czwartek, grudnia 31, 2015
Przeczytania... (104) Swietłana Aleksijewicz "Wojna nie ma w sobie nic z kobiety" (Wydawnictwo CZARNE)
Ostatnią laureatką literackiej Nagrody Nobla jest Swietłana Aleksijewicz!
Ani myślę tutaj rozsupływać Jej przynależność etniczną czy narodową. To
zawsze na dawnych Kresach było bardzo trudne (starczy spojrzeć na losy
potomków choćby Aleksandra hr. Fredry lub rodziny Narutowiczów?). Wydawnictwo Czarne po raz kolejny sięgnęło po tą samą książkę Laureatki! Tak, "Wojna nie ma w sobie nic z kobiety" w tłumaczeniu Jerzego Czecha
miała swoją premierę 3 XI 2010 r, jak skrupulatnie zanotowano na
portalu Wydawnictwa. Ciekawe dlaczego zrezygnowano z poprzedniej szaty
graficznej?
Kiedy otwieram tą książkę i czytam pierwsze jej strony wraca do mnie publikacja, którą "za komuny" widziałem albo w "Kraju Rad", albo w "Przyjaźni": reportaż o wioskach pełnych wdów. Do tego była fotografia: jakieś zniszczone pracą babinki (babuszki?) siedzące przy płocie. Ten obrazek wraca właśnie teraz, kiedy czytam: "Wieś mojego dzieciństwa była po wojnie wsią kobiecą. Babską. Męskich głosów nie pamiętam".
Ta niezwykła książka-reportaż jest odpowiedzią na wiele stawianych przez Swietłanę Aleksijewicz pytań. Gro z nich zaczyna się od prostego "dlaczego?". I to jest główna myśl, która pchnęła Autorkę do działania: "Dlaczego kobiety wywalczyły i obroniły swoje własne miejsce w świecie, dawniej wyłącznie męskim, a nie potrafiły obronić własnej historii?". Jeśli mamy tylko obraz krwistowłosej Marusi Ogoniok, to jesteśmy w błędzie. Kolejne strony tej pasjonującej lektury są właśnie o tym! Bo jak to możliwe, że te sieriożne żeńszciny walczyły w różnych formacjach. Wymienia je! To długa lista: "Zdziwienie: wojsku te kobiety były sanitariuszkami, strzelcami wyborowymi, saperami, kaemistkami, dowodziły obsługą dział przeciwlotniczych, a teraz to księgowe, przewodniczki wycieczek, nauczycielki... Niezgodność ról - tam i tutaj". Uświadamia nam, że pewnych słów nie było, ba! wręcz podaje, że "Powstał problem językowy...". Mężczyzna, to "czołgista", a kobieta?... Jak to pinie ujęła: "Kobieca słowa rodziły się tam, na wojnie..."
Tak, Swietłana Aleksijewicz przywraca kobietom dawnej Armii Czerwonej ich własną historię! ich własną godność! ich własną dumę!... Pewnie, że powstanie tej książki nie był zwykłym odwiedzaniem weteranek wojny (rzecz jasna Wielkiej Wojny Ojczyźnianej (Великая Отечественная война). Często słyszała z ust swoich bohaterek: "Nie mogę... Nie chcę wspominać, Byłam na wojnie trzy lata. Trzy lata nie czułam się kobietą" lub "Żałuję, że tam była... Że to widziałam... [...] spełniłam obowiązek wobec Ojczyzny, ale jest mi smutno. Smutno, że tam byłam. Że o tym wiem...".
