czwartek, czerwca 18, 2015

Waterloo - ostatni dzień herosa - 18 VI 1815 r. / Waterloo - le dernier jour du héros - 18 juin 1815.

"Sire, wiele Ci zawdzięczam, ale największą łaską, jaką możesz uczynić dla mnie, jest pozostawienie mnie pułkownikiem mego pułku lansjerów, który mam nadzieje poprowadzić do zwycięstwa. Generał Damon właśnie powiedział mi, że zostałem mianowany generałem. Odmawiam tego stopnia. Niech wielki Napoleon mi wybaczy! Stopień pułkownika jest dla mnie wszystkim" - taki list skierował 17 VI 1815 r.  do Napoleona pułkownik Jean-Baptiste Joseph Sourd (1775-1849). Swe bohaterstwo przypłacił sześcioma ranami (trzy cięcia szablą w jedną rękę) i amputacją kończyny. Nie mógł ze zrozumiałych względów służyć swemu Cesarzowi w decydującym starciu następnego dnia - pod Waterloo. Nie dość, że armia francuska traciła doskonałego dowódcę, to jeszcze przeciwko niej sprzysięgła się pogoda! "W decydującą noc z 17 na 18, wojsko musiało biwakować w śmierdzącym i dymiącym błocie, pośród rozmytych domów, bez schronienia i żywności" - wspominał jeden ze świadków roku 1815! Cesarz miał powiedzieć: "Czemuż nie mam mocy Jozuego, by choć na trzy godziny zatrzymać ruch Słońca?". Pogoda nie po raz pierwszy miała zadecydować o losach bitwy, narodów, Europy: "Zmęczenie ludzi, wyczerpanych złą pogodą - przypomina Jean Tulard - grzęźnięciem w błocie i brakiem zaopatrzenia, nie pozwalało Napoleonowi na dokonanie jakichkolwiek manewrów, zaś nasiąknięty wodą grunt zmusił go do odłożenia ataku na następny dzień, 18 czerwca w południe. W rezultacie opóźnienie to zgubiło Napoleona, pozwoliło bowiem Prusakom [...] pojawić się znienacka na polu bitwy i spowodować klęskę wojsk francuskich".  Czyżby Cesarz zapomniał o tym, co kiedyś mówił: "Mogę stracić zwycięstwo, ale nigdy nie stracę ani minuty"?

Cesarz
"Człowiek, który był posępny pod Austerlitz, wesoły był pod Waterloo. Najwięksi wybrańcy losu popełniają takie omyłki. Nasze radości są utkane z cienia. Ostatni uśmiech należy do Boga" - tak odmalował Cesarza Victor Hugo na kartach swej wiekopomnej powieści "Nędznicy". Przypomnę ocenę pisarza, jaką już zacytowałem w "Myślach znalezionych (8)", na temat przeciwnika, z którym przyszło się zmierzyć Francuzom na belgijskiej ziemi: "Jeśli coś należy podziwiać w bitwie pod Waterloo, to Anglię, angielską stanowczość, angielską dzielność, angielską krew; niech nam Anglia pozwoli powiedzieć, że najwspanialsza w tym boju była właśnie ona sama: jej wojsko, nie jej wódz". Okazuje się, że nie jestem odosobniony w wyciąganiu cytatów z "Nędzników". Proszę zerknąć do monografii "100 dni" Dominique'a de Villepin'a!... Nie ukrywam, że jest mi teraz bardzo pomocna w moim pisaniu. Acz to nie jedyny volumen, po którego sięgam. "Półka napoleońska" bogata u mnie...
Bezlitosną ocenę dowódcy-Napoleona dał w swej książce Vincent Cronin. Chyba warto przytoczyć tu dwie jego opinie: "Tego ranka Napoleon zachowywał się nie jak wielki generał, ale jak emerytowany oficer, którego nagle powołano do wojska i który od nowa musi się przystosować do wojennych warunków". Druga nie pozostawia złudzeń, Cesarz zgrzeszył najpoważniej, jak może wódz: "...nie docenił Anglików, i to nie tylko prostych żołnierzy, którzy, ku jego zaskoczeniu, nie tracili pod ogniem zimnej krwi i orientacji, ale również samego Wellingtona". Pycha i pewność siebie (w swoją gwiazdę, Opatrzność czy diabli wiedzą w co jeszcze!) srodze zemściła się na "małym kapralu" i jego wojsku! Czy nie wiedział tego, o czym po latach napisał Hugo: "Obaj dowódcy dokładnie przestudiowali równinę Mont-Saint-Jean zwaną dziś równiną Waterloo. Przed rokiem już Wellington, przewidując wnikliwie, że równina ta może stać się polem wielkiej bitwy, starannie zbadał teren". nieprawdopodobna przenikliwość i... proroczość? 

