piątek, czerwca 19, 2015
Hougoumont - 18 VI 1815 r. - Sir James Macdonell & English heroes
Obrona fermy Hougoumont przez Anglików pod dowództwem Jamesa Macdonella (1781-1857) wpisała się w historię batalii, jaką znamy pod nazwą W A T E R L O O . Rok wcześniej ten, który w tym miejscu zagrodził drogę cesarzowi Napoleonowi do Brukseli, Arthur Wellesley, 1. książę Wellington (1769-1852), zwiedzał te rubieże. Ilekroć myślę o tym epizodzie - nie tylko chcę sobie wyobrazić, jak ów przemierzał tamtejsze pola, ale zastanawiam się czy naprawdę myślał, że właśnie tu wyda ostatnią walkę francuskim orłom?
Literacki obraz obrony Hougoumont odnajdziemy w powieści Iaina Gale'a "Cztery czerwcowe dni", którą wydał Dom Wydawniczy REBIS (Poznań 2008). Postanowiłem wykorzystać prozę tego szkockiego pisarza, aby w 200 rocznicę bitwy pod Waterloo przypomnieć odwagę i determinację Anglików. Nie czarujmy się: większość z nas pewnie widziałaby się w szeregach Cesarza, a nie w czerwonych kubrakach... Swoją drogą ciekaw jestem ilu naszych rodaków, jako poddani JKM Fryderyka Wilhelma III Hohenzollerna, służyło wtedy pod pruską komendą?
Literacki obraz obrony Hougoumont odnajdziemy w powieści Iaina Gale'a "Cztery czerwcowe dni", którą wydał Dom Wydawniczy REBIS (Poznań 2008). Postanowiłem wykorzystać prozę tego szkockiego pisarza, aby w 200 rocznicę bitwy pod Waterloo przypomnieć odwagę i determinację Anglików. Nie czarujmy się: większość z nas pewnie widziałaby się w szeregach Cesarza, a nie w czerwonych kubrakach... Swoją drogą ciekaw jestem ilu naszych rodaków, jako poddani JKM Fryderyka Wilhelma III Hohenzollerna, służyło wtedy pod pruską komendą?
Już same płótna sławiące heroizm żołnierzy angielskich budzą respekt dla ich poświęcenia i odwagi. Kilka z nich stanowią ilustrację tego pisania. Stały się też inspiracją do tego, aby powrócić do powieści I. Gale'a. Pewnie, że obraz odmalowany w "Nędznikach" przez Victora Hugo, to wzór niedościgły. Ja tym razem sięgam tylko do rozdziałów, które opisują obronę farmy Hougoumont. Do poznanie reszty - zapraszam do powieści, która drobiazgowo oddaje czas walki, który odmienił Europę na długie dziesięciolecia. Nie, nie przepiszę całych rozdziałów. Te fragmenty mają zachęcić do wczytania się ciągu dalszego!...
"Zgodnie z nowymi rozkazami Macdonell zajął pozycję za murem na zachód od pałacu, na wąskim skrawku ogródka warzywnego wśród podeptanych grządek"- tak banalnie, między grządkami zaczyna być pisana historia? Banał miesza się z patosem. Za chwilę krew będzie mieszać się z błotem!
"Rozmiękły grunt był teraz przekleństwem dla szturmujących. W takim błocie musieli się poruszać dwa razy wolniej niż normalnie. Cały czas pod ostrzałem i bez żadnej osłony" - to skutek ulewy, która poprzedniego dnia, 17 czerwca 1815 r., zamieniła drogi w grzęzawisko. Przypomnijmy sobie śmierć angielskiego generała Williama Ponsonbygo ( 1772 -1815). Dopadli go... polscy lansjerzy. Ucieczkę przed Polakami uniemożliwiło właśnie błoto! Koń ugrzązł w czasie ucieczki. Lansjerzy zrobili śmiertelny użytek ze swoich lanc.