Nie da się przytoczyć każdego zdania, każdego spotkania. Bo wtedy musiałbym przepisać całą książkę Laureatki Nagrody Nobla. Jeśli napiszę, że miała odwagę w ogóle zacząć ten temat? Zwycięstwo (Побе́дa) zostało zawłaszczone przez mężczyzn! I dlatego napisała, że wojna nie ma nic z kobiety!... Nie bez znaczenia dla życia Swietłany był fakt, że wyrosła w kulcie (choć tak tego nie nazywa) wojny! Wojny, która nie tylko wydarła cześć jej rodziny, ale i wdarła się w codzienność jej pokolenia - patrz zabawy. I tu rodzi się refleksja? Wprawdzie jestem piętnaście lat młodszy od Autorki, to czy moje (nasze?) zabawy bardzo odbiegały od tych, które Ona opisuje? Nie! Wojna była na podwórku, na dywanie w pokoju, czołgi, rakiety, pistolety, karabiny i "Hende hoch!", "Halt!", ale i "Ruki wierch!". Czy spaczyło to nasze rozumienie świata? Uczyniło z nas nieczułych zwyrodnialców?... Jest gorzka zaduma w tym, co czytamy: "Nie znaliśmy świata bez wojny, świat wojny był jedynym znanym nam światem, a ludzie wojny - jednymi znanymi nam ludźmi". Kiedy dziś nieomal apeluję do nastolatków "na waszych oczach umiera pokolenie II wojny światowej", to patrzą na mnie ze zdziwieniem. Kiedy będą w wieku dorosłym nie będzie już kogo pytać...
"Piszę nie o wojnie, ale o człowieku na wojnie. Piszę historię nie wojny, ale uczuć" - Swietłana Aleksijewicz staje mi się bliska z pewnego oczywistego i tak mi bliskiego powodu: w swoim poszukiwaniu, swoich rozmowach szuka... człowieka! Nie bohatera (Героя Советского Союз), ale właśnie człowieka, kobietę, która przeszła przez i widziała piekło! Na szczęście odbierała też telefon: "Nie znamy się... Przyjechałam z Krymu, dzwonię z dworca kolejowego. [...] Chcę opowiedzieć pani swoją własną wojnę...". Wczytuję się w te losy. Włączam na YT poruszający koncert Елены Ваенги - Песни военных (z 22czerwca/22 июня 2009 г.). Wtedy mamy pełny obraz. Ale tak naprawdę trzeba zobaczyć, jak Elena Vaenga śpiewa "Świętą wojnę / Свяще́ннoй войнy", wtedy dopiero zrozumiemy, jak bardzo w Rosjanach tkwi wojna...
Nie potrafi zostać dla nas obojętnym choćby taki lisy, jaki dostała Swietłana: "Moja córka bardzo mnie kocha, jestem dla niej bohaterką; jeśli przeczyta pani książkę, będzie bardzo rozczarowana. Brud, wszy, lejąca się w nieskończoność krew - wszystko to prawda. Nie przeczę. Ale czyż wspomnienia o tym mogą zrodzić jakieś szlachetna uczucia? Wychować do wielkiego czynu...". Tak, bo w tej książce (świadomie ili niet) jest jednak, poprzez pokazanie frontowego życia, jakby odzieranie z patyny.
"Już dwa lata dostaję odmowę z wydawnictw. Milczą czasopisma. W odmowach wyrok zawsze ten sam - wojna jest zbyt straszna" - przypomina nam, że publikacja tej cennej książki nie była entuzjastycznym odkrywaniem lat wojny! Cenzura cięła niemiłosiernie! "Kto pójdzie walczyć po przeczytaniu takiej książki? Poniża pani kobietę prymitywnym naturalizmem. [...] Robi pani z niej zwyczajną kobietę. Samicę. A one są dla nas święte" - słyszała z ust cenzora!...
Ale Ona zbiera, pisze, odkłada do szuflady. Uparta! Wierzyła, że nadejdzie czas publikacji! "Zaczęła się pierestrojka Gorbaczowa... Moją książkę nagle wydano, miała niesamowity nakład - dwa miliony egzemplarzy" - dobrze, że to był triumf za życia Autorki. Doczekała! Książka czekała na wydanie kilkanaście lat!...