Arthur Wellesley, 1. książę Wellington - Iron Duke
Angielskie wojska miały to szczęście, że Wellingtonowi, jak podaje jego biograf Christopher Hibbert, "...udało się przynajmniej rozstawić armię na pozycjach mniej więcej takich, jakie mu odpowiadały, na wzgórzach łagodnie opadających ku pozycjom nieprzyjaciela, zapewniającym schronienie i kryjącym oddziały za granią".  Zaraz też cytuje swego bohatera: "Teraz Bonaparte zobaczy, jak generał sipajów potrafi bronić swoich pozycji". Proszę zerknąć (dla ciekawości) do opasłego tomiska Alfreda Manfreda pt. "Napoleon Bonaparte" i uświadomić sobie skażenie historiografii radzieckiej (sowieckiej). Oto, co ów napisał o Arthurze Wellesleyu, 1. księciu Wellingtonie: "Wellington nie był geniuszem wojny, jak go później przedstawiano; Marks nie bez podstaw mówił o nim jako o przeciętności". Po co tu mieszać "ojca komunizmu"? Już ciekawsze jest to zdanie, godne chyba zapamiętania: "Miał jednak spryt: wgryzł się w ziemię i trudno go było wyprzeć z zajętych pozycji".


Ośmiogodzinna batalia miała ostatecznie przekreślić los Cesarstwa i  przetrącić kark jego orłowi! Nie wiem (nie spotkałem się!) czy pruski feldmarszałek Gebhard Leberecht von Blücher doczekał się polskiej (lub w Polsce wydanej) biografii. Niestety, na całej linii zawiódł marszałek Emmanuel de Grouchy - za to stary wódz pruski spełnił obietnicę: "Przybędę nie tylko z dwoma korpusami, ale z całą moją armią". Taki list dotarł do Anglików 17 czerwca, rano 18 czerwca Blücher deklarował się: "Proszę, by przekazał pan w moim imieniu księciu Wellingtonowi [zwracał się do Karla von Müfflinga - przyp. KN], że mimo choroby stanę na czele mych wojsk by zaatakować prawe skrzydło nieprzyjaciela jak tylko Napoleon przystąpi do bitwy. Jeśli dzień minie bez ataku francuzów, sądzę że zaatakujemy razem jutro". Tego "jutro" już nie będzie. 19 czerwca będzie już po bitwie, po Napoleonie, ba! pierwszym dniem świętowanego triumfu koalicjantów... Zaskakujące, że los Europy miał zależeć od dowódcy, o którym  w książce Andrew Uffindella czytamy m. in.: "Feldmarszałek [...] bywał do tego stopnia niezrównoważony, że zdawało mu się, iż jest w ciąży ze słoniem". Karl  von Müffling zapewniał angielskiego sojusznika, Wellingtona: "Może pan być pewny jednego: jeśli książę zgodził się na wspólną operację, dotrzyma słowa, choćby nawet miał przez to doprowadzić do zagłady całej pruskiej armii". Nie pomylił się.

