piątek, listopada 06, 2015

Przeczytania... (78) Anna Kamińska "Simona. Opowieść o niezwyczajnym życiu Simony Kossak" (Wydawnictwo LITERACKIE)

"Kiedy zaczęła rozglądać się za pracą «na międzyczas», jesienią 1970 roku dowiedziała się przypadkiem, że jest wolne miejsce w Zakładzie Badań Ssaków w Białowieży. Wprawdzie przy okazji poinformowano ją także, że adiunkci w tym zakładzie łapią myszy, a w Puszczy Białowieskiej komary tną jak nigdzie indziej, ale nie zraziła się tymi opowieściami. Zdecydowała, że pojedzie do puszczy na rekonesans" - i pojechała! Kobieta, którą nie zrażało łapanie myszy (kiedy niemal cała Polska śpiewała za "Czerwonymi Gitarami": "...bo ty się boisz myszy"), ba! nie odstraszała wizja pokąsania przez hordy wściekłych komarów - musiała być niezwykła. I była! Nazywała się Simona Kossak. Była córką Jerzego! Wnuczką Wojciecha!! Prawnuczką Juliusza!!! Ciotek na razie nie wymienię. Do magicznego świata zabiera nas Anna Kamińska książką "Simona. Opowieść o niezwyczajnym życiu Simony Kossak". Wydawnictwo Literackie zadbało o bardzo staranną i bogatą oprawę książki. Magicznej książki. Bo to jest ten gatunek: magiczna książka. Książka, która samą okładką przykuwa naszą uwagę i wciąga nas. Jak nie otworzyć takiej, na której okładce jest zdjęcie: dziewczyna w warkoczykach z aparatem fotograficznym w ręce, gaworząca z czarnym ptaszyskiem? Wydawnictwo Literackie doskonale wie, jak (s-)kupić nasze zainteresowanie. 
"Kossaków postrzega się retro, jak epokę, która minęła, a ona nie minęła, o nie, nie, nie. Wszystko zaczyna się od nas" - piękne motto zaczerpnięte z wypowiedzi samej tytułowej bohaterki. Miała urodzić się chłopcem "...dźwigać sztalugi i znane nazwisko oraz przedłużyć dynastię Kossaków, malarzy koni i batalistów". W końcu w domu już była jedna córka Gloria! Wyszło inaczej? 30 V 1943 r. urodziła się Simona. Zabawne, osobiste skojarzenie: urodziłem się niemal równo dwadzieścia lat później i byłem wyczekiwaną w rodzinie... dziewczynką. Mój ojciec na pytanie "kto się urodził?" westchnął ciężko i oświadczył: "Znowu syn". Moja babcia Jadwiga doczekała ośmiu wnuków i żadnej wnuczki. No, ale gdzie nam równać się do Kossaków...
Nim poznamy samą Simonę Anna Kamińska kreśli nam burzliwy obraz romansu przyszłych rodziców. Jakie emocje wzbudzała pani Elżbieta Dzięciołowska-Śmiałowska, przyszła trzecia pani Kossakowa, chyba doskonale oddaje cytowany list Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej: "A Jurek [w końcu chodzi o jej brata - przyp. KN] oszalał znowu z miłości, a wtedy gotów byłby tuczyć taką gęś nawet kluskami zrobionymi z własnej rodziny. Trzeba go unieszkodliwić jakoś...". Jest i cytowany głos seniora rodu, mistrza Wojciecha: "...jestem pewny, że cała ta komedia z zamążpójściem to groźba: jak ty ze mną nie, to ja za innego. Żeby on chciał zmądrzeć i powiedzieć jej: «szczęśliwej drogi»". Ale Jerzy nie zmądrzał i koniec końców... ród wygaśnie na Simonie!