"Na czele szli dobosze. Ich głośne «rat-a-tat, rat-a-tat, rat-tata-tat» niemal zagłuszyło karabinowe wystrzały. Wokół uganiali się oficerowie w powalanych błotem białych spodniach, poganiający ludzi do natarcia. [...] Macdonell przyjrzał się pierwszym szeregom. Same niebieskie mundury. [...] Lekka piechota. A więc trafił swój na swego. [...] Padli skoszeni gradem kul obrońców. Zginęli wszyscy, których Macdonell mógł dojrzeć. Nie dając następnym żołnierzom czasu do namysłu, francuscy dowódcy pchnęli kolejne trzy rzędy do boju" - zżarty bój dopiero wchodził w pierwszą fazę. Dramaturgia narastała z każdym odpalonym ładunkiem. Po każdej ze stron wierzono, że tego dnia Bóg jest łaskawszy dla niego...
"Z bijącym sercem Macdonell przebiegł obok wciąż strzelających gwardzistów i zbiegł po schodach na dziedziniec. Panował tam chaos. Ludzie biegali we wszystkich kierunkach, ślizgając się na pokrytym błotem, wodą i krwią bruku. Donosili amunicję, zmieniali pozycje strzeleckie, ratowali rannych. W powietrzu rozlegały się komendy po angielsku, flamandzku i niemiecku. znad platform strzeleckich unosiły się kłęby białego dymu" - czy nigdy nie macie takie natchnionego marzenia, aby znaleźć się na t a k i m polu wielkiej bitwy? Wiadomo, że idealizujemy takie obrazy: heroizm, poświęcenie. Tylko jedno jest niezmienne: śmierć! Nie uniesiona patosem!...
"Po drugiej stornie słychać było już Francuzów. Wiwaty przeplatały się z okrzykami En avant i Vive l'Empéreur . [...] Skrzydła bramy runęły na boki i na dolny dziedziniec wbiegła zwarta kolumna francuskich piechurów. Po kilku sekundach znalazło się ich tam ze trzydziestu, może pięćdziesięciu. Prowadził ich potężny oficer. [...] Zamiast szablą, wywijał siekierą zabraną saperowi. [...] Beckey padł na ziemię i w tej samej chwili Macdonell zorientował się, że pod naporem Francuzów część jego ludzi została zepchnięta w stronę stodoły, zanim zdążyła oddać strzał" - to ten dramatyczny moment widzimy na pierwszej pomieszczonej tu reprodukcji. Serce podpowiada być po stronie owego strasznego olbrzyma, pod którego ciosami odrąbywane były ręce, gasły dusze dzielnych i przerażonych Anglików. Sir Jamesowi Macdonellowi udało się opanować sytuację. Jakiej trzeba determinacji, aby wydać rozkaz: "Bagnet na broń!". Zepchnięto Francuzów poza bramę. Macdonell był w wirze walki: "...rzucił się w tłum kotłujący się pod bramą, ciął szpadą i odrąbał jednemu z napastników ucho i kawałek ręki. Uniknął pchnięcia bagnetem [...] sam zadał cios, wbijając ostrze bagnetu Francuzowi głęboko w bok".
Proszę przeczytać i przeżyć pojedynek Macdonella z jakimś francuskim oficerem. Nie ustępuje on literackiemu starciu Bohuna z Wołodyjowskim. Powieść Iana Gale'a w końcu oparta jest na faktach. Nie wiem z jakich źródeł czerpał. Zakładam, że przygotował się do pisania sumiennie. W końcu malował panoramę bitwy, która rozsławiała jego kraj, jego wodzów/bohaterów - dla Szkota lub Anglika "moje Waterloo" przecież nie znaczy tego samego, co dla Francuza czy ich sojusznika (np. Polaka).