Feldmarszałek Gebhard Leberecht von Blücher - Marshall Vorwärts
Tylko, że 18 dnia szala zwycięstwa przechylała się na różne strony. Wellington był bliski klęski. Jak inaczej odbierać takie jego słowa, kiedy kolejne ataki Francuzów masakrowały jego szeregi: "W takim razie niech zginą wszyscy na miejscu. Nie mam już więcej posiłków. Niech zginą wszyscy co do jednego, ale musimy utrzymać się, dopóki nie nadciągnie Blücher".
Dla Anglików punktem honoru stała się heroiczna obrona Hougoumont. Wielu analityków wojskowości jest zdania, że związanie tam wojsk Hieronima Bonapartego (było nie było 13 000 żołnierzy) - stawało się zaczynem klęski wobec tego, co działo się na głównym teatrze walk. Mamy doskonałe źródło z tego miejsca: listy szeregowca Williama Wheelera, który 23 czerwca pisał do rodziny (dwa listy, albo tyle przetrwało do naszych czasów?): "Przed nami, nieco na lewo, stała farma Hougoumont, zasypywana przez Francuzów ogniem z dział, kartaczy i muszkietów. Budynki wkrótce zaczęły płonąć i bitwa stała się jeszcze bardziej zajadła. Nigdy chyba  żadna pozycja nie była tak wściekle atakowana i tak skutecznie broniona; zajmujący ją żołnierze zasłużyli na wieczną sławę".  W kolejnym bez żenady wspomina choćby o... zdzieraniu galonów z zabitych francuskich huzarów! Chciałoby się w 100% zacytować całość! Tu zostawiam tylko wyjątki : "Bitwa była teraz jeszcze bardziej zażarta. widzieliśmy większość szarż, jakie przypuszczały oddziały kawalerii obu armii. Nigdy dotąd nie oglądałem tak długotrwałych walk, toczonych przez tak potężne jednostki kawalerii.[...]  Podczas jednej z takich szarż kawalerzyści francuscy rozpędzili się nadmiernie i nie mogli zawrócić, nie narażając się na kule naszej piechoty. [...] Obserwując ich od dłuższej chwili, byliśmy przygotowani i otworzyliśmy ogień. Wszystko odbyło się w mgnieniu oka. Zanim załadowaliśmy na nowo broń, dym rozwiał się i ujrzeliśmy tylko jednego Francuza, pędzącego grzbietem wzniesienia, tuż przed linią naszych wojsk". Wcześniej wspomniał, że ten oddział stanowiło około... stu kirasjerów!


Obrona Hougoumont.
Wellington własnym przykładem dawał dowody męstwa i determinacji. widział łamiące się szyki sojuszników, realna stawała się groźba ucieczki część jego wojsk! inny angielski żołnierz tak wspominał księcia-wodza: "...pocisk padł w szeregi naszych grenadierów, wstrzymał konia, żeby zobaczyć skutki. Wybuch rozerwał niektórych na kawałki, a on tylko ściągnął cugle wierzchowca, najwyraźniej równie mało dbając o ich los, co o własne bezpieczeństwo". Przyznaje, że ufano mu bezgranicznie, ale... "go nie kochano"? Podziwiać tylko opanowanie i swoistą pewność siebie (i losu, a może opatrzności boskiej?). Umiał zagrzewać do walki, skoro kto zanotował jego bojowe okrzyki: "Trzymajcie się do ostatniego, chłopcy. Nie mogą nas pobić. Co powiedzą w Anglii... Walcie, panowie, próbujcie, kto dłużej wytrzyma...".
V. Hugo pisał o Cesarzu: "Napoleon należał do tych geniuszy, których żywiołem jest grom. Trzymał już w ręku piorun". Tylko, że Gromowładny chwilami nie panował nad swoją armią! Warto chyba zerknąć do "Pustelni parmeńskiej" Stendhala i wczuć się w entuzjazm Fabrycego: "...miał wielką ochotę puścić się za eskortą cesarza i wmieszać w nią. Cóż za szczęście jechać w trop tego bohatera, walczyć tuż za nim! Wszak na to przybył do Francji". Pewnie, że jest i obraz krwi, śmierci: "Usłyszał za sobą nagły krzyk: to dwaj huzarzy padli ugodzeni kulami; kiedy się obejrzał, byli już dwadzieścia kroków za eskortą. Ujrzał rzecz straszną: zakrwawionego konia, który siał na roli plącząc nogi we własnych wnętrznościach [...]. Krew spływała do błota".