Zaskoczył mnie list pewnej weteranki: "Najbardziej boli to, że zostaliśmy wygnani z wielkiej przeszłości w nieznośnie małą teraźniejszość. Już nikt nas nie zaprasza na spotkania w szkołach, w muzeach, już nie jesteśmy potrzebni. Nie ma nas już, a jeszcze żyjemy. To straszne - przeżyć swój czas...". Trudno uwierzyć, kiedy patrzy się na obecne obchody Dnia Zwycięstwa (День Побе́ды). Kiedy nawet słucha się koncertu Eleny Vaengi.
"Byłam młoda. ładna, to mnie przyjęli [do pracy jako kelnerka - przyp. KN]. Miałam dosypać trucizn do zupy i tego samego dnia uciec do partyzantów. A już do nich przywykłam, to byli wrogowie, ale codziennie mówili mi: «Danke szen... danke szen...». Trudno jest zabić" - znajdujemy taki zapis. "Podjęłam decyzję , a wtedy przeleciała mi przez głowę myśl: «To przecież człowiek, chociaż wróg, ale człowiek», i jakoś tak ręce zaczęły mi drżeć [...]. Jakiś lęk mnie ogarnął... Nawet teraz czasem we nie wraca to uczucie... [...] Ale wzięłam się w garść, nacisnęłam spust... Zamachał rękami i upadł. Zabiłam go czy nie - tego nie wiem. Ale potem jeszcze bardziej zaczęłam drżeć, jakiś strach się pojawił: zabiłam człowieka?!" - wspominała kobieta strzelec wyborowy, Maria Iwanowna Morozowa (ur. Iwanuszkina). Dwie różne sytuacje, dwie różne kobiety, a jednak dylematy i dramat ten sam! I to jest niesamowite w takich spotkaniach: mimo upływu lat ludzi ciągle drżą, płaczą, przeżywają, mają poczucie, że świat ich wartości zwalił się. I to zawalił na wsiegda! I jak wspomina inna weteranka: "Pierwszy raz jest straszny... Bardzo straszny...". Nie zapomnijmy tego. To jak przesłanie tamtego pokolenia, dla nas, którzy tak chętnie chlelibyśmy "szabelką pomachać". Nie daj Boże!...
"Chcę mówić... Mówić! Wygadać się! Wreszcie ktoś chce nas wysłuchać. [...] Cały czas czekałam na kogoś, wiedziałam, że ktoś przyjdzie" - chyba dla takich słów warto wracać do przeszłości. Historii nie wolno oddawać tylko czasu minionemu. I to jest kolejna mądrość tej książki! Młody adept historii powinien wziąć ją pod pachę i potraktować, jako swoisty drogowskaz własnej pracy badawczej! Tyle w narracji Swietłany Aleksijewicz mądrości wynikających z Jej doświadczeń:
To nie jest łatwa książka. Porusza. Trzeba być wyjątkowo nieczułym, by nie przeżywać tego, co było udziałem tych zwykłych dziewuszek, kobiet, które poszły na front! "W czterdziestym trzecim urodziłam córkę... Wtedy już byliśmy z mężem w lesie u partyzantów. Urodziłam na błocie, w stogu siana. Pieluszki suszyłam na sobie - położę za pazuchę, ogrzeję i znowu przewijam" - proza "leśnego życia". "Nawet się nie zastanawiałam... Miałam specjalność potrzebną na wojnie. I ani sekundy nie namyślałam się, nie wahałam. [...] Dziewczęta, które zostawały w domu, zazdrościły nam, a kobiety płakały. [...] Stary człowiek boi się śmierci, a młody się śmieje... Jest nieśmiertelny! Nie wierzyłam, że umrę..." - to starszy lejtnant gwardii, lotniczka Anna Siemionowna Dubrowina-Czekunowa.
