niedziela, stycznia 17, 2016
Przeczytania... (110) Thomas Merton "Siedmiopiętrowa góra" (Wydawnictwo ZYSK I S-KA)
"Zgodzę się nawet, że niektórzy ludzie mogą tam przebywać trzy lata albo i całe życie i są tak wewnętrznie zabezpieczeni, że nigdy nie poczują tchnienia otaczającej ich zgnilizny - tej subtelnej, wyraźnej woni rozkładu, która wszystko przenika i rzuca straszliwe oskarżenie powierzchownej młodzieńczości i wrzawie studenckiej wypełniającej te stare gmachy" - o jakiej zgniliźnie czytamy za Thomasem Mertonem? Kto lub co miałoby tak działać na innych? To wrażenie o Cambridge! Odnajdziemy je w "Siedmiopiętrowej górze", Wydawnictwa ZYSK I S-KA, w tłumaczeniu samej Marii Morstin-Górskiej. Jakżeż przejmująco, wspominając czas studiowania, pisał o swoich życiowych smutkach: "Oddali więc ziemi w Ealing szczupłe ciało mojego biednego wiktoriańskiego anioła, a z nim pogrzebali także i moje dzieciństwo". To niesamowite blaski książki, która jest zapisem życia równie niesamowitego człowieka, jakim stał się Thomas Merton.
Wobec podobnych książek człowiek staje, jak sztubak? Duchowny, myśliciel, filozof. Jak, nie będąc człowiekiem głębokiej wiary, ustosunkowywać się do tak ważnego pisania, jak "Siedmiopiętrowa góra". To jest ten gatunek książek, które... wytrącają z równowagi. ale nie swoją ironią, gniewem, fanatyzmem! Chodzi o wyhamowanie w szalonym biegu codzienności, zastanowieniu nad wartościami, którym hołdujemy, którym poddajemy się. Ile w nas próżności, próżniactwa, pieniactwa, wielbienia złotego cielca?... Czy bezgranicznie poddajemy się tokowi myślenia Autora? A to już sprawa indywidualna każdego z nas. Nie zapominajmy, że "Siedmiopiętrowa góra" powstała w 1948 r., kiedy Autor miał 33. lat. Zmarł będąc w wieku piszącego to tu, czyli mając 53. lata. Pierwsze wydanie tej książki w Polsce ukazało się w 1972, to które leży koło mnie jest bodaj trzecim.
Książka Thomasa Mertona jest swoistą drogą do Boga (ku Bogu). W końcu Autor przyszedł na świat w rodzinie nie-katolickie, w rodzinie obojętnej wobec religii. Pisząc o swoich szkolnych doświadczeniach: "Czy można się dziwić, że nie ma pokoju na świecie, gdy robi się wszystko w tym celu, aby zagwarantować młodzież wszystkich narodów wzrastanie bez żadnej moralnej i religijnej dyscypliny, bez cienia życia wewnętrznego i bez pobożności, miłość i wiara, które jedynie mogłyby stanąć na straży traktatów i układów zawieranych przez rządy?". Jak to odbieramy po blisko siedemdziesięciu latach? Przykre, jeśli ktoś po tym cytacie odrzuci książkę, jako... zakamuflowaną agitację klerykalną. Pisząc tylko o szkole, w której się znalazł, porusza świat straszny? Zapytajmy siebie "czy nie stykaliśmy się z podobnymi obrazkami?". Mam inne spojrzenie, bo od przeszło 30. lat jestem belfrem. Ale robią na mnie takie oświadczenia: "...zwierzęcość, twardość serca, intensywność egoizmu i brak sumienia, które w pewnej mierze istniały i w moim charakterze i które wszędzie mogłem znaleźć".
Dorastanie z Thomasem Mertonem jest bardzo cennym doświadczeniem. Pewnie, powiemy "takiego świata już nie ma!", "nie ma takiego wymiaru!", "to odległa przeszłość". Autor, to pokolenie moich dziadków (urodzonych między 1906, a 1915 rokiem). Nie mogę zbliżać ich biografii. Nie ukrywam, że wiele bym dał, aby podsunąć im "Siedmiopiętrową górę" i zapytać "jak TO odczytujecie?". Nie mam na to szansy.
Ale nim Th. Morton odnajdzie w sobie katolika, jak pisał o anglikanizmie: "Modlitwa ma tu swój urok w kontekście dobrego pożywienia, radosnych i słonecznych kościołów i zielonej wsi angielskiej. I rzeczywiście, oficjalny Kościół anglikański jest tym wszystkim. Jest to religia pewnej klasy, pewnego odłamu społeczeństwa - nawet całego narodu, tylko panującej mniejszości tego narodu". Mamy pewną wykładnię? Tak. Rzadką okazję, aby zerknąć na anglikanizm z perspektywy doświadczeń Autora "Siedmiopiętrowej góry" - rozumieć nawet, jako drogę poszukiwań, wyborów. Na ile to są naprawdę doświadczenia obserwacji 14-latka, powtórzone po latach tej intrygującej lektury? Dalsze pisanie właśnie o anglikanizmie mogłoby wypełnić całe to "Przeczytanie...". Chciałbym, ale nie mogę. Mielibyśmy czystą teologię wplecioną w politykę?
"Pewnego dnia byłem sam w całym domu z Atosem, Portosem, Aramisem i d'Artagnanem - Atos był moim faworytem, tym, którym się do pewnego stopnia identyfikowałem - gdy odezwał się telefon. Przez chwilę chciałem pozwolić mu dzwonić, nie ruszając się, w końcu jednak podniosłem słuchawkę" - dedykuję ten cytat obecnym nastolatkom. Proszę mi wierzyć ci, z którymi mam kontakt nie... podpisaliby się pod tym zapisem? Oni po prostu nie znają Atosa, Portosa, Aramisa i d'Artagnana! To nie żart!To nie jest już "pokolenie Aleksandra Dumasa"! Ta literatura, która ukształtowała wiele pokoleń - zostaje poza współczesnością! Z drugiej strony znalazłem "wspólny język" z Th. Mertonem! Jakie to cudowne - znaleźć w książce sprzed tylu lat jakieś wspólne ogniowo. Zagubienie się w książce i terkoczące telefony jeszcze na wielu z nas działa!... Wspólne doświadczenie.
"Przyjąłem twierdzenie Cogito ergo sum z mniejszymi zastrzeżeniami, niż można się było spodziewać, chociaż mogłem mieć na tyle zdrowego rozsądku, żeby zdać sobie sprawę, iż dowodzenie tego, co jest samo w sobie oczywiste, musi być z konieczności iluzją" - nauka Sokratesa jest też moją. Powtarzam swoim uczniom: to jest machina postępu. Czytamy o korzeniach religijności Th. Mertona. I chcąc nie chcąc... szukamy siebie. I chyba często jest możliwość znalezienia siebie lub naszego odbicia? Wczytajmy się w wspomnienie roku 1930, kiedy miał 15. lat. Egotyzm, do którego się przyznaje? Jakie to dojrzałe: "...wszystko zdawało się zachęcać mnie do odcięcia się od ludzi i pójścia własną drogą". Dalej przypomina: "...zacząłem pokazywać rogi i zwalczać upokorzenie ustępowania innym ludziom [...]. Postanowiłem sobie myśleć, co chciałem, i postępować tak, jak chciałem, nie licząc się z nikim". Ten bunt nastolatka!
"A kiedy minęło, poczułem się zupełnie ogołocony z wszystkiego, co mogło przeszkadzać popędowi mojej woli do kierowania się jedynie własnym upodobaniem. Wydawało mi się, że jestem wolny. I dopiero po kilku latach miałem się przekonać, w jak straszliwą uwikłałem się niewolę"- to ślad po śmierci ojca. I znowu rodzi się... filozofia? "Siedmiopiętrowa góra" stawia przed nami lustro, w którym przeglądamy się. To dość niebezpieczna lektura. W tym wypadku dla nas mężczyzn? Czemu? Nasz stosunek do naszych ojców!
