poniedziałek, czerwca 22, 2015

Przeczytania... (44) - Paul Ham "1914 rok końca świata" (Wydawnictwo PRÓSZYŃSKI i S-ka)

Setna rocznica wybuchu Wielkiej Wojny wymusiła (?) na rodzimych wydawca istny wysyp książek "na temat...". Wielka to radość, zważywszy, że pod względem tej wyjątkowej tematyki była właściwie posucha.  Cudownie w ten nurt wpisało się Wydawnictwo PRÓSZYŃSKI i S-ka! Z nieukrywaną radości patrzę na leżący przede mną tom. Po klasycznych już dziełach Barbary Tuchman, Theo Aronsona czy Janusza Pajewskiego, które są ozdobą mego księgozbioru - przychodzi kolej na Paula Hama i jego "1914 rok końca świata". Nie, nie będę uprawiał analizy porównawczej. Wyłączam myślenie o tamtych tytułach. Leży przede mną 707 stron najczystszej opowieści nie tylko o wojnie, która wepchnęła pokolenie moich pradziadów w okopy strasznej wojny światowej. Chciałbym tą recenzję dedykować tym wszystkim, którzy nie wrócili znad Marny czy Sommy, Tannenbergu lub Bolimowa, Kostiuchnówki czy Rarańczy, padli pod Rokitną. 100 rocznica tej ostatniej wymienionej bitwy przypadła niedawno, 13 czerwca
"1914 rok końca świata" Paula Hama zaspokoi gusta wybrednego Czytelnika. To drobiazgowo układająca się historia nie tylko jednego roku. Jeśli kogoś zwiedzie tytuł - nie powinien czuć się zawiedziony. Bo napisane językiem doskonałym. Po kartkach płynie się z zachwytem. Jeśli dla kogoś Wielka Wojna zaczęła się 28 czerwca 1914 r., kiedy padły śmiertelne strzały w Sarajewie, to będzie miał okazję rozszerzyć panoramę spojrzenia. Tym bardziej, że za kilka dni przypadnie 101 rocznica tego tragicznego w skutki wydarzenia. Czy musiało pociągnąć za sobą tyle milionów ofiar? Zapraszam swoim pisaniem do przeczytania. Chyba, że kogoś wystraszę? Na razie podszepnę: warto JĄ mieć!...

Zaproszono nas na salony panujących domów, uczestniczymy w kuluarowych rozmowach. Mamy okazję przeanalizować poglądy wielkich decydentów europejskiej polityki! "Tyrania przeszłości od 1870 roku..." przypomina naszej zawodnej pamięci, że korzeni konfliktu musimy szukać pod Sedanem, po zajęciu Alzacji i Lotaryngii. Mam takie wrażenie, że patrząc obiektywnym historycznym okiem, że trzeba oddać sprawiedliwość... Bismarckowi! Na nieszczęście dla siebie II Rzesza odrzuciła mądrość polityczną starego kanclerza - i doszło do odwrócenia sojuszy w Europie. Znajdziemy obiektywną ocenę kanclerskich posunięć w słowach angielskiego historyka Jonathana Steinberga: "Był i do końca pozostał mistrzem subtelnej dyplomatycznej gry (...). Umiał ograć i przechytrzyć najsprytniejszych przedstawicieli innych państw...".  Proszę zwrócić uwagę na pewien fakt, o którym przypomina P. Ham: "...Niemcy pod rządami Bismarcka jako jedyny kraj europejski wprowadziły wyraźne mechanizmy państwa opiekuńczego i powszechne prawa wyborcze dla mężczyzn". Czy jest to fakt ogólne wiedzy? Warto ten tom czytać bardzo uważnie. Warto chyba dodać coś od samego "żelaznego kanclerza": "Znajdujemy się [...] w sercu Europy, wystawieni na atak co najmniej z trzech stron. [...] Bóg umieścił nas w miejscu, w którym nasi sąsiedzi chronią nas przed popadnięciem w lenistwo i zastój". Tylko cytowana ta mowa mogłaby wypełnić ten post. I dać nam wiele do myślenia (tym bardziej, że to prawie dwie strony cytatu).
Poznajmy świat belle époque czy jak kto woli fin de siècle - tego symbolicznego przełomu XIX i XX w. Można tylko dziękować Autorowi, że zacytował nam, to jak ocenił lata swego dzieciństwa George Orwell: "Z całego tego dziesięciolecia przed rokiem 1914 zdaje się emanować zapach wulgarnego, szczeniackiego luksusu, zapach brylantyny, likieru miętowego i nadziewanych czekoladek - jakby atmosfera wiecznego jedzenia truskawkowych lodów na zielonym trawniku przy dźwięku hymnu zwodów wioślarskich w Eton". Dalej konkluduje: "Przed wojną wielbiono pieniądze beztrosko i bez wyrzutów sumienia". Oczywiście możemy skonfrontować ten punkt widzenia z innymi. Paul Ham podsumowuje ten wątek, pisząc: "...w latach 1870-1914 demokratyczne ideały bardziej humanitarnego i tolerancyjnego świata, wyraźne w sztuce i literaturze, były dławione, ignorowane lub odkładane na później". Pokrótce nawiązywał do dławienia sił postępu, restrykcyjnego walczenia z odmiennościami (np. homoseksualizm). Podoba mi się tez taka uwaga: "Patriarchalne siły dawnego świata miały roztrzaskać belle époque - przypadkową ofiarę wojny toczonej w obronie Boga, Króla i Ojczyzny".
