poniedziałek, kwietnia 06, 2015

Wielkanoc AD 1920...

"Tegoroczny dzień zmartwychwstania nie jest jeszcze dniem pokoju dla świata - przypominał 75. lat temu «Kurier Warszawski». - Nie jest nim przede wszystkim dla Polski. Otoczona od wschodu i zachodu wrogim sobie żywiołem musi z bronią w ręku stać na straży swoich praw do nieodległego bytu. Musi bronić się i w obronie swojej krew przelewać.
Ta cenna i droga krew płynie szerokim strumieniem. Odparta z taką chlubą dla żołnierza polskiego ofensywa bolszewicka wytoczyła jej niemało na kresach Rzeczypospolitej. I teraz,  w chwili kiedy dzwony bija na rezurekcję, tam grzmot armat głuszy ich dźwięk radosny". 


A "Dziennik Bydgoski" informował: "Gdy w roku ubiegłym dzwony wielkanocne w wolnej już Polsce tryumfalnem odwały się biciem, my dźwigaliśmy jarzmo niewoli. Dziś po raz pierwszy jako wolne Polski dzieci obchodzimy święto zmartwychwstania. Zmartwychwstała ojczyzna nasza z grobu wiekowej niewoli. Patrzymy na ten cud i sprawy nie zdajemy sobie z całej jego doniosłości. Jeżeli w chwili radosnych uniesień dziękować będziemy Bogu za łaskę, jakiej naród doznał, wtedy pomnijmy na to, że naszem obowiązkiem jest starać się wszystkiemi siłami, aby zmartwychwstanie trwałem było, abyśmy po raz wtóry ojczyzny do grobu nie złożyli". Tak, wolność nad Brdę wróciła nie po 123, ale 148 latach pruskiej niewoli. Cieszono się nią dopiero od 20 stycznia 1920 r. Moi bydgoscy przodkowie wracali w tym czasie z Westfalii. I dorzucę tu pewną współczesność. Mój wnuczek znalazł w wielkanocnym koszyczku m. in. pidżamę, którą wyprodukowano w niemieckim Mülheim Ruhr Styrum. I co z tego? A, to, że równe sto lat temu (tj. 19 maja 1915 r.) urodziła się tam praprababka mego Jerzyka, a moja babcia-matka chrzestna Jadwiga. Tego nie wymyśliłby żaden fantasta?...
Wielkanoc AD 1920 przypadła na 4 i 5 kwietnia.
W   "Kurierze Warszawskim" można było przeczytać o Wielkim Poniedziałku m. in.: "5 kwietnia zamanifestowały Orawa i Spisz jak nigdy dotychczas swoje przywiązanie do Polski. W dniu tym po roku tułaczki i twardej służby dla sprawy wrócili na Orawę i Spisz uchodźcy i zdemobilizowani żołnierze - ochotnicy stamtąd pochodzący. Pomimo szykan i przeszkód żandarmerii czeskiej powrót rodaków orawskich pod rodzinne strzechy przybrał rozmiary wspaniałego święta narodowego. Już od południa przybywały furmanki orawskie do Czarnego Dunajca po swych synów i braci. Czesi nie chcieli ich przepuścić, lecz na skutek interwencji komendy francuskiej w Jabłonce musieli ustąpić. Na kilkudziesięciu furkach góralskich, przystrojonych w choiny i kwiaty wyruszył barwny pochód około godziny drugiej po południu w drugi dzień świąt Zmartwychwstania ku granicy orawskiej.  Wracali do domów ksiądz Ferdynand Machay, księża Sikorowie, ksiądz Buroń, doktor Jabłoński, akademicy, włościanie, zdemobilizowani żołnierze". 


Jak więc widać Wielkanoc AD 1920 mijała pod różnymi gwiazdami. Nikt nie mógł wiedzieć ile jeszcze z sobą przyniesie ten rok wojny. Najpierw będzie Kijów, potem odwrót, wreszcie bitwa warszawska i dobicie bolszewickiego gada nad Niemnem! Tym postem otwieram cykl "Rok 1920". Będziemy wracać do kalendarza zapisywanego krwią, heroizmem, krzyżami... Tym bardziej, że sam miałem w rodzinie weteranów tamtych krwawych walk, ba! na moich oczach odeszło pokolenie, które pamiętało, jak na Warszawę szły czerwone hordy - chyba jestem IM to winny.

PS: Wszystkie cytaty za Janusz Osica i Andrzej Sowa "Bitwa warszawska 1920. Rok niezwykły, rok zwyczajny" (Wydawnictwo ZYSK I S-KA)

Brak komentarzy:

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.