sobota, sierpnia 03, 2013
Wir -West Wild - odc. 10
Pociąg zatrzymał się na stacji
Hoffburg. Panna Emma Rutherford z niepokojem opuszczała wagon. Baczny
obserwator musiałby zwrócić uwagę na jej dziwne zachowanie. Małomówny
pan Simon pozostał w wagonie. Ledwo zza gazety rzucił jej krótkie
pożegnanie. Panna Rutherford spojrzała w kierunku lokomotywy. Właśnie
wyskakiwał z niej zrzędliwy Bob.
Bagażowy zatrzymał się przy niej:
- Pani kogoś uważa? Może pomóc? Bagaż? a może trzeba bryczkę?...
-
Nie, nie mam bagażu... - mówiła jakby w próżnię, nie patrzyła na
wyczekującego jej reakcji bagażowego. Wreszcie odburknęła: Objedzie się.
Mężczyzna zaczął odchodzić.
- Mój dobry człowieku...
Zatrzymał się.
- Czy jest... - szybko poprawiła się: Gdzie jest hotel "Excelsior".
Jej zmieszanie jakoś nie pasowało do kobiety tak butnej, zadziornej i skaczącej każdemu do oczy. Oczywiście razem z bratem... Odkąd wysiadła z pociągu sprawiał wrażenie osoby zagubionej?
- Zaraz pani pokażę.
Przeszli przez niewielki, drewniany budynek dworca. Zawiadowca stacji przyjrzał się nowo przybyłej. tak rzadko ktoś tu zaglądał. Głównie hodowcy bydła, może jacyś szulerzy, tanie kurewki. Tu miał damę pełną gębą? Pomyślał, że to dość zamożna kobieta. Nawet w tej chwili zazdrościł bagażowemu. Kapelusz, suknia, koronkowe rękawiczki. Szyk i elegancja wschodniego wybrzeża. Panna Rutherford nawet nie zwróciła na niego uwagi. Szła za bagażowym, który ogromną, kraciastą chustą ocierał spocone czoło i kark Przystanęli na skraju chodnika.
- O! tam, proszę pani! - wskazał palcem na odcinający się swoją żółtą barwą od szarych zabudowań piętrowy budynek z balkonem. - Tam jest hotel "Excelsior". Polecam w kuchni cynaderki cioci Lou! Palce lizać!...
- O! tam, proszę pani! - wskazał palcem na odcinający się swoją żółtą barwą od szarych zabudowań piętrowy budynek z balkonem. - Tam jest hotel "Excelsior". Polecam w kuchni cynaderki cioci Lou! Palce lizać!...
- A nie wiecie czy parowiec "Missisipi" przyjechał o czasie?
- Chyba tak... - bagażowy podrapał sie po łysinie. - jakiś stoi u nabrzeża. nie musi pani zbytnio sie spieszyć, bo on odchodzi dopiero późnym wieczorem! Moja Leni nim przypłynęła. A ile było lamentu. Uparła się baba, żeby jechać dyliżansem?! Czasy niespokojne! Jacyś Indianie uciekli z rezerwatu i bandziorstwa tyle... Banda Browna! Tfu...
Panna Rutherford nie obruszyła się na to obcesowe zachowanie bagażowego. Wyglądało, jakby myślami była już w hotelu lub na przystani? Ten monolog już ja jednak zmęczył. Wsunęła w pomarszczoną dłoń całego dolara i ruszyła w kierunku hotelu. Bagażowy z wrażenia aż cmoknął z radością. Oglądający to z niedaleka zawiadowca aż poczerwieniał...
Kiedy kobieta wstępowała na stopnie wiodące na przestronną werandę zachwiała się, czuła, że nogi odmawiają jej posłuszeństwa. Akurat z hotelu wyszła jakaś pani.
- Czy pani źle się czuje? - zagadnęła ją.
- Nie, nie, to nic... trochę serce... Czy nie wie pani, czy zatrzymał sie tutaj pan Rutherford?
- Nie, nie znam - potrząsnęła głową nieznajoma.- Ale proszę wejść do środka i zapytać w recepcji.
Minęły się. Panna Rutherford weszła do środka.. W holu panował przyjemny chłód. w recepcji, za kontuarem, siedziała młoda dziewczyna i wpatrywała się w fotografie. Swoją fotografię. Jej długie, ciemne, wijące się włosy nie pozostawiłyby nikogo obojętnym na ich piękno. Były naprawdę piękne i pięknie komponowały się z oryginalna uroda, ciemna oprawą kasztanowych oczu.
- Słucham panią? Pokój? Na dzień, dwa, tydzień. W droższych pokojach mamy łazienki - zarekomendowała po chwili.
- Nie, dziękuje.
Na twarzy dziewczyny pojawił się jakby kwaśny grymas. Kasztanowe oczy spochmurniały, a przez czoło przebiegała ledwo dostrzegalna zmarszczka.
- Tak? To czym mogę pani służyć?
- Szukam brata... Moja nazwisko Emma Rutherford.
- Rutherford? Zaraz sprawdzę, ale nazwisko mi kompletnie nieznane - otworzyła księgę meldunkową i zaczęła sunąć palcem po zapisanej tabeli, która ktoś wypełnił drobnym maczkiem. - Ale tu kiedyś... Tak, ale byłam wtedy mała... jak mogłam zapomnieć... Nazywał sie właśnie Rutherford!...
Max Rutherford! - uśmiechnęła się sama do siebie. Jej oczom wrócił
dawny blask.- Ale to był zbir! Zabił swoją żonę? I chyba szwagra czy
kochanka żony? Nazywał się...
Zaczęła grzebać w pamięci, ale jej ten szczegół jednak na dobre umknął.
- Coś słyszałam, bo ta jego zona, to była jakaś daleka ciotka mojej matki. A tego drania powiesili! To wiem na pewno.
-
A... gdzie... - panna Rutherford stała blada i gdyby nie możliwość
oparcia sie o blat lady może by nawet nie wystała w miejscu? - ...gdzie
jest... grób... tego...
-
Bo ja wiem?! - wzruszyła ramionami dziewczyna. - Tych zabitych na pewno
pochowano przy wejście na cmentarz po lewej stronie. Wiem, bo często tam
chodzę. Ale Piti pani powie.
- Co za Piti?
- To nasz kopidołek. Jest bardzo stary. Śmieją się z niego, że nas wszystkich pogrzebie, a na końcu sam siebie zakopie!
Ale ten dowcip zupełnie nie dotarł do panny Rutherford.
- Mieszka przy cmentarzu. Warto zabrać ze sobą coś mocniejszego, wtedy jest szczególnie rozmowny.
Panna
Rutherford wyszła na zewnątrz. Widać było, że opowieść bardzo nią
poruszyła.Oparła się o balustradę. Akurat przez główna aleję przepędzano
leniwe stado bydła. Kowboje nawet nie popędzali go. Już zapomniała jak
to jest. U nich już dawno spędy bydła omijały miasto. Kiedyś było o to
wiele awantur. Nawet doszło do strzelaniny. To wtedy poznała szeryfa Johna Mc Louisa. On zorganizował obronę miasta przed farmerami, którzy za nic mieli miejskie zakazy. Traktowali okolice jak swoja własność, jakby od chwili założenia pierwszych farm nic dookoła się nie zmieniło.
Teraz patrzyła z niejakim podziwem na czerwoną, łaciatą rogaciznę, która majestatycznie szła przed siebie.
- Czy pani coś trzeba? - usłyszała życzliwy głos. Stała przed nią starsza pani w słomkowym kapeluszu. - Jestem Dorothy Tish. Pani chyba nie stąd?
- Nie, nie...
- Mogę pomóc?
- Szukam... cment...- zawahała się i szybko dodała - Przystani!
- Cmentarz złociutka jest w tamtą stronę - spojrzała na pannę Rutherford ciekawie. - A do przystani również się idzie w tamtą stronę. A ja? A ja mieszkam tam - i wskazała w tym samym kierunku: Więc jak widzisz mogę ci pomóc i przyjemnie mi będzie wracać do domu. Idziemy?
Panna Rutherford chwilkę zawahała się. Pogodne oczy staruszki budziły zaufanie. Poszły.