Zrozumieć Austro-Węgry z perspektywy minionego stulecia? Pewnie nasz obraz ukształtowała proza Jaroslava Haška i... film Janusz Majewskiego (bo raczej nie proza Kazimierza Sejdy). Habsburgowie gdzieś tam pozostają w naszej świadomości (rzadziej pamiętamy o ścisłych związków panujących w Polsce z "domem rakuskim"). Doskonałym wstępem do każdego rozdziału są motta! Mało tego, potem odnajdujemy je w tekście. To dotyczące niby-Habsburgów zaczerpnięto od angielskiego historyka Alana J.P. Taylora: "...Habsburgowie byli najwspanialszą dynastią nowoczesnej Europy, a historia środkowej części kontynentu obraca się wokół nich, nie oni wokół niej". Dobrze, że w tak popularnym i dostępnym wydaniu zamieszcza się fragmenty traktatów, jak choćby ten który ukształtował Trójprzymierze.
Może napiszę coś dziwnego, ale samego mnie to zaskakuje: nabrałem pewnej... sympatii (?) do Wilhelma II? Niezrównoważony, nieobliczalny, bufoniarz swoich czasów, ukochany wnuczek JKM Wiktorii. Pod jego rządami rodzili się moi ojcierzyści pradziadkowie i dziadkowie. Właściwie Ham nie odkrywa Ameryki. Dobrze, że przy rysie charakteru kaisera odwołano się raz jeszcze do autorytetu Bismarcka: "...znałem stan umysłowy panującego, więc mogłem sobie wyobrazić perspektywy najbardziej opłakanych komplikacji". Ta opinia wyrażona w 1892 r. niestety znalazła swe koszmarne odbicie za dwie dekady. Rozrost ambicji butnego władcy wpędziło (dodajmy: ku Polaków szczęściu) w poważne kłopoty! Kiedy zrodził się, jak nigdy (!), promyk sympatii u mnie do Wilhelma II? Żałość bierze, kiedy widzimy, jak sytuacja przerasta go! Mało tego wychodzi, że był najsłabiej poinformowany w całym Berlinie, jak funkcjonuje państwo i co planują sojusznicy. Mimo wszystko dziwnie robi się na sercu, kiedy czytamy samego P. Hama: "...był człowiekiem nieprzewidywalnym, wybuchowym, nie w pełni władz umysłowych. Najbliżsi dworzanie uważali go za infantylnego lub szalonego [...]. Wątpliwe, czy człowiek tak ograniczony jak nowy cesarz, mógł tak wiele ucieleśniać; gwałtowny rozwój kraju dokonałby się bez niego".
Kiedy myślimy Wielka Wojna na pewno wraca do nas "wyścig zbrojeń"! jeden z jej elementów, to: planowanie! "...wojnę planowano - w rozmaity sposób, mniej lub bardziej szczegółowo - w Niemczech, we Francji, w Anglii i Rosji" - pisze dalej Ham. Jak na dłoni widzimy te wszystkie mechanizmy. Chęć odwetu za Alzację i Lotaryngię (szczególnie, kiedy prezydentem Francji zostanie Raymond Poincaré), choć jak pisze Ham wbrew pozorom problem obu utraconych prowincji tracił na ostrości w konfliktowaniu relacji na linii Paryż-Berlin. Wstrząsające są stwierdzenia typu: "Życie milionów ludzi stało się igraszką garstki starzejących się dostojników, którzy nie ponosili żadnej odpowiedzialności [...] przed parlamentami swoich krajów".
Kiedy myślimy Wielka Wojna widzimy, jak pełną czerpano z postępu techniki. Jeszcze nie padł ani jeden strzał, a już można było uchwycić przewagę? P. Ham tego nie porusza, ale moim zdaniem, to też jeden ze skutków... wojny secesyjnej / civil war. Co dało Jankesom przewagę w walce z Konfederatami? Kolej! P. Ham pisze: "...system kolei wyznaczał warunki logistycznego wyścigu w całej Europie. Wygrywał go kraj zdolny do przywiezienia na front maksymalnej liczby żołnierzy w jak najkrótszym czasie". Ciekawie później porusza kwestię choćby, jak przeciwnicy obliczali (i mylili się), co do szybkości mobilizacji strony przeciwnej. I to był jeden z elementów, budowa linii kolejowych, wyścigu między mocarstwami. Kilka liczb, jakie znajdziemy w tekście: "W latach 1870-1914 długość torów w Europie uległa potrojeniu, ze 105 tysięcy do 290 tysięcy kilometrów. [...] do 1914 roku w Rosji było tylko 27% linii dwutorowych w porównaniu z 38% w Niemczech, 43% we Francji i 56% w Anglii". Największy boom w kolejnictwie następował w Rosji. 2,5 miliarda franków zaciągnięte we Francji miało doprowadzić do budowy "...w czteroletnim okresie 1914-1918 dalszych 5330 kilometrów strategicznych linii sięgających w głąb kraju". Jeśli myślimy, że wojna, to tylko armaty i miliony zmobilizowanych żołnierzy, to teraz widzimy, że były inne "warianty" rozwoju.