Kiedy poznajemy szczegóły życia w domu państwa Elżbiety i Jerzego Kossaków rodzi się w nas współczucie do małej dziewczynki, która tam wzrastała. Pewnie gro ówczesnych metod wychowawczych pchnęłoby dzisiejszą opiekę społeczną do odebrania dziewczynki i umieszczania w jakimś ośrodku. "...ściśle przestrzegano reguł zachowania przy stole i w towarzystwie. Tu trzeba było wiedzieć, że wszystko ma swój czas i miejsce" - czytamy o domowej kindersztubie. Dziś wielu tęskni za tym. Ciekawe ilu wciskałoby dziecku pod pachy tomy encyklopedii, aby wykształcić pewne nawyki. Chyba jednak nie przynosi dumy pani Kossakowej, że jej wnuczka nazywa ją"hausgestapo"! Ojciec, który wydaje komendę "Dzieci, buda!" i te chowały się pod stół, aby zniknąć sprzed jego marsowego oblicza?.. Ciekawe, jak wiele z tego, co działo się w "Kossakówce" wielu z mich rówieśników (50+) pamięta z własnego dzieciństwa: dzieci przy oddzielnym stole, najlepiej w oddzielnym pokoju i babcie, które nagle rozmawiały ze sobą po... niemiecku. Po prostu przy dzieciach pewnych tematów nie wolno było poruszać. 
"W dzieciństwie i młodości bardzo często przeżywam strach przed innymi ludźmi i chyba dorastając, doszłam do wniosku, że jest to najbardziej upokarzające uczucie, jakie można przeżywać, ale się z tego strachu wyzwoliłam" - przygnębiające wspomnienie samej Simony. Niech to przeczytają dzisiejsze latorośle i spróbują zrozumieć. Chyba się im tonie uda. Atmosferę tego domu oddaje też wspomnienie pewnego krewnego, który tak to zapamiętał: "...obowiązywała zasada nieuzewnętrzniania uczuć. Szlochać można było w zamkniętym pokoju, nigdy publicznie [...] Na zewnątrz należało dbać o podtrzymywanie atmosfery entuzjazmu i radości życia". Jak nic - "dulszczyzna"!...
Skutki takiego domu (proszę zwrócić na relacje lub ich brak z ciotkami, np. Magdaleną Samozwaniec), to chyba potem konsekwencja wyboru drogi życiowej, o której tak napisała A. Kamińska: "Z nikim z rodziny czy znajomych nie stworzyła silnej relacji jak ze stadem hodowanych prze siebie saren. Ludziom, którym pozwoliła się do siebie zbliżyć, nie będzie się zwierzać i do końca się przed nimi nie otworzy". Ale nie zapominajmy: krew nie woda! Znajdziemy w tekście taką dygresję Autorki: "...pod koniec życia, ona, Simona, [...] zacznie narzucać swoją rację, czyli stanie się taka jak matka". A jednak nie da się uciec od rodziny i jej wpływu?...
"Gdy Simona miała tyle lat, że nie musiała schodzić Jerzemu [tj. ojcu - przyp. KN] z drogi i mogła zaglądać do jego pracowni, kiedy tylko zobaczyła w ogrodzie nieznajomego jej ptaka, leciała do ojca jak na skrzydłach i pytała: «Co to za ptak?»" - droga ku nowej przyszłości. Tak, to jest to (czy dobre. chaotyczne czy złe) nazywamy: domem. Nagle ojciec stawał się kimś ważnym. Weźmy to pod uwagę Ojcowie, byśmy nie przegapili tego wyjątkowego momentu. "Z Amony będą ludzie" - to opinia ojca. Ona przyznawała: "Mój ojciec znał się na zwierzętach i może dzięki temu ja jestem dzisiaj przyrodnikiem". Poznajemy ów świat dziecięcych odkryć i eksperymentów. Przypomni to na pewno wielu nam czas swego dzieciństwa? Nie zostałem biologiem, ale... no, ale to ma być o książce pani Anny Kamińskiej i jej bohaterce, czyli Simonie Kossak.