Staruszka musiała być osobą znaną i lubianą, bo każdy wymijający uśmiechał się do niej życzliwie, pozdrawiał, mężczyźni uchylali kapelusza. To było małe miasteczko, więc... Zazdrościła tej serdeczności?
- Znają panią i chyba lubią? - oznajmiła.- Jest pani żoną pastora? burmistrza?
Staruszka przystanęła. Ale nie żeby odetchnąć lecz, aby spojrzeć swoimi błękitnymi oczami na pannę
Rutherford. Miała wrażenia, że rysy jej twarzy kogoś przypominają... kogoś sprzed lat... kogoś...
- Zabawne, co mówisz dziecko. Każdego z nich przyjmowałam na świat!
- Jest pani...
- Akuszerką!... Byłam przy ich pierwszym krzyku! Wielu też odprowadzałam o tam!
I wskazała na białe ogrodzenie, które stanowiło ozdobę miejscowego cmentarza. Przed jego wejściem stał duży, dębowy krzyż. Wyryto na nim rok: 1765.
- Ten cmentarz założył mój dziadek, Patrick Nelson. Był tu pastorem i lekarzem. Jak mój ojciec, a jego zięć Dan Tish. Obaj leżą tam w głównej alei. Zasłużeni?- sama się uśmiechnęła.- Moja matka, to była święta kobieta, ale oni... Nie powiem lekarze świetni, ale moczymordy równie zatwardziali! Ha! ha! ha! Dziadek nie rozstawał się z butelką. Umarł, kiedy miał 97 lat. Ojciec miał 89. Tylko Owen mógł się im dorównać.
- Owen?
- Tutejszy kopidołek! A ty moja droga szukasz kogoś?
- Tak... bra... brata... Miał przyjechać... przypłynąć... parowcem "Missisipi.
- "Missisipi"?! - staruszka popatrzyła na nią z niedowierzaniem.- Czy na pewno "Missisipi"?
Panna Emma Rutherford zmieszała się. Spojrzenie kobiety stało się badawcze? Chwile trwała niezręczna cisza:
- Moja droga, ty się chyba mylisz! - głos staruszki stał się dociekliwy. Znać było w nim nutę zaskoczenia? - "Missisipi" nie pływa od dwudziestu lat! Co ja mówię, od trzydziestu! Zatonął!...
Panna Rutherford poczuła, że traci grunt pod nogami. Ta przygodnie spotkana staruszka zmuszała ją do... Postanowiła odsłonić rąbek swojej tajemnicy...
- Czy to prawda, że ten Owen dużo wie?
- Na trzeźwo niekoniecznie, moje drogie dziecko - uśmiech wrócił na pogodne oblicze staruszki. - Ale jak podkropisz wodą ognistą, to kto wie? hm... Złośliwi są zdania, że pamięta ojców założycieli! Kogo szukasz? Bo nie uwierzę, że taka elegancka kobieta przyjechała do naszego Hoffburga podziwiać widoki. To nie Wiedeń! To też wina mego dziadka. Studiował w Wiedniu medycynę na Józefinum. Był przede wszystkim położnikiem. Kogo szukasz?
- Brata.
Przystanęły. Do cmentarza były dosłownie trzy kroki.
- Tam mieszka Owen - staruszka wskazała niewielki parterowy domek pokryty gontową dachówką. Na werandzie siedział łysy jegomość, który ni to zadumany, ni to senny pykał fajkę. - Masz butelkę?
- Nie pomyślałam, że będę piła z grabarzem.
- Może ja bym jakoś pomogła? Jak się nazywa twój brat?
Panna Rutherford jednak zawahała się. Staruszka wzbudzała zaufanie, to fakt, ale była całkiem obcą osobą.
- Rutherford - wyartykułowała jednak.
- Max Rutherford?
- Maksymilian.
- Czy myślimy o tym samym Maksie Rutherfordzie?
- Innego nie znam, proszę pani. Ten sam, który...
- To był lynch. Najzwyklejszy samosąd tłumu.
- Jak to?! To nie było procesu?! - oczy panny Rutherford stały się ogromne.
- Tak, pod tamtym dębem! Sędzia Prescott zjawił się, kiedy było już po wszystkim, a Owen przyklepał ziemię, jak się tutaj mówi.
- Bez sądu?! Tłum?! Jakaś hołota?