Kiedy myślimy Wielka Wojna widzimy ciągnące się linie okopów! Wojna pozycyjna! Hrabia Alfred von Schlieffen nie tylko bał się okrążenia Niemiec i sojuszników Trójprzymierza (kiedy spojrzymy na mapę Europy, wiemy że tego nie dało się uniknąć), ale też wyniszczających walko, które stały się zmorą frontu zachodniego w latach 1914-1918: "Strategia wyniszczenia nie sprawdzi się, skoro utrzymanie milionów kosztuje miliardy". Miał proroczą rację. Dlatego był zdania: "...zasadnicze znaczenie ma jak najszybsze natarcie na prawym skrzydle wojsk niemieckich". Jesteśmy mądrzejsi patrząc na to z perspektywy lat. Belgia miała stać się "korytarzem do najazdu na Francję".
Książka P. Hama należy do gatunku tych, które nie pozwalają się nudzić. Dla wielu pewnie będzie to spotkanie z oczywistościami, jak "kocioł bałkański", ekspansjonizm niemiecki,  zamach w Sarajewie - ale jak to jest podane! jak to się czyta! - palce lizać! Chciałoby się, aby tak konstruowane były podręczniki do historii. Z jakąż finezją opisany został admirał Tirpitz: "...posiadacz długiej, rozwidlonej brody nadającej mu wygląd króla mórz Neptuna, był nie tylko najwyższym rangą oficerem marynarki, lecz także przebiegłym, obdarzonym niezależnym umysłem graczem politycznym". Jest rzadka okazja poznać "wyboistą drogę do kariery w admiralicji" jedno z architektów przygotowań do wojny!... 
Kiedy myślimy Wielka Wojna widzimy stocznie po obu stronach Kanału, które pełną parą zapełniaj doki kolejnymi kadłubami okrętów! Zająć miejsce "morskiego hegemona" Anglii? Marzenie, które zmywało sen z powiek Wilhelma II i jego admirała. Tylko, że ten drugi zdawał jednak sobie sprawę, że cel da się ewentualnie osiągnąć około 1921 roku. Trudno się dziwić potem wypowiedzi admirała sir Johna Fishera (1841-1920): "Niemiecka flota jest stale skoncentrowana o kilka godzin żeglugi od Anglii. Wobec tego musimy mieć flotę dwukrotnie silniejszą (...) stale skoncentrowaną o kilka godzin żeglugi od Niemiec". Za to Wilhelm II rzucał takie "kwiatuszki": "Nie pragnę dobrych stosunków z Anglii za cenę poświęcenia rozbudowy niemieckiej marynarki (...). Jeśli chcą wojny, mogą ją rozpocząć, nie obawiam się jej!". Chyba rozumiemy skąd powyżej tych kilka krytycznych uwag pod adresem Hohenzollerna...
Czytając "1914 rok końca świata" mamy możność sprawdzenie, jak bardzo mylono się w ocenie przygotowań do wojny, potencjału wrogiej strony. Przyszły bohater znad Marny, wkrótce marszałek Francji Joseph Joffre jak przypomina Ham planował: "...przeprowadzone w szybkim tempie natarcie rozstrzygnie wojnę. [...] Aż do przedednia wojny [...] wierzył w szybkie i pewne zwycięstwo Francji mimo wielokrotnych, mrożących krew w żyłach sygnałów przypominających o niedostatecznym uzbrojeniu francuskiej armii". Plan XVII, który ów zatwierdził, przewidywał "...szarżę kawalerii i atak na bagnety wprost na paszcze niemieckich dział oraz wyzwolenie nagłym wypadam - tyleż dziarskim, ile skazanym na zagładę - straconych prowincji: Alzacji i Lotaryngii".