Jerzy Kossak zmarł niemal w dwudziestą rocznicę śmierci marszałka J. Piłsudskiego, 11/12 maja 1955 r. Kilkanaście dni później Simona skończyła 12 lat.Starsza córka wspominała: "W domu nie było nawet marnej złotówki. Ostatnie pieniądze zabrał ksiądz za odprawienie mszy i grabarze za zamurowanie grobowca". Proszę przyjrzeć się tym sępom, którzy zaczęli krążyć wokół wdowy i wyłudzać z "Jerzówki" przedmioty, które rzekomo zmarły obiecał... Zaskakujące, że pani Elżbieta Kossakowa utrzymywała dom z wypożyczania stylowych, rodowych mebli? Okazuje się, że możemy je znać. My? Jak? Starczy obejrzeć "Lalkę" (w reż. W. J. Hasa) lub "Noce i dnie" (w reż. J. Antczaka). One tam grają!...
"...często chodziła w poplamionym, niewyparowanym chałacie, przy którym brakowało guzików. W teczce nie zawsze miała kanapkę na drugie śniadanie. [...] W liceum nie czuła się dobrze, ze strachu obgryzała paznokcie" - tak, to opis licealistki IX LO im. Józefy Joteyko, panny Simony z Kossaków. Możemy sprawdzić "Protokół egzaminu dojrzałości Nr 13/XI c", a w nim "Zestawienie ocen". Jak wypadła? Na 16 ocen: bdb - 1, db - 6, dst - 9! Szkolna komisja Rekrutacyjna taką wystawiła o niej opinię: "Przygotowanie ogólne dostateczne, uzdolnienia artystyczne bez specjalnych zainteresowań, zdolna, chętna, mało zdyscyplinowana". Może wyrozumialszym okiem spojrzymy teraz na poczynania naszych dzieci?
Pierwsze kroki skierowała na... Wydział Aktorski PWST w Krakowie! Opinia po pierwszym etapie przekreśliła jej szansę na stanie się drug Modrzejewska: "...nie wykazała odpowiednich uzdolnień artystycznych dopuszczenia do dalszych części egzaminów"? Wybrała Wydział Filologii Polskiej UJ. Dlaczego? Tak wspominała po latach ciotkę Marię Pawlikowską-Jasnorzewską: "...miałam pokój wytapetowany jej obrazkami. Zaczytywałam się w jej wierszach. I miałam takie momenty, że się z nią utożsamiałam". Proszę zerknąć co pisała o "cioci Madzi", czyli Magdalenie Samozwaniec.
"O zwierzętach chciała wiedzieć wszystko. Była dociekliwa i do skutku szukała odpowiedzi na każde pytanie, przy czym nie były to naiwne pytania, ale takie, jakie stawia sobie niejeden naukowiec. W pewnym momencie biologia i studia stały się jej celem" - wspomina Anna Kleszczyńska-Lenda. Uparcie dążyła, aby pracować w Instytucie Zootechniki w Balicach. W 1964 r. rozpoczęła studia na Wydziale Biologii i Nauk o Ziemi Uniwersytetu Jagiellońskiego. Mały drobiazg: nie zdała egzaminu z biologii! Pomyliła pantofelka z eugleną zieloną? Odwołała się. Przyjęto ją!
"...spadła na szutrową drogę. Tak się potłukła, że nie mogła wstać. Uważaliśmy, że powinna jechać do szpitala, chcieliśmy ją zawieźć na pogotowie, ale się nie zgodziła" - tak w Sztubinie zakończyła się jedna z bytności Simony w stajni, a dokładnie w siodle. Mały drobiazg: "...wsiadała na konia, ten wystrzelił jak z procy, wybijając się od zadu w górę". Twarda bestia z tej Kossakówny! Do szpitala nie pojechała, a później "...okazało się, że miała pękniętą miednicę". Jak nie chcieć obcować z taką niezwykłością? Taki był życiorys tej niezwykłej kobiety. Podejrzewam, że wielu z nas jej zakręty życiowe dawno wepchnęłyby nas w depresję, pól litra wódki, albo na skraj jaru - skąd ona miała w sobie siłę, by iść dalej?... Kończyła studia wtedy, kiedy piszący te słowa przestawał być przedszkolakiem - Simona Gabriela ma na dyplomie ocenę:  bardzo dobrą!
