłocząc się wokół Napoleona niczym marionetki wokół swojego mistrza - każdy z nadzieją, że rzuci im w swej łaskawości jakiś ochłap". Nie ukrywam, że czytając powieść oprócz satysfakcji przeżycia pasjonującej przygody - szukam też takich cytatów. Tak, potem garściami wykorzystuję je, kiedy mówię o Cesarzu. Bardziej one przemawiają do wyobraźni słuchających, niż nie jedna monografia Napoleona! I znowu wraca do mnie, to co powiedział Eustachy Rylski (a ja po raz kolejny cytuję to zdanie na tym blogu!): "Na tym polega dramat historii i historyków - że wystarczy jedna dobrze napisana powieść i niewiele już mogą przekazać". Bo taka jest prawda!
Powieść Arthura Conana Doyle'a "Przygody brygadiera Gerarda" ma w sobie wszystko, co niesie z sobą tzw. powieść awanturnicza! Wartką akcję, krzyżujące się szable, szczyptę autentycznej historii. "Słyszałem, że gdy tylko zjawiliście się w wolnej Polsce, zaraz wszyscy stali się waszymi niewolnikami... niewolnikami tego małego arystokraty w szarym płaszczu i trójgraniastym kapeluszu" - pada z ust "pana na zamku Gloom". Podejrzewam, że czytając o okrucieństwach hiszpańskich partyzantów wróci do nas coraz to bardziej wypierana ze świadomości czytelniczej twórczość takich gigantów rodzimej lietartury, co S. Żeromski czy W. Gąsiorowski? O ile po poznaniu losów pułkownika E. Gerarda sięgniemy do polskich powieści, to będzie super-sukces czytelniczy! Swoją drogą ciekawi mnie, jak Hiszpanie czytając o rozważaniach nad ucieczką z pętów tytułowego bohatera powieści czytają o  swoich dzielnych obrońcach ojczymy, że to "górskie robactwo", a o "ludziach Covilha", że to po prostu "banda"?
"...tyle tylko osiągnąłem po tych wszystkich trudach, walce i staraniach. I teraz, jak jakaś biedna, zbłąkana owieczka zostanę odstawiony do stada" - o czym, z takim rozgoryczeniem, wspominał brygadier Gerard? Nie jest moim zadaniem zdradzać każdy zakamarek fabuły tej powieści. Naprawdę ta lektura podsuwa pomysły mnogich pytań "do fabuły"! Przeżywane peregrynacje głównego bohatera na pewno nie zanudzą nas. Coś, co fachowcy zwą "zwrotami akcji" pojawiają się w każdej gawędzie. Pewnie, że mnie zatrzymują owe historyczności, bez których dobrze skrojona powieść historyczna nie miałaby, co szukać w naszych rękach: "To prawda, że nigdy nie awansowałem wyżej niż na dowódcę brygady, ale wszyscy przecież wiedzą, że okazję wspięcia się na szczyt mieli tylko ci, których spotkało szczęście towarzyszenia Cesarzowi w jego wcześniejszych kampaniach. Z wyjątkiem Lasalle'a. Labau'a i Droueta nie pamiętam żadnych innych generałów, którzy nie zdobyliby już sławy przed kampanią egipską". To prawda? Nie sprawdzałem nigdy tego.
A kto tak beształ naszego dzielnego  bohatera: "Czy nie rozumiesz kretynie, że ta wiadomość zawierała fałszywe informacje i ze zamierzałem wprowadzić wroga w błąd, podczas gdy w rzeczywistości miałem zamiar realizować całkiem inny schemat działania?". 
Ciekawe gdzie i kiedy brygadier Gerard usłyszał pełne oburzenia i ironii: "Byliśmy potężnym, bogatym miastem, kiedy Francja była pustynią"?
