poniedziałek, lipca 08, 2013

Wir - West Wild - odc. 3

Simon. Toby Simon był w tej grupie pasażerów, którą wyprosił z wagonu szeryf Mc Louis. Widok potężnego faceta z mosiężna gwiazdą na marynarce prężył go, jak uderzenie gromu. Uchodził za milczka, człowieka tak skrytego, że tylko nieliczni wiedzieli, że ma imię. Wielu sądziło, że jest nim "Simon". Nic bardziej mylnego.
Ojciec, który uciekł z głodującej Irlandii, przywiózł ich do tej ziemi obiecanej? Tylko, że sam dał się zabić w jakiejś mętnej rozgrywce pokera. Wierzył w zbawienna rolę kilku kolorowych figur na kartach? Matka została sama z trójką dzieci. Potem pojawił się w jej życiu ten... no... tam... Peterson! Nagle farma okazała się dla nich zbyt mała. Peter, młodszy brat, podporządkował się... Dla niego ciężka ręka ojczyma i ciągłe jego niezadowolenie były nie od wytrzymania. Kiedy miał siedemnaście lat nie opanował nerwów, wybuchnął. Tak, on - taki spokojny? Skoczyli sobie do gardeł! Pewnie padłby pod kolejnym, miażdżącym  ciosem Petersona, gdyby nie rewolwer, który leżał na komodzie... Stara broń ojca. Może gdyby miał ja przy sobie feralnego dnia?
Dwa strzały odmieniły jego życie. Ostatni obraz, jaki unosił z rodzinnego domu, to był widok okrwawionego ojczyma i lament matki. Jej "coś ty narobił?! Toby, coś ty narobił?!" - jeszcze teraz go ścigał. Myślał, że ubił psubrata. Dowiedział się, że jednak licha zło tak szybko nie weźmie. Potem dostał list od siostry. Suzy pisała o chorobie matki, a później o śmