niedziela, września 20, 2015
Przeczytania... (65) Jerzy Zaruba "Z pamiętników bywalca; Patrząc na Warszawę" (Wydawnictwo ISKRY)
Jerzy Zaruba, a dokładniej "jego kreska" jest obecna na tym blogu. Proszę zerknąć tam, gdzie jest o Franciszku Fiszerze - na pewno znajdziecie tam rysunki Jego autorstwa. Często słyszę to dziwne dla mnie pytanie: czy to dobra książka? Tak postawione przypomina mi... kobietę z księgarni, kiedy na widok ładnie wydanego przed laty jednego z tomów powieści piastowskich Karola Bunscha zapytała: a to dobre? Wyglądała na taką "miłośniczkę literatury", co to kupowała książki pod kolor mebli lub tapety. Prędzej może mnie, co innego zastanowić: komu kupiłbym ją na prezent? Ja z nieukrywaną ciekawością brałem do ręki książkę Jerzego Zaruby, bo od wielu lat znana mi jest Jego "graficzna działalność". Gdyby ktoś zagadnął o "dawnych rysowników" jednym tchem wymieniłbym: Karola Baranieckiego, Zbigniewa Lengrena, Eryka Lipińskiego, Bronisława Linkego i właśnie Jerzego Zarubę. Teraz leży przede mną książka a właściwie d w i e , ale zebrana w jeden tomik: "Z pamiętników bywalca; Patrząc na Warszawę". A to za sprawą Wydawnictwa ISKRY! Zaskakujący jest... format książki. Proszę przyjrzeć się skanowi okładki. To nie jest mój zabieg edytorski. Nie, nie przyciąłem jej do potrzeb tego pisania. Taka forma. Zresztą czytelnicy Szacownych Iskier powiedzą: my to znamy! I sięgną np. po "Teatrzyk Zielona Gęś" K. I. Gałczyńskiego lub "Myśli ludzi wielkich..." Braci Rojek, o których na tym blogu też miałem okazję już pisać.
Życie prywatne i artystyczne Jerzego Zaruby (1891-1971) - to jedno. Ale ś r o d o w i s k o , które go ukształtowało, to drugie! Tak, po takich lekturach zazdraszczam z kim przystawał, kogo zna. Jednego nie mogę napisać: z kim pił! A to czemu? - pyta pani w słomkowym kapeluszu. A to temu, proszę pani, że Jerzy Zaruba nie pił. W domyśle oczywiście alkoholu. Że go Jan Brzechwa uczynił "bohaterem rymu" i stąd łata? Widać bardzo to dręczyło pana Jerzego, bo dwukrotnie czytamy na ów "wyskokowy temat". Nie przypadkowo zamieścił ten epizod w rozdziale "Potęga słowa drukowanego". To tam przeczytamy m. in.: "...«pierwszy kłaniam się Zarubie, chociaż pije - ja nie lubię» żarcik ten, za który bynajmniej nie mam pretensji do przyjaciela Brzechwy, sprawił, że epitety: «Kizior», «Oliwa», «Moczymorda» etc. przylgnęły do mojej osoby na dobre i tylko bliżej mnie znający nie chowają butelek na mój widok".
Jan Brzechwa, to jedna z ważniejszych osób w życiu J. Zaruby. Ale w "otoczeniu" zdolnego grafika znalazły się takie oryginały epoki, jak wspomniany wyżej Franz Fiszer, malarz Kamil Witkowski, kolega po fachu Kazimierz Grus (proszę wrócić do 47 "Spotkania z Pegazem..."), generał Bolesław Wieniawa Długoszowski, Stefan Jaracz, Jan Lechoń i cały "Skamander"! "...wszelkie politykierstwo, wszelkie sekciarstwo były mu obce. Książę poezji polskiej miał raczej pogardę do tego całego rozgdakanego jarmarku" - charakteryzował sylwetkę Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego. Czytając te rysy biografii chce się zaraz szukać ich tomików poezji, obcować z ich twórczością.
Ta książki (-żki), to skarbnica wspaniałego humoru i anegdot. Kto interesuje się tamtym światem pozna lub przypomni sobie perypetie choćby wybiórczo wzmiankowanych kompanów J. Zaruby. Chciałbym tu zacytować choć drobne fragmenty tychże "rodzajowych scen i scenek", ale chyba odbierałbym przyjemność czytania. Bo nie ma nic lepszego na ponury letni lub jesienny dzień, jak garść prawdziwego humoru. Z najwyższej półki. Tak, to intelektualna uczta. Nie przesadzę pisząc, że chwilami... pękałem ze śmiechu! Jakżeż pouczające są sceny z życia pewnej hrabiny (o bardzo znanym i obciążonym historycznie nazwisku) z Białocerkiewszczyzny! Rewelacyjna dawka! Kamień jest chyba w stanie poruszyć, a co dopiero jakiegoś ponuraka... Nie znałem okoliczności zejścia z tego świata "Kości z Zamościa". Czemu o tym tu wspominam, bo o podobnym "sposobie" rozstania z tym światem sam ledwo, co opowiadałem.