To nie jest chwilami prosta lektura. Myślenie o Bogu, stawanie przy Bogu czy Matce Bożej (Boskiej) może odsunąć nas od "Siedmiopiętrowej góry"? Raczej nie. Czemu? Bo zaiste nie sięgnie nikt po nią, kogo podobne tematy drażnią, jest zupełnie obojętny, ba! zalicza się do wojujących ateistów? Tylko, że ci ostatni przede wszystkim powinni wczytać się, to co miał nam do przekazania Thomas Merton! Przejść obojętnie wobec takich myśli: "Ludzie zdają się myśleć, że tak liczne wojny są dowodem, iż żaden miłosierny Bóg nie istnieje. Ale przeciwnie, rozważcie, jak to się dzieje, że pomimo wieków grzechu, chciwości i rozpusty, okrucieństwa, nienawiści, zachłanności, przemocy i niesprawiedliwości, zrodzonych i wyhodowanych przez wolne wole ludzi, rasa ludzka może jednak powstawać na nowo i wciąż jeszcze produkować mężczyzn i kobiety, którzy przezwyciężają zło dobrem, nienawiść miłością, chciwość miłosierdziem, rozpustę i okrucieństwo świętością". Sam przepisując to jedno, długi zdanie kroczę w nie i zastanawiam się nad każdym jednym członem. Czy przez tą lekturę stanę się sam lepszy, wzbudzę w sobie lęk wobec Stwórcy? Nie wiem. Ale sam fakt, że z blisko pięciuset stron tej książki wybrałem TO zdanie, oznacza, że jednak stanęło na mej drodze i nie mogłem go ominąć i czytać dalej.
Pewnie z tego czytania znajdzie się również "materiał" na kolejne "Myśli wygrzebane...". Nawet jestem tego pewien. "Przeczytania..." nie pomieszczą całego Mertona! Zresztą nie mają takich ambicji. Założę się jednak, że ta książka może być światełkiem w tunelu. A jeśli pojmowanie pewnych pojęć stanie się nam bliższe i bardziej zrozumiałe, to czego jeszcze więcej chcieć od Thomasa Mertona. Pozostawił nam "Siedmiopiętrową górę" abyśmy zwątpili w siebie, zrozumieli, że codzienność nie jest tylko prostym oddychaniem bez idei, bez... Boga. Nie wiem czy ta mądra książka była w księgozbiorze kardynała K. Wojtyły, ale chwilami mam wrażenie, jakbym słuchał papieskiej homilii? Silna więź z Matką Boską: "Twoja miłość szła za mną, chociaż nie wiedziałem o tym i nie mogłem sobie z tego zdać sprawy. I to Twoja miłość, Pani moja, Twoje wstawiennictwo u Boga, rozściela morze pod moim statkiem, otwierając mi drogę do innego kraju".
Możeliwe, że przy takim "mini-wykładzie teologicznym" zaskoczeniem byłoby stwierdzenie: "Przypuszczam, że mój komunizm był równie mało dojrzały jak moja twarz - ta nieco skwaszona, zafrasowana angielska twarz z mojej paszportowej fotografii"? Wręcz pisze o sobie: "Stawałem się komunistą"? Faktycznie, kiedy czyta się co myślał o świecie materialistycznym, kapitalizmie - to można mieć wrażenie, że mamy przed sobą już nawet nie lewaka, ale wręcz bolszewika! Tak, padają "magiczne" nazwiska: Lenin! Stalin! I przyznaje się: "...miałem już zakodowany mit, że Rosja sowiecka sprzyja wszystkim artystom i jest jedynym miejscem, w którym prawdziwa sztuka może znaleźć azyl przed brzydotą burżuazyjnego świata". To nieomal klasyczny obraz młodego, zachodniego inteligenta lat 30-tych XX w. Więksi od nastolatka Mertona zachłysnęli się państwem robotników i chłopów, starczy przypomnieć choćby hymny pochwalne na jego temat wygłaszane prze G. B. Shawa. "Komunizm wydawał mi się do przyjęcia głównie dlatego, że nie umiałem logicznie pomyśleć, co doprowadziło do zatarcia granicy między rzeczywistością a złem, które komunizm usiłował zwalczyć, a także między trafnością diagnozy a przepisanym lekarstwem" - oto prawdziwe oblicze dorastania. Piszący to, jako nastolatek też sięgał po... Lenina, Stalina czy Marksa, choć z zupełnie innych pobudek. Chcąc kąsać bolszewię należało wiedzieć o co w niej do cholery chodzi!... Wczytajcie się, co myślał Th. Merton o Bezklasowym Społeczeństwie. Jak przebiegła myślowa, ideologiczna metamorfoza i dotarcie do "brata Ludwika"? Pozostawiam to tym, którzy oddadzą swój czas i serce "Siedmiopiętrowej górze".