Francuzi atakują Hougoumont.
Trudno nie podziwiać marszałka Michaela Neya! W czasie bitwy zabito pod nim... pięć koni! Dlaczego i on zawiódł Napoleona? Okazał się gorączka! Nie przypadkowo zarzucano mu swoistą niesubordynację? To przecież Cesarz w rozmowie z marszałkiem Nicolasem Soultem miał się o nierozważnej szarży "Rudzielca" wyrazić: "Ten przedwczesny ruch może się okazać zgubny w skutkach". Na co właśnie książę Dalmacji odrzekł: "Ney nas skompromitował, tak samo, jak pod Jeną". Nie starczy być odważnym! Gdzie rozwaga i umiejętność przewidywania: "Ney, oszalały - czytamy na kartach "Nędzników" - wzniosły wielkością dobrowolnej śmierci, nadstawiał pierś na wszystkie ciosy tej zawieruchy. Ubito pod nim piątego konia. A on, zlany potem, z płomieniem w źrenicy, z pianą na ustach, w rozpiętym mundurze, z epoletem przeciętym uderzeniem szabli jakiegoś horse-guard, z gwiazdą wielkiego orła wgiętą od kuli, zakrwawiony, zabłocony, wspaniały, z ułamaną szpadą w dłoni wołał: Chodźcie zobaczyć, jak ginie na placu boju marszałek Francji! Daremnie, nie zginął". Czterokrotne atakowanie angielskich czworoboków wykrwawiło, zmasakrowało jazdę dzielnego (nieobliczalnego? szalonego? - niepotrzebne skreślić) marszałka.

Atak francuskich kirasjerów na pozycje angielskie.
Jeden z angielskich żołnierzy tak wspominał te szalone szarże: "Gdy kirasjerzy pojawili się przed nami, zza naszych czworoboków wypadły grupki jeźdźców gwardii królewskiej, aby zmierzyć się z nimi. Francuzi czekali na nich, a gdy nassie byli już blisko, rozstąpiły się przed nimi szeregi wpuszczając ich do środka. Ponieważ byliśmy w pobliżu, nie mając chwilowo nic do roboty, mieliśmy sposobność zobaczyć naszych gwardzistów przy robocie".
Jakżeż celnie V. Hugo skwitował tragizm szukającego na placu boju śmierci Neya: "Nieszczęsny, tobie przeznaczone były kule francuskie!". Z wyroku JKM Ludwika XVIII Burbona  "najdzielniejszym z dzielnych" z okrzykiem "Vive la France! Camerades, visez droit au cœur!" na ustach, padł pod gradem kul plutonu egzekucyjnego! Zazdroszczę takiemu Fabrycemu, który "...pogrążony w dziecinnym podziwie, przyglądał się temu sławnemu  k s i ę c i u  M o s k w y, chwatowi nad chwaty".

Szarża marszałka M. Neya
Nie mogę się jednak powstrzymać, aby raz jeszcze nie zacytować (podbierając z innego postu), jak Victor Hugo odmalował tragiczną w skutkach szarżę francuskich kirasjerów: "Nastała chwila straszliwa. Pod kopytami koni rozwarła się ziejąca wyrwa wąwozu, niespodziewana, stroma, na dwa sążnie głęboka; drugi szereg zepchnął do parowu pierwszy, trzeci zepchnął drugi, konie wspinały się, cofały, przysiadały na zadach, przewracały i ześlizgiwały na grzbietach zrzucając i miażdżąc jeźdźców. (...) Prawie jedna trzecia brygady Dubois zwaliła się w tą przepaść".
 
