wtorek, lipca 09, 2013

Wir -West Wild - odc. 4

Jordan Brown patrzył tępo na zawinięte w brezent zwłoki brata. Nie mieściło mu się w głowie, że to bezwładne ciało, to Jeff. Jego Jeff. Starszy brat. Odkąd pamiętał, to zazdrościł mu. Pierwszego konia, którego dosiadł, pierwszego upolowanego bizona, pierwszej dziewczyny. Piegowata Dorothy Swan! Na samo wspomnienie o niej robiło mu się słodko.Nawet to, jak postawił sie dyrektorowi w szkole - stawiało Jeffa w rzędzie niedościgłych wzorów. A teraz? Leżał ciśnięty, jak worek. Martwy! Z rozbitą głową! Bez życia. A jeszcze dwa dni temu - oni, bracia Brown stanowili postrach okolicy. Teraz  Jeff już nie żył, a on miał skute ręce.
- Czego się gapisz, durniu?! Mam was w dupie!
Szarpnął się. Łańcuch tylko zgrzytnął. Na skutych przegubach pojawiła się krew.
Te dwie pary oczu, które wbijały się w niego. 
 - Rzygam na was! Sukinsyny! Zawszone bydlaki!
Strażnicy! Smarkacze! Bill Norton i Karl Evans. Tego pierwszego nie znał, ale Karla pamięta, jak ganiał za nim i prosił o podwózkę. Przecież to on uczył go, jak wsiąść w ogóle na konia. Teraz miał gwiazdę i dumnie celował ze swej broni w bezbronne ciało jego, Jordana Browna? Splunął.
Karl chyba rozumiał, że o nim myśli, bo nerwowo poruszył się na swoim siedzeniu.
- Będziesz wisiał Brown! - oświadczył, jakby to on był sędzia okręgowym lub najmniej szeryfem. Przed Mc Louisem mógł czuć respekt, ale dla tego szczeniaka miał tylko pogardę!Niechby tylko mógł uwolnić ręce... Pokazałby temu pastuchowi, gdzie jest jego miejsce. Trzeba go był zastrzelić, kiedy miał go na muszce przed saloonem Krugera. Splunął.
- Skuj mordę - warknął Bill. - Zabawnie wyglądasz Brown na tym łańcuchu. Jak pies!
- Jak krowa! - z rozbawieniem dodał Karl.
- Jak kundel! Hi hi...


*      *      *
To było wiosną tego roku, kiedy wystraszony golibroda Brad Novack wpadł do saloonu Krugera. Akurat Matt kładł swoje karty na zielonym suknie stolika, przy którym nerwowe oczy patrzyła, jak odsłaniał: as... król... dama... Słychać było niemal, jak przełykano śliny. Cztery walety Phila z każdą sekunda traciły na wartości, a jego wyjątkowo trzeźwa gęba stawała się jakby ostrzejsza? A potem wszyscy widzieli: waleta... dziesiątkę kier. Dookoła zaczęło się:
- Do diabła... poker...
- Królewski poker!
- Niemożliwe...
- Prędzej spodziewałbym się, że moja stara urodzi bliźniaki
 Ktoś rozrechotał się! Śmiech bezsilności? Jedynie szeryf zachował kamienną twarz. On nie grał. Przyglądał się tylko. Ostatnio w Sheenburgu powieszono szulera. Nie chciał ani podobnego widowiska, ani samosądu... Matt miał swój dzień? Podniósł szklankę, ale ta okazała się już pusta. Odwrócił się w kierunku baru i krzyknął:
- Kevin! kolejka dla wszystkich....
 Zrobił się radosny gwar. Przegrani odsuwali sie od stołu, jakby nagle jego blat jął ich palić. Jeden Phil nie mógł ochłonąć z wrażenia. Jego mina cały czas wyrażała jeden stan: niedowierzanie! To nie mogło się zdarzyć. Już się widział panem tego stosu dolarów, jakie w nieładzie piętrzyły się na środku stołu. Tyle forsy. Miał przecież karetę waletów! Najchętniej skoczyłby Mattowi do gardła, ale ciężkie spojrzenie szeryfa nieomalże wbijało go w krzesło.
- Ja... nic... ja nic - bąknął, jakby naprawdę został o coś przez niego zahaczony. Czy tylko przypadkowo dłoń Mc Louisa spoczywała na kaburze rewolweru? Wolał tego nie sprawdzać.
I właśnie w tej chwili wpadł do saloonu golibroda Novack. Niektórzy pamiętali, że nawet wywijał swoją brzytwą. u niektórych do opowieści zakradło się, że miał tylko ręcznik, bo kiedy wpadł chłopak z wiadomością wycierał ręce...
- Szeryfie! Szeryfie! Bracia Brown! - łapał oddech. - Napadli na bank! Zabili...