Każda nieomal strona tej niezwykłej lektury jest odkrywaniem innego Thomasa Mertona? Odchodzenie od "czerwonego zachwytu", stosunek do wojny, ocena tego co działo się w Hiszpanii - zaskakująca retrospektywa. I w tym wszystkim student Columbii (Columbia University in the City of New York). Proszę zwrócić uwagę na fascynację (i obrzydzenie sobie) kinem lat 30-tych. To jest jednak odwaga (nawet jeśli przyznaje się to po latach) tak napisać o sobie: "...stałem się prawdziwym dzieckiem nowoczesnego świata, uwikłanym w błahe i bezcelowe troski o własną osobę, a prawie niezdolnym do rozważania czy zrozumienia czegokolwiek, co miałoby rzeczywiście jakieś znaczenie dla moich prawdziwych potrzeb".
Życiowe klęski, zwątpienia (jak sam stwierdzał dotarcie w ślepe uliczki) - stały się okazją do ocalenia Th. Mertona? Nie twierdzę, że poddaję się każdej myśli teologicznej jaką pozostawił na kartach tej książki. Może jeszcze nie jestem gotowy (dojrzały?), by pojąć, zrozumieć, przyjąć za swoje. O duszy napisał: "Dusza ludzka pozostawiona na swoim poziomie naturalnym jest potencjalnie jasnym kryształem znajdującym się w ciemności". Pisze o łasce Boga, darów Ducha Świętego: "Czym jest łaska? Jest to udzielające się nam własne życie Boga. A życiem Boga jest miłość. Deus caritas est. Przez łaskę stajemy się zdolni uczestniczenia w nieskończenie bezinteresownej miłości Tego, który jest tak czystym aktem, że nie potrzebuje niczego i przez to samo nie może oczywiście niczego wykorzystać dla samolubnych celów". Teologia w najczystszej postaci czy klerykalna demagogia?... Jeśli "Siedmiopiętrowa góra" sprawia, że stawiamy przed sobą takie pytania, to chyba dobrze, to znaczy, że nie jest nam obojętne to, co czytamy. Ale, co krok jest też odwaga Autora, który nie ukrywa: "...chociaż podziwiałem k u l t u r ę katolicką, zawsze obawiałem się katolickiego Kościoła". I to pisze Człowiek tegoż Kościoła!... Jest coś niezwykłego, kiedy pisze o "rehabilitacji Boga w swoim umyśle"! I po chwili dodaje (a my zaczynamy skupiać uwagę!): "Jestem pewien, że dużo ludzi jest - a przynajmniej nazywa się - «ateistami», bo odpychają i obrażają ich określenia Boga obleczone w fałszywe i metaforyczne zwroty, których nie mogą zrozumieć ani sobie wytłumaczyć". I jeszcze jedna myśl o duszy i łasce: "Niewątpliwie jedna z przyczyn, dla której dusze nie otrzymują łaski, leży w tym, że one tak zatwardziły swoją wolę chciwością, okrucieństwem i egoizmem, iż odrzucenie tej łaski jeszcze by się bardziej zmieniło w kamień...". I tu postawię kropkę.
"Dostrzegłem [...] świat, w którym wszyscy twierdzili, że nienawidzą wojny, a w którym byliśmy wszyscy gnani ku wojnie z rozpędem, stającym się już tak zawrotnym, że czułem go nawet w żołądku" - tak, to reakcja na zajęcie przez A. Hitlera Czechosłowacji. Uświadamia nam, że jednostka naprawdę jest pyłem na drodze przemarszu wielkich armii: "Nie znaczyłem nic na tym świecie poza tym, że prawdopodobnie stanę się wkrótce numerem na liście powołanych do wojska". Doczytajcie, co napisał o tzw. nieśmiertelnikach. Oto istota wojennej zawieruchy?...
Czy starczy jednego kazania, jednego księdza, aby znaleźć drogę do Boga? Doskonale ujmuje swoje nawrócenie Th. Merton, pisząc m. in.: "Gdyby ludzie lepiej oceniali, co to znaczy nawrócić się z zachwaszczonego, dzikiego pogaństwa, z duchowego poziomu ludożercy lub dawnego Rzymianina do żywej wiary i do Kościoła, nie myśleliby o katechizmie jako o czymś, co jest pospolite i małej wagi".