"Pod kopytami koni rozwarła się ziejąca wyrwa wąwozu,..." - V. Hugo.
Decydujący cios zadał Blücher! Około trzydzieści tysięcy Prusaków odmieniło los bitwy! Oczekiwany marszałek Emmanuel de Grouchy - nie nadciągnął z odsieczą. Cesarz wierzył, że ów skutecznie rozniósł feldmarszałka? Przeliczył się. To wtedy Ney ruszył do swej śmiertelnej i... bezsensownej szarży. Tak Blücher pisał po bitwie do żony: "Wspólnie z moim przyjacielem Wellingtonem położyłem kres pląsom Napoleona. Jego armia rozgromiona, a cała artyleria, tabor, jeszcze i ekwipaże w moich rach. Właśnie mi przyniesiono znalezione w kasecie w jego powozie insygnia wszystkich orderów, które zdobył". O ile oficjalnie nie pozostawiał suchej nitki na Napoleonie, to jednak "na prywatny użytek" wyraził o nim jakże odmienną opinię: "Gdybyście przyprowadzili mi Napoleona, mógłbym go przyjąć tylko z najwyższym szacunkiem, mimo że często nazywał mnie pijanym huzarem. Jest w końcu niesamowicie dzielnym człowiekiem".  Czyż nie zaskakująca to opinia w ustach pruskiego "Marszałka Naprzód / Marshall Vorwärts"?
 
Wellington & Blücher

Los bitwy mogła odmieni Stara Gwardia? Ten poetycki rys (cytuję za D. de Villepin "100 dni", s. 406-407) pozostawił nam również V. Hugo:

Pozdrowili swego Boga stojącego wśród burzy
Usta jak jedne "Niech żyje Cesarz!" krzyknęły
I wolnym krokiem, z muzyką, bez pośpiechu
Spokojna, śmiejąc się w twarz angielskim armatom
Gwardia cesarska wkroczyła w ogień

D. de Villepin daje nam taki opis ich walki: "Ci gladiatorzy widzą jeszcze to zwycięstwo, kiedy roznoszą dwa nieprzyjacielskie bataliony przedniej straży. [...] Nagle [...] 1500 czerwonych diabłów schowanych w zbożu podnosi się i strzela z bliskiej odległości do francuskiej pierwszej linii; pada 500 żołnierzy. Ku ogólnemu zaskoczeniu Gwardia waha się". Gwardia cofa się! Gwardia ulega panice! "Ratuj się kto może!" - rozrywa karne szeregi i jedyną nadzieję na odmienienie losu tej batalii! Ney próbował zatrzymać swym przykładem pierzchnące oddziały! Krzyczy: "Chodźcie zobaczyć jak umiera marszałek Francji!". Ze zgrozą przychodzi nam czytać relację świadka tego upadku: "Oprócz Starej Gwardii, wszyscy uciekają pośpiesznie przez jaszcze, rozbite działa i wszelkiego rodzaju tabor. Niesieni przez tłum, nieczuli, depczą stosy zabitych i tratują rannych, nie słysząc ich jęków i okrzyków bólu [...]. W chaosie ucieczki żołnierze wszystkich broni są przemieszani z sobą, bez dowódców. Zrozpaczeni dowódcy uciekają bez swoich żołnierzy [...]"

Stara Gwardia...

Honoru armii broni tylko generał Pierre Cambronne! Jego "G Ó W N O !" - to najgodniejsza i najpiękniejsza demonstracja wierności na polu bitwy. "Straszliwa salwa była odpowiedzią na to słowo bez precedensu w historii. Ta garstka bohaterów została położona na ziemi gradem kul" - napisał arcybiskup Tours Georges de Barral.  Kiedy gen. Cambronne padł ranny żołnierze angielscy wiwatowali na cześć swego wodza. Wellington ostudził trochę ich zapał, wołając do nich: "Nie wiwatujcie, moje zuchy, ale idźcie naprzód i dokończcie dzieła zwycięstwa". A, co z pamiętnym "Gwardia się nie poddaj, Gwardia umiera!"? Sam Cambronne po latach dyktował: "Nie moglem powiedzieć «Gwardia umiera ale się nie poddaje!», ponieważ nie zostałem zabity i poddałem się". To chyba rozstrzyga wszelkie spekulacje na ten temat? Autorem słynnego zdania (w brzmieniu: "Gwardia nigdy się nie poddaje. Umiera!"), według arcybiskup Tours, miał być generał Claude-Étienne Michel.  Et mort à Waterloo...