Kiedy myślimy Wielka Wojna widzimy scenę zamachu w Sarajewie! 28 czerwca 1914 r. następca tronu Franciszek Ferdynand wraz z małżonka Zofią wizytuje miasto, o którym tylko dureń w Austro-Węgrzech nie wiedział, że to beczka prochu! Mamy rys charakterologiczny niedoszłego władcy, poznajemy konsekwencje jego małżeństwa z Zofią Chotek. Zawsze zwracam na... rodzinny aspekt tej zbrodni. ginie nie tylko tych DWOJE: spójrzmy na NICH, jako na męża i żonę, a przede wszystkim rodziców trojga dzieci (pozbawionych prawa do dziedziczenia tronu w Wiedniu). Zwykłem przypominać ostatnie słowa, jakie padały z ust Franciszka Ferdynanda, tu cytowane w takiej formie: "Soferl, Soferl! Nie umieraj. Żyj dla moich dzieci!". Wiem, jak bardzo zaskakuje niektórych fakt, że Gawriło Princip (1894-1918) nie zawisł na szubienicy, bo uratował go młody wiek. Niemniej poruszające są cytowane przez Hama jego słowa: "Proponuję przybić mnie do krzyża i spalić mnie żywcem. Moje płonące ciało stanie się pochodnią oświetlającą rodakom drogę ku wolności". Padają pamiętne słowa starego cesarza "o Wszechmogącym" i naprawdę skrajne wypowiedzi, co do oceny tego czym stał się 28 VI 1914 r. Proszę zestawić tylko te dwie: "Zbrodnia w Sarajewie budzi najgłębszą urazę w austriackich kręgach wojskowych i wśród tych wszystkich, którzy nie chcą pozwolić Serbii utrzymać na Bałkanach takiej pozycji, jaką zdobywała" - to głos z zewnątrz, ale jeden z wiedeńskich dziennikarzy odważył się napisać: "Śmierć arcyksięcia [...] poza grupą jego szczególnych popleczników przyjęto z ulgą w szerokich kręgach politycznych aż do najwyższych dostojników włącznie". Nie bez przyczyny rozdziału "Pożytki ze śmierci Franciszka Ferdynanda" Paul Ham zaczął od wyliczanki: "Lekkomyślność, duma lub ośli upór mogły tłumaczyć, dlaczego austriacki arcyksiążę Franciszek Ferdynand obstawał przy złożeniu wizyty w Sarajewie [...] w dniu [...] kiedy bośniaccy Serbowie obchodzili rocznicę świętej bitwy na Kosowym Polu". 
Machina wojenna ruszyła. Stary cesarz, Austro-Węgry pragnące ukarać Serbię, wahający się Wilhelm II. Ham zastanawia się czy ówcześni politycy naprawdę byli tak ślepi lub głupi, że nie wietrzyli nadciągającej wywołaniem wojny katastrofy? Nie zdziwiłbym się, gdyby dla kogoś dopiero teraz zaczęła się główna część "1914 rok końca świata". Tło rozmalowane na przeszło trzystu stronach, to prz4estrzeń nie do odgarnięcia? Widzimy niefrasobliwość Niemiec? Dyplomacja miotająca się między kolejną notą, a okrzykiem: "Vorwärts!". "Wielka Brytania, Rosja oraz Francja - pisze P. Ham. - obserwowały przebieg wypadków i czekały". Jerzego V bardziej intrygowała sytuacja w Ulsterze? Bałkany zdawały się światem na krańcu świata? Uważny czytelnik na pewno odnotuje kroki, jakie w tym okresie, były udziałem młodego Winstona Churchilla (wtedy blisko 40-latka), spotka się z Lordem Admiralicji i później. Sumienności Autora zawdzięczamy możliwość przeczytania, bez sięgania po jakieś zbiory źródeł "do epoki", najważniejszych punktów "Ultimatum Austro-Węgier pod adresem Serbii...". Dla każdej strony (myślę o Trójprzymierza i Trójporozumienia) pozostawała otwarta (i niepewna) kwestia stanowiska rządu JKM Jerzego V. Doskonale oddają to słowa ministra spraw zagranicznych Zjednoczonego Królestwa, Edwarda Greya: "Jeśli dojdzie do wojny rozwój wypadków może nas w nią wciągnąć, wobec tego zależy mi na uniknięciu wojny". Dlatego też publicznie w Izbie Gmin powiedział: "...dopóki spór rozgrywa się tylko między Austro-Węgrami a Serbią dopóty będę miał poczucie, że nie mam prawa weń ingerować [...]". Wilhelm II miał swój punkt widzenia: "Serbia jest niczym więcej niż bandą rabusiów, których należy wyłapać za ich zbrodnie!". Jak dalej znajdziemy w narracji P. Hama: "Mała Serbia okazała się twardym uczestnikiem wielkiej gry o władzę w Europie". A  jednak Serbia pokazała pazur? "Serbia nie dała Austrii - szukamy w tekście  - jednoznacznego argumentu za wszczęciem wojny. [...] Odpowiedź Serbii utrudniła wypowiedzenie wojny". Przypada mi do gustu taka forma zapisu: "Austriackie żądania były jedynie pokrętnymi machinacjami zgrzybiałego cesarstwa...". Nic dziwnego, że kolejny rozdział otwiera m. in. takie zdanie Wilhelma II: "Po czymś takim w ogóle nie powinienem był wydawać rozkazu mobilizacji".
Ale machina mobilizacyjna ruszyła! Oto, jaki strofy publikowała niemiecka prasa. Oto mobilizacja ducha, pobudka, okrzyk bitewny:

Niemcy ściśnijcie z mocą pięść,
By z lewa i z prawa wrogów zdjął strach,
Powstańcie i rozpalcie płomień gniewu!
