czwartek, września 24, 2015

Przeczytania... (67) Amanda Lindhout Sara Corbett "Dom na niebie. Nie poddać się. Dziennikarka w niewoli somalijskich porywaczy" (Wydawnictwo ŚWIAT KSIĄŻKI)

Nie wiem jak określić książkę, którą właśnie odkładam po przeczytaniu. Nie o to mi chodzi, że ktoś ją zalicza do "literatury faktu". Wzbogacona, co wnikliwy Czytelnik odnajdzie "w stopce", o informacje z "innych źródeł" (np. nagrań rozmów z negocjatorami czy porywaczami) czy zrekonstruowanych z pamięci rozmów. Amanda Lindhout Sara Corbett napisały książkę "Dom na niebie. Nie poddać się. Dziennikarka w niewoli somalijskich porywaczy", którą wydał Świat Książki. Zapis przeżyć Amandy Lindhout - na pewno. Ale ja bym spojrzał na te blisko pięćset stron też, jak na swoisty... informator? Tak. Instrukcję przeżycia w ekstremalnej życiowo sytuacji! W niewoli u  somalijskich porywaczy. Dla nas zupełnie sytuacja nie do pomyślenia? Dla mnie, który siedzi przed swoim komputerem zapewne tak, ale wielu naszych rodaków krąży po świecie. Szczególnie tym islamskim. Nie chcę dolewać oliwy do ognia (wiemy, czego świadkiem jest teraz Europa), ale to, co stało się współautorki książki może być (nie daj Boże) udziałem wielu... Pewnie nawet teraz ktoś gdzieś jest uprowadzany, strach wdziera się w jego oczy, do serca - niepojęte. Tak, świat oszalał. I o tym też jest ta książka.
Ta książka jest bez wątpienia... przestrogą. Proszę mnie źle nie zrozumieć, ale zacznę od korzeni! Pasja! Chęć poznania świata! Wyrwania się ze swego kanadyjskiego świata! Lektura magazynów "National Geographic "! Banalne? Normalne! Alboż w PRL-u nie zaczynaliśmy od lektur choćby "Kontynentów" lub "Dookoła świata", a wcześniej książek Arkadego Fiedlera?  Czy oglądania programów Ryszarda Badowskiego lub filmów Stanisława Szwarc-Bronikowskiego, że o... Bolku i Lolku nie wspomnę? Zwykła kolej rzeczy. Tak samo było z Amandą Lindhout, która pracując jako kelnerka ciułała pieniądze na kolejne świata poznawanie.
I towarzyszymy jej w różnych egzotycznych eskapadach. Można pozazdrościć. Ale chyba przede wszystkim patrzeć z podziwem, że samotna młoda kobieta krąży po Indiach, Pakistanie czy Afganistanie. Zewsząd wraca z przekonaniem, że mimo wszystko świat jest bezpieczny, że włos z głowy jej nie spada, że spotyka życzliwych jej ludzi. Do czasu.
Proszę nie oczekiwać, abym streścił punkt po punkcie "Dom na niebie...". Nie dlatego, że mi się nie chcę, bo mam lenia lub gonią inne obowiązki, ale to jest książka, która w pewnym momencie nabiera charakteru... opowieści sensacyjnej? Życia jednak wystawia na próbę hart i ducha młodej Kanadyjki. Czy nasza ocena będzie pełna podziwu, zniesmaczenia, obrazoburstwa? Ja tego nie wiem. O jedno bym znowu prosił: nie oceniajmy!
Skoro mam w pamięci obraz naszego Stasia Terkowskiego, to może faktycznie odłóżmy książkę Amandy Lindhout. Bo pojawia się w pewnym momencie pewien ważny epizod!... Decyzja, która miała ratować życie. Czy dać bezpieczeństwo... Moje pisanie będzie obrazami, migawkami przeżyć i odczuć Amandy Lindhout. Powiecie, to "wykrojenia"! I zgodzę się z Wami. Kiedy moja żona patrzy na moją pracę przy "Przeczytaniach..." strofuje mnie (można to odebrać, jako: hamowanie?): nie opisuj całej książki! kto to będzie chciał później czytać?
"...zauważyłam jakiegoś mężczyznę stojącego przed naszym samochodem; trzymał w rękach broń, a jego głowę, nos i usta spowijała chusta w drobną, czerwoną kratkę, najchętniej noszona przez mudżahedinów na całym świecie. Miał ciemne, wyłupiaste oczy. Lufa jego karabinu była wycelowana prosto w przednią szybę" - jeden z dwunastu. Myliła się A. Lindhout, kiedy myślała, że to rabunek. To było porwanie. Świat, który dotychczas znała, wartości którym hołdowała miały ulec przewartościowaniu? Szybko dowiedziała się, jak również jej towarzysz Nigel, że "ich kraje" przysłały Etiopczyków dla podboju Somalii? Że ona była Kanadyjką, a on Australijczykiem? Nie docierało to do somalijskich terrorystów. 
In sza Allah - wraca co jakiś czas. Nie przesadzę, jeśli napiszę, że Czytelnik pozna kilka zwrotów arabskich. Nie chcę pisać "oby się nigdy nimi musiał wspierać", ale... Trudno nie zerkać na południe Europy w chwili czytania? Sztuczne szukanie analogii? Podejrzewam, że znalazłoby się grono, które kilka, drastycznych cytatów wygrzebałoby z tej poruszającej opowieści i rzuciło na szalę odbywającej się dyskusji.