"Gówno!" - generał Pierre Cambronne
Wielu historyków wskazuje na... stan zdrowia Napoleona w dniu bitwy.  Jedno nie ulegało wątpliwości, bo mógł dostrzec, to każdy obserwator: na Elbie Cesarz przytył. Małą ruchliwość przypisywano m. in. chorobie nerek, hemoroidom? Jeden z francuskich oficerów zanotował: "...podczas tej kampanii widać było wyraźnie, że znacznie mniej czasu niż dawniej spędza w siodle. Kiedy zsiadał z konia albo żeby przestudiować mapy, albo wysłać komunikaty czy odebrać raporty, członkowie jego sztabu rozstawiali przed nim mały stolik do kart i proste krzesło z tego samego drewna, na którym za każdym razem przez długi czas  siedział". Jaka by nie bała tego przyczyna okazem zdrowia Bonaparte 18 VI 1815 r. na pewno nie był. Emil Ludwig stawia kropkę nad "i", stwierdzając: "Ostatnią przyczyną, jeśli się zna wszystkie przedtem przytoczone przyczyny losu, jest starzenie się". I dalej dokłada: "Tylko jego cierpieniem hamowana dzielność nie pozwala mu w poranek bitwy pod Waterloo atakować natychmiast. [...] Ta stracona połowa dnia zgubi go". Powtarza znaną nam tezę o czasie utraconym...
"Nigdy nie zapomnę widoku, jakie przedstawiało pole bitwy około siódmej wieczorem, czułem się zmęczony  wyczerpany, nie tak wysiłkiem, co ciągłym niepokojem o życie. Nasza dywizja, która na początku bitwy stała w sile około 5000 ludzi, stopniowo zmniejszyła się do jednej linii tyralierów. Trupy żołnierzy 27 regimentu leżały w czworobokach kilka jardów za nami" - tak zapamiętał kres 18 czerwca jeden z angielskich żołnierzy i przekazał go potomnym.

Angielski czworobok
A marszałek Grouchy? Oddaję głos polskiemu znawcy epoki napoleońskiej - Marian Kukiel: "Gdy los Cesarza rozstrzygał się pod Waterloo Grouchy, wyszedłszy z Gembloux późnym rankiem skierował się na Wavre, opóźniony dzięki niepogodzie i nieudolnym zarządzeniom w czasie marszu. Słysząc działa Napoleona, [generał Étienne Maurice - przyp. KN] Gérard radzi mu zwrócić się na Mont Saint Jean, lecz Grouchy woli stosować się ściśle do rozkazów Cesarza i maszeruje na Wavre; zresztą prawdopodobnie nie zdołałby na czas nadejść na pole bitwy". Polski historyk, jak widzimy, raczej bierze w obronę marszałka. Nie przeszkadza to w tym, aby "gdybacze" wciąż odgrzewali pseudo-problem: "co by było gdyby Grouchy nadciągnął?". Stajemy wobec prostego faktu: nie nadciągnął! I szlus!... Jak lapidarnie ujął to swym piórem Victor Hugo: "Napoleon czekał na Grouchy'ego - Grouchy nie przybył. Wellington czekał na Blüchera - Blücher przybył". Zawiodła kalkulacja Cesarza, nadciągnęli Prusacy - i to jest klucz do chwały dla zwycięzców pod Waterloo.

Angielska szarża

21 czerwca Cesarz jest z powrotem w Paryżu! Nie godzi się z porażką? Nad Sekwaną wrze! Napoleona stać, aby mówić: "Nie idzie o mnie, idzie o Francję! Czy zastanawiano się nad następstwami, jeśli odejdę? [...] Ze mną Francja wydaje samą siebie! Detronizuje mnie nie wolność, ale Waterloo, strach!... Chcę być jeszcze tylko dowódcą i choćby nawet część wojska odpadła ode mnie, zastąpiłbym ją szybko robotnikami, których łatwo poruszyć do powstania!". Budził się duch spod Marengo, Austerlitz czy Wagram? Cesarz napisał do swych wiernych żołnierzy manifest, w którym czytamy m. in.: "Jeszcze jeden szturm -  i koalicja będzie rozbita! Napoleon pozna was po ciosach, które rozdzielać będziecie. Ocalcie honor i wolność Francuzów! Pozostańcie do końca tym, czym byliście przez lat dwadzieścia, a będziecie niezwyciężeni!". Rząd nie pozwoli na jego ogłoszenie!