Do książki (Jego tok myślenia?) Thomasa Merton "Siedmiopiętrowa góra" - trzeba cierpliwości. Nawet napisałbym: kilku "podejść". Odkładajmy ją, kłóćmy się z nią, ale wracajmy i strona za stroną stąpajmy za jej Autorem. Nie przesadzę pisząc, że może stać się przewodnikiem, stróżem, pasterzem! Jeśli nas nie uduchowi, to chociaż sprawi (sprawia), że z uwagą pokonamy rozdział za rozdziałem... Być głuchym na akt ponownego chrztu Th. Mertona? To już lepiej wcale nie zabierać się do lektury! Chrzest pojmowany nie tylko jako oczyszczenie, ale jako... egzorcyzm? "Jakie góry spadały z moich ramion! Jakież łuski czarnej nocy oderwały się od mojego intelektu, aby wpuścić wewnętrzne widzenie Boga i Jego prawdy! [...] Nie wiedziałem wychodzących złych duchów, ale musiało ich być więcej niż siedem. Nie mogłem ich nigdy policzyć".
Stawiając na półce regału "Siedmiopiętrową górę" warto nie zapomnieć z całego tego czytania takiej myśli Thomasa Mertona:
Książka Thomasa Mertona jest swoistą drogą do Boga (ku Bogu). W końcu Autor przyszedł na świat w rodzinie nie-katolickie, w rodzinie obojętnej wobec religii. Pisząc o swoich szkolnych doświadczeniach: "Czy można się dziwić, że nie ma pokoju na świecie, gdy robi się wszystko w tym celu, aby zagwarantować młodzież wszystkich narodów wzrastanie bez żadnej moralnej i religijnej dyscypliny, bez cienia życia wewnętrznego i bez pobożności, miłość i wiara, które jedynie mogłyby stanąć na straży traktatów i układów zawieranych przez rządy?". Jak to odbieramy po blisko siedemdziesięciu latach? Przykre, jeśli ktoś po tym cytacie odrzuci książkę, jako... zakamuflowaną agitację klerykalną. Pisząc tylko o szkole, w której się znalazł, porusza świat straszny? Zapytajmy siebie "czy nie stykaliśmy się z podobnymi obrazkami?". Mam inne spojrzenie, bo od przeszło 30. lat jestem belfrem. Ale robią na mnie takie oświadczenia: "...zwierzęcość, twardość serca, intensywność egoizmu i brak sumienia, które w pewnej mierze istniały i w moim charakterze i które wszędzie mogłem znaleźć".
Dorastanie z Thomasem Mertonem jest bardzo cennym doświadczeniem. Pewnie, powiemy "takiego świata już nie ma!", "nie ma takiego wymiaru!", "to odległa przeszłość". Autor, to pokolenie moich dziadków (urodzonych między 1906, a 1915 rokiem). Nie mogę zbliżać ich biografii. Nie ukrywam, że wiele bym dał, aby podsunąć im "Siedmiopiętrową górę" i zapytać "jak TO odczytujecie?". Nie mam na to szansy.
Ale nim Th. Morton odnajdzie w sobie katolika, jak pisał o anglikanizmie: "Modlitwa ma tu swój urok w kontekście dobrego pożywienia, radosnych i słonecznych kościołów i zielonej wsi angielskiej. I rzeczywiście, oficjalny Kościół anglikański jest tym wszystkim. Jest to religia pewnej klasy, pewnego odłamu społeczeństwa - nawet całego narodu, tylko panującej mniejszości tego narodu". Mamy pewną wykładnię? Tak. Rzadką okazję, aby zerknąć na anglikanizm z perspektywy doświadczeń Autora "Siedmiopiętrowej góry" - rozumieć nawet, jako drogę poszukiwań, wyborów. Na ile to są naprawdę doświadczenia obserwacji 14-latka, powtórzone po latach tej intrygującej lektury? Dalsze pisanie właśnie o anglikanizmie mogłoby wypełnić całe to "Przeczytanie...". Chciałbym, ale nie mogę. Mielibyśmy czystą teologię wplecioną w politykę?