Tropiciele poloniców w literaturze zachodniej (jakżeż zwykle dla naszej nacji nieżyczliwej i niesprawiedliwej!) chyba powinni być usatysfakcjonowani, kiedy odnajdą takie Polaków opisanie: "Widok był potworny, gdy Polacy rozprawiali się z nimi, niczym wygłodniałe wilki ze stadem tłustych baranów dlatego, że - jak wiecie - mieli osobiste porachunki z Kozakami. [...] Ci Polacy to groźni żołnierze, chociaż wydaje mi się, że nieco za ciężcy dla swoich koni. Żołnierze w żołnierza, wszyscy tak wielcy, jak kirasjerzy Kellermana". Prawa wojny? Arthur Conan Doyle chyba dobrze odrobił lekcję z topografii polskiej, kiedy wkłada w przekaz Gerarda takie oto porównanie: "...oświadczyłem mojemu ponuremu towarzyszowi niedoli, że czas już mówić o przekraczaniu Wisły, nawet jeżeli jest się jeszcze nad Renem". Podejrzewam, że nasza sympatia do Autora "Przygód brygadiera Gerarda" wzrasta wprost proporcjonalnie do każdej, nawet drobnej wzmianki. Nie zapominajmy, że książka powstała pod koniec XIX w. Jak podobne fragmenty musiały podziałać na nastroje rozrzuconych po Europie Polaków? Skoro sto dwadzieścia lat później cieszą oko polskiego Czytelnika (czytaj: mnie, piszącego to tu!).
Naprawdę czytając powieść sir Arthur Conan Doyle "Przygody brygadiera Gerarda" nie mogę wyjść z jego podziwu nad osobą Cesarza. Czy to tylko literacka kurtuazja, handlowe wyrachowanie podpowiadało mu takie zdania: "Pączki już pękają, ptaki śpiewają, moi przyjaciele. Możecie zająć się czymś lepszym niż wysłuchiwaniem w jasny, słoneczny dzień opowieści starego, połamanego żołnierza. A jednak, zachowajcie w pamięci to, co powiedziałem, a pączki jeszcze wiele razy rozwiną się, a ptaki zaśpiewają, zanim Francja ujrzy takiego władcę jak on, któremu z dumą służyliśmy". To nie koniec powieści, liryczne i trochę trącające apoteozą zwieńczenie gawęd brygadiera Gerarda. Znajdziecie jeszcze grozę walk w Hiszpanii (tak, po raz kolejny) i beznadzieję klęski w odwrocie spod spalonej Moskwy pamiętnego 1812 r.: "Krew i lód, lód i krew. Dzikie twarze z oszronionymi wąsami. Zsiniałe od mrozu ręce wyciągające się po chleb. A na wielkiej, białej równinie długa, czarna linia wlokących się postaci". I mamy krytyczne spojrzenia na Cesarza?... Wilno! Mińsk! Smoleńsk! Borodino! Moskwa! I Polacy, skoro pisze o podległych mu trzydziestu polskich lansjerach... Piękne jest zdanie (przyznajcie mi to): "Kiedy w końcu zatrzymaliśmy się w Warszawie, zostawiliśmy za sobą armaty, resztki podwodów i ponad połowę towarzyszy broni. Lecz nie zostawiliśmy tam honoru Etienne Gerarda". Odwrót Wielkiej Armii opisany jest z mrożącym dramatyzmem. I nie ukrywam dołączę go do tego, co już zwykłem czytać moim uczniom, kiedy omawiam ten dramat.
"Jeszcze nigdy nie było takiego oblężenia! Zwykle miasto pada, gdy zostaną zdobyte fortyfikacje, ale w tym wypadku prawdziwa bitwa zaczęła się dopiero wtedy, kiedy zajęliśmy forty. Każdy dom był fortecą, każda ulica polem bitwy [...]"  - miłośnicy epoki chyba domyślają się, jakie miasto na kontynencie tak zawzięcie brało się za bary z "napoleońskim najeźdźcą". To Saragossa! Mamy skojarzenia? Płótno J. Suchodolskiego, "Popioły" S. Żeromskiego lub filmowa adaptacja A. Wajdy! "...po zapaleniu hubki, przeniosłem płomień na długą, woskową świecę. Uniosłem ją wysoko i to, co ujrzałem [...] spotęgowało grozę na widok tego, co ukazało się w jej świetle" - specjalnie przerywam tu narrację dzielnego Francuza. Zerknijcie do książki. Nie czytajcie tego... dzieciom. Podobną scenę znajdziecie w filmie A. Wajdy. Szkoda, że tym razem nie spotykamy Polaków. Apetyt rośnie w miarę czytania? W końcu J. Chłopicki za ładne oczy nie został utrwalony dla potomności na jednej z płyt Łuku Triumfalnego w Paryżu - choć w bardzo "sfrancuziałej" formie jako: Klopicky!    