"Dzicz nie jest dla kobiety. Kobiety się tutaj nie odnajdują" - zaczyna kolejny rozdział z życia swej bohaterki Anna Kamińska! Od razu dodajmy: nie dotyczy mgr Simony Kossak. Miały być Bieszczady? A stała się Białowieża? Pierwsze spotkanie z tą drugą wypadło... fatalnie? "Pobiegłam szybciutko do bramy do rezerwatu ścisłego, żeby przynajmniej zajrzeć przez płot, zobaczyć, jak też ta cudowna Puszcza Białowieska wygląda, n o i wyglądała fatalnie" - to wypowiedz bohaterki książki. Dalej jest, że to miało być na trzy lata, "...doktoracik i fru w Bieszczady". Z dniem 1 II 1971 r. została zatrudniona jako asystent naukowo-techniczny w Zakładzie Badania Ssaków PAN w Białowieży. Jak wyglądało życie "na owej Syberii", gotowanie obiadów stołówce - warto poznania doświadczenie.
"To był pierwszy żubr, którego w życiu widziałam, nie licząc tych w zoo. No i to powitanie przy wjeździe do puszczy: ten monumentalny żubr, biel, śnieg, pełnia, bieluteńko naokoło, ślicznie [...]" - cudowny zapis ze wspomnień Simony. Jedno  z moich niespełnionych marzeń: być w puszczy i widzieć żubra! Nie jakiego tam lwa, hienę czy żyrafę! Żubra! Żubra za królestwo? Niech nas nie zwiedzie idylla prastarej puszczy. Znajdziemy w tych rozdziałach wspomnienia-wypowiedzi na temat wychowania dzieci? Jedna z koleżanek (?) tak zapamiętała jej pedagogiczne poglądy: "Uważała, że dzieci mają w towarzystwie nie przeszkadzać. Nie była matką, więc nas to denerwowało - doszło nawet do kilku potężnych awantur". Wracała swoiście do swych lat dziecinnych? chciała widzieć w latach 70-tych dryl, jakim poddawaną ją w "Jerzówce"? Zaskakujące. A zarazem ciekawe.
Czytając, jak wygadało życie w "Dziedzince", jaka oranżeria otaczała Simonę - ma się wrażenie, że to nasze rodzime wcielenie doktora Dolittle. Locha "Żabka", kruk "Korasek", oślica "Hepcia" szczury "Alfa" i "Omega", to tylko kilkoro z lokatorów tej niezwykłej leśniczówki. Robi wrażenie, kiedy dzik śpi na tapczanie, a Simona zwinięta "w kłębek" na dywanie? Robi wrażenie "Żabki", która stojąc na tylnych nogach próbuje dosięgnąć smakołyka...
A czy pośród tego zwierzyńca było miejsce na miłość? W życiu Simony był Lech Wilczek. "Ich związek z Leszkiem był bardzo elegancki, nie wypytywaliśmy, czy są razem, czy nie. Dzisiaj też byśmy o tonie pytali" - zachowajmy postaw "dyrektorstwa Gucwińskich" (tak, tych z wrocławskiego ZOO) i szukajmy innych pytań i odpowiedzi w niezwykłym życiorysie Simony. Poszukiwaczy "taniej sensacji" odsyłamy do innej literatury.