Dość już zadziornych drwin,
Obraźliwych głosów ze wschodu i z zachodu

Korci mnie, aby w tym momencie urwać moje opisywanie? Widzę Wilhelma II, jak ciska się na wieść, że kuzyn Jerzy V zachowa neutralności i drze się (to na Greya, to na swego ciotecznego brat): "Grey dowodzi, że król jest kłamcą (...). Pospolity kundel! Anglia sama ponosi odpowiedzialność za pokój lub wojnę, bo my już nie!". Warto poznać, co wtedy pisał rozwścieczony kaiser! Bardzo pouczająca lektura, jak zauważa P. Ham "cesarz nieświadomie przepowiedział los Rzeszy". Mikołaj II wahając się oświadczył: "Nie wezmę odpowiedzialności za potworną rzeź". Nie mogli wiedzieć, że czas ich panowania dobiegał końca, w przypadku cara nawet życia... Mamy kilka stron mobilizacji w 1914 r. Dzień po dniu, od 25 do 31 lipca! Pouczająca lektura.
"Skoro nikt nie chciał wojny i skoro miała ona wybuchnąć (...) to dlaczego nie starano się jej uniknąć za wszelką cenę [...]?" - zapytywał Luigi Albertini. P. Ham też kilkakrotnie stawia te same pytania. Dlatego tak cenne jest pokazanie dyplomatycznych zabiegów ówczesnych stolic, które pchnęły Europę w odmęt Wielkiej Wojny! I to doskonale widać na kartach tej cennej publikacji - wszyscy czekali tylko chwili, by rzucić się do gardła przeciwnikowi!... Sazanow - Grey - von Bethmann Hollweg - mieli swój udział w tym, kiedy spuszczono psy ze smyczy... Dziwić się, że stary Georges Clemenceau, który doskonale pamiętał klęskę 1870 r. (miał wtedy 30 lat!), perorował we francuskim parlamencie: "A więc wszyscy do broni! [...] Nie będzie w naszym kraju ani jednego dziecka, które nie weźmie udziału w tych gigantycznych zmaganiach. Śmierć się nie liczy". Tak, całe roczniki zostaną wybite nad Marną, Sommą pod Verdun czy Gallipoli! Francuzów, Anglików, Niemców...
Porwie nas rozentuzjazmowany tłum na ulicach choćby Paryża czy Berlina! Amerykańska pisarka Edith Wharton zapisała m. in.: "...robotnicy i próżniacy, złodzieje, żebracy, święci, poeci, dziwki i kanciarze. ludzie szczerzy i pretensjonalni oszuści, wszyscy w tłumie obijali się o siebie w instynktownej wspólnocie emocji". Z cytowanych innych wypowiedzi bije nadzieja rychłej victorii - każdej ze stron! I każdy sądził, że (znów pojawia się Joffre) starczy jednego, mocnego uderzenia i wróg pokornie odda szablę i poprosi o pokój?
Kiedy myślimy Wielka Wojna widzimy w pierwszych dniach tego krwawego konfliktu heroizm niewielkiej Belgii! Jeśli kto miał jeszcze wątpliwości dlaczego nazywano Niemców Hunami, to musi koniecznie poznać pasmo zbrodni, jakich dopuścili się żołnierze kaisera po naruszeniu  niepodległości tego kraju! Jeden z niemieckich żołnierzy zostawił opis tego, co wyprawiano pod Liège: "Setki osób aresztowano, zaprowadzono na dziedziniec muzeum, gdzie odbył się doraźny sąd wojenny. widziało się wśród nich młodych chłopaków, starców, nawet duchownych. W rezultacie po południu 30 osób stanęło przed plutonem egzekucyjnym. To były rozdzierające sceny".  W Andenne zamordowano 300 osób! "W Dinant - wylicza P. Ham - wśród ofiar dwóch plutonów egzekucyjnych zidentyfikowano setki osób, w tym trzytygodniowego noworodka". Nie chcę tej recenzji zamienić w listę pomordowanych belgijskich cywili. Kiedy czytamy zapisy samych Niemców (np. Waltera Deliusa: "Sporo tej jezuickiej hołoty postawiono pod murem i rozstrzelano"), to chyba przestajemy wierzyć, że zbrodnie kolejnej wojny, to tylko skutek nazistowskiego prania mózgów. P. Ham kreśli barbarzyństwo, o jakim miano się przekonać po 1 IX 1939 r.! W Louvain Niemcy, oprócz kolejnych bestialstw na cywilach, dokonali spustoszenia: "...zniszczyli jeden z najwspanialszych na świecie ośrodków kultury: niezrównaną bibliotekę, cenne skarbiec mieszczący 230 tysięcy dawnych woluminów, w tym 750 średniowiecznych rękopisów". Trudno się dziwić, że po czymś takim czytelnicy "Le Figaro" czytali: "Śmierć barbarzyńcom. Spalili bibliotekę w Louvain! Wczoraj ostrzelali katedrę w Reims! [...] Musimy uśmiercić bestię". Naruszenie niepodległości Belgii  pchnęło Wielką Brytanię w ramiona Marianny! Choć było z tym wiele zamieszania w samym Londynie! Rzadko się o tym wspomina. Odezwa marszałka polnego Horatio Kitchenera do żołnierzy brytyjskich kończyła się słowami: "Bój się boga. Czcij króla". To z jego obliczem spotkamy się na sławetnym plakacie rekrutacyjnym, na którym wskazuje na widza, kiedy ten czyta "YOU ARE THE MAN I WANT".
