środa, grudnia 10, 2014

Poczet poetów zapomnianych - Kazimierz Brodziński - odcinek 3 "Ostatni akt..."

Jaka przyszłość czekała byłego oficera napoleońskiego? Co umiał? „Poezji uchwyciłem się, jak pijany płotu (...) – pisał do kuzynki. - Cóż ja teraz pocznę, cóż więcej umiem, czym bym był użyteczny sąsiadom”. Dalej czytamy, że może umiałby pszenicę zasiać lub ziemniaki posadzić, ale gorzej, jeśli szłoby o kontakty z... ludźmi. Tamtemu nie umiał pochlebić, „z panną gdy zasiądę, jak gdyby mi gębę zamurowało”. Innymi słowy Brodziński nie był przystosowany społecznie do „cywilnego życia”! Trochę się miotał między Krakowem, a Wielkopolską, by wreszcie osiąść w Warszawie: „Mieszka ten poeta / Przy ulicy Freta, / Wszedłszy w kamienicy wnętrze / W podwórzu na pierwszym piętrze”. 
Brodziński szukał swego „miejsca na ziemi”. Zaczął pracować, jako kancelista w komisji Oświecenia. Nie był to może szczyt jego marzeń, ale w liście do ukochanej kuzynki kreślił raczej pogodną kreską: „Jestem dosyć kontent z mojego losu, gdy patrzę na biedniejszych, a nie na szczęśliwszych od siebie”. Tylko brać z niego przykład. Warszawa zaczęła go cenić za jego strofy! Popularności przyczynił mu wiersz o księciu Józefie Poniatowskim. Nie ukrywał wspominając: „W kościele i po ulicach widziałem egzemplarze mojej elegii w ręku mężczyzn i niewiast średniej klasy, co bardzo mojej próżności pochlebiało”. W 1818 r. został zatrudniony w „konwikcie ks. pijarów żoliborskich” wykładał „lekcje stylu i literatury polskiej”. Jego doświadczenie pedagogiczne było dość... marne. Pierwszych lekcji dawał już jako gimnazjalista w domach... zamożnych Żydów. Tu skromność i pokora okazały się zaletą, a że dzieci również były posłuszne i pokorne, to: „...nie potrzebowałem dodać sobie powagi pedagogicznej. Postęp był coraz lepszy, ojciec po dwa razy podwyższył mi wynagrodzenie, a matka rozpłakała się z radości, gdy dziecię najmłodsze płynnie czytało (po polsku – przyp. K. N.)”. Gimnazjalni koledzy przezywali Kazika „żydowskim belfrem”. Zmienili front, kiedy zaczął przynosić ciasta, które dostawał w dzień szabasu.
Kiedy opuszczał mury pijarskiej uczelni jej rektor, Kajetan Kamieński, taka wystawił opinie o Brodzińskim: „...z wielką pilnością i wielkim uczniów pożytkiem (...) – i dalej dodawał: Gruntowną znajomością swego przedmiotu, pracowitością, rzadką skromnością i przykładnością obyczajów równo był pożytecznym (...) zjednał sobie szacunek [i] powszechną miłość”. W 1822 r. znalazł się w szacownym gronie profesorów Uniwersytetu Warszawskiego. Warto w tym miejscu przytoczyć opinię Fryderyka Skarbka o prestiżu (?) zawodu, jaki jął wykonywać: „Takie to były podówczas przesądy wielu ze staroświeckich Polaków, iż poczytywali za ubliżenie godności szlacheckiej poświęcenie się pracom nauczycielskim...”. Rok później umiera sędziwy książę Adam Kazimierz Czartoryski, filar familii, krewny Poniatowskich, rektor Szkoły Rycerskiej, niedoszły król Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Brodziński ponownie uderzył w żałobne tony pisząc „Na zgon księcia Adama Czartoryskiego Generała Ziem Podolskich”:

A ty o Lacka ziemio! ty moja Nijobe!
Maszli swawolnym echom głosić twą żałobę?
Skałą bądź, by przechodzień o łzy twe nie pytał,
By serca nie rozdzierał i w nim ran nie czytał!
Jak zimny, niemy kamień patrz na twoje dziatki,
Niech cię mija, jak skałę, kto nie zna łez matki!

To właśnie K. Brodziński postrzegany jest, jako ten, który przecierał szlaki dla romantyzmu! Jego czytały rozpalone głowy w przedpowstaniowej Warszawie. Wśród nich był i Seweryn Goszczyński: „Co Brodziński mówił przeciw klasykom odpowiadało moim instynktom. (...) Emancypacja polskiej poezji bardzo mi się podobała znacznie wpłynęła na sprostowanie moich wyobrażeń”. Biografka W. Pola, Janina Rosnowska, podkreślała wpływ poezji Brodzińskiego na młodzieńczą twórczość W. Pola!