"Cały czas słychać było ryk bitwy - jakby wszystkie ziemskie rzeki zbiły się w jeden nurt, grzmiący i huczący w gigantycznym wodospadzie, nad którym unosił się welon dymu i wzbijał wysoko nad korony drzew" - a jakże, to Waterloo! O dawnych jeńcach-Francuzach, którzy wracali do swych szeregów i dalej bili się za uwielbianego Cesarza przeczytamy o: "Byli to ludzie groźni, weterani dwudziestu bitew, tęskniący za swoim dawnym fachem, z sercami przepełnionymi nienawiścią i chęcią zemsty. [...] Wściekle, wręcz fanatycznie wielbili Cesarza, niczym mamelucy swojego Proroka, gotowi paść na właśnie bagnety, gdyby ich krew mogła mu służyć". A po chwili wbija nas w żałość okrutną, bo nie mogliśmy być świadkami tego, co widział brygadier Gerard: "Gdybyście mogli widzieć tych dzikich, starych weteranów idących do bitwy, ich błędny wzrok, słyszeć ich okrzyki, to pewnie bylibyście zdziwieni, że ktoś mógł im stawić czoła". Trudno zgodzić się z opisem angielskich szeregów Wellingtona: "...Anglicy, nie mieli w sobie ani ducha walki ani duszy, a tylko stałą, niewzruszoną postawę wołów, z którą my daremnie walczyliśmy. [...]  Nasze nadzieje, nasze ideały, nasze marzenia - wszystko rozbijało się o ten potworny mur z wołowiny Starej Anglii". Zali sir Arthur tak bardzo pałał niechęcią ku nacji, z którą żył? Niech mnie ktoś doświeci i napisze: jak ówczesna krytyka oceniła literackie wysiłki pisarza. Imponująco opisuje Starą Gwardię! Czuje się, że jesteśmy  tam... niedaleko Brukseli... 18 czerwca 1815 r. I wierzcie mi znowu budzi się zniecierpliwienie i gniew? Jakby to mogło odmienić los pamiętnej (i tragicznej w skutkach) bitwy: "Gdzie jest Grouchy?". I ta złudna nadzieja, której ofiarą padnie sam poznawany na kartach powieści bohater? I w dramatycznym momencie spotkanie z... Polakiem? Polskim lekarzem w pruskim mundurze? Sir Arthur "czuł miętę" do naszych rodaków? Kolejne pytanie do naszego quizu? Czyją rozmowę podsłuchał brygadier Gerard? A słowa z ust tego tam padły takie: "Obiecałem Wellingtonowi, że będę tam z całą armią, nawet gdyby mnie przywiązano do mojego konia! Korpus Bülowa jest już w akcji i wesprze go każdy człowiek i armata Ziethena. Do przodu, Gneisenau, do przodu!". Opis pola bitwy, (jaki był w niej udział naszego bohatera?) może przygnieść waleczne serce: "...na widok, jaki ukazał się moim oczom, stanąłem jak wryty, niczym posąg jeźdźca. [...] na dwóch grzbietach, wlokły się zdziesiątkowane, okaleczone, skrajnie wyczerpane pułki, a między nimi leżała armia trupów i rannych. Na długości dwóch mil ziemia była nimi zasłana". Taki obraz na pewno zatrwożyłby serce cywila, ale starego wiarusa już mniej. Nasz bohater jest jednak świadkiem zdawało się czegoś nieprzewidywalnego i nieprawdopodobne: klęski Gwardii!...
Jestem zdania, że mimo upływu lat powieść sir Arthura Conan Doyle "Przygody brygadiera Gerarda" broni się dzielnie. Zaliczyłbym ją do gatunku gawędziarsko-historycznego. Świetnie, że   Wydawnictwo Damidos pomyślało o wykorzystaniu oryginalnych ilustracji. świetnie byłoby mieć w ręku wydanie reprintowe.  Zyskałyby zapewne na tym graficzne wizje W. B.  Wollena. Zresztą starczy wrzucić do przeglądarki to nazwisko i będziemy mieli przedsmak tego, co nas czeka trzymając w ręku powieść. Dobrze się stało, że Wydawnictwo Damidos przypomniało nam "Przygody brygadiera Gerarda" - powrót do epoki napoleońskiej via fabuła  sir Arthura Conan Doyle, to wspaniała propozycja na długie, zimowe wieczory.Tym bardziej, że fabuła potrafi nas zaskakiwać? Jak ostatnia przygoda brygadiera Gerarda. Jaka? A - nie powiem, nie napiszę. Z tej gawędy zaczerpnąłem zdanie, pod którym pewnie gro z nas ochoczo podpisałoby się:


"Drodzy przyjaciele, nie smućcie się, bo cóż może być piękniejszego od honorowego życia, od przyjaźni i miłości?".

Brak komentarzy:

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.