Nie odkrywam nowych lądów, powtarzam się - wiem. Ciekawym uzupełnieniem treści są cytowane listy żołnierzy obu walczących stron. Robi się niemal rodzinnie, kiedy czytamy "Drodzy tato, mamo i Eileen"? Zaglądamy do żołnierskiej menażki, wiemy co jedli, co przeżywali, bez okrasy mamy obraz brudnej i bezwzględnej walki, śmierci kolegów i... koni. Że cenzura puszczała coś podobnego: "W czasie tej okropnej masakry wśród straszliwego huku dział słyszało się jęki umierających ludzi i rżenie koni; większość tych scen nie da się opisać". Ciężko ranni, polegli, rozczłonkowane ciała kolegów... Inny z żołnierzy opisywał jednego z zabitych oficerów: "...leżał na ziemi bez jednego drgnienia, nadal w swoim szykownym, czarno-czerwonym mundurze. Jedna z jego okrytych rękawicami dłoń wciąż ściskała gwizdek zwisający mu z szyi. Ale w czaszce ział otwór". Nie chcę epatować okrucieństwem Wielkiej Wojny - ona po prostu taka była. Idylla skończyła się rychło. Paul Ham nie oszczędza nam. Chwilami mamy okazję poznać losy tych samych żołnierzy i robi się jakoś gorzko na duszy, kiedy czytamy, że zginął - zupełnie inaczej, kiedy dociera do nas, że zmarł w 1971 r.
Huk dział słyszymy długo po odłożeniu książki. Nie da się jej tylko zamknąć i dać sobie z nią spokój. To tom, który wryje się w nasze szare komórki. Każda kolejna strona, to otwieranie nowej tragedii. Zwykliśmy operować hasłami - np. "Marna"! Gallieni, Joffre, von Kluck, French, von Moltke - tych panów znamy, a może lepiej poznać Maurice'a Leroi'a, który znad Marny pisał: "Droga mamo, (...) stale się cofamy, mówi się nawet o wycofaniu się do Paryża, ale nie bój się, za tą decyzją muszą kryć się jakieś powody (...). Napisz mi, jak sobie radzisz. Twój kochający syn". Na dalszych stronach odnajdziecie pismo z 19 IX 1914 r. skierowane do "burmistrza 17. Dzielnicy, rue de Batignolles 18" informujące, że Maurice Leroi "...poniósł chwalebną śmierć z rąk nieprzyjaciela". Proszono w nim, aby zawiadomiono o tym fakcie panią Leroi "...w możliwie najdelikatniejszy i najwłaściwszy sposób". Bo, kiedy pani Leroi pisała swój list do syna (mamy możność przeczytania go) - jej syn już nie żył!...  Trzeba być z plasteliny, żeby nie poruszył nas list "kochającej Marie Dubois" do "André". I za taki "1914 rok końca świata" cenię tą (i jej podobne) książkę. Paul Ham nie skupił się na błysku orderów i epoletów generałów i marszałków polnych! Bernardine Dazin opisała odwrót Niemców znad Marny: "Jeden z Niemców wszedł i poprosił o trochę wina i jaj (...). Wyglądał na smutnego i przygnębionego. Różniło się to amaterialnie od ich ożywienia w sierpniu!".
Pojawia się opis bitwy pod Tannenbergiem! Kiedy ogląda się bogatą zawartość ikonograficzną mam wrażenie, że nie istniała żadna generalicja na wschód od Berlina? Jest pierwszy ślad, że istniała Polska? My Polacy wiemy, że formalnie - nie. Nie wiem czy to skutek niefortunnego tłumaczenia, ale ja bym poprawił to na "na ziemiach polskich", a nie jak stoi: "W tym samym czasie niemieccy i rosyjscy protektorzy Austrii i Serbii spotkali się na równinach Prus Wschodnich i Polski". Jest okazja poznać, jako powstało "najpomyślniejsze partnerstwo w tej wojnie", jak to określił P. Ham. Chodzi o duet: Hindenburg-Ludendorff. Ham ujmuje to jasno: "...spryt Hindenburga, który kazał mu zdawać się z kluczowymi problemami na bezwzględną intuicję  Ludendorffa". Druzgocąca klęska armii generała Aleksandra Samsonowa / Алекса́ндрa Васи́льевичa Самсо́новa znalazła swoiste zwieńczenie w słowach pokonanego: "Car mi zaufał. Jak mam stanąć przed nim po takiej klęsce?". Ofensywa armii Mikołaja II rozsypała się! Z XV korpusu Mikołaja Martosa powrócił do Rosji jeden oficer. Samsonow - popełnił samobójstwo!...
