sobota, stycznia 10, 2015
Pan Tadeusz, albo literacka wędrówka ...
Nie, nie będzie "Litwo, ojczyzno moja...". Nie tym razem.
Kultura polska znowu odebrała cios! Śmiertelny! W wieku 88 lat zmarł Tadeusz KONWICKI. Kolejny Wielki Syn kresów wileńskich. Urodzony w Nowej Wilejce, nieopodal magicznego Wilna. Historia mojej rodziny była pisana trochę dalej na wschód - w okolicach Starej Wilejki.
Biruta Markuza Białostocka portret Tadeusza Konwickiego |
W takich chwilach w kresowych domach zwykło się mówić: "był z naszych stron". Kiedy w 1989 r. zmarł mój wileński dziadek, na Jego pogrzebie zjawili się całkiem obcy ludzie. Dlaczego? Bo ja, wnuk, napisałem w nekrologu: syn ziemi wileńskiej. Nie obruszajcie się "zasiedziali Polacy", ale nie rozumiecie tego. Mi też trafia się odbierać i odpierać zarzuty, że znowu ględzę o Kresach, ba! wywyższam tam urodzonych. Nie chcą zrozumieć, że to nie ja ich wywyższam, że to oni sami swoim życiem zasłużyli na wyróżnienie. Do tego grona zaliczany jest/był Tadeusz Konwicki! Nic na to nie poradzimy.
O ile chcielibyśmy poczuć ducha kresowego dworu, nie starczy nam Mickiewicza, Syrokomli czy Orzeszkowej. Musi być też Tadeusz Konwicki! "Bohiń" jest tą powieścią, wspomnieniem tamtego czasu, który przecież wracał w naszych domach po-kresowych razem z opowieściami babci i dziadka. Ktoś, kto nigdy nie stał na brzegiem Wilii nie zrozumie mojej egzaltacji, kiedy czytam tam:
"...Wilia zawsze była schludną rzeką. Nigdy nie płynęli w jej nurcie topielcy albo zabłąkane zwierzęta, nie niosła ona nigdy plam krwi ani zwłok poległych powstańców czy kozaków. Tylko czasem na wiosnę zmąciła na krótko swoją toń powodziową falą i przez kilka dni spęczniała, wzdęta, okryta pianą niosła wodę mulistą, mętną, pełną kory, traw i połamanych gałęzi jak rzeka południowoamerykańska".
Byłem nad Wilią. W lipcu 1976 r. - po raz pierwszy. Tam gdzie istniał kiedyś zaścianek Domanowo, gdzie na świat przyszedł mój dziadek, jego mama de domo szlachcianka Gasińska, córka "słodkiego pana" Bogusława.
Jak łatwo dziś z ambony nieomylności rzucać kalumnie na maluczkich, którzy ugięli się pod ciężarem terroru moskiewskiego w dawnych granicach Wielkiego Księstwa Litewskiego. Wieje z kart "Bohinii", kiedy pada znienawidzone nazwisko: Murawjew! Mną, jak kiedyś wyznanie księdza Robaka / Jacka Soplicy, tak tu poruszają słowa Korsaka / Korsakowa. Też mam dokument rosyjski, choć w katolickiej parafii spisany, gdzie do rodowego nazwiska mich przodków dopisano końcówkę: - ow!
"Cśś, ani słowa, ale tu sami swoi i ja swój, Korsak, szlachcic litewski. Nazwisko zmieniłem, ale wiary nie zmieniłem. Te dwie literki mogę zawsze stracić, wie pani, te na końcu, moje dzieci mogą odrzucić także, choć oni w Petersburgu i nie lekko im między obcymi, panie Michale, panie Konwicki, przebacz mi, odpuść mnie, marnemu robakowi, zgrzeszyłem, ciężko zawiniłem, ale przecie chcę odkupić, przyjechałem prosić o przebaczenie, zmiłuj się nade mną [...]".
Wcześniej dowiadujemy się, że Korsak / Korsakow wziął Miłowidy, dawny majątek "pana Michała", któren car zabrał za tegoż udział w powstaniu... Czy nie przypominają się nam... Jarosty z "Nocy i dni" M. Dąbrowskiej? Majątek prapradziada piszącego te słowa też został zajęty przez Moskala w tym okrutnym roku 1863! Przypomnijmy sobie, że o jednym Korsaku jest w "Panu Tadeuszu". Gdzie? A przypomnijmy sobie sadystyczne pytania naszych polonistów, które miały wykazać naszą rzekomą nieznajomość epopei np.: "Jakie portrety wisiały we dworze Sędziego?". I co powinno paść? Ano choćby Tadeusz Korsak, bohater czasów wileńskiej insurekcji 1794 r.! Nie zapominajmy, że z tych Korsaków m. in. Lidia Korsakówna.
"Ja was wszystkich poślę na Sybir. Co wy sobie myślicie? Że Korsakow ogłuchł, stracił oczy i rozum. Ja wiem, że wy knujecie przeciw Najjaśniejszemu Panu i naszej matce Rosji, zbieracie się po nocach w puszczy albo na rojstach. Ja mam spisy. Jutro wszystkich powiozę tam, taka wasza mać, ślina zamarza w powietrzu, jak spluniesz".
To pierwsze zdanie trąca wyraźnie... Murawjowem! Że nie zawsze ów "farbowany Moskal" miał tylko żałość w sercu oto przykład. Że po pijaku wyrzucone? Nic to. Zapętlone życie i ciągła walka z samym sobą takie wydawała owoce. Albo inaczej było pod pruskim zaborem? Dlaczego rodzony brat prapradziada Wojciecha miast "Maliszewski" zaczął się pisać "Malischewski"?
"Pan Michał Konwicki przestał mówić pewnego dnia po upadku powstania. Rzekł raptem przy kolacji: nie ma o czym więcej gadać. Przemówię, jak ojczyzna bedzie wolna".
To postanowienie powinno zapaść w pamięci każdemu komu bliska jest pamięć krwawego roku 1863. Dwa lata temu nie ominąłem tej ważnej rocznicy równie dla mnie. Skażenie nią niosę w XXI w. Jak będzie dalej? Coraz mniej kogoś interesuje, jak "nasi Moskala w litewskim boru docinali"! Kiedyś pójdzie w niepamięć duch Karola Doliwy Głębockiego czy Stanisława (I) Poźniaka? Smutne, ale pewnie tak. Bardzo bym chciał się mylić.
"Wracam z takim mozołem przez wydmy minionego czasu, przez trzęsawiska dni i puszcze godzin do mojej babki, Heleny Konwickiej, której ja nigdy nie widziałem i nikt z tych, co znałem, nie spotkał jej nigdy, nie spojrzał jej w oczy, nie dotknął ręki, nie obdarzył przyjaznym słowem".
Smutne. Im bardziej oddalmy się od naszych antenatów, tym większa ciekawość bierze. Tylko, że szybko dochodzimy do wniosku, że nikt nam na żadne pytania nie odpowie. Idealizujemy wtedy osobę. Tworzymy swój obraz. Na ile prawdziwy? Jako historyk i genealog wiem coś na tern temat. Nie to straszne, że w linii męskiej nie mogę przebić się do XVIII wieku. Ale to, że nic nie dowiem się o ludziach, bez których nie byłbym ciągiem dalszym swej rodziny...
"A ja błądzę za moją babką, Heleną Konwicką, po tych ustroniach, pustkowiach, uroczyskach nad Wilią pod koniec dziewiętnastego wieku. Całe życie skradałem się w wyobraźni za ojcem, chciałem zobaczyć jego żywot, pragnąłem poznać jego tajemnicę, którą zdołał ukryć przede mną i zabrać do grobu, do tej mogiły na cmentarzu górującym na rozległym wzniesieniu nad Nową Wilejką, miasteczkiem nie dużym, w którym sie kiedyś urodziłem, a które dziś nazywa się Naujoi Vilnia i jest dzielnicą stolicy Litwy, Vilniusu".
Czytanie "Bohinii" pobudza nas do myślenia, a może szukania. Często bezpowrotnie zatartej pamięci. Chwilami zdaje się nam, że bezpowrotnie utraconej. I jak tak myślałem. Ale - cuda sie zdarzają! Porwane nici składają sie, jak puzzle! W tym szukaniu może naprawdę być, jak w prozie Konwickiego:
"A po drodze zobaczyłem innych wędrowców, co tak jak ja wracają w głąb historii, w płytką niszę osiemnastego i dziewiętnastego wieku, żeby otruć się straszną prawdą albo znaleźć pełne ckliwości fałszywe pocieszenie".
Zwykłem powtarzać, że takie wędrówki w przeszłość (fachowo może to się nazywać kwerendą) mogą być... niebezpieczne. W końcu nie wiadomo na jakie prawdy się natrafi? A jeśli wyjdzie, że przedziad, to przechera, gorsza swołocz, niż ów Korsak / Korsakow był?
"Ja Polski nie lubię, czytała, dlatego że nie ma w niej nic do lubienia. Ale, jak mi się zdaje, i nienawidzić jej też nigdy nie będę, bo na nienawiść z naszej strony i nie zasługuje, i nie jest warta. [...] Słabą stroną Polski jest jej narodowość, a ponieważ Polacy są narodem wiatrogłowych, wystarczy im jeno mówić o narodowości: grając umiejętnie na tej ich strunie Napoleon potrafił ich poprowadzić na kraj świata, na noże".
Ile w tym bólu i melancholii. Czy to nie, jak powrót do... Korczyna? Ktoś za kimś płacze, ktoś kogoś wspomina, drze się dusza. Bolesne te kartki, jakie bohaterka "Bohinii" odnajduje w gabinecie ojca "...z dzieł pisarzy rosyjskich, polskich, litewskich".
Proza Tadeusza Konwickiego czeka na nasze indywidualne odkrycia. Każdy, kto ma wileńskie korzenie powinien zacząć swoją literacką podróż od powieści "Bohiń". Tych sto osiemdziesiąt stron, to naprawdę miły spacer. I do tego tak mocno osadzony w historii. Często możemy przekonać się, że nasze rodzinne historie będą zbieżne z tym, co stało się udziałem rodziny Konwickich i tylu innych na Wileńszczyźnie. Kto inny mógł przenieść na ekran adaptacje dzieł wielkich synów tych Kresów: Mickiewicza czy Miłosza? Tylko inne dziecię tam zrodzone: Tadeusz Konwicki.
PS: Chciałbym wierzyć, że w tamtym, lepszym świecie (?) mistrz Tadeusz dosiadł do stoliczka, przy którym od lat czekał nań mistrz Gustaw i obaj panowie dalej będą snuć swoje życiowe i artystyczne dialogi.
Byłem nad Wilią. W lipcu 1976 r. - po raz pierwszy. Tam gdzie istniał kiedyś zaścianek Domanowo, gdzie na świat przyszedł mój dziadek, jego mama de domo szlachcianka Gasińska, córka "słodkiego pana" Bogusława.
Jak łatwo dziś z ambony nieomylności rzucać kalumnie na maluczkich, którzy ugięli się pod ciężarem terroru moskiewskiego w dawnych granicach Wielkiego Księstwa Litewskiego. Wieje z kart "Bohinii", kiedy pada znienawidzone nazwisko: Murawjew! Mną, jak kiedyś wyznanie księdza Robaka / Jacka Soplicy, tak tu poruszają słowa Korsaka / Korsakowa. Też mam dokument rosyjski, choć w katolickiej parafii spisany, gdzie do rodowego nazwiska mich przodków dopisano końcówkę: - ow!
"Cśś, ani słowa, ale tu sami swoi i ja swój, Korsak, szlachcic litewski. Nazwisko zmieniłem, ale wiary nie zmieniłem. Te dwie literki mogę zawsze stracić, wie pani, te na końcu, moje dzieci mogą odrzucić także, choć oni w Petersburgu i nie lekko im między obcymi, panie Michale, panie Konwicki, przebacz mi, odpuść mnie, marnemu robakowi, zgrzeszyłem, ciężko zawiniłem, ale przecie chcę odkupić, przyjechałem prosić o przebaczenie, zmiłuj się nade mną [...]".
Wcześniej dowiadujemy się, że Korsak / Korsakow wziął Miłowidy, dawny majątek "pana Michała", któren car zabrał za tegoż udział w powstaniu... Czy nie przypominają się nam... Jarosty z "Nocy i dni" M. Dąbrowskiej? Majątek prapradziada piszącego te słowa też został zajęty przez Moskala w tym okrutnym roku 1863! Przypomnijmy sobie, że o jednym Korsaku jest w "Panu Tadeuszu". Gdzie? A przypomnijmy sobie sadystyczne pytania naszych polonistów, które miały wykazać naszą rzekomą nieznajomość epopei np.: "Jakie portrety wisiały we dworze Sędziego?". I co powinno paść? Ano choćby Tadeusz Korsak, bohater czasów wileńskiej insurekcji 1794 r.! Nie zapominajmy, że z tych Korsaków m. in. Lidia Korsakówna.
"Ja was wszystkich poślę na Sybir. Co wy sobie myślicie? Że Korsakow ogłuchł, stracił oczy i rozum. Ja wiem, że wy knujecie przeciw Najjaśniejszemu Panu i naszej matce Rosji, zbieracie się po nocach w puszczy albo na rojstach. Ja mam spisy. Jutro wszystkich powiozę tam, taka wasza mać, ślina zamarza w powietrzu, jak spluniesz".
To pierwsze zdanie trąca wyraźnie... Murawjowem! Że nie zawsze ów "farbowany Moskal" miał tylko żałość w sercu oto przykład. Że po pijaku wyrzucone? Nic to. Zapętlone życie i ciągła walka z samym sobą takie wydawała owoce. Albo inaczej było pod pruskim zaborem? Dlaczego rodzony brat prapradziada Wojciecha miast "Maliszewski" zaczął się pisać "Malischewski"?
"Pan Michał Konwicki przestał mówić pewnego dnia po upadku powstania. Rzekł raptem przy kolacji: nie ma o czym więcej gadać. Przemówię, jak ojczyzna bedzie wolna".
To postanowienie powinno zapaść w pamięci każdemu komu bliska jest pamięć krwawego roku 1863. Dwa lata temu nie ominąłem tej ważnej rocznicy równie dla mnie. Skażenie nią niosę w XXI w. Jak będzie dalej? Coraz mniej kogoś interesuje, jak "nasi Moskala w litewskim boru docinali"! Kiedyś pójdzie w niepamięć duch Karola Doliwy Głębockiego czy Stanisława (I) Poźniaka? Smutne, ale pewnie tak. Bardzo bym chciał się mylić.
"Wracam z takim mozołem przez wydmy minionego czasu, przez trzęsawiska dni i puszcze godzin do mojej babki, Heleny Konwickiej, której ja nigdy nie widziałem i nikt z tych, co znałem, nie spotkał jej nigdy, nie spojrzał jej w oczy, nie dotknął ręki, nie obdarzył przyjaznym słowem".
Smutne. Im bardziej oddalmy się od naszych antenatów, tym większa ciekawość bierze. Tylko, że szybko dochodzimy do wniosku, że nikt nam na żadne pytania nie odpowie. Idealizujemy wtedy osobę. Tworzymy swój obraz. Na ile prawdziwy? Jako historyk i genealog wiem coś na tern temat. Nie to straszne, że w linii męskiej nie mogę przebić się do XVIII wieku. Ale to, że nic nie dowiem się o ludziach, bez których nie byłbym ciągiem dalszym swej rodziny...
"A ja błądzę za moją babką, Heleną Konwicką, po tych ustroniach, pustkowiach, uroczyskach nad Wilią pod koniec dziewiętnastego wieku. Całe życie skradałem się w wyobraźni za ojcem, chciałem zobaczyć jego żywot, pragnąłem poznać jego tajemnicę, którą zdołał ukryć przede mną i zabrać do grobu, do tej mogiły na cmentarzu górującym na rozległym wzniesieniu nad Nową Wilejką, miasteczkiem nie dużym, w którym sie kiedyś urodziłem, a które dziś nazywa się Naujoi Vilnia i jest dzielnicą stolicy Litwy, Vilniusu".
Czytanie "Bohinii" pobudza nas do myślenia, a może szukania. Często bezpowrotnie zatartej pamięci. Chwilami zdaje się nam, że bezpowrotnie utraconej. I jak tak myślałem. Ale - cuda sie zdarzają! Porwane nici składają sie, jak puzzle! W tym szukaniu może naprawdę być, jak w prozie Konwickiego:
"A po drodze zobaczyłem innych wędrowców, co tak jak ja wracają w głąb historii, w płytką niszę osiemnastego i dziewiętnastego wieku, żeby otruć się straszną prawdą albo znaleźć pełne ckliwości fałszywe pocieszenie".
Zwykłem powtarzać, że takie wędrówki w przeszłość (fachowo może to się nazywać kwerendą) mogą być... niebezpieczne. W końcu nie wiadomo na jakie prawdy się natrafi? A jeśli wyjdzie, że przedziad, to przechera, gorsza swołocz, niż ów Korsak / Korsakow był?
"Ja Polski nie lubię, czytała, dlatego że nie ma w niej nic do lubienia. Ale, jak mi się zdaje, i nienawidzić jej też nigdy nie będę, bo na nienawiść z naszej strony i nie zasługuje, i nie jest warta. [...] Słabą stroną Polski jest jej narodowość, a ponieważ Polacy są narodem wiatrogłowych, wystarczy im jeno mówić o narodowości: grając umiejętnie na tej ich strunie Napoleon potrafił ich poprowadzić na kraj świata, na noże".
Ile w tym bólu i melancholii. Czy to nie, jak powrót do... Korczyna? Ktoś za kimś płacze, ktoś kogoś wspomina, drze się dusza. Bolesne te kartki, jakie bohaterka "Bohinii" odnajduje w gabinecie ojca "...z dzieł pisarzy rosyjskich, polskich, litewskich".
Proza Tadeusza Konwickiego czeka na nasze indywidualne odkrycia. Każdy, kto ma wileńskie korzenie powinien zacząć swoją literacką podróż od powieści "Bohiń". Tych sto osiemdziesiąt stron, to naprawdę miły spacer. I do tego tak mocno osadzony w historii. Często możemy przekonać się, że nasze rodzinne historie będą zbieżne z tym, co stało się udziałem rodziny Konwickich i tylu innych na Wileńszczyźnie. Kto inny mógł przenieść na ekran adaptacje dzieł wielkich synów tych Kresów: Mickiewicza czy Miłosza? Tylko inne dziecię tam zrodzone: Tadeusz Konwicki.
PS: Chciałbym wierzyć, że w tamtym, lepszym świecie (?) mistrz Tadeusz dosiadł do stoliczka, przy którym od lat czekał nań mistrz Gustaw i obaj panowie dalej będą snuć swoje życiowe i artystyczne dialogi.
Brak komentarzy:
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.