sobota, października 03, 2015

Przeczytania... (70) Małgorzata Czerwińska-Buczek "Powstańcy '44. Bohaterowie i świadkowie. Rozmowy i relacje" (Wydawnictwo BELLONA)

Za kilka dni minie "cicha rocznica" - 71., kiedy ostatni powstaniec opuścił Warszawę. No, powiedzmy teoretycznie. Wielu uczestników walk i mieszkańców pozostało w ruinach zburzonej Stolicy. Ci tzw. "Robinsonowie" doczekali, jak to pogorzelisko, gruzowisko, które do 1 sierpnia 1944 r. mieniło się, że jest "Paryżem Północy" zostało wyzwolone?  Wyzwolono trupa? Nie. Gdyby tak było, to Warszawa udowodniłaby swym oprawcom (Hitlerowi i Stalinowi), że to oni mieli rację, że to oni wygrali, że upodlona nie dźwignie się? Czemu tak piszę? Na książkowej półce pojawiła się kolejna "powstańcza" opowieść: Małgorzata Czerwińska-Buczek napisała książkę "Powstańcy '44. Bohaterowie i świadkowie. Rozmowy i relacje". 

Ktoś "przejedzony" tematem wykrzyknie: znowu? A ja wtrącę swoje: jeśli nie teraz, to kiedy? Powtarzam to swoim uczniom: na Waszych oczach odchodzi pokolenie II wojny światowej, kiedy dożyjecie moich 50+ TYCH ludzi już nie będzie! Moi rówieśnicy jeszcze spotykali weteranów I wojny światowej, wojny polsko bolszewickich, obrońców Westerplatte i żołnierzy Hubala. Jeszcze teraz w uszach brzmią mi słowa żołnierza 2 Korpusu Polskiego, który z ukochanym wileńskim zaśpiewem wieszczył: "Jeszcze się wróci kawaleria!...". I łza pojawiła się na steranej życiem twarzy i zatrzymała na sarmackim wąsie...
Książka taka, jak autorstwa pani  Małgorzaty Czerwińskiej-Buczek jest potrzebna. Komu? WSZYSTKIM! Młodzieży - aby nie zapomniała. Nam (czytaj: 50+) - by nas utwierdzało w sen tego, co trwało 63 dni. IM, POWSTAŃCOM - żeby, pozostawiając nas bez siebie, odchodzili ze świadomością, że nikt z nas (mały i duży, młody i starszy) nie zaprzepaści ICH dziedzictwa. Pewnie, że ilu Polaków, tyle opinii. Nie wierzmy, że dla każdego zryw '44, to heroizm najwyższej kategorii. Raz jeszcze przypomnę zdanie generała Wł. Andersa: "Byłem zawsze, a także wszyscy moi koledzy w Korpusie zdania, że w chwili, kiedy Niemcy wyraźnie się walą, kiedy bolszewicy tak samo wrogo weszli do Polski i niszczą tak jak w roku 1939 naszych najlepszych ludzi – powstanie w ogóle nie tylko nie miało żadnego sensu, ale było nawet zbrodnią". Sam byłem świadkiem zderzenia dwóch ocen... I przyznam, że ironizowanie z ofiary żołnierzy Armii Krajowej uważam za niegodziwość!
Tak, adresatem "Powstańców '44" jest każdy z NAS! Nie wiem czy istnieje jej wersja w językach naszych dawnych aliantów i okupantów. Wydawnictwo "Bellona" powinno sprawić, aby egzemplarz tej książki trafił do szkół. A, choćby "z rozdzielnika"! Wiem, to dziś tak nie działa.
Pani Małgorzata Czerwińska-Buczek daje nam okazję poznać kilku z bohaterów '44. Jestem zdania, że to doskonałe dopełnienie innej książki. Tak, postawy obok siebie "Powstanie warszawskie. Rozpoznani. Prawdziwe historie ludzi z powstańczych kronik z 1944 roku" I. Michalewicz i M. Piwowarczyka. Tym bardziej, że spotkamy w jednej i drugiej... A nie napiszę. Proszę sprawdzić, wtedy nasze czytanie będzie bardziej twórcze, a przede wszystkim odkrywcze.