Mądrze puentuje swoją pracę Swietłana Aleksijewicz: "Wydaje mi się, że przeżyłam dwa życia... Znam życie mężczyzny i życie kobiety...". Nawet tych kilka wykorzystanych głosów uświadamia nam, że to nie jest prawdą, jakoby dziewczyny, kobiety nie walczyły. Nie tylko kierowały ruchem na frontowych drogach (przypomnijmy sobie fabułę "Gdzie jest generał?" w reż. T. Chmielewskiego i uroczą rolą niezapomnianej Elżbiety Czyżewskiej) lub niosły ratunek rannym sołdatom. Nabierzemy szacunku dla frontowego życia tych milczących przez dekady bohaterek. Jedna z sanitariuszek po latach dostała Złoty Medal Florence Nightingale. Dziwiono się, jak wyciągnęła spod ognia blisko dwustu rannych? Ona sama wspominała: "Toczy się walka, ludzie ociekają krwią [...]. Nigdy nie czekałam, aż się skończy atak, czołgam się w czasie walki i zbierałam rannych". Jakie miała marzenia? "O czym myślałyśmy podczas wojny? Kto wróci do domu, kto dojdzie do Berlina, a ja myślałam tylko o jednym: żeby dożyć do urodzin, żeby skończyć osiemnaście lat. Jakoś straszne wydawało mi się, żebym umarła wcześniej, niż dożyła nawet osiemnastki". Jeśli przy tej okazji mamy przed oczami... marzenia "małych dziewczynek z AK", to znaczy, że coś wynieśliśmy z lekcji historii, kina lub książki...
"Odcięte... Operowali mnie od razu tam, w lesie... Operacja odbywała się w zupełnie prymitywnych warunkach. Położyli mnie na stół, i nawet jodyny nie było, zwykłą piłą odcięli mi nogi, obie nogi... Położyli na stół, chociaż nie mieli jodyny. [...] Bez narkozy. Bez... Zamiast narkozy - butelka samogonu. Nie mieli nic oprócz zwykłej piły... Stolarskiej" - to wspomnienie Fiokły Fiodorownej Struj. Jesteśmy sobie to wyobrazić? Proszę mi wierzyć życie tej weteranki uczy pokory i budzi autentyczny podziw. Niech z tym obrazem pozostanie nam świat, który utrwaliła (i uratowała) Swietłana Aleksijewicz w "Wojnie nie ma w sobie nic z kobiety".
Ta książka wzrusza, porusza. Tak, robi się ciężko na duszy. I jakaś... błogość? Durny? Sumasaszoł? Сумасшедший?!... Nie, po prostu zostaje ulga, że nie dane nam było przejść tego koszmaru, jaki stawał się udziałem Katiuszy, Nadii, Olgi, Nataszy, Marusi. Wydawnictwo Czarne zaprowadziło nas do miejsc, których chyba wcześniej nie dostrzegaliśmy. Nabierzemy szacunku dla czynów walecznych Rosjanek? Oby. Niech naszego dla nich podziwu nie przysłania teraźniejszość, a nawet rodzinne zaszłości. Przeraża mnie, kiedy słyszę "nienawidzę Rosjan, bo oni..." i tu sypią się kamienie. Moja wileńska rodzina była doświadczona przez terror rosyjski od co najmniej 1863 r. - i co z tego ma wynikać? Mam syczeć do ucha małego wnuka: tam twój wróg?! Bzdura! Książka Swietłany Aleksijewicz "Wojna nie ma w sobie nic z kobiety" na pewno trafi do wielu bibliotek. Ja czytany egzemplarz też wyciągnąłem z takiej półki. Wierzę, że trafi jeszcze do wielu. I pokaże dorastającemu pokoleniu, dla których II wojna światowa z każdym mijanym rokiem, to coraz odleglejsza abstrakcja...
Warto przed odłożeniem na półkę tej książki wziąć do serca zdania:
Kiedy otwieram tą książkę i czytam pierwsze jej strony wraca do mnie publikacja, którą "za komuny" widziałem albo w "Kraju Rad", albo w "Przyjaźni": reportaż o wioskach pełnych wdów. Do tego była fotografia: jakieś zniszczone pracą babinki (babuszki?) siedzące przy płocie. Ten obrazek wraca właśnie teraz, kiedy czytam: "Wieś mojego dzieciństwa była po wojnie wsią kobiecą. Babską. Męskich głosów nie pamiętam".