- Nie on pierwszy, nie ostatni. Owen odcinał go z pętli. Dasz wiarę, że ludzie bili sie o strzępy sznura?!
- Bez sądu?... - panna Rutherford oparła się o ogrodzenie. Czuła, że brakuje jej powietrza.
(koniec odcinka 10)
Teraz patrzyła z niejakim podziwem na czerwoną, łaciatą rogaciznę, która majestatycznie szła przed siebie.
- Czy pani coś trzeba? - usłyszała życzliwy głos. Stała przed nią starsza pani w słomkowym kapeluszu. - Jestem Dorothy Tish. Pani chyba nie stąd?
- Nie, nie...
- Mogę pomóc?
- Szukam... cment...- zawahała się i szybko dodała - Przystani!
- Cmentarz złociutka jest w tamtą stronę - spojrzała na pannę Rutherford ciekawie. - A do przystani również się idzie w tamtą stronę. A ja? A ja mieszkam tam - i wskazała w tym samym kierunku: Więc jak widzisz mogę ci pomóc i przyjemnie mi będzie wracać do domu. Idziemy?
Panna Rutherford chwilkę zawahała się. Pogodne oczy staruszki budziły zaufanie. Poszły.
Staruszka musiała być osobą znaną i lubianą, bo każdy wymijający uśmiechał się do niej życzliwie, pozdrawiał, mężczyźni uchylali kapelusza. To było małe miasteczko, więc... Zazdrościła tej serdeczności?
- Znają panią i chyba lubią? - oznajmiła.- Jest pani żoną pastora? burmistrza?
Staruszka przystanęła. Ale nie żeby odetchnąć lecz, aby spojrzeć swoimi błękitnymi oczami na pannę
Rutherford. Miała wrażenia, że rysy jej twarzy kogoś przypominają... kogoś sprzed lat... kogoś...
- Zabawne, co mówisz dziecko. Każdego z nich przyjmowałam na świat!
- Jest pani...
- Akuszerką!... Byłam przy ich pierwszym krzyku! Wielu też odprowadzałam o tam!
I wskazała na białe ogrodzenie, które stanowiło ozdobę miejscowego cmentarza. Przed jego wejściem stał duży, dębowy krzyż. Wyryto na nim rok: 1765.
- Ten cmentarz założył mój dziadek, Patrick Nelson. Był tu pastorem i lekarzem. Jak mój ojciec, a jego zięć Dan Tish. Obaj leżą tam w głównej alei. Zasłużeni?- sama się uśmiechnęła.- Moja matka, to była święta kobieta, ale oni... Nie powiem lekarze świetni, ale moczymordy równie zatwardziali! Ha! ha! ha! Dziadek nie rozstawał się z butelką. Umarł, kiedy miał 97 lat. Ojciec miał 89. Tylko Owen mógł się im dorównać.
- Owen?
- Tutejszy kopidołek! A ty moja droga szukasz kogoś?
- Tak... bra... brata... Miał przyjechać... przypłynąć... parowcem "Missisipi.
- "Missisipi"?! - staruszka popatrzyła na nią z niedowierzaniem.- Czy na pewno "Missisipi"?
Panna Emma Rutherford zmieszała się. Spojrzenie kobiety stało się badawcze? Chwile trwała niezręczna cisza:
- Moja droga, ty się chyba mylisz! - głos staruszki stał się dociekliwy. Znać było w nim nutę zaskoczenia? - "Missisipi" nie pływa od dwudziestu lat! Co ja mówię, od trzydziestu! Zatonął!...
Panna Rutherford poczuła, że traci grunt pod nogami. Ta przygodnie spotkana staruszka zmuszała ją do... Postanowiła odsłonić rąbek swojej tajemnicy...
- Czy to prawda, że ten Owen dużo wie?
- Na trzeźwo niekoniecznie, moje drogie dziecko - uśmiech wrócił na pogodne oblicze staruszki. - Ale jak podkropisz wodą ognistą, to kto wie? hm... Złośliwi są zdania, że pamięta ojców założycieli! Kogo szukasz? Bo nie uwierzę, że taka elegancka kobieta przyjechała do naszego Hoffburga podziwiać widoki. To nie Wiedeń! To też wina mego dziadka. Studiował w Wiedniu medycynę na Józefinum. Był przede wszystkim położnikiem. Kogo szukasz?
