piątek, stycznia 02, 2015
Poczet poetów zapomnianych - Seweryn Goszczyński - odcinek 1 "Belwederczyk"
„Była to wielka
manifestacja żalu i czci (...) jakiej jeszcze Lwów nie widział.
Wzięło w pogrzebie udział, jak mówią, pięćdziesiąt tysięcy
ludzi, to jest połowa ludności miasta. (...) Orszak był długi na
trzy kilometry”- wspominał świadek dzień 27 lutego 1876
r. Nad grobem przemawiał m. in. Kornel Ujejski: „Oto
dom cichy, wąski, dom ostatni, pokój temu domowi – a nam –
dalszy bój!” Kogo tak żegnało miasto i oficjale?
Tego samego, o którym kilkadziesiąt lat wcześniej pisał
wielki Maurycy Mochnacki: „...oryginalny poeta, a odważny i
silny w ręku jak szermierz. Jego rymy, przygody i fizjonomia
oznaczały niepospolitego człowieka”. Nie
pomylił się! Panowie doskonale znali się, spierali, bywali na
wspólnych dysputach w głośnej „Honoratce”, kawiarni która
stała się polem ideologiczno-poetyckich sporów. Kogo tak żegnał Lwów?
Seweryna Goszczyńskiego (4 listopada 1801 - 25 lutego 1876)!
Jak można mówić o nocy
listopadowej nie sięgając po Jego wspomnienia? Przecież to
jeden z tych, który 29 XI 1830 r. porwał się, aby zabić tyrana,
wlk. ks. Konstantego Pawłowicza! Belwederczyk z krwi i
kości!... Widział ulice Warszawy tej wyjątkowej nocy i z
przerażeniem spostrzegał: „Wkroczyliśmy (...) na Nowy
Świat. (...) Weszliśmy jakby w pustkę, jakby w atmosferę grobu.
Żadnego ruchu, żadnego życia, domy pozamykane, okna podobnież. Na
próżno wołamy: do broni! Bijemy we drzwi i okiennice kolbami
karabinów, żaden głos, żaden ruch życia nie odpowiada”.
To musiała być gorzka pigułka do przełknięcia. Nie inaczej było
na Krakowskim Przedmieściu: „Jakby sen zaklęty ogarnął
wszystkich, a my jedni żyjący, sami na tym cmentarzu”.
Ale był też pod dawną zbrojownią króla Władysława
IV przy ul. Długiej: „Cała okolica Arsenału i pobliskie
place oświecone ogniskami; żołnierze – jedni przy ogniskach i
broń w kozłach, inni uszykowani pod bronią; patrole w różnych
kierunkach, jedne wracają, drugie wychodzą. Twarze poważne,
surowe, wyraz uroczysty, jak przystało w chwilach podobnej
ofiary...”.
S. Goszczyński należał
też do grona tzw. sprzysiężonych. Gąszcz macek Nowosilcowa
zaciskał się wokół kręgu jego przyjaciół. Policyjne sieci
pojmą wielu warszawskich studentów. Na szczęście dla poety
kazamaty stały się życiowym doświadczeniem jego przyjaciół, nie
jego samego! Odwiedzał przyjaciela w celi: „...odwiedzałem
go co dni kilka, przynosząc mu wiadomości z naszego świata, za co
mi płacił radami, jak się mam tłumaczyć, kiedy będę uwięziony
i przed sąd stawiony, z których nie przyszło mi nigdy na myśl
korzystać, bo obawa więzienia nigdy mię nie schwyciła naprawdę”.
Dla przezorności jednak przekazał swoje „...rękopisy i
inne papiery, w których zresztą nie było nic niebezpiecznego dla
mnie, u Tadeusza Bielińskiego, oficera kwatermistrzostwa, który
chociaż wiedział o naszych zamiarach, nie dzielił naszych
czynności”. S. Goszczyński nigdy nie stanął przed
imperatorskim sądem! Nie zmienia to faktu, że po upadku
listopadowej insurekcji zaliczono go do tych, co „najczynniej
rokoszowi służyli” i skazano na „karę śmierci
przez powieszenie na szubienicy, wykonać się mającą z
obostrzeniem”. Cenzura imperatora kaleczyła jego dzieła,
zanim padły pierwsze strzały w 1830 r. Dwa lata wcześniej z „Zamku
kaniowskiego” usunięto m. in. ten fragment:
Komu
rózgami ojciec zasieczony,
Czyja
się panu podobała żona,
Komu
najmilsza córka pogwałcona,
Kogo
zbawiono lubej narzeczonej,
Na
ojców boleść, na smutek matczyny,
Na
hańbę dzieci, na łaskę dziewczyny –
Tego
zaklinam, wołam po imieniu,
Niechaj
wyjdzie i stanie tu przy mnie!
Obciążony genetycznie
podziwem do kresów wileńskich (!) w czasach PRL-u szukałem
wierszy, które sławiłyby „kraj lat dziecinnych” moich
zaniemeńskich przodków. Znalazłem w zbiorze wydanym przez Władysława
Bełzę na początku XX w. właśnie wiersz S. Goszczyńskiego, który
z upodobaniem cytowałem:
Uderzcie
w bębny, zagrajcie nam w rogi:
Za Bug! za Bug! za Bug!
Niech
lotne serce nie wyprzedza nogi,
Uderzcie w bębny, zagrajcie nam w
rogi
Dla naszych serce, dla naszych nóg:
Za Bug! Za Bug!
(...)
Piękne
siostrzyce: Rusinki, Litewki,
Jak
zakochane, już nas upatrują;
Polskim
ułanom szyją chorągiewki,
Polskie kokardy gotują!
Seweryn Goszczyński wraz
z upadkiem powstania nie złożył broni! Nikt nie utrwalił płytą,
że to wtedy odwiedził m. in. Bydgoszcz, Fordon i Chełmżę.
Wspominał później: „tylko tamtędy to jest krańcem, a nie
środkiem Wielkiego Księstwa Poznańskiego – dozwalał rząd
pruski wychodźcom przemykać się w świat dalej”. Serce tułacza
dyktowało strofy:
Żurawie,
co w nasze lecicie krainy,
Zalećcie
po drodze do naszej rodziny, Na skrzydłach, na szybkie, żołnierskie łzy weźcie
I matkom, i żonom, i siostrom nieście;
By bóg nam dał rychło powrócić w te strony.
Zaczynał się nowy rozdział życia pokolenia romantyków: e m i g r a c j a ! Pozwalam sobie zacytować fragment drugiego rozdziału tej opowieści: "Zazdroszczę mu tego,
kogo tam spotykał, z kim rozmawiał. Cały bukiet romantycznego
uchodźstwa: Adam Mickiewicz! Juliusz Słowacki! Fryderyk Chopin!...
Dla niego to nie były nazwiska z podręcznika czy niedosięgłe
gwiazdy, do których mógł wzdychać. Bywał u nich, Oni odwiedzali
jego!".
Wkrótce ciąg dalszy...
(c. d. .n.)
PS: Ten post jest 500-tnym, jaki zamieściłem na blogu od 15 grudnia 2012 r. Taki mini-jubileusz?
Z przyjemnością zauważyłam post o Goszczyńskim. Poetą najwyższych lotów nie był, ale historycy literatury są zgodni, że jego "Dziennik Sprawy Bożej" jest wart czytania. Z niecierpliwością czekam na część drugą, jak się domyślam, poświęconą Goszczyńskiemu towiańczykowi:)
OdpowiedzUsuń