Ta niezwykła książka-reportaż jest odpowiedzią na wiele stawianych przez Swietłanę Aleksijewicz pytań. Gro z nich zaczyna się od prostego "dlaczego?". I to jest główna myśl, która pchnęła Autorkę do działania: "Dlaczego kobiety wywalczyły i obroniły swoje własne miejsce w świecie, dawniej wyłącznie męskim, a nie potrafiły obronić własnej historii?". Jeśli mamy tylko obraz krwistowłosej Marusi Ogoniok, to jesteśmy w błędzie. Kolejne strony tej pasjonującej lektury są właśnie o tym! Bo jak to możliwe, że te sieriożne żeńszciny walczyły w różnych formacjach. Wymienia je! To długa lista: "Zdziwienie: wojsku te kobiety były sanitariuszkami, strzelcami wyborowymi, saperami, kaemistkami, dowodziły obsługą dział przeciwlotniczych, a teraz to księgowe, przewodniczki wycieczek, nauczycielki... Niezgodność ról - tam i tutaj". Uświadamia nam, że pewnych słów nie było, ba! wręcz podaje, że "Powstał problem językowy...". Mężczyzna, to "czołgista", a kobieta?... Jak to pinie ujęła: "Kobieca słowa rodziły się tam, na wojnie..."
Tak, Swietłana Aleksijewicz przywraca kobietom dawnej Armii Czerwonej ich własną historię! ich własną godność! ich własną dumę!... Pewnie, że powstanie tej książki nie był zwykłym odwiedzaniem weteranek wojny (rzecz jasna Wielkiej Wojny Ojczyźnianej (Великая Отечественная война). Często słyszała z ust swoich bohaterek: "Nie mogę... Nie chcę wspominać, Byłam na wojnie trzy lata. Trzy lata nie czułam się kobietą" lub "Żałuję, że tam była... Że to widziałam... [...] spełniłam obowiązek wobec Ojczyzny, ale jest mi smutno. Smutno, że tam byłam. Że o tym wiem...".
Nie da się przytoczyć każdego zdania, każdego spotkania. Bo wtedy musiałbym przepisać całą książkę Laureatki Nagrody Nobla. Jeśli napiszę, że miała odwagę w ogóle zacząć ten temat? Zwycięstwo (Побе́дa) zostało zawłaszczone przez mężczyzn! I dlatego napisała, że wojna nie ma nic z kobiety!... Nie bez znaczenia dla życia Swietłany był fakt, że wyrosła w kulcie (choć tak tego nie nazywa) wojny! Wojny, która nie tylko wydarła cześć jej rodziny, ale i wdarła się w codzienność jej pokolenia - patrz zabawy. I tu rodzi się refleksja? Wprawdzie jestem piętnaście lat młodszy od Autorki, to czy moje (nasze?) zabawy bardzo odbiegały od tych, które Ona opisuje? Nie! Wojna była na podwórku, na dywanie w pokoju, czołgi, rakiety, pistolety, karabiny i "Hende hoch!", "Halt!", ale i "Ruki wierch!". Czy spaczyło to nasze rozumienie świata? Uczyniło z nas nieczułych zwyrodnialców?... Jest gorzka zaduma w tym, co czytamy: "Nie znaliśmy świata bez wojny, świat wojny był jedynym znanym nam światem, a ludzie wojny - jednymi znanymi nam ludźmi". Kiedy dziś nieomal apeluję do nastolatków "na waszych oczach umiera pokolenie II wojny światowej", to patrzą na mnie ze zdziwieniem. Kiedy będą w wieku dorosłym nie będzie już kogo pytać...
"Piszę nie o wojnie, ale o człowieku na wojnie. Piszę historię nie wojny, ale uczuć" - Swietłana Aleksijewicz staje mi się bliska z pewnego oczywistego i tak mi bliskiego powodu: w swoim poszukiwaniu, swoich rozmowach szuka... człowieka! Nie bohatera (Героя Советского Союз), ale właśnie człowieka, kobietę, która przeszła przez i widziała piekło! Na szczęście odbierała też telefon: "Nie znamy się... Przyjechałam z Krymu, dzwonię z dworca kolejowego. [...] Chcę opowiedzieć pani swoją własną wojnę...". Wczytuję się w te losy. Włączam na YT poruszający koncert Елены Ваенги - Песни военных (z 22czerwca/22 июня 2009 г.). Wtedy mamy pełny obraz. Ale tak naprawdę trzeba zobaczyć, jak Elena Vaenga śpiewa "Świętą wojnę / Свяще́ннoй войнy", wtedy dopiero zrozumiemy, jak bardzo w Rosjanach tkwi wojna...
Nie potrafi zostać dla nas obojętnym choćby taki lisy, jaki dostała Swietłana: "Moja córka bardzo mnie kocha, jestem dla niej bohaterką; jeśli przeczyta pani książkę, będzie bardzo rozczarowana. Brud, wszy, lejąca się w nieskończoność krew - wszystko to prawda. Nie przeczę. Ale czyż wspomnienia o tym mogą zrodzić jakieś szlachetna uczucia? Wychować do wielkiego czynu...". Tak, bo w tej książce (świadomie ili niet) jest jednak, poprzez pokazanie frontowego życia, jakby odzieranie z patyny.
"Już dwa lata dostaję odmowę z wydawnictw. Milczą czasopisma. W odmowach wyrok zawsze ten sam - wojna jest zbyt straszna" - przypomina nam, że publikacja tej cennej książki nie była entuzjastycznym odkrywaniem lat wojny! Cenzura cięła niemiłosiernie! "Kto pójdzie walczyć po przeczytaniu takiej książki? Poniża pani kobietę prymitywnym naturalizmem. [...] Robi pani z niej zwyczajną kobietę. Samicę. A one są dla nas święte" - słyszała z ust cenzora!...
Ale Ona zbiera, pisze, odkłada do szuflady. Uparta! Wierzyła, że nadejdzie czas publikacji! "Zaczęła się pierestrojka Gorbaczowa... Moją książkę nagle wydano, miała niesamowity nakład - dwa miliony egzemplarzy" - dobrze, że to był triumf za życia Autorki. Doczekała! Książka czekała na wydanie kilkanaście lat!...
Zaskoczył mnie list pewnej weteranki: "Najbardziej boli to, że zostaliśmy wygnani z wielkiej przeszłości w nieznośnie małą teraźniejszość. Już nikt nas nie zaprasza na spotkania w szkołach, w muzeach, już nie jesteśmy potrzebni. Nie ma nas już, a jeszcze żyjemy. To straszne - przeżyć swój czas...". Trudno uwierzyć, kiedy patrzy się na obecne obchody Dnia Zwycięstwa (День Побе́ды). Kiedy nawet słucha się koncertu Eleny Vaengi.
"Byłam młoda. ładna, to mnie przyjęli [do pracy jako kelnerka - przyp. KN]. Miałam dosypać trucizn do zupy i tego samego dnia uciec do partyzantów. A już do nich przywykłam, to byli wrogowie, ale codziennie mówili mi: «Danke szen... danke szen...». Trudno jest zabić" - znajdujemy taki zapis. "Podjęłam decyzję , a wtedy przeleciała mi przez głowę myśl: «To przecież człowiek, chociaż wróg, ale człowiek», i jakoś tak ręce zaczęły mi drżeć [...]. Jakiś lęk mnie ogarnął... Nawet teraz czasem we nie wraca to uczucie... [...] Ale wzięłam się w garść, nacisnęłam spust... Zamachał rękami i upadł. Zabiłam go czy nie - tego nie wiem. Ale potem jeszcze bardziej zaczęłam drżeć, jakiś strach się pojawił: zabiłam człowieka?!" - wspominała kobieta strzelec wyborowy, Maria Iwanowna Morozowa (ur. Iwanuszkina). Dwie różne sytuacje, dwie różne kobiety, a jednak dylematy i dramat ten sam! I to jest niesamowite w takich spotkaniach: mimo upływu lat ludzi ciągle drżą, płaczą, przeżywają, mają poczucie, że świat ich wartości zwalił się. I to zawalił na wsiegda! I jak wspomina inna weteranka: "Pierwszy raz jest straszny... Bardzo straszny...". Nie zapomnijmy tego. To jak przesłanie tamtego pokolenia, dla nas, którzy tak chętnie chlelibyśmy "szabelką pomachać". Nie daj Boże!...