"Macie niedobre rządy. Jeśli wasze rządy dowiedzą się, że zamierzamy zabić was za dwadzieścia cztery godziny, znajdą sposób, żeby zapłacić" - po takim oświadczeniu (nie wyczuwamy pogróżki i drwiny?) nogi chyba każdego z nas ugięłyby się.  Zaczynam podziwiać Amandę Lindhout. Ta dziewczyna nie traci głowy (płaczący Nigel wzbudza zdziwienie w oczach terrorystów) , rozgląda się, analizuje - pewnie, że oszołomiona i przestraszona: "Nocami nie mogłam zasnąć, ponieważ obawiałam się gwałtu. Byłam jedyną kobietą w domu, w którym, jak oceniałam, znajdowało się dwunastu mężczyzn [...]".
Jeśli myślimy tak: gdzie tam sensacja, skoro wiemy, że Autorka odzyskała wolność, nie zginęła. Inaczej nie powstałaby ta książka. Poniekąd, to racja. Niech jednak nas  t o  nie usypia. "Nie ma k... mowy. Nie rób tego" - co wzburzyło tak mocno Nigelem? Nie pozostawię nikogo w niepewności. Inny fragment z niekompletnego dialogu, jaki w całości odnajdziemy w "Domu na niebie...": "Tak się nie uda, Nigel - powiedziałam. - Jeśli ja to zrobię, a ty nie, na pewno mnie gdzieś stąd przeniosą. Muzułmanka nie może mieszkać z mężczyzną, który nie jest muzułmaninem". Jasne? Konwersja za przeżycie? Konwersja jako gwarant nietykalności? Konwersja...  Teraz wiecie skąd postać  naszego Stasia? Jak Amanda Lindhout dochodziła do islamu? Czy to możliwe, żeby mogła przygotować się do świadomego wyartykułowania szahady? Ta relacja, dla nas laików, naprawdę może być... zaskakującym odkrywaniem. Czy od razu światu islamu? No, nie przesadzałbym. Pewnie jednak jakieś tam światło padnie na nas z przebogatej wiedzy Koranu. Amanda uświadamia nas: "Aby zostać muzułmaninem, należy tylko złożyć szczere wyznanie wiary. Nie potrzeba meczetu ani obecności imama. Wystarczy niewielka ceremonia. Nawrócenie się polega na wypowiedzeniu dwóch prostych zdań w języku  arabskim. Chodzi jedynie o to, aby szczerze, z głębi serca, wypowiadać te słowa. Najważniejsza jest szczerość". Oburza was, że nie tylko ona, ale i Nigel uznali Allaha za Boga oraz jego proroka Mahometa (Muhammada)? "W tym momencie nie myślałam, że się poddaję ani że stawiam opór. Traktowałam to po prostu jako ruch na szachownicy, niepewny skok konika szachowego, dwa pola naprzód, jedno w bok, a nie jak zdradę wiary - swoją czy Nigela albo ich". Jeśli w kimś teraz odzywa się ortodoksyjny chrześcijanin, to zamknę ten wątek krótkim zdaniem, nieomal-że oświadczeniem: "Robiliśmy co trzeba, aby przeżyć". Nie ma sensacji? Nie sądzę, aby ktoś biorąc do ręki tą książkę brał pod rozwagę takie wydarzenie. Ja, przyznaję się, na pewno - nie!
"Nic się zmieniło i wszystko się zmieniło.* Patrzyłam na tę samą zielonkawą farbę o barwie morskiej wody na ścianach, na te same okna z okiennicami i kratami, ten sam pył pokrywający podłogę i ten sam dach nad głową. [...] Tylko ja była inna" - czy trzeba więcej, aby pojąć, co wdarło się do życia kanadyjskiej turystki/dziennikarki? Jej byt w somalijskim uwięzieniu pozbawiony był sensacji? Ta książka jest szczerym, jak mniemam, przekazem z przeżyć, których nic nie jest w stanie zatrzeć...
Proszę przeanalizować "Rozmowę z domem". To zapis zgodny, jak czytamy: "...z prawem przechwycenie rozmowy telefonicznej", jaką udało się przeprowadzić między Amandą, a jej matką.  To poruszające świadectwo tego trudnego okresu. Niemal dotykamy dramatu. Osobisty dialog, przerywany łzami obu rozmówczyń... Tego się nie daje spokojnie śledzić.
Czego nas uczy doświadczenie   Amandy Lindhout? Że świat jest pełen zaskakującego zła? "Zapadałam się w nicość, osuwając się coraz głębiej w stan jakby półistnienia. [...] Czasami zastanawiałam się, czy nie oślepłam. Kiedy indziej rozmyślałam o tym, czy w ogóle jeszcze żyję. Czy to było piekło?" - na te i wiele innych pytań można znaleźć tylko w jeden sposób: czytając "Dom na niebie...". Jaka determinacja musiała rozrywać trzewia Amanda Lindhout, kiedy wspominała: "Tyle razy mówili, że mnie zabiją, a teraz zaraz to zrobią. W moim ciele zaczynały się przeplatać jakiś wewnętrzne bezpieczniki.* Mięśnie mi zesztywniały. Słyszałam, jak z trudem wciągam powietrze". Przeżyć 460 dni w somalijskiej niewoli? Za co? Za nic! Być ofiarą walki dwóch światów? Jednym z nich dziś straszy się Europę. Nikt nie wie jak będzie.  Ilu koczujących u granic Europy, to ludzie pokroju tych, którzy zburzyli życie kanadyjskiej dziewczyny?...  Czy Europa ma stać się fortecą nie do zdobycia? Czy Europa XXI wieku naprawdę musi odwoływać się (w tym Polska) do idei antemurale christianitatis?


* Czy do tego zdania nie wdarł się "drukarski chochlik"?

1 komentarz:

  1. Did you know you can create short links with BCVC and get $$$ from every visit to your shortened urls.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.