Duże brawa dla "Bellony", że przyłożyła się do starannego opracowania edytorskiego "Powstańców '44...". Dużo zdjęć! Prywatnych i tych z powstania! Opowieść staje się pełniejsza. To nie "suchy" monolog twórcy, który dopiął swego, bo wydał jedną jeszcze książkę o powstaniu warszawskim. Zresztą sama Autorka ujmuje już wstępem-podziękowaniem dla tych Bohaterów, którzy odważyli się Jej opowiedzieć swe historie. Odważyli? Nie bez przesady podaje: "Odżywały wspomnienia skrywane nieraz bardzo głęboko przez siedemdziesiąt lat, nawet przed najbliższymi". Nie pozostaje żadnych wątpliwości pewne stwierdzenie: "Wierzę, że każdy czytający te historie opowiedziane przez moich Przyjaciół - którzy nie urodzili się bohaterami, ale zostali nimi - przeżyje chwile wielkich wzruszeń". Wzruszeniem dla Bohaterów na pewno był powrót wspomnień. Bo Oni są niewolnikami swej młodości i tamtych 63 dni walk.
Poznajemy młode sanitariuszki, łączniczki. Patrzymy w ich oczy, ulegamy urokowi uśmiechu. A potem widzimy starsze panie, dostojne damy naszej narodowej pamięci. Kiedyś, w XIX w., powiedziano by o Ich pokoleniu "matrony"? Dziś raczej nawet nie przyszłoby nam to do głowy. W relacji pani Marii Czapskiej (po mężu Pajzderskiej), sanitariuszki z batalionu "Harnaś", czytamy: "Przygotowywałyśmy się do walki przez całą okupację. Przechodziłyśmy szkolenia sanitarne. [...] Jednak żadna z nas nie wiedziała, jak to będzie, kiedy wybuchnie Powstanie". Zawsze mnie poruszało wzruszenie opowiadających. Lata minęły, miasto zaleczyło rany, a Oni... Pani Maria wspomina: "Ciężko o tym mówić, wracać do tych najdramatyczniejszych chwil, tyle czasu minęło, a ciągle są takie żywe. Pierwsi ciężko ranni po wybuchu po wybuchu pocisku z czołgu. Jeden z kolegów miał urwane pół twarzy". Nigdy nie wyjdę z podziwu nad heroizmem tych dziewcząt. Ich młodość i uroda rzucona przeciw "Tygrysom" i "Goliatom", bezmiaru bólu i chwilami bezsensownej śmierci. Jak ONE udźwignęły ten ciężar? Mordowane, upokarzane, bite, gwałcone... Sama taka "wyliczanka" przeraża.
Mamy przed sobą wycinki historii! Na pewno! Wojnę widzianą w obrębie jednego życia. Dopiero poskładanie każdego epizodu daje nam pewien obraz całości. Nie silmy się jednak na stwierdzenie: rozumiem ich rozterki... rozumiem ich ból... wiem, co czuli... Nieprawda! Nie mamy na ten temat zielonego pojęcia. I obyśmy nie musieli poznawać "na własnej skórze"! Urszula Kurowska (po mężu Katarzyńska) przyznaje się: "...nie chciałam być sanitariuszką, mieć do czynienia z rannymi. Wiedziałam, że związane jest to z mnóstwem dylematów moralnych, emocjonalnych. Trzeba było podejmować czasem tragiczne i bolesne decyzje, choćby przy ewakuacjach - najciężej ranni zostawali".
"Nie byłem w stanie się uspokoić. Zabiłem człowieka. Próbowałem sobie tłumaczyć, że przecież to wojna, już wiele razy strzelałem... Inaczej strzela się jednak w walce, a inaczej do konkretnego człowieka, z tyłu" - opowiadał Witold Kieżun, też jeden z "Harnasiów", wilniuk z urodzenia, kawaler Virtuti Militari z bohaterstwa! Czapki z głów!...  Skoro tak wspomina przeszło dziewięćdziesięcioletni Weteran, to co musiało dziać się w Nim w 1944 r.?
