niedziela, marca 22, 2015
Pstryk!... pstryk!... pstryk!...
Wiosna! Ach! to TY!... Dlatego pozwalam sobie zaproponować temat... fotograficzny. Wielu z nas szuka śladów Wiosny lub Matki Natury (patrz reklama pewnych znanych soków równie znanej firmy!) i zabiera ze sobą aparaty fotograficzne lub robi użytek z tych, które wyposażone są nasze telefony. Mnie ten temat pobudził do pewnych wspomnień. Oceńcie sami. Chyba warto od czas do czasu spojrzeć na historię przez pryzmat... technicznej codzienności? A, że "Pstryk!... pstryk!... pstryk!..." narodził się spontanicznie, to tym bardziej dziękuję za przypadkową inspirację cioci Maryli Murawskiej. Jeśli będzie to czytała, to doskonale zrozumie, co miałem na myśli... Smutne, że te nowoczesne aparaty już nie robią... "pstryk!"
Niewiele zostało w domowych zbiorach zdjęć pamiętających atelier w Wilejce. Nazwisko fotografa pozostaje w pamięci nielicznym potomnym: Augustyn Gorbacz. Powód? Był ojcem chrzestnym mojej babci Marii z Głębockich Poźniakowej (1913-2001). To, co pozostało - to tylko strzępy. Znanym bydgoskim fotografem był też mąż mojej cioci Danuty, Edmund Cholewiński. W mieszkaniu stał sprzęt wszelkiej maści, ba! u boku starszego kuzyna Jerzego Cholewińskiego (rocznik 1956) siedziałem w pierwszej ciemni fotograficznej! Zabieram dziś na krótki "historyczny spacer", chciałbym pokazać, jak zmieniały się aparaty fotograficzne, które towarzyszyły nam w minionych czasach...
Niewiele zostało w domowych zbiorach zdjęć pamiętających atelier w Wilejce. Nazwisko fotografa pozostaje w pamięci nielicznym potomnym: Augustyn Gorbacz. Powód? Był ojcem chrzestnym mojej babci Marii z Głębockich Poźniakowej (1913-2001). To, co pozostało - to tylko strzępy. Znanym bydgoskim fotografem był też mąż mojej cioci Danuty, Edmund Cholewiński. W mieszkaniu stał sprzęt wszelkiej maści, ba! u boku starszego kuzyna Jerzego Cholewińskiego (rocznik 1956) siedziałem w pierwszej ciemni fotograficznej! Zabieram dziś na krótki "historyczny spacer", chciałbym pokazać, jak zmieniały się aparaty fotograficzne, które towarzyszyły nam w minionych czasach...
100. lat temu trzeba było pójść do fotografa. Nie wiem czy dobrze odczytuję? Jest to tylko sygnowany nazwą obiektyw? "SYNCHRON-COMPUR-P"? Chyba taki, bo kiedy wrzuciłem tą nazwę do wyszukiwarki "wyrzuciło" mi podobny obiektyw! Takie "skrzynkowe cudo" nie dawało możliwości do mobilnego robienia zdjęć. Raczej tylko statyw i "pstryk!". Trudno sobie wyobrazić ówczesnego paparazzi, jak z podobną "szufladą" biega po ulicy i zza krzaków robi zdjęcia boskiej Grecie lub Poli. Bo chyba ich czasy już pamięta?
Identyczna "Smena / Смена" uwieczniała młodzieńcze fotografie autorstwa mojej Mamy. do dziś nie wie, że ten Jej uległ bezpowrotnemu zniszczeniu, kiedy mój serdecznym przyjaciel "Szymon" budował swój pierwszy powiększalnik. Moje pokolenie pamięta nowszy model: "Smena 8 / Смена 8". Dzięki niej robiłem swoje pierwsze, samodzielne zdjęcia w latach 1978-1981. I to na niej utrwalałem sierpniowe strajki w Bydgoszczy AD 1980. Sztuka polegała choćby na tym, że ten radziecki "cud techniki" nie posiadał ani dalmierza, ani światłomierza. Po czasie starczyła rutyna, spojrzenie na słońce i już było wiadomo: jaka przysłona (np. 8) i jaki czas naświetlania (np. 1/250). Tu prezentowana była własnością śp. pana Bronisława Murawskiego, teścia cioci Maryli Murawskiej.
Nie mam w zbiorach nieomalże legendarnego "FED-a / ФЭД-a" (skrót od...Фе́ликс Эдму́ндович Дзержи́нский), który użyczał mi od czas do czasu mój przyjaciel "Szymon". Bo między nami chłopakami trwała taka zdrowa rywalizacja na... sprzęt fotograficzny! Jeden drugiego "przebijał"! Nigdy nie używałem "Zorki 6 / Зоркий 6". Proszę sobie przypomnieć scenę z "Rejsu", z posiadania takiego aparatu chwali się Sidorowski (w tej roli niesamowity Jan Himilsbach).
Marzeniem wielu z nas tego okresu (lat 70-tych i 80-tych XX w.) był inny aparat produkcji sowieckiej: "ZENIT". Kiedy w 1976 r. po raz pierwszy jechaliśmy na Wileńszczyznę mój straszy kuzyn (Janusz Łazar) mógł się pochwalić odrobinką starszym modelem od tego, który tutaj prezentuję. Model TTL miał już światłomierz na miarę "zgniłego Zachodu". Ten, który mi moja rodzicielka przywiozła w 1989 r. z sowieckiego jeszcze wtedy Wilna miał jeszcze charakterystyczne kratki dokładnie w miejscu, gdzie jest nazwa na tym zdjęciowym. Światłomierz ustawiało się "na zewnątrz" za pomocą pewnego "pokrętła". Ciekawe, że po... roku już się zepsuł. a ciężki był, jak dwa nieszczęścia!