- Brata.
Przystanęły. Do cmentarza były dosłownie trzy kroki.
- Tam mieszka Owen - staruszka wskazała niewielki parterowy domek pokryty gontową dachówką. Na werandzie siedział łysy jegomość, który ni to zadumany, ni to senny pykał fajkę. - Masz butelkę?
- Nie pomyślałam, że będę piła z grabarzem.
- Może ja bym jakoś pomogła? Jak się nazywa twój brat?
Panna Rutherford jednak zawahała się. Staruszka wzbudzała zaufanie, to fakt, ale była całkiem obcą osobą.
- Rutherford - wyartykułowała jednak.
- Max Rutherford?
- Maksymilian.
- Czy myślimy o tym samym Maksie Rutherfordzie?
- Innego nie znam, proszę pani. Ten sam, który...
- To był lynch. Najzwyklejszy samosąd tłumu.
- Jak to?! To nie było procesu?! - oczy panny Rutherford stały się ogromne.
- Tak, pod tamtym dębem! Sędzia Prescott zjawił się, kiedy było już po wszystkim, a Owen przyklepał ziemię, jak się tutaj mówi.
- Bez sądu?! Tłum?! Jakaś hołota?
- Nie on pierwszy, nie ostatni. Owen odcinał go z pętli. Dasz wiarę, że ludzie bili sie o strzępy sznura?!
- Bez sądu?... - panna Rutherford oparła się o ogrodzenie. Czuła, że brakuje jej powietrza.
(koniec odcinka 10)
PS: 90% tego tekstu zrodziła się w mojej głowie w czasie 150 minut siedzenia w komisji maturalnej z biologii w II LO w Bydgoszczy.
ojjj słabo słabo ostatnio albo zarzynanie wszystkich swoimi opowiadaniami albo posty gdzie więcej cytatów i zdjęć niż tekstu. Autor na polu historii chyba się już wypalił i brakuje mu tematów. Szkoda bo kiedyś pisał ciekawie. Jeszcze kilka razy tu zajrzę ale jak dalej będą jakieś spotkania z pegazami albo opowiadania to sorry ale ja wysiadam i idę spać. poproszę o artykuły analizy itp a nie nudziarstwo i zdjęcia... ostatni ciekawy artykuł o wojnie secesyjnej z 2 lipca (!) liczę że autor to przeczyta i wrzuci coś ciekawego bo to nie blog literacki tylko historyczny chyba że coś się autorowi pomyliło (naprawdę trudno pisze mi się te słowa bo od pół roku czytam regularnie wpisy ale od miesiąca to jest TRAGEDIA)
OdpowiedzUsuń(chyba już nie) stały czytelnik
Czy w tym kraju zawsze musi znaleźć się JEDYNY SPRAWIEDLIWY?! Tragedią jesteś Ty matole!Jak można narzucać swoje widzi-mi-się Autorowi, który chwyta sie różnych sposobów i firm, aby przybliżyć historię, uczynić ją ciekawą nie tylko dla mądrali z mgr i dr przed nazwiskiem. Takie WYKOPALISKO,jak ten tu powinien sam założyć swój blog, a nie zawracać głowę!
UsuńPanie Karolu - dzięki Panu widzę (moi znajomi także) jak bardzo ciekawa jest historia i nie trzeba ślęczeć nad ospałymi tomami, aby sie zrazić! Wystarczy spotkać... Pegaza! Ale ten tu tego nie zrozumiał. Zbyt ciężki i trudny umysł!
To jeden z najlepszych historycznych blogów. Tu nie ma nudziarstwa! Więcej opowiadań! Proponuję coś o powstaniu Warszawskim. Dawno nie było żadnej sondy!
Pozdrawiam znad Morza
Dziękuję za wsparcie, ale proszę o inną formę wypowiedzi. w przeciwnym wypadku będę zmuszony do usuwania z m e g o blogu podobnych polemik (?).
UsuńKażdy jest kowalem swego blogu. Jeśli rozczarowuję, to mówi się trudno, a Wisła płynie dalej...
OdpowiedzUsuń