piątek, marca 28, 2014
Droga bez powrotu Roberta F. Scotta (29 III 1912 r.)
"Przyczyn naszego nieszczęścia potrzeba szukać nie w złej organizacji wyprawy, lecz w tych nieustannych niepowodzeniach, jakie spotykały nas na każdym kroku. Przede wszystkim strata koni w marcu 1911 roku, znacznie opóźniła nasz odjazd, a co najważniejsze zmusiła nas znacznie zmniejszyć zapasy, jakie zamierzaliśmy wziąć ze sobą w drogę do bieguna" - pisał kapitan Robert Falcon Scott (1868 - 1912). A jednak mylił się. Ten błąd nazywał się "kuce". Jego przeciwnik Roald Amundsen (1872-1928) wziął psy. Pierw stanowiły zaprzęg, a później (w miarę pokonywanych mroźnych kilometrów) również strawę dla Norwegów. Ktoś zauważył, że Anglicy, którzy kochali się w psach nigdy nie sprowadziliby się do roli psożerców? No to koniki nie dość, że były gorszego sortu, to jak sam zauważył Scott padały!... Czy nie mamy tu do czynienia z butą i cynizmem synów Albionu?...
Robert Scott na Przylądku Evansa - wrzesień 1911 r. |
Ze Scottem na Biegun wyruszyli: Henry Bowers, Edgar Evans, Lawrence Oates oraz Edward Wilson: "...powrócilibyśmy w dobrym stanie, gdyby nie fatalny wypadek, z jednym z naszych towarzyszy, Evansem, którego uważaliśmy za najbardziej wytrzymałego". Edgar Evans pośliznął sie na lodowcu, niefortunnie "...upadł, dostając wstrząśnienia mózgu. Umarł on, prawda, zupełnie naturalna śmiercią, lecz zadał naszemu gronu straszny cios".
R. Scott i jego towarzysze na Biegunie Południowym |
Znowu następuje oskarżenie groźnej pogody! "...pomimo wszystkich tych strasznych warunków, zwyciężylibyśmy gdyby nie ciężka choroba Oastesa, gdyby jakimś dziwnym, niezrozumiałym zbiegiem okoliczności i w naszych składach nie zabrakło opału i gdyby wreszcie, nie groźna burza, która powaliła nas w 11 milach od tego schroniska, gdzie znajdowały się zapasy w dostatecznej ilości dla naszego ocalenia".
Jeżeli ktoś myśli, że tylko w kiczowatych filmach umierający bohater nadmiernie się egzaltuje, wypowiada hymny pochwalne o Ojczyźnie, to jest w błędzie. Żebyśmy się źle nie zrozumieli, broń Boże nie ironizuję wobec okrucieństwa śmierci tak dzielnych ludzi. Ale proszę zwrócić uwagę: Scott jest na krawędzi życia i śmierci, ale jego imperialny umysł dyktuje takie frazy: "Zeznając, że umieram, wcale nie żałuję, iż puściłem się w tę podróż, ona bowiem pokazała mi, ile Anglik potrafi przenieść trudów i niepowodzeń, jak pomagać jeden drugiemu w chwili niedoli, jak śmiało spotyka przybliżającą śmierć".
R. Amundsen |
R. F. Scott |
Śmierć była bezlitosna. Można podziwiać, że Scott miał tyle siły, determinacji i jednak odwagi, aby kreślić słowo za słowem: "Gdybym żył dłużej, to opowiedziałbym o tych strasznych cierpieniach, o tej wytrzymałości i męstwie mych towarzyszy podróży, opowiedziałbym tak, iż bez wątpienia poruszyłoby się śnieżne serce pustyni. Ocalenie było niedaleko, skostniałe ciała dopowiedzą wam resztę o nas (...)". Nie zapomniał o bliskich, ba! wezwał Anglię do czynu opiekuńczego nad wdowami i sierotami: "... tak wieli i bogaty naród, jak nasz, powinien w należytym stopniu zabezpieczyć los tych naszych bliskich, którym nas zabraknie, a którzy potrzebowali naszej pomocy. 29-go marca 1912 roku Robert Scott".
...tu zastała ich mroźna śmierć. |
Cisza i mrok spowiły ostatnie chwile odważnych Anglików.
PS: Fragmenty z dziennika R. F. Scotta zaczerpnąłem z przedwojennej publikacji prof. dr St. Nowakowskiego "Kapitan Scott. Dzieje wyprawy do bieguna południowego", wydanej z serii Biblioteczki historyczno-geograficznej nr 19.
Intrygująca historia. A może kiedyś coś o Amundsenie?
OdpowiedzUsuńKiedyś już były przygotowania. Nic z tego nie wyszło. To drugi, po historii "Balto", post arktyczny?... To nie przypadek, że Amundsen jest w winiecie blogu.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam przedsennie z Bydgoszczy.
PS: Dziś kradną nam godzinę!
Witam, Jestem na tym blogu po raz pierwszy. Uwielbiam historię, więc ten blog dołączyłam do obserwowanych. Historia Scotta i Amundsena mnie intryguje, choć do tej pory przeczytałam wspomnienia Amundsena. Marek Kamińśki pisał, że Scott był ciekawszy. Na pewno byli to ludzie odwagi! Dla mnie Amundsen był człowiekiem honoru.
OdpowiedzUsuńWitam Nowego Gościa i Czyetlniczkę. Jako wielki amator "Lalki" B. Prusa poznać Izabelę Łęcką? No, no...
OdpowiedzUsuńMoja sympatia do "śnieżnych opowieści", to skutek dawnej przyjaźni z książkami państwa Centkiewiczów. Może kiedyś napiszę o Nansenie?
Pozdrawiam z Bydgoszczy
Miło poznać :) Kojarzę Bydgoszcz, bo studiowałam w Toruniu :) I z kwadratowego ronda w Bydgoszczy.
UsuńPrusa uwielbiam.... Ja widać, Łęcka nie jest taka sztywna, jak o niej piszą....
Czytałam jedną książkę Centkiewiczów, ale Amundsen był ciekawszy. Ale zamierzam uczynić drugie podejście.
Blog dodam do obserwowanych i pozdrawiam ciepło.
Renax (http://literackie-zamieszanie.blogspot.com/)
Nasnsen to ten wróg Amundsena, który zgubił się, a Amundsen poszedł go szukać? Nie pisz. To podły człowiek był.
UsuńNansen podły? Na bogów grzeszysz. Gdyby nie jego "Fram", który użyczył Roladowi, to kto wie jak potoczyłby się arktyczne losy młodszego Norwega. To jakieś nieporozumienie. Chyba, że stało się między obu panami coś, o czym nie wiem.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
PS: F. Nansen był laureatem pokojowej Nagrody Nobla.
Ja mówię o tym towarzyszu wyprawy Amundsena na Biegun Południowy. Jakieś mieli niesnaski z sobą. Pisze o tym w Pamiętniku. Już się pogubiłam.
UsuńTo nie był Nansen?
UsuńNa pewno nie. Też przed laty czytałem wspomnienia Amundsena. Miał nawet powstać post, ale... zabrakło zaparcia twórczego? Nansen na 100 % to nie był.
OdpowiedzUsuńSprawdziłam w swoich notatkach. Chodziło o Umberto Nobile. A ja rzuciłam kalumnię na biednego Nansena.
Usuń