Czy o okupacji można pisać z humorem? Czy zawsze musi to być tylko martyrologia? Może niektórych zaskoczyć obraz Warszawy (i o tym dwukrotnie będzie można przeczytać, skoro "są dwa w jednym" tomie!). Jeśli został nam obraz stolicy lat 1939-1944 zapamiętany po obejrzeniu "Zakazanych piosenek" L. Buczkowskiego, to na kartach "Z pamiętników bywalca" i "Patrząc na Warszawę" znajdzie taką, moim zdaniem, cenną dygresję: "Makabryczna groteskowość życia Warszawy za okupacji, jej osławiony wisielczy humor nie da się ująć w paru wierszach. Warszawa kpiła z okupanta w sposób dosadny i zjadliwy, a paradoksalność sytuacji polegała na tym, że częste ocieranie się o smierć nie miało nic z jej majestatu, a trąciło nieraz farsą". Proszę prześledzić perypetie Witolda Leonharda, pojawienie się na "czarnym rynku" nadmiaru... żółwi lub epizod, jak dwa pijaczki wzięły niemiecką "budę" w czasie ulicznej łapanki za miejski środek lokomocji? Z jednej strony rwiemy boki, ale z drugiej wcale nam nie do śmiechu. I na tym polega siła czytanej książki (-żek).
Nie ukrywam, że powojenny okres poznawałem z... mieszanymi uczuciami? Nie było oporów, aby od zarania zaangażować się we współpracę z "lubelską, ludową władzą"? Lublin, Łódź. Być na bankiecie u samego towarzysza-generała Bułganina? Współpraca z kimś takim pokroju Leona Pasternaka (przez lat kilka mąż aktorki Ryszardy Hanin) moim zdaniem nie przynosi zaszczytu Jerzemu Zarubie. Ale to tylko moje zdanie, bo on sam nie zżyma się. No tak, ktoś doda, ale pierwodruk książki (-żek) pojawił się pod koniec lat 50-tyc XX w. - i inaczej pisać się po prostu nie dało. Zresztą czy przed 1958 r. takie wspominki bywalca "Ziemiańskiej" mogłyby się ukazać? Próżny trud wydeptywania ścieżek po ówczesnych księgarniach. O! i tak spójrzmy na tą książkę (-żki), jako na skutek po-październikowej odwilży. Czyż nie odsłaniano rąbek "tamtej, jeszcze sanacyjnej Polski"?
"Wzruszały go natomiast ruiny Warszawy, bary gnieżdżące się po bramach albo śmieszne domki ma peryferiach, które dzięki swej groteskowości posiadały swoiste piękno" - to nie tyle opis zrujnowanej Warszawy, co wspomnienie jednego ze spacerów z Julianem Tuwimem. Przy okazji wskrzesza cieni dawnych wielkich aktorów: Jerzego i Bolesława Leszczyńskich, Jana Kurnakowicza. Komputer nie zna nazwiska tego ostatniego? Podkreśla na czerwono. Młoda, rodzima inteligencja też by była w kłopocie. To, jak ze wspominanym dziś w radiowej Trójce Tadeuszu Fijewskim. Właściwie dziennikarz nie wiedział, jaką rolą przypomnieć wielkiego aktora! Palnął: pan Anatol! Nie myli się, ale czy nie było genialniejszych kreacji? A Rzecki w "Lalce", a Kuba w "Chłopach"?
Jest taki rozdział, który szczególnie mnie... zabolał. To wspomnienie wizyty Jerzego Zaruby z wizyty w Londynie, pt. "Londyn 1946". Co mnie osobiście dotknęło. Jad pana Jerzego! Odczułem to jako przykład sowieckiego wyprania. Tak, stała się rysa w jego jowialnym wizerunku. O co chodzi? Jedno zdanie: "Na górze kabaret «patriotyczny» Hemara". To wszystko? O, co moje larum? No właśnie o kpinę z Mariana Hemara! Można być złośliwym i dorzucić: skoro ktoś przystawał z takim indywiduum jak Pasternak, to co się dziwić. Dla niewtajemniczonych przypomnę: kiedy Hemar płakał za polskim Lwowem, Pasternak pisał hymny pochwalne ku czci 17 września 1939 i zagarnięcia Kresów wschodnich przez Sowietów (zresztą w tym samym Lwowie!).
Dobrze się stało, że ISKRY przypomniały nam tą książkę (-żki). Świata w nim zapisanego, wyrysowanego nie odnajdziemy już. Tym bardziej trzeba nam tam być. Jeśli kogoś rubaszność niektórych postaci razi, to może skupić uwagę na wątkach "czysto historycznych". W końcu Jerzy Zaruba urodził się w ostatniej dekadzie XIX w. - zabory! Chwilami patrzyłem na jego życiorys też przez pryzmat tego, co wiem o życiu Jarosława Iwaszkiewicza. Przecież to niemal rówieśnicy, ba! których droga życiowa i start do dorosłego życia, to Kijów! Później Warszawa. Sam fakt, że te dwie, bardzo różne indywidualności, spotkały się w moim myśleniu, to przykład - do jak niesamowitych wniosków pobudza nas czytanie? Odkrywam Amerykę? Mój Zaruba stanie niedaleko Wiecha. Jestem zdania, że narracja, jaką znajdujemy na kartach "Z pamiętników bywalca; Patrząc na Warszawę" równie dobrze mogło wyjść spod pióra Stefana Wiecheckiego. Czytanie wspomnień Jerzego Zaruby, to była przyjemność i uczta.
Brak komentarzy:
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.