"Pewnego dnia byłem sam w całym domu z Atosem, Portosem, Aramisem i d'Artagnanem - Atos był moim faworytem, tym, którym się do pewnego stopnia identyfikowałem - gdy odezwał się telefon. Przez chwilę chciałem pozwolić mu dzwonić, nie ruszając się, w końcu jednak podniosłem słuchawkę" - dedykuję ten cytat obecnym nastolatkom. Proszę mi wierzyć ci, z którymi mam kontakt nie... podpisaliby się pod tym zapisem? Oni po prostu nie znają Atosa, Portosa, Aramisa i d'Artagnana! To nie żart!To nie jest już "pokolenie Aleksandra Dumasa"! Ta literatura, która ukształtowała wiele pokoleń - zostaje poza współczesnością! Z drugiej strony znalazłem "wspólny język" z Th. Mertonem! Jakie to cudowne - znaleźć w książce sprzed tylu lat jakieś wspólne ogniowo. Zagubienie się w książce i terkoczące telefony jeszcze na wielu z nas działa!... Wspólne doświadczenie.
"Przyjąłem twierdzenie Cogito ergo sum z mniejszymi zastrzeżeniami, niż można się było spodziewać, chociaż mogłem mieć na tyle zdrowego rozsądku, żeby zdać sobie sprawę, iż dowodzenie tego, co jest samo w sobie oczywiste, musi być z konieczności iluzją" - nauka Sokratesa jest też moją. Powtarzam swoim uczniom: to jest machina postępu. Czytamy o korzeniach religijności Th. Mertona. I chcąc nie chcąc... szukamy siebie. I chyba często jest możliwość znalezienia siebie lub naszego odbicia? Wczytajmy się w wspomnienie roku 1930, kiedy miał 15. lat. Egotyzm, do którego się przyznaje? Jakie to dojrzałe: "...wszystko zdawało się zachęcać mnie do odcięcia się od ludzi i pójścia własną drogą". Dalej przypomina: "...zacząłem pokazywać rogi i zwalczać upokorzenie ustępowania innym ludziom [...]. Postanowiłem sobie myśleć, co chciałem, i postępować tak, jak chciałem, nie licząc się z nikim". Ten bunt nastolatka!
"A kiedy minęło, poczułem się zupełnie ogołocony z wszystkiego, co mogło przeszkadzać popędowi mojej woli do kierowania się jedynie własnym upodobaniem. Wydawało mi się, że jestem wolny. I dopiero po kilku latach miałem się przekonać, w jak straszliwą uwikłałem się niewolę"- to ślad po śmierci ojca. I znowu rodzi się... filozofia? "Siedmiopiętrowa góra" stawia przed nami lustro, w którym przeglądamy się. To dość niebezpieczna lektura. W tym wypadku dla nas mężczyzn? Czemu? Nasz stosunek do naszych ojców!
To nie jest chwilami prosta lektura. Myślenie o Bogu, stawanie przy Bogu czy Matce Bożej (Boskiej) może odsunąć nas od "Siedmiopiętrowej góry"? Raczej nie. Czemu? Bo zaiste nie sięgnie nikt po nią, kogo podobne tematy drażnią, jest zupełnie obojętny, ba! zalicza się do wojujących ateistów? Tylko, że ci ostatni przede wszystkim powinni wczytać się, to co miał nam do przekazania Thomas Merton! Przejść obojętnie wobec takich myśli: "Ludzie zdają się myśleć, że tak liczne wojny są dowodem, iż żaden miłosierny Bóg nie istnieje. Ale przeciwnie, rozważcie, jak to się dzieje, że pomimo wieków grzechu, chciwości i rozpusty, okrucieństwa, nienawiści, zachłanności, przemocy i niesprawiedliwości, zrodzonych i wyhodowanych przez wolne wole ludzi, rasa ludzka może jednak powstawać na nowo i wciąż jeszcze produkować mężczyzn i kobiety, którzy przezwyciężają zło dobrem, nienawiść miłością, chciwość miłosierdziem, rozpustę i okrucieństwo świętością". Sam przepisując to jedno, długi zdanie kroczę w nie i zastanawiam się nad każdym jednym członem. Czy przez tą lekturę stanę się sam lepszy, wzbudzę w sobie lęk wobec Stwórcy? Nie wiem. Ale sam fakt, że z blisko pięciuset stron tej książki wybrałem TO zdanie, oznacza, że jednak stanęło na mej drodze i nie mogłem go ominąć i czytać dalej.