Podoba mi się zdanie Anny Kamińskiej o swej bohaterce: "SIMONA BYŁA CZŁOWIEKIEM Z KRWI I KOŚCI". Ciekawie rysuje jej obraz charakterologiczny: "Jej twarz była bardzo szczera, a ona emocjonalna, więc co pięć sekund była zła i szczęśliwa na zmianę. [...] U niej było tak, że gdy nie było chemii z jakimś człowiekiem, to nie, i koniec. [...] To, że bywała agresywna, wynikało z lęku. Agresja u wszystkich gatunków wynika z lęku. [...] Simona była bardzo pewna siebie, ale jednak nie zawsze". Przytłaczające jest, kiedy pisze o świecie, który ją otaczał i był jej wrogi! Wymienia: rodzinę, miasto, świat naukowy. Z tego wyrosła ONA. Jak pisze A. Kamińska: "Musiała się chyba zahartować w bojach, bo potrafiła walczyć i się bronić".
Każdego miłośnika zwierząt, ba! wroga (nie koniecznie zaciekłego) polowań podniesie na pewno wypowiedź Simony Kossak z 1987 r., kiedy zaproszono ją na otwarcie wystawy "Rok Myśliwca"! Chciałoby się za Anną Kamińską przytoczyć słowo po słowie. Tyle piękna jest w tej wypowiedzi o rodzinie, tradycji, bagażu minionych pokoleń, odpowiedzialności za historię. Zbeształa "myśliwską przeszłość" rodu Kossaków! Zmiażdżyła ją! "Rozpatrując polowania od strony etycznej, uważam, że zabijanie zwierząt wyłącznie dla rozrywki było i jest niegodne człowieka cywilizowanego. [...] Jestem absolutnie przeciwna zabijaniu jako rozrywce w poetycznej otoczce łowieckich mitów. [...] Człowiek subtelny, czujący przyrodę i z nią współczujący, nie zniesie widoku polowania". Odmienne zdanie miał Lech Wilczek! Jakie? Zostawiam ten kąsek zainteresowanym.
Chcę zamknąć to pisanie piękną klamrą, którą spięła życie swojej bohaterki Anna Kamińska. Moim zdaniem ten jeden akapit oddaje sens życia i walki Simony Kossak o siebie samą: "Nie była już ani córką, która miała być chłopcem, ani beztalenciem, który piętnowała rodzina, tylko stała się kimś, kto osiągnął sukces, przypieczętowany tytułem profesora, w innej dziedzinie niż reszta Kossaków". To jeszcze nie koniec książki, ale ja celowo zostawiam to niedomówienie...
Od książki pani Anny Kamińskiej "Simona. Opowieść o niezwyczajnym życiu Simony Kossak" (Wydawnictwa Literackiego) trudno się oderwać. Pytanie komu to zawdzięczamy? Autorce, której dar pióra poprowadził nas przez życie osoby nietuzinkowej? Czy bohaterce, Simonie Kossak, bo była "człowiekiem z krwi i kości", do tego wyjątkowym i niezwykłym. Nie wiem. I może nie chcę wiedzieć. Razem dało nam to książkę tak piękną, mądrą i wzruszającą, że wstydem byłaby jej znajomość tylko z przeczytania kolejnej recenzji. Mogę czuć się niepocieszony, że nie poznałem tak niezwykłej Pani Profesor - ma, dwa Bliźniaki pewnie sobie byśmy gadali, gadali, gadali...

4 komentarze:

  1. Kurcze potrafisz zachęcić. Niech to... I jak nie kupić takiej książki? Gdzie najbliższa księgatnia? Ula z I b.

    OdpowiedzUsuń
  2. Miód na moje serce. A książka przepiękna!

    OdpowiedzUsuń
  3. Zgadzam się i książka i recenzja świetna. Choć w sumie historia Simony to rónież smutny dowód na to, jak pozbawione czułości, zimne dzieciństwo wpływa na całe życie człowieka.

    OdpowiedzUsuń
  4. Święta prawda. Na szczęście czasy tzw. "zimnego chowu" mamy w większości za nami. Chyba nikt przy zdrowych zmysłach nie zachowuje się dziś, jak rodzice Simony.

    OdpowiedzUsuń