Sala zamarła, jak po magicznym machnięciem pałeczki. Teraz już nie był ważny poker... fura zielonych banknotów... mina Phila... czy triumf Matta... Bracia Brown uderzyli na swoim terenie.
- Cisza! - głos szeryfa doprowadził do porządku jeszcze kilku mniej zainteresowanych wieścią, jaką przyniósł fryzjer. - Mów składnie!
- Napadli!... Bracia Brown!... Ponoć Jeff jest postrzelony, ale za to Jordan i Kris zabili dyrektora... I ukradli całą wypłatę dla robotników... i depozyty... złoto... Będzie z tego jakieś pięćdziesiąt tysięcy!
- Dopadniemy John gnojów! - tubalnie oświadczył Thomson. Jak zwykle on! Szeryf miał dość rad i pomysłów byłego burmistrza. Wydawało się mu, że wszystkie rozumy pozjadał. Myślałby kto, że pogoń za bandytami, to wydawanie poleceń zza biurka. A do tego  jeszcze to brzuszysko, które wisiało przed nim, jak przekleństwo minionego obżarstwa.
- Na twoim  miejscu pomógłbym skrzyknąć tu na miejscu straż obywatelską. Podejrzewam, że bracia Brown nie zapomnieli kto zlicytował ich ranczo i wypędził ich siostrę.
Thomson zmieszał się i po chwili zniknął w tłumie. Mc Louis odetchnął z ulgą. Pozbył się jednej przeszkody.
- My z tobą John! - usłyszał kilka czy kilkanaście głosów. Nie potrzebował zgrai zbieraniny! Bill Norton i Karl Evans pojawili się nie wiedzieć skąd.
- Co robimy szefie? - odezwał się Bill.
Grupa pościgowa wyruszyła pół godziny później. Znalazło się w niej dwunastu jeźdźców. Głównie okoliczni kowboje. Szeryf odsyłał żółtodziobów i żonatych. Nie chciał mieć na sumieniu łez dzieci i lamentujących żon.
- Dlaczego?! - błagalne pytanie nastoletniego Patricka Quatro jeszcze brzmiało mu w uszach, kiedy mijali dom pogrzebowy "Bright Valley". Pat miał szesnaście lat i wpatrzoną w siebie, jak w obrazek matkę, która pochowała i swego męża i trójkę innych dzieci. Złośliwi twierdzili nawet, że Pat jest synem Johna. Nawet dopatrywano się podobieństwa w rysach twarzy i sylwetki. Szeryfa zdawało się, to nie interesowało. Faktem było, że Nancy nim wyszła za Paula Quatro była dość blisko Mc Louisa. Bardzo blisko?...
Wrócili po czterech dniach. Wiadomość po postrzeleniu Jeffa okazała się plotką. Niestety w grupie pościgowej doszło do rozłamu i część oddzieliła się... chęć zdobycia nagrody zaślepiła zdrowy rozsądek? Dostali się w krzyżowy ogień zastawionej pułapki. Cało wyszedł jeden człowiek. Na pół obłąkany odnalazł szeryfa i jego zastępców z dwoma jeszcze innymi. Odnaleźli później to miejsce. Widać było, że bracia Brown dobili wszystkich.
A jednak nie wracano z pustymi rękoma. Tym razem Mc Louis zapolował na braci Brown. Upodobań nie zmienili. Piękne kobiety, whisky i pieniądze czuli na wiele mil. Dali się zaskoczyć w burdelu Nortona. Okoliczni śmiali się, że  miejsce przybytku wzięło swoją nazwę od nazwiska wielebnego, który nie przetrzymał rozkoszy w płomiennych igraszkach rudej Su!... Jeff i Jordan umknęli niemal w samych kalesonach. Padło sześciu ich ludzi. Ranny dostał się w ręce szeryfa Kris.
- Będziesz wisiał - syknął mu do ucha szeryf.
Egzekucja odbyła się w Zielone Świątki. Sędzia okręgowy nie miał wątpliwości - kara śmierci przez powieszenie. I powiesili Krisa Browna! Nim kat założył ciemny worek na jego głowę ten wykrzyczał jeszcze całą nienawiść do Mc Louisa i jego rodziny w dziesiątym pokoleniu! Zapadnia otworzyła się, ciało szarpnęło liną, obróciło się dookoła osi i życie uszło... 
Regularne polowanie na braci Brown kontynuowano przez kolejne tygodnie i miesiące. Tylko, że grupę pościgową stanowili tylko szeryf John Mc Louis i jego zastępcy Bill Norton i Karl Evans. Patrick Quatro znowu został odesłany do domu! Złorzeczył szeryfowi, ale mimo to pokornie wracał do matki.