"Wrota się zamykały, wypychając Francuzów na zewnątrz. Powoli. Bardzo powoli. co chwilę w szparę wsuwał się bagnet, lufa, szpada, ludzka ręka, gdyż Francuzi za wszelką cenę nie chcieli dopuścić do ich zamknięcia. [...] Wreszcie z trzaskiem skrzydła bramy się zetknęły. Przytrzaśnięty francuski karabin złamał się na pół. Bagnet i lufa upadły na dziedziniec. Ludzie Macdonella złapali grubą drewnianą belkę i osadzili ją na żelaznych wspornikach, wzmacniając ją czym popadnie" - ale na tym szturm się nie zakończył. Francuzi podjęli kolejny, desperacki atak. I wtedy stało się coś zaskakującego: wzięci do niewoli Francuzi, ranni chwycili za broń! Macdonell miał przeciwnika po obu stronach muru! Wydał rozkaz: "Załatwcie ich, na litość boską. Zabijcie ich wszystkich! Co do jednego!". Nassauczycy wykonali ten "prymitywny rozkaz" ze skrupulatnym okrucieństwem: "...chodzili od jednego do drugiego i wbijali zakrwawione bagnety w ciała zarówno żywych, ja i umarłych". Aż dziw, że w chwili tej "plemiennej zemsty", angielski dowódca uratował życie dwunastoletniemu doboszowi francuskiemu... Patos miesza się z ponurym okrucieństwem? Oto oblicze wojny. Jeśli ktoś doszukuje się w tym poezji, to chyba postradał zmysły!...
Osiem godzin morderczej walki, rozkaz Wellingtona, który nie pozostawiał obrońcom złudzeń "Bronić się do końca" został wykonany. Farma Hougoumont nie dostała się w ręce Francuzów: "Ci, którzy mogli utrzymać się na nogach, stali oparci o ściany. Lżej ranni siedzieli wśród płomieni, niezdolni do ruchu. Najciężej ranni tłoczyli się w domku ogrodnika, który najmniej ucierpiał ze wszystkich budynków. Zabici leżeli na stosie w ruinach stodoły". Odsiecz nadeszła prawie w ostatnim momencie. Brunszwickie oddziały - były ostateczną deską ratunku dla Macdonella i jego żołnierzy.
"Rozmiękły grunt był teraz przekleństwem dla szturmujących. W takim błocie musieli się poruszać dwa razy wolniej niż normalnie. Cały czas pod ostrzałem i bez żadnej osłony" - to skutek ulewy, która poprzedniego dnia, 17 czerwca 1815 r., zamieniła drogi w grzęzawisko. Przypomnijmy sobie śmierć angielskiego generała Williama Ponsonbygo ( 1772 -1815). Dopadli go... polscy lansjerzy. Ucieczkę przed Polakami uniemożliwiło właśnie błoto! Koń ugrzązł w czasie ucieczki. Lansjerzy zrobili śmiertelny użytek ze swoich lanc.
"Na czele szli dobosze. Ich głośne «rat-a-tat, rat-a-tat, rat-tata-tat» niemal zagłuszyło karabinowe wystrzały. Wokół uganiali się oficerowie w powalanych błotem białych spodniach, poganiający ludzi do natarcia. [...] Macdonell przyjrzał się pierwszym szeregom. Same niebieskie mundury. [...] Lekka piechota. A więc trafił swój na swego. [...] Padli skoszeni gradem kul obrońców. Zginęli wszyscy, których Macdonell mógł dojrzeć. Nie dając następnym żołnierzom czasu do namysłu, francuscy dowódcy pchnęli kolejne trzy rzędy do boju" - zżarty bój dopiero wchodził w pierwszą fazę. Dramaturgia narastała z każdym odpalonym ładunkiem. Po każdej ze stron wierzono, że tego dnia Bóg jest łaskawszy dla niego...
"Z bijącym sercem Macdonell przebiegł obok wciąż strzelających gwardzistów i zbiegł po schodach na dziedziniec. Panował tam chaos. Ludzie biegali we wszystkich kierunkach, ślizgając się na pokrytym błotem, wodą i krwią bruku. Donosili amunicję, zmieniali pozycje strzeleckie, ratowali rannych. W powietrzu rozlegały się komendy po angielsku, flamandzku i niemiecku. znad platform strzeleckich unosiły się kłęby białego dymu" - czy nigdy nie macie takie natchnionego marzenia, aby znaleźć się na t a k i m polu wielkiej bitwy? Wiadomo, że idealizujemy takie obrazy: heroizm, poświęcenie. Tylko jedno jest niezmienne: śmierć! Nie uniesiona patosem!...