Pewnie z tego czytania znajdzie się również "materiał" na kolejne "Myśli wygrzebane...". Nawet jestem tego pewien. "Przeczytania..." nie pomieszczą całego Mertona! Zresztą nie mają takich ambicji. Założę się jednak, że ta książka może być światełkiem w tunelu. A jeśli pojmowanie pewnych pojęć stanie się nam bliższe i bardziej zrozumiałe, to czego jeszcze więcej chcieć od Thomasa Mertona. Pozostawił nam "Siedmiopiętrową górę" abyśmy zwątpili w siebie, zrozumieli, że codzienność nie jest tylko prostym oddychaniem bez idei, bez... Boga. Nie wiem czy ta mądra książka była w księgozbiorze kardynała K. Wojtyły, ale chwilami mam wrażenie, jakbym słuchał papieskiej homilii? Silna więź z Matką Boską: "Twoja miłość szła za mną, chociaż nie wiedziałem o tym i nie mogłem sobie z tego zdać sprawy. I to Twoja miłość, Pani moja, Twoje wstawiennictwo u Boga, rozściela morze pod moim statkiem, otwierając mi drogę do innego kraju".
Możeliwe, że przy takim "mini-wykładzie teologicznym" zaskoczeniem byłoby stwierdzenie: "Przypuszczam, że mój komunizm był równie mało dojrzały jak moja twarz - ta nieco skwaszona, zafrasowana angielska twarz z mojej paszportowej fotografii"? Wręcz pisze o sobie: "Stawałem się komunistą"? Faktycznie, kiedy czyta się co myślał o świecie materialistycznym, kapitalizmie - to można mieć wrażenie, że mamy przed sobą już nawet nie lewaka, ale wręcz bolszewika! Tak, padają "magiczne" nazwiska: Lenin! Stalin! I przyznaje się: "...miałem już zakodowany mit, że Rosja sowiecka sprzyja wszystkim artystom i jest jedynym miejscem, w którym prawdziwa sztuka może znaleźć azyl przed brzydotą burżuazyjnego świata". To nieomal klasyczny obraz młodego, zachodniego inteligenta lat 30-tych XX w. Więksi od nastolatka Mertona zachłysnęli się państwem robotników i chłopów, starczy przypomnieć choćby hymny pochwalne na jego temat wygłaszane prze G. B. Shawa. "Komunizm wydawał mi się do przyjęcia głównie dlatego, że nie umiałem logicznie pomyśleć, co doprowadziło do zatarcia granicy między rzeczywistością a złem, które komunizm usiłował zwalczyć, a także między trafnością diagnozy a przepisanym lekarstwem" - oto prawdziwe oblicze dorastania. Piszący to, jako nastolatek też sięgał po... Lenina, Stalina czy Marksa, choć z zupełnie innych pobudek. Chcąc kąsać bolszewię należało wiedzieć o co w niej do cholery chodzi!... Wczytajcie się, co myślał Th. Merton o Bezklasowym Społeczeństwie. Jak przebiegła myślowa, ideologiczna metamorfoza i dotarcie do "brata Ludwika"? Pozostawiam to tym, którzy oddadzą swój czas i serce "Siedmiopiętrowej górze".
Każda nieomal strona tej niezwykłej lektury jest odkrywaniem innego Thomasa Mertona? Odchodzenie od "czerwonego zachwytu", stosunek do wojny, ocena tego co działo się w Hiszpanii - zaskakująca retrospektywa. I w tym wszystkim student Columbii (Columbia University in the City of New York). Proszę zwrócić uwagę na fascynację (i obrzydzenie sobie) kinem lat 30-tych. To jest jednak odwaga (nawet jeśli przyznaje się to po latach) tak napisać o sobie: "...stałem się prawdziwym dzieckiem nowoczesnego świata, uwikłanym w błahe i bezcelowe troski o własną osobę, a prawie niezdolnym do rozważania czy zrozumienia czegokolwiek, co miałoby rzeczywiście jakieś znaczenie dla moich prawdziwych potrzeb".