Może nas przerazić opinia Lorda Admiralicji, sir W. Churchilla: "Myślę, że powinno się mnie przekląć gdyż kocham tę wojnę. Wiem, że w każdej chwili miażdży ona i rujnuje życie tysięcznych rzesz, mimo to jednak - nic na to nie poradzę - cieszę się jej każdą sekundą"? To taki głos otrzeźwienie dla każdego, komu Wielka Wojna jawi się tylko, jako indywidualna tragedia żołnierza, bez miłosierdzia rozstrzeliwanych cywilów... Nie było przesadą, kiedy angielski pisarz John Buchan po bitwie pod Ypres / first battle of Ypres (20 X-18 XI 1914 r.), kiedy czytał listę poległych,  dokonał takiego wstrząsającego porównania z ważnymi bitwami w historii Anglii: "To przypomina przeglądanie listy poległych pod Agincourt lub Flodden". Po bitwie nad Marną front zastygł? Wkopujemy się we flandryjską ziemię. Obie strony okopują się. Henri Michel pisze do swej Marie: "Przez trzy dni i dwie noce chowamy się w okopie głębokim na 1,5 m [...]. O 600 metrów od nas ostrzeliwani są jacyś ułani. Na [...] małą wioskę [wieś Amy - przyp. KN] w ciągu ostatnich trzech dni spadło ponad tysiąc pocisków, toteż jest prawie zniszczona". Jest i fragment innego listu jego do niej, kilka tygodni później Marie czytała: "Żyjemy tu niczym krety, nie masz pojęcia, kochanie. Kiedy padają pociski, rozrzucają wszystko na odległość 10 metrów i robią takie dziury, w których schowałby się jeździec razem z koniem". Pod koniec 1914 r. Henri napisał: "...znów zobaczyć Ciebie, znaleźć się daleko od tych okropności ognia i krwi, od trupów gnijących na tej równinie". Paul Ham zwraca naszą uwagę na pewien aspekt relacji: "Powstawały wówczas nadzwyczaj bliskie relacje, a podział na oficerów i szeregowców uległ zrównaniu". Na poparcie tej tezy podał nawet przykład z "niemieckiej strony": "...wspólne życie w okopach w największej bliskości pozbawiała pychy i głupiego zarozumialstwa".
Zastanawiałem się czy znajdzie się w "1914 rok końca świata" ślad po... Adolfie Hitlerze? No, skoro był Röhm,. No to mamy żołnierza 6 Bawarskiej Rezerwowej Dywizji Piechoty (XIV Korpus Rezerwowy) właśnie pod Ypres! Trafiamy na cytat z "Mein Kampf" (po co tu przetłumaczony tytuł?): "Z  oddali do naszych uszu docierały dźwięki pieśni, napływające coraz bliżej [...] i tak ja Śmierć, zagłębiając w nasze szeregi swoją pracowitą dłoń, tak samo docierała do nas pieśń, my zaś przekazywaliśmy ją dalej: Niemcy, Niemcy ponad wszystko". Jak podaje dalej skrupulatnie P. Ham: "...w masowym grobie w Langemarck spoczywają ciała 24 917 niemieckich żołnierzy poległych w pierwszej bitwie pod Ypres".
Straszna jest liczba, którą wpisał P. Ham w "Epilog": "Do końca wojny na listy zaginionych wpisano 3 miliony żołnierzy, których zwłok nie zdołano zidentyfikować. Zniknęli na ziemi niczyjej, w błocie Flandrii, nad Sommą, Aisne i Sambrą. [...] Zostali rozerwani na strzępy, wgnieceni w glebę, rozbici nieomal na atomy" - powinna ona stanowić swoiste memento. Te liczby krzyczą do nas: nigdy więcej! Jak bardzo przygniatają żałobne epitafia i dopiski: "Matka". Wiersze dyktowane tragedią i powagą chwili... Po ich przeczytaniu robi się dookoła pustka. trzeba je odłożyć i odczekać:

Gaz! Gaz! Chrońcie się! - Ktoś rozkaz wydaje!
Więc wkładamy hełmy, już w ostatniej chwili
Ale ktoś nie nadążył, przewraca się, wstaje
I jak konające dziecko w ogniu kwili.

Nie odważyłbym się po tym sięgnąć po grafiki Otto Dixa... P. Ham uświadamia nas: "Rok 1914 niszczył umysły tak samo  jak ciała. Jeśli do końca roku żołnierz nie poległ lub nie został ranny, to jego umysł prawdopodobnie był zgubiony". Tyle jest przykładów w jego książce. Strach pomyśleć do czego byśmy zabrnęli, gdybyśmy wpadli na pomysł wypunktowania ich tutaj. Zamykam dramat roku 1914 r. zapisem z dziennika naukowca i poety Arthura Bensona (1862-1925), którego dokonał 6 sierpnia (tego samego, kiedy Pierwsza Kadrowa wkraczała do Królestwa): "Umysł ma ciekawą moc przystosowania się do warunków, ja zaś straciłem poczucie oszołomienia [...]".