W 1830 r., mimo wcześniejszych oporów wobec planowanego wybuchu powstania, to Brodziński w wierszu „Do broni” (lub „Mazur. Na nutę Dąbrowskiego) wzywał do walki:

Padły turmy, spadły pęta,
Wolnym słońce świeci;
Ledwo do Cię, Matko święta,
Serce nie wyleci.
O! Ojczyzno święta!
Stargane twe pęta!
Niech bęben bije:
Ojczyzna żyje!

Bohdan Zaleski wystawił poecie ciekawą cenzurkę: „Między wieszczami polskimi w roku rewolucji Brodziński sam jeden tylko był natchniony, namaszczony na proroka...”. Ten sam autor zostawił nam bardzo ciekawą jego charakterystykę w te listopadowe dni: „...w anielskiej białości zajaśniał do oczu, na nowy, doskonalszy okres żywota. Zwiędły już i schorzały odzyskał żartkość napoleońskiego wojaka. Niezmordowanie, jak mógł i umiał najlepiej, krzątał się około sprawy”. Chciałem tylko zwrócić uwagę, że w chwili wybuchu powstania poeta miał 39 lat. Widział go na posterunku, ba! z karabinem w ręku. W ten czas marsowy mówił K. Brodziński do studentów z Gwardii Narodowej: „Któż by był powiedział, że dziś uzbrojonych, okrytych sławą, błogosławieństwem mieszkańców, witać Was będę; że jako zwycięzców powitam nawet tych, których i w tych murach, poświęconych naukom i szlachetnym uczuciom, za szlachetną i oświeconą miłość ojczyzny więziono?”. W chwili zagrożenia Warszawy zamienił pióro na... łopatę! W styczniu 1831 r., w gronie profesorów Uniwersytetu, sypał szańce na przedpolach stolicy! W lipcu Rząd Narodowy : „...mianuje niniejszego p. Kazimierza Brodzińskiego, profesora uniwersytetu tutejszego, wizytatorem jeneralnym szkół”.



Na oczach poety rozgrywał się kolejny akt narodowej tragedii: szturm Moskali i kapitulacja Warszawy. Napisał „Dnia 9 września 1831 r.”:
Zajęli naszą świątynią,
Zbrukali stopy krwawymi:
I kłamliwe modły czynią,
I wołają, że Bóg z nimi.

Zatoczyli swoje gromy,
Grzmią tryumfalnie nad nami:
Bóg za chmurą niewidomy
Milczy z swymi piorunami.

To musiało być straszne doświadczanie: widzieć p o n o w n ą klęskę własnego Narodu. Właściwie już trzecią za tego jednego żywota (1795, 1813, 1831). Żyć z takim piętnem? Nie wiem kiedy powstał wiersz „Do Boga”, ale trzeba go tu zacytować jako swoiste „zwieńczenia dzieła”:

Z gruzów więzienia wołam do ciebie:
Wróć nam Ojczyznę, o Boże na niebie!
Bez której równie, jak bez ciebie, Boże,
Nikt żyć nie może!

* * *

Brodziński „w ten czas morowy nie uniósł za granicę swojej głowy”. Pozostał w Warszawie. Biografka poety oceniła: „...był najwybitniejszą postacią w ówczesnym warszawskim środowisku kulturalnym”, a dalej dodała: „praktycznie biorąc, żadne poważniejsze działania nie mogły się toczyć poza nim, poza jego wiedzą i autorytetem”. Czy świadomość takiej roli uskrzydlała? Może, gdyby to nie było po 1831 r.! Ludzie „pokroju” Brodzińskiego stawali przed Komitetem Klasyfikacyjnym. Jego zaangażowanie w powstanie nie mogło ujść uwagi tym, którzy wystawiali później takie opinie: „Sposób myślenia dwu wykładowy, nie radziłbym zostawiać mu wpływ na edukację młodzieży nawet więcej co do ułożenia fizycznego”. To jeśli chodzi o kwalifikacje pedagogiczne, a jeśli idzie o powstanie: „...przyjął w rewolucją wizytatora szkół... nie mógł się wstrzymać od mów i pism w rewolucją...”. Smutne jest to, że te opinie wyszły spod ręki tak światłego i zasłużonego umysłu, jak Samuela B. Lindego! Zamknięcie Uniwersytetu, likwidacja Towarzystwa Przyjaciół Nauk pozostawiły poetę bez środków do życia!... Rok przed śmiercią wydał ironiczną fraszkę na panujące wówczas stosunki. Chyba mimo upływu lat jest cały czas (o! zgrozo) aktualna: „Czyń każdy w swoim kółku, co każe duch boży / A całość sama się ułoży”.
Na oczach Brodzińskiego dokonywał się kolejny akt zemsty zwycięskiego zaborcy! Bezcenne zbiory bibliofilskie Towarzystwa Przyjaciół Nauk zostały zagrabione „jako należące prawem wojny Cesarstwu Rosyjskiemu”, a dodatkowo imperator Mikołaj I „nie uznał stosownym, iżby dotychczasowe Towarzystwo Przyjaciół Nauk w Warszawie uważać za istniejące”. Jest okazja, aby uświadomić nie czytającej młodzieży, jaką rolę kulturową, historyczną i patriotyczną odegrała książka w okresie zaborów! Poeta poruszony tym „barbarzyństwem Wschodu” napisał wiersz „Na zabór bibliotek”:

Niepomny, że Bóg jęku mordowanych słucha,
Krew wyssałeś narodu, chcesz wyssać i ducha?
Z grabieży Katarzyny uchowane szczątki,
Ostatnie bierzesz księgi i drogie pamiątki!