"Chcę mówić... Mówić! Wygadać się! Wreszcie ktoś chce nas wysłuchać. [...] Cały czas czekałam na kogoś, wiedziałam, że ktoś przyjdzie" - chyba dla takich słów warto wracać do przeszłości. Historii nie wolno oddawać tylko czasu minionemu. I to jest kolejna mądrość tej książki! Młody adept historii powinien wziąć ją pod pachę i potraktować, jako swoisty drogowskaz własnej pracy badawczej! Tyle w narracji Swietłany Aleksijewicz mądrości wynikających z Jej doświadczeń:
- Buduję świątynie z naszych uczuć...
- A historia? Historia jest na ulicy...
- Razem piszmy księgę czasu.
- Mówią mi: wspomnienia nie są ani historią, ani literaturą.
- Zbieram, śledzę ducha ludzkiego tam, gdzie cierpienie małego człowieka tworzy z niego człowieka wielkiego.
- Jeszcze raz przekonałam się, jak niedoskonałym narzędziem jest nasza pamięć.
- Słowa niejeden raz odciągały nas od prawdy, tuszowały ją.
- Mniej ciekawi mnie to, co się dzieje, od tego, co dzieje się z uczuciami.
- Nie można całkiem zbliżyć się do rzeczywistości, stanąć z nią twarzą w twarz.
- Człowiek jest większy niż wojna...
- Wojna jest przeżyciem zbyt intymnym.
- Cierpienie usprawiedliwia nasze trudny i nieudane życie.
- Ból jest dla nas sztuką.
To nie jest łatwa książka. Porusza. Trzeba być wyjątkowo nieczułym, by nie przeżywać tego, co było udziałem tych zwykłych dziewuszek, kobiet, które poszły na front! "W czterdziestym trzecim urodziłam córkę... Wtedy już byliśmy z mężem w lesie u partyzantów. Urodziłam na błocie, w stogu siana. Pieluszki suszyłam na sobie - położę za pazuchę, ogrzeję i znowu przewijam" - proza "leśnego życia". "Nawet się nie zastanawiałam... Miałam specjalność potrzebną na wojnie. I ani sekundy nie namyślałam się, nie wahałam. [...] Dziewczęta, które zostawały w domu, zazdrościły nam, a kobiety płakały. [...] Stary człowiek boi się śmierci, a młody się śmieje... Jest nieśmiertelny! Nie wierzyłam, że umrę..." - to starszy lejtnant gwardii, lotniczka Anna Siemionowna Dubrowina-Czekunowa.