Dla mnie osobistą rewolucją stał się prezent, jaki przywiozła mi Mama z Berlina Zachodniego / West-Berlina na moje XVIII urodziny, w sierpniu 1981 r.! Bez wsparcia przyjaciela rodziny Z. W. mógłbym co najwyżej śnić o takim cudzie! Nikt nie wiedział, co to za... "dziwoląg". "Ricoh"? - wydziwiał każdy kto usłyszał jego nazwę. Kiedy na ślubie kuzynki w kościele Polskich Braci Męczenników w Bydgoszczy (to tam za kilka lat miał sprawować ostatnią mszę błogosławiony ksiądz Jerzy Popiełuszko) robiłem zdjęcia tamtejszy fotograf na widok mej lustrzanki chciał ją ode mnie... kupić! Ów japoński produkt nigdy mnie nie zawiódł! Nie jestem w stanie określić ile zdjęć nim wykonałem. Właściwie mógłbym napisać dłuuuuuugą historyję kogo i co uwiecznił. Skany niektórych z tych zdjęć odnajdziecie na tym blogu. Choćby transporter opancerzony z 12 XII 1981 r., pogrzeb generała "Bora", czy jak wzrastały moje dzieci. Mój "Ricoh KR-5" stał się nawet... cichym bohaterem mego opowiadania "Przystań". Proszę zerknąć na mój drugi blog i odnaleźć odcinek 8. Niestety z rąk wytrącił go kolejny postęp techniczny: aparat cyfrowy!...
Nigdy nie używałem podobnych "mydelniczek". Niech mi darują dawni właściciele podobnych tworów, ale nazywałem je "małpimi aparatami". Posługiwanie się prawdziwą lustrzanką stanowiło jednak jakiś poziom umiejętności. Przysłony, czasy naświetlania, ba! czułość filmów. Kto o tym myślal robiąc "pstryk!" takim bezdusznym automatem. Pewnie, że ułatwiał pracę, bo jakiej trzeba było sztuki? Nadusić pstryczek?... Nie zapomnę sceny w Wilnie, jak na dziedzińcu tzw. domu Mickiewicza (tam, gdzie Wieszcz pisał "Grażynę") jedna turystka rozbiła podobne cacko o historyczny bruk!... Lament byłby niczym nad grobem Mistrza w Konstantynopolu w 1855 r.!
Nigdy też nie sięgnąłem po coś równie prostego, jak prymitywnego, jak rodzimy produkt fotograficzny "Druh"! Trudno to coś nazywać aparatem. Ot - przyrząd do pstrykania zdjęć. Pewnie dla wielu pierwszy krok ku fotografii! Pewnie dla wielu początek drogi, która ma się dobrze w XXI wieku. Smutne, że polska myśl techniczna utknęła na takim poziomie... Ostatnie prezentowane tu aparaty również ofiarowane mi przez ciocie Marylę Murawską.
Na koniec zostawiłem perełkę? "Leningrad 7 / Ленинград 7" - szto takoje? Światłomierz! Już mając "Smenę 8" (pierwotnie własność mego brata) używałem starszy model tego technicznego niezbędnika! Pewnie, że można było "na oko" określić, jaką ustawić przysłonę, ale... Pomocne stawało się to cudo! Od przeszło 30-tu lat leży bezużytecznie. W końcu mój ukochany "Ricoh" miał wmontowany światłomierz i patrząc przez obiektyw mierzyłem natężenie światła.
Niestety, poza gilotyną fotograficzną z lat 60-tych i wałkiem, nie pozostało nic z mej ciemni, którą miałem u moich Dziadków w ich domu przy ul. Lisiej 32 w Bydgoszczy. Mój powiększalnik (a jakże - "Krokus"), suszarki, obiektywy padły łupem miejscowych złodziei. Dziwnym trafem włamania były zawsze, kiedy moja Babcia na dłużej zostawała u swej córki, a mojej Mamy... Miłość do fotografii pozostała. W każdą podróż zabieram zawsze dwie rzeczy: książkę i aparat fotograficzny. Skutki obu słabości znajdują się na tym blogu!...
PS: Czy o naszych "cyfrówkach" za kilkadziesiąt lat też da się sentymentalnie powspominać?
No łezka się w oku kręci. Jak ten czas leci. Pamiętam pierwszy mój aparat ERCONA I, produkowany przez VEB Carl Zeiss Jena z NRD, jeszcze kawalerski mojego ojca na klisze 6x9. Niestety pies go pogryzł a miał wysuwany mieszek. Potem miałem legendarną Zorki 4 na klisze małoobrazkową. Świetny aparat. Nastawy robiło się za pomocą specjalnej tabelki naświetleń, jaką kupowało się w sklepach Foto za 8 zł. A to było nie mało. Aż kupiłem Zenitha TTL, ale srebrnego, też w Wilnie radzieckim, za 240 rubli (wówczas dwie wypłaty sowieckie), taki był drogi. Zerżnięty z Practiki. Objechałem z nim całą Europę, zrobiłem setki slajdów i zdjęć. Potem miałem jakieś dwa "idioten-aparaty" na klisze o nazwach nie do zapamiętania.
OdpowiedzUsuńCóż, kto ma 5-6 dych na karku, ten musi mieć trochę doświadczenia w temacie.
A dziś? Jakieś cyfrowe SONY, iPhone, barachło. To nie jest FOTOGRAFIKA. To konfekcja.
Kto dziś wchodzi do ciemni, czasami z kimś jeszcze. Wtedy to miało się pretekst do spotkania...:) To se nevrati...