"Po drugiej stornie słychać było już Francuzów. Wiwaty przeplatały się z okrzykami En avant i Vive l'Empéreur . [...] Skrzydła bramy runęły na boki i na dolny dziedziniec wbiegła zwarta kolumna francuskich piechurów. Po kilku sekundach znalazło się ich tam ze trzydziestu, może pięćdziesięciu. Prowadził ich potężny oficer. [...] Zamiast szablą, wywijał siekierą zabraną saperowi. [...] Beckey padł na ziemię i w tej samej chwili Macdonell zorientował się, że pod naporem Francuzów część jego ludzi została zepchnięta w stronę stodoły, zanim zdążyła oddać strzał" - to ten dramatyczny moment widzimy na pierwszej pomieszczonej tu reprodukcji. Serce podpowiada być po stronie owego strasznego olbrzyma, pod którego ciosami odrąbywane były ręce, gasły dusze dzielnych i przerażonych Anglików. Sir Jamesowi Macdonellowi udało się opanować sytuację. Jakiej trzeba determinacji, aby wydać rozkaz: "Bagnet na broń!". Zepchnięto Francuzów poza bramę. Macdonell był w wirze walki: "...rzucił się w tłum kotłujący się pod bramą, ciął szpadą i odrąbał jednemu z napastników ucho i kawałek ręki. Uniknął pchnięcia bagnetem [...] sam zadał cios, wbijając ostrze bagnetu Francuzowi głęboko w bok".
Sir James Macdonell (1781-1857) |
"Wrota się zamykały, wypychając Francuzów na zewnątrz. Powoli. Bardzo powoli. co chwilę w szparę wsuwał się bagnet, lufa, szpada, ludzka ręka, gdyż Francuzi za wszelką cenę nie chcieli dopuścić do ich zamknięcia. [...] Wreszcie z trzaskiem skrzydła bramy się zetknęły. Przytrzaśnięty francuski karabin złamał się na pół. Bagnet i lufa upadły na dziedziniec. Ludzie Macdonella złapali grubą drewnianą belkę i osadzili ją na żelaznych wspornikach, wzmacniając ją czym popadnie" - ale na tym szturm się nie zakończył. Francuzi podjęli kolejny, desperacki atak. I wtedy stało się coś zaskakującego: wzięci do niewoli Francuzi, ranni chwycili za broń! Macdonell miał przeciwnika po obu stronach muru! Wydał rozkaz: "Załatwcie ich, na litość boską. Zabijcie ich wszystkich! Co do jednego!". Nassauczycy wykonali ten "prymitywny rozkaz" ze skrupulatnym okrucieństwem: "...chodzili od jednego do drugiego i wbijali zakrwawione bagnety w ciała zarówno żywych, ja i umarłych". Aż dziw, że w chwili tej "plemiennej zemsty", angielski dowódca uratował życie dwunastoletniemu doboszowi francuskiemu... Patos miesza się z ponurym okrucieństwem? Oto oblicze wojny. Jeśli ktoś doszukuje się w tym poezji, to chyba postradał zmysły!...
Osiem godzin morderczej walki, rozkaz Wellingtona, który nie pozostawiał obrońcom złudzeń "Bronić się do końca" został wykonany. Farma Hougoumont nie dostała się w ręce Francuzów: "Ci, którzy mogli utrzymać się na nogach, stali oparci o ściany. Lżej ranni siedzieli wśród płomieni, niezdolni do ruchu. Najciężej ranni tłoczyli się w domku ogrodnika, który najmniej ucierpiał ze wszystkich budynków. Zabici leżeli na stosie w ruinach stodoły". Odsiecz nadeszła prawie w ostatnim momencie. Brunszwickie oddziały - były ostateczną deską ratunku dla Macdonella i jego żołnierzy.
"Jeśli coś należy podziwiać w bitwie pod Waterloo, to Anglię, angielską
stanowczość, angielską dzielność, angielską krew; niech nam Anglia
pozwoli powiedzieć, że najwspanialsza w tym boju była właśnie ona sama:
jej wojsko, nie jej wódz".
- Victor Hugo "Nędznicy"
Brak komentarzy:
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.