środa, kwietnia 01, 2015
Pośmiejmy się z...
"...świętej pamięci Franz Fiszer, filozof i oryginał, odpowiedział
picolakowi w «Ipsie». Chłopak zwrócił się per «panie dyrektorze», został
spiorunowany wzrokiem; poprawił się na «prezesie», wpadł gorzej, aż
wreszcie Fiszer zahuczał swoim wspaniałym basem: «Jak już chcesz mi
dogodzić, to mów od razu - Panie Boże!»" - tak wspominał największego oryginała swoich czasów Melchior
Wańkowicz. W zbiorze reportaży pt. "Kundlizm". Jakiś czas temu Wydawnictwo Prószyński i S-ka przypominało go ze wstępem R. Ziemkiewicza. Proszę mi wierzyć - zajrzymy tam jeszcze. Z przykrością muszę przyznać, że wiele, z tego co napisano na temat naszych... narodowych przywar jest po dziś aktualne. Ale to inny temat.
Franciszek (Franc) FISZER (1860-1937) bez wątpienia był bardzo barwną i rozpoznawalną osobą swoich czasów. Jak napisałem kilka dni temu na moim Facebooku: "Zazdrościć można z kim jadał lub... pił, kogo znał, z kim przyjaźnił się... Ułożyłby się leksykon pisarzy polskich". W czasach, kiedy każda wiadomość prasowa, telewizyjna czy internetowa przytłacza nas swoim okrucieństwem (starczy wczytać się w "paski", które ciągną się w czasie programów informacyjnych, aby odechciało się żyć...) - warto poszperać tu i ówdzie, aby odnaleźć klimat dawnych kawiarnianych dysput, rozgardiaszu, smaku czy atmosfery, która dziś jest już nie do odtworzenia.
Franciszek Fiszer masywny jegomość o fizjonomii "pana Kleksa" nadaje się zupełnie do tego, aby odciągnąć nas od kolejnego krwawego faktu, który krzyczy do nas... Zdeklasowany szlachciura, potomek (lub tylko krewny?) generała Stanisława Fiszera, rubaszny olbrzym, a do tego filozof! To o nim Mieczysław Grydzewski w "Silva rerum" napisał: "Słynne, pełne swady, inwencji i dowcipu popisy Franca Fiszera, polegające na opowiadaniu niestworzonych historii, na fantazjowaniu i münchhausenowaniu, przy czym rzecz prosta ani narrator nikogo nie chciał wprowadzić w błąd, ani nikt ze słuchaczy w błąd się wprowadzić nie dał, brawurowe fanfaronady osnute na pierwszym lepszym pretekście, żartobliwe wzloty w dziedzinę czwartego wymiaru, poczynając od kozaka, który tańcząc, wzbijał w górę, a potem wolno opadał, a skończywszy na owym barszczu warszawskim, który w czasie karnawału beczkami wysyłano do Paryża - miały głęboko sięgająca genealogię". Skamandryci byli świadkami, jak Fiszer odmówił temuż Grydzewskiemu przejścia na "ty", gdyż ten miał rzekomo (co ponoć prawdą nie było) oświadczyć, że cały świat powstał z gazów...
A mimo tego od czasu do czasu w pisaniu Mieczysława Grydzewskiego pojawia się jowialny, zabawny, prześmiewczy Franc. W 1968 r. w artykule "Dalsze burzliwe dzieje pewnej przyjaźni" przypomniał, jak Fiszer opowiadał o jakimś przyjęciu, jakie na Zamku Królewskim w Warszawie wyprawił car Mikołaj II stoły uginały się od delicji, pito szampana, zakąszano kawiorem, "...ale gdy po przyjęciu przedstawiciele szlachty znaleźli się na Krakowskim Przedmieściu [...] wypadła sotnia Czerkiesów i stłukła gości nahajami" Słonimski miał zaprotestować: "Na miłość Boga, Franiu! Naprzód wspaniałe przyjęcie, łaskawy car, kawior i szampan, a w chwilę potem Czerkiesi i nahajki. Jakże to możliwe?". Fiszer odparł: "A właśnie, żeby się nam w głowach nie przewróciło".
Musiało coś być narzeczy z Franiem, skoro Grydzewski rok później pisząc o "Przejęzyczeniach i zapomnieniach" cytował inną dykteryjkę: "Franc Fiszer opowiadał o wypadku niefortunnego mówcy, który powiedział nad grobem pewnego poety: «Przyszadłem» - zaczął, na co narzeczona pety zareagowała odpędzeniem mówcy parasolką od grobu".