"Broń składaliśmy na Placu Narutowicza. Byli tam nie tylko żołnierze, ale ludność cywilna. [...] Rodzinę Gebethnerów znałem jeszcze z czasów szkolnych, miałem dobre, koleżeńskie stosunki z młodszym pokoleniem, to byli moi rówieśnicy. Mieli niemieckie korzenie, ale nigdy nie podpisali volkslisty. Zawsze byli Polakami - z urodzenia, miłości i wyboru. Przed wojną szanowani i majętni obywatele. Majątek stracili, szacunku nigdy" - wspominał Marian Gałęzowski, ps. Szeliga. Raczej nie spodziewamy się takich zapisów. Kapitulacja, dramat, a w to wpleciony los zasłużonej dla polskiej kultury rodziny Gebethnerów. Zaskakujące. I jak pięknie ujęte. Autor wspomnienia zmarł w 2013 r. w wieku 96. lat.
Niemal w  każdej wojennej opowieści pojawia się postać... dobrego Niemca? Oto fragmenty wspomnień sanitariuszki Janiny Gutowskiej (po mężu Rożecka; ojca  Sowieci więzili w Starobielsku i zamordowali w 1940 r.!): "Po upadku Powstania do naszego szpitala na forcie przyszedł oficer niemiecki na inspekcję [...] Niemiec miał czyściutki mundur i wypastowane świecące buty. Tak bardzo mnie to zdziwiło, przyzwyczaiłam się do żołnierskich brudnych i porwanych ubrań. Pod ścianą leżał chłopiec z amputowaną nogą. [...] Oficer spojrzał na niego litościwie, wyjął z chlebaka bułkę pełną szynki. [...] mały «Marymonciak» wycedził przez zaciśnięte usta: «Od Szkopa nie biorę». Wszystkich sparaliżowało ze strachu". Drugie dotyczy ewakuacji szpitala: "Przygotowywaliśmy się do ewakuacji i wtedy zdarzyła się rzecz niebywała. Podjechały  niemieckie samochody do przetransportowania naszych rannych. Niemiecki oficer przyszedł podziękować za uratowanie ich żołnierza i za troskliwą opiekę". Byli więc i tacy  Niemcy? Pomyślmy, że nie każdy był Kaminskim, Dirlewangerem, Reinefarthem! Wiadomo, te dwa gesty (a zapewne było ich więcej, pamiętam wspomnienia niezapomnianej aktorki, pani Małgorzaty Lorentowicz-Janczarowej) nie są w stanie wyrugować z pamięci pokoleń ogromu zbrodni katów Warszawy! Zapomnieć jednak o podobnych odruchach serca (?) też nie powinniśmy zapominać. W przeciwnym razie nasza historia staje się niepełna i napisana nie uczciwie. Co do tego nie mam żadnych wątpliwości.
Pani Małgorzata Czerwińska-Buczek pięknie wzbogaciła swoją książkę - napisała rozdział zatytułowany "Ich Matki". Tak, Matki Powstańców, Bohaterów tej książki. O ile zwykłymi, na ile niezwykłymi kobietami były! Oto prawdziwe Matki Polki! Heroiny, które oddały Ojczyźnie swe najcenniejsze skarby: własne dzieci! To wspaniałe, że nie zapomniano o Nich.
Autorka pisze zawsze: "Powstanie Warszawskie". I ja tak pisywałem, ale poloniści zarzucają nam nauczycielom historii, że popełniamy... błędy ortograficzne! Storpedowano kiedyś moje poczynania z takiego właśnie powodu. Absurd? Komuna? Nic z tych rzeczy! Współczesność!... Mam dla Powstania największe litery w alfabecie. Pisanie "powstanie warszawskie" nie wynika z mej ignorancji czy barku szacunku. Wiele lat temu robiono mi zarzuty, że napisałem "Powstanie Listopadowe" - broniłem się "Są świętości narodowe, przed którymi się klęka". Do takich zaliczam też dramat 1944 r.
Trzeba to oddać pani  Małgorzacie Czerwińskiej-Buczek - wykonała kawał dobrej, historycznej roboty. Za kilka lat będzie to jeszcze jeden widomy ślad tego, co stało się w Warszawie między 1 sierpnia, a 2 października 1944 r.

Brak komentarzy:

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.