Życiowe klęski, zwątpienia (jak sam stwierdzał dotarcie w ślepe uliczki) - stały się okazją do ocalenia Th. Mertona? Nie twierdzę, że poddaję się każdej myśli teologicznej jaką pozostawił na kartach tej książki. Może jeszcze nie jestem gotowy (dojrzały?), by pojąć, zrozumieć, przyjąć za swoje. O duszy napisał: "Dusza ludzka pozostawiona na swoim poziomie naturalnym jest potencjalnie jasnym kryształem znajdującym się w ciemności". Pisze o łasce Boga, darów Ducha Świętego: "Czym jest łaska? Jest to udzielające się nam własne życie Boga. A życiem Boga jest miłość. Deus caritas est. Przez łaskę stajemy się zdolni uczestniczenia w nieskończenie bezinteresownej miłości Tego, który jest tak czystym aktem, że nie potrzebuje niczego i przez to samo nie może oczywiście niczego wykorzystać dla samolubnych celów". Teologia w najczystszej postaci czy klerykalna demagogia?... Jeśli "Siedmiopiętrowa góra" sprawia, że stawiamy przed sobą takie pytania, to chyba dobrze, to znaczy, że nie jest nam obojętne to, co czytamy. Ale, co krok jest też odwaga Autora, który nie ukrywa: "...chociaż podziwiałem k u l t u r ę katolicką, zawsze obawiałem się katolickiego Kościoła". I to pisze Człowiek tegoż Kościoła!... Jest coś niezwykłego, kiedy pisze o "rehabilitacji Boga w swoim umyśle"! I po chwili dodaje (a my zaczynamy skupiać uwagę!): "Jestem pewien, że dużo ludzi jest - a przynajmniej nazywa się - «ateistami», bo odpychają i obrażają ich określenia Boga obleczone w fałszywe i metaforyczne zwroty, których nie mogą zrozumieć ani sobie wytłumaczyć". I jeszcze jedna myśl o duszy i łasce: "Niewątpliwie jedna z przyczyn, dla której dusze nie otrzymują łaski, leży w tym, że one tak zatwardziły swoją wolę chciwością, okrucieństwem i egoizmem, iż odrzucenie tej łaski jeszcze by się bardziej zmieniło w kamień...". I tu postawię kropkę.
"Dostrzegłem [...] świat, w którym wszyscy twierdzili, że nienawidzą wojny, a w którym byliśmy wszyscy gnani ku wojnie z rozpędem, stającym się już tak zawrotnym, że czułem go nawet w żołądku" - tak, to reakcja na zajęcie przez A. Hitlera Czechosłowacji. Uświadamia nam, że jednostka naprawdę jest pyłem na drodze przemarszu wielkich armii: "Nie znaczyłem nic na tym świecie poza tym, że prawdopodobnie stanę się wkrótce numerem na liście powołanych do wojska". Doczytajcie, co napisał o tzw. nieśmiertelnikach. Oto istota wojennej zawieruchy?...
Czy starczy jednego kazania, jednego księdza, aby znaleźć drogę do Boga? Doskonale ujmuje swoje nawrócenie Th. Merton, pisząc m. in.: "Gdyby ludzie lepiej oceniali, co to znaczy nawrócić się z zachwaszczonego, dzikiego pogaństwa, z duchowego poziomu ludożercy lub dawnego Rzymianina do żywej wiary i do Kościoła, nie myśleliby o katechizmie jako o czymś, co jest pospolite i małej wagi".
Do książki (Jego tok myślenia?) Thomasa Merton "Siedmiopiętrowa góra" - trzeba cierpliwości. Nawet napisałbym: kilku "podejść". Odkładajmy ją, kłóćmy się z nią, ale wracajmy i strona za stroną stąpajmy za jej Autorem. Nie przesadzę pisząc, że może stać się przewodnikiem, stróżem, pasterzem! Jeśli nas nie uduchowi, to chociaż sprawi (sprawia), że z uwagą pokonamy rozdział za rozdziałem... Być głuchym na akt ponownego chrztu Th. Mertona? To już lepiej wcale nie zabierać się do lektury! Chrzest pojmowany nie tylko jako oczyszczenie, ale jako... egzorcyzm? "Jakie góry spadały z moich ramion! Jakież łuski czarnej nocy oderwały się od mojego intelektu, aby wpuścić wewnętrzne widzenie Boga i Jego prawdy! [...] Nie wiedziałem wychodzących złych duchów, ale musiało ich być więcej niż siedem. Nie mogłem ich nigdy policzyć".
* * *
Stawiając na półce regału "Siedmiopiętrową górę" warto nie zapomnieć z całego tego czytania takiej myśli Thomasa Mertona:
"Trzeba nam tylko otworzyć oczy i rozejrzeć się wkoło,
aby zobaczyć, co nasze grzechy wyrządzają
i już wyrządziły złego światu".
Brak komentarzy:
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.