Warto zaczerpnąć ducha tamtych czasów przy lekturze Andrzeja Z. Makowieckiego "Warszawskie kawiarnie literackie". Powołuj się ona tam na wspomnienia Romana Lotha (niestety nie posiadam tegoż "Na rogu świata i nieskończoności. Wspomnienia o Franciszku Fiszerze") "...kawiarnia warszawska w okresie niemal półwiecza - od końca lat osiemdziesiątych XIX wieku aż po rok 1937 - bez postaci Fiszera może być opisana co najwyżej w kategoriach cukierniczo-handlowych". A Makowiecki dodaje: "Stolik Fiszera (bez stałej lokalizacji, za każdym razem inny) ze względu na częstą obecność przy nim Bolesława Leśmiana i Feliksa Jabłczyńskiego zwano «Radą Trzech», ale bywali przy nim także liczni goście okazjonalni, zaś splendor towarzyszenia Fiszerowi był tak znaczny, że zsuwano wokół inne stoliki". Zasiadali przy nim m. in. Władysław Reymont, Jerzy Zaruba czy Edward Słoński.
F. Fiszer w karykaturze J. Zaruby |
W okresie międzywojennym F. Fiszer był stałym gościem słynnej "Ziemiańskiej". To również o nim wspominał Janusz Minkiewicz: "...obok poetów zawodowych widziało się tam uroczego poetę, amatora, pułkownika Wieniawę-Długoszowskiego, obok pracowitych prozaików zasiadał ten, który nie zhańbił się napisaniem jednego choćby słowa, kawiarniany Bóg Ojciec - Franciszek Fiszer". Tam też dawał upust swemu niehamowanemu poczuciu humoru. Znaleźć można wiele z tych opowieści. Jedna z bardziej "brutalnych" miała taki przebieg: "Franc Fiszer w Ziemiańskiej: «Nie będzie porządku w Polsce, jeśli się nie rozstrzela 750 000 szubrawców». Na to ktoś zauważył sceptycznie: «Czy myślisz, że jest aż 750 000 szubrawców?». A Franc niestropiony: «Nic nie szkodzi. W razie czego dobierzemy z uczciwych»". No to zerkniemy z kim jeszcze przystawał Fiszer w "Ziemiańskiej". Inny świadek czasu minionego zanotował: "Wolne żarty i na tym chyba polegała zmowa, że tych paru bardzo dowcipnych ludzi - Lechoń, Słonimski, Franc Fiszer, Tuwim, Wieniawa i Józio Kramszytk - żartowało ze wszystkiego, z siebie samych i ze swych żartów, a reszta zebranych w śmiechu im wtórowała".
Chyba Franc Fiszer nie był do końca obeznany w "nowinkach sportowych", bo kiedy razu pewnego poznał... Janusza Kusocińskiego: "...i zapytawszy sąsiada o rodzaj zajęcia pana, do którego wszyscy odnoszą się z widocznym szacunkiem, otrzymał odpowiedź, że pan ów «biega». Zdumiony odpowiedzią Fiszer zapytał: «A w którą stronę?»".
Konstanty M. Sopoćko wspominał, jak w czasie koncertu fortepianowego w Instytucie Propagandy Sztuki jakiś młody człowiek...: "Obok podium, we drzwiach prowadzących do garderoby, stoi pikolak w przyciasnym mundurku i przysłuchuje się pieniom. Niektórzy z «kulturalnych» psykając, uciszają głośniejsze rozmowy zagłuszające produkcję. Nagle rozlega się z drugiego końca sali tubalny głos Franca Fiszera - Chłopcze! Jak będzie klozet wolny, to daj mi znać".
Dobry żart tynfa wart? Serdecznym przyjacielem Franca Fiszera był Bolesław Leśmian. Ponoć, to on poecie wymyślił jego... literacki pseudonim (de facto Lesman). Czy oszczędzał go w swych żartach? Oj nie. Jeden, dosadny, a jakże sympatyczny: "Zajechała pusta dorożka,z której wysiadł Leśmian".
* * *
1 kwietnia jest chyba doskonałą okazją, aby choć w takim zarysie przypomnieć sylwetkę Franciszka (Franca) Fiszera. Za kilka dni, 9 kwietnia, przypadnie 78. rocznica śmierci Tego Oryginała. Jak Go zakwalifikować? Nie wiem. Że dziś przypada 200 rocznica urodzin Otto von Bismarcka? Jakoś nie składało mi się, by w taki dzień pisać o "żelaznym kanclerzu". Pikielhauba w prima aprilis? - brzmiałoby, jak ponury żart... Warto zapoznać się z artykułem Piotra Łopuszańskiego "Fiszer Pierwszy i Ostatni", jaki osiem lat temu opublikowała "Polityka" (http://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/kultura/214962,1,fiszer-pierwszy-i-ostatni.read). Warto na koniec zacytować coś sprzed wojny: Kazimierz Błeszyński w "Skamandrze" napisał esej "Franciszek Fiszer jako filozof":
"Głosząc metafizyczną twórczość, Fiszer sam nic nie stworzył. Nie pozostało po nim nic oprócz wspomnienia tych, co go bliżej znali, o jego wybitnym talencie myślicielskim.
[...] Fiszer był podobny do artysty-aktora, u którego również twór kończy się wraz z życiem".
Świetny facet. Chyba poszukam książek. Wesołych Świąt Jacek z Wałbrzycha
OdpowiedzUsuń