 *      *      *

Nieuchwytność, to tylko pozór. Uwierzyli w nią. Jeff i Jordan Brown. Sami uśpili czujność. Śmierć Krisa obeszła ich o tyle, że stracili kolejnego cyngla, na którym mogli polegać. Po egzekucji brata przekroczyli granicę swojego hrabstwa i ruszyli na północ. Rozbili trzy banki. Ścigało ich nawet wojsko. Skryli się na terenie indiańskiego rezerwatu. Ale Jeff nie umiał być cierpliwy. Życie w wigwamie, nawet jeśli była koło niego ta mała squaw nie zadowalała jego samczego apetytu. W jego głowie zrodził się pomysł, aby wracać w strony, które dobrze znali. A do tego ten pomysł, żeby napaść na dyliżans.
"Przeklęty Jeff" - Jordan patrząc na ciało brata nie mógł pojąć, że dali się podejść, jak dwa durnie! Dla Jeffa tamta kula z karabinu Mc Louisa, to było wybawienie? Nie wracał, jak Kris i on na swoją egzekucję w kajdankach.
Dyliżans zatrzymał się, gdy tylko wyskoczyli z Przełęczy Harperra. Woźnica i jego pomocnik podnieśli pokornie ręce ku górze. Nie było w tym nic niepokojącego. Kobieta siedząca w oknie  nie poruszyła się. Kryła tylko twarz za ciemnym wachlarzem. Nawet na to nie zwrócił uwagi. A przecież, to one zawsze wszczynały wrzaski, lamenty. Ten dureń Scott podjechał do drzwiczek...
Wtedy padł pierwszy strzał! Skąd u woźnicy nagle pojawiły się dwa błyskające ogniem rewolwery? Pomocnik zeskoczył z kozła i zaczął pluć ogniem z obrzyna. Huk! Jeden! Drugi! Koń pod Jeffem runął, a on sam z roztrzaskaną czaszką zsunął się z siodła. Nim ogarnął, co się dookoła niego dzieje kolejni jego ludzie padali, jak muchy. Trzech, których zwerbowali po drodze, obróciło swoje konie i bodąc je ostrogami rzuciło w bezładną ucieczkę w kierunku Przełęczy Harperra.Ale i tak dwóch z nich nie uszło morderczemu ogniowi! Dyliżans przypominał barykadę, którą wstrząsały konwulsje kanonady. Chciał jednego: żyć! Podniósł ręce. Taki był niechlubny koniec gangu braci Brown?...

 (koniec odcinka 4)

Brak komentarzy:

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.