Sięgam po raz kolejny po opinię D. de Villepin'a. W jego "100 dniach" jest cenna ocena bitwy pod Waterloo, którą warto cytować. Tym bardziej, kiedy ktoś nam zarzuci, że nie wszystko tu jest lub że przegadaliśmy "temat". Niech te słowa będą nawet usprawiedliwieniem mojej niedoskonałości narratora: "Nie ma jednego Waterloo, gdyż jest ich wiele. W zależności, w którym się znajdziemy, obraz walki nie będzie ten sam, niezależnie od bycia Francuzem czy Anglikiem, żołnierzem czy dowódca korpusu. [...] Później, historia i literatura będą mnożyć jak w odbijających się zwierciadłach różne zdania i punkty widzenia. [...] Dlatego wydaje się słuszne, jak to zresztą zasugeruje Napoleon na Świętej Helenie, ograniczyć bitwę do kilku kluczowych momentów, tak by zrozumieć jej sens, unikając przesadnego uproszczenia czy kolekcji anegdot". Na ile poszedłem tą drogą - oceńcie sami. Żałuję, że nie dysponuję opisami walk żołnierzy Blüchera. 


A jeśli kogo to nie zadowala, to poniżej podpowiadam kilka bibliograficznych przykładów. Na pewno warto zaczerpnąć oddechu bitwy i towarzyszących im okoliczności dzięki:
Cronin V., Napoleon, Warszawa 1999
Hibbert Ch., Wellington, Warszawa 2001
Hugo V., Nędznicy, tom I, Warszawa b.r.w.
Kukiel M., Wojny napoleońskie, Warszawa 1927
Ludwig E., Napoleon, Warszawa 1958
Malarski T., Waterloo 1815, Warszawa 1984
Manfred A., Napoleon Bonaparte, Warszawa 1982 
Stendhal, Pustelnia parmeńska, Warszawa 1974
Tarle E., Napoleon, Kraków 1991
Tulard J., Napoleon - mit zbawcy, Warszawa 2003
Uffindell A., Wielcy generałowie wojen napoleońskich oraz ich bitwy 1805-1815, Poznań 2007
Wheeler W., Listy szeregowca Wheelera, Warszawa 1988
Wootten G., Waterloo 1815, Poznań 2009
Villepin de D., 100 dni, Gdańsk 2004

PS: Kilkanaście lat temu była uczennica-absolwentka odwiedziła mnie i podarowała pocztówki kupione pod... WATERLOO. To najmilszy prezent, jaki może (po latach) sprawić uczeń swemu belfrowi. Coś jednak z mego gadulstwa o bitwie pozostało. Nikogo nie powinno dziwić, że od wielu lat z jednej półki zerka na mnie z popiersia Cesarz. Jak ja zazdroszczę panu Ignacemu Rzeckiemu jego... pokoju pełnego Napoleonów! Tym bardziej kładę tu dedykację panu Rafałowi ZDUŃSKIEMU  z Chełmży za zwycięstwo w mini-konkursie na moim Facebooku o bitwie pod Waterloo.

4 komentarze:

  1. Rewelacyjny post! Kurcze miałem ciary. Chyba byłem z nimi wszystkimi pod Waterloo.

    OdpowiedzUsuń
  2. Inaczej się nie da. To i tak cały czas tylko pewien zarys. Literatura, którą podałem na pewno pomoże poznać inne epizody Waterloo.

    OdpowiedzUsuń
  3. Doskonała podróż! Widać, że Napoleon, to pasja piszącego.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.