Mądrze puentuje swoją pracę Swietłana Aleksijewicz: "Wydaje mi się, że przeżyłam dwa życia... Znam życie mężczyzny i życie kobiety...". Nawet tych kilka wykorzystanych głosów uświadamia nam, że to nie jest prawdą, jakoby dziewczyny, kobiety nie walczyły. Nie tylko kierowały ruchem na frontowych drogach (przypomnijmy sobie fabułę "Gdzie jest generał?" w reż. T. Chmielewskiego i uroczą rolą niezapomnianej Elżbiety Czyżewskiej) lub niosły ratunek rannym sołdatom. Nabierzemy szacunku dla frontowego życia tych milczących przez dekady bohaterek. Jedna z sanitariuszek po latach dostała Złoty Medal Florence Nightingale. Dziwiono się, jak wyciągnęła spod ognia blisko dwustu rannych? Ona sama wspominała: "Toczy się walka, ludzie ociekają krwią [...]. Nigdy nie czekałam, aż się skończy atak, czołgam się w czasie walki i zbierałam rannych". Jakie miała marzenia? "O czym myślałyśmy podczas wojny? Kto wróci do domu, kto dojdzie do Berlina, a ja myślałam tylko o jednym: żeby dożyć do urodzin, żeby skończyć osiemnaście lat. Jakoś straszne wydawało mi się, żebym umarła wcześniej, niż dożyła nawet osiemnastki". Jeśli przy tej okazji mamy przed oczami... marzenia "małych dziewczynek z AK", to znaczy, że coś wynieśliśmy z lekcji historii, kina lub książki...
"Odcięte... Operowali mnie od razu tam, w lesie... Operacja odbywała się w zupełnie prymitywnych warunkach. Położyli mnie na stół, i nawet jodyny nie było, zwykłą piłą odcięli mi nogi, obie nogi... Położyli na stół, chociaż nie mieli jodyny. [...] Bez narkozy. Bez... Zamiast narkozy - butelka samogonu. Nie mieli nic oprócz zwykłej piły... Stolarskiej" - to wspomnienie Fiokły Fiodorownej Struj. Jesteśmy sobie to wyobrazić? Proszę mi wierzyć życie tej weteranki uczy pokory i budzi autentyczny podziw. Niech z tym obrazem pozostanie nam świat, który utrwaliła (i uratowała) Swietłana Aleksijewicz w "Wojnie nie ma w sobie nic z kobiety".
Ta książka wzrusza, porusza. Tak, robi się ciężko na duszy. I jakaś... błogość? Durny? Sumasaszoł? Сумасшедший?!... Nie, po prostu zostaje ulga, że nie dane nam było przejść tego koszmaru, jaki stawał się udziałem Katiuszy, Nadii, Olgi, Nataszy, Marusi. Wydawnictwo Czarne zaprowadziło nas do miejsc, których chyba wcześniej nie dostrzegaliśmy. Nabierzemy szacunku dla czynów walecznych Rosjanek? Oby. Niech naszego dla nich podziwu nie przysłania teraźniejszość, a nawet rodzinne zaszłości. Przeraża mnie, kiedy słyszę "nienawidzę Rosjan, bo oni..." i tu sypią się kamienie. Moja wileńska rodzina była doświadczona przez terror rosyjski od co najmniej 1863 r. - i co z tego ma wynikać? Mam syczeć do ucha małego wnuka: tam twój wróg?! Bzdura! Książka Swietłany Aleksijewicz "Wojna nie ma w sobie nic z kobiety" na pewno trafi do wielu bibliotek. Ja czytany egzemplarz też wyciągnąłem z takiej półki. Wierzę, że trafi jeszcze do wielu. I pokaże dorastającemu pokoleniu, dla których II wojna światowa z każdym mijanym rokiem, to coraz odleglejsza abstrakcja...
Warto przed odłożeniem na półkę tej książki wziąć do serca zdania:
"NAPISAĆ TAKĄ KSIĄŻKĘ O WOJNIE, ŻEBY NIEDOBRZE SIĘ ROBIŁO
NA MYŚL O NIEJ, ŻEBY SAMA TA MYŚL BYŁA WSTRĘTNĄ. SZALONA.
ŻEBY NAWET GENERAŁOM ZROBIŁO SIĘ NIEDOBRZE..."
A dziś jest rocznica śmierci kontrowersyjnej postaci historycznej. Zapraszam na http://mojepodrozeliterackie.blogspot.com/2015/12/na-zamku-w-tykocinie.html
OdpowiedzUsuńPozdrawiam. Zaproszenie odbijam dalej. Szczególnie wskazane jest odwiedzeni strony dla miłośników "Trylogii".
OdpowiedzUsuń