*     *      *

Na koniec kilka kropelek uwag? Od zawsze moją ciekawość budzi okładka, oprawa graficzna, zawartość ikonograficzna, bibliografia, przypisy. Wybredny czytelnik powinien być kontent! Czy czterdzieści jeden fotografii zadawała nasze gusta? Na nich główni bohaterowie dramatu od koronowanych głów po zwykłych żołnierzy, propagandowy plakat i karykatury z epoki. Uwaga jednak na podpis pod zdjęciem brytyjskiej (?) rodziny królewskiej. Cytuję fragment tego niechlujstwa: "Królowa Wiktoria z dynastii sasko-koburskiej (Sachsen-Coburg-Gotha) z księciem Walii Edwardem [...], księciem Jerzym [...] oraz księciem Edwardem (późniejszym Edwardem VIII)". Bardzo znana fotografia, ale widać zawiłości "domu panującego", to już... kosmos? Nawet dla Australijczyka? Ówczesny książę Walii, najstarszy syn JKM Wiktorii, nosił na imię ALBERT. Po swoim zmarłym ojcu. Zmienił je na Edward wstępując na tron. Prawnuk JKM przyszły Edward VIII nie miał wcale na imię Edward! Jemu było DAVID! I takie imiona, zgodnie ze stanem, kiedy robioną rodzinną fotkę powinno być podpisane. Mam jeszcze jeden genealogiczny błąd dotyczący cara Rosji i cesarza Niemiec, przeczytajmy: "Mikołaj posunął się o krok dalej niż jego cioteczny brat Wilhelm...". Po której cioci byli braćmi? Grzebię w drzewach obu władców i wspólnego przodka znajduję w osobie... Fryderyka Wilhelma III (1797-1840)! Dla Wilhelma był ów pradziadkiem, a dla Mikołaja aż prapradziadkiem. Nie było takiego pokrewieństwa między Petersburgiem, a Berlinem! Co innego z Londynem - obaj cesarze byli braćmi ciotecznymi z Jerzym V. Powiecie: czepia się! Nie, ja tylko od książki historycznej wymagam rzetelności historycznej. Nie wystarczy podać źródło, trzeba je również dobrze opisać. Całej trójce poświęcono rozdział 32 "Willy, Nicky i Georgie". Polecam zerknąć do książki "Król, cesarz, car", autorstwa Catrine Clay (Wydawnictwo Amber 2007).
Pozbądźmy się złudzeń: nie znajdziemy śladu po "sprawie polskiej". Australijski historyk nie zauważył nawet Polaków, którzy mieszkali pod pruskim panowaniem! Kurcze, to może moi wielkopolscy przodkowie nie kwalifikują się do Słowian? Pisząc o Niemcach i Wielkiej Brytanii Autor posunął się do dwóch rażących błędów historycznych! Pierwszy absurd: "Oba kraje wspólnie walczyły z Napoleonem...". Czytam i przecieram ze zdziwienia oczy. Jakie "oba"? Czy w za czasów Cesarza było państwo, które nazywało się Niemcy? Bo ja uczę, że powstało w 1871 r. Drugi idiotyzm: "Wykazywały też podobieństwa etniczne, przynajmniej o tyle, że żadnego nie zamieszkiwał naród ani romański, ani słowiański". Z chęcią posłałbym Autorowi atlas historii Polski. O! jest Niżyński / Vaslav Nijinsky. I fraza z niemieckiego propagandowego wierszyka:

Marsz, bracia, marsz! Nad Wisłę, nad Ren!
Droga ojczyzno, lęk porzuć swój!

Nie mogę zrozumieć niechlujstwa względem języka... niemieckiego. O ile ktoś ma kłopoty z angielskim, to nagle staje się niemal językowym troglodytą. A w przypadku języka Goethego stosowana jest inna miara? Nagle pojawia się porucznik... Ernst von Rohm? Nie badałem nigdy drzewa późniejszego szefa SA, więc nie pamiętam czy miał prawo do "von" przed nazwiskiem, ale już sama jego pisownia pozostawia wiele do życzenia: Ernst Röhm! Biję na alarm: piszmy poprawnie nazwiska swoich bohaterów! Żaden problem sprawdzić. A może wrócić do dawnego zwyczaju i opatrywania książek erratą?
Ironizuję? Nie godzę się podobne "potknięcia". Czyli mamy-że omijać tą księgę? A broń Panie od takiej herezji! Mamy do czynienia z kunsztownie skrojoną narracją. Autor nie skazuje nas na dwanaście miesięcy jednego roku - 1914. Rok 1914 jest argumentem do "rozkopania" tematu, jak Europa wpędziła się w koszmar i horror Wielkiej Wojny? Każdy rozdział jest ukazaniem jednego z żywotnych problemów, jakie drążyło organizmy, którym było na imię np. Austro-Węgry, Rosja, Wielka Brytania, Niemcy czy Serbia. Mamy krok po kroku nakreślone nawarstwianie się konfliktów, wątpliwości, rozczarowań, groźnego pomrukiwania i wzajemnego na siebie pohukiwania. Wartością dodaną tej pozycji jest ilość map oraz dołączone teksty źródłowe.

Brak komentarzy:

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.