Jedynym życia pocieszania dla Brodzińskiego była rodzina. Antoni Edward Odyniec tak wspominał pierwsze spotkanie z panią Wiktorią Brodzińską urodzoną Holly: „...od tej pierwszej chwili poznania powziąłem też do` pani Wiktorii najszczerszą przyjaźń i uszanowanie, na które ona ze wszech względów najsłuszniej zasługiwała. Rzadko zdarzało mi się widzieć tak dobrze dobraną parę, nie tylko pod względem łagodności i słodyczy charakteru, ale nawet wyrazu twarzy”. Ślub odbył się latem 1826 r. To do niej pisał zakochany profesor uniwersytecki w wierszu „Do...”:

Kilka wiosen minęło, jako przyjaźń miła
Serce moje do twego wiecznie zniewoliła;
Za każdym dniem, kochanko! Rosły nieprzerwanie
Twoje wdzięki i cnoty, moje przywiązanie.

Wątpię czy dziś studenci na wieść, że w sercu ich profesora zagościła miłość śledziliby go. Ówcześni studenci nie darowali sobie, aby zakradać się do Ogrody Saskiego: „Studenci jako ludzie młodzi – wspominał jeden z nich. – weseli, a kochający go serdecznie zaczęli się zbierać gromadnie w tym ogrodzie, aby poznać przyszłą panią profesorową”. Owocem tego związku była córka, Karolina, Karusia jak ją pieszczotliwie nazywali szczęśliwi rodzice! Chciałbym być świadkiem, jak Brodziński wespół z Odyńcem uspakajali rozpłakaną Karusię: „Ojciec w przestrachu porwał ją na ręce i nosił po pokoju skacząc i śpiewając; ja biegałem tuż obok, klaszcząc w dłonie i pokazując zegarek – ale wszystko to było bez skutku”. Dodajmy: oto zgubny skutek nałogu, albowiem ojciec-Brodziński wysłał mamkę po... piwo. Dodam tylko, że obu panom nie powiodła się sztuka uciszenia panny Brodzińskiej.
Niestety zdrowie odmawiało posłuszeństwa. Szukając ratunku udał się m. in. do Karlsbadu! W Dreźnie wpadł na niego A. E. Odyniec: „...przeraziłem się, ujrzawszy podobieństwo i jakoby cień Brodzińskiego. Był to on sam, niestety, ale jakże odmienny od dawnego siebie”. Prawdopodobnie Brodziński cierpiał na jakąś odmianę raka. Odyniec wspominał: „Chorobą jego, a przynajmniej głównym jej symptomem na zewnątrz, był jakiś guz czy narośl na prawym ramieniu, która powiększając się coraz, wyczerpywała snadź jego siły żywotne”. Czy w te ostatnie dni pocieszeniem dla cierpiącego było to, co Antoni Edward czytał ze swego listu od samego Mickiewicza: „Jeśli Brodziński jest jeszcze u was, kłaniaj mu się ode mnie. Chociaż nie znam go osobiście, wiesz jak go wysoko szacuję. Na końcu «Tadeusza» był do niego ustęp; ale nagłe drukowanie i moje ówczesne zatrudnienie małżeńskie zrobiły, że nie miałem czasu poprawić i umieścić owego epilogu. Zostawiłem to do przyszłego (jeśli będzie) wydania”. Poeta umarł we śnie 10 października 1835 r. w Dreźnie, gdzie też został pochowany. Sam wystawił sobie epitafium (?):

Niech o mnie w miastach, pałacach nie wspomną,
Na wiosce pamięć zostawić chcę skromną.
Tam niech przy ucztach drużby piosnki moje
I zakochane śpiewają dziewoje.
(...)
A kiedy po mnie już będzie na świecie,
Przy wiejskich grobach mój dołek znajdziecie,
W przysionku Pańskim przyjaznej pamięci
Rodzina dla mnie tablicę poświęci.

* * *

Niech za cały komentarz do życiowej drogi Kazimierza Brodzińskiego posłużą słowa, którymi Alina Witkowska zamknęła jego biografię: „MIELIŚMY W LITERATURZE WIELKICH PANÓW I BOHATERÓW, TYTANÓW I BLUŹNIERCÓW, A TO JEST CHYBA BIEDNY POLSKI ŚWIĘTY. JAK CHRYSTUSIK BOLEŚCIWY Z WIOSKOWEJ KAPLICZKI POCHYLONY POD NIEWYMIERNYM CIERPIENIEM SWEGO NARODU”. Mamy-że przemilczać ten żywot niesamowity?... To by było bluźnierstwo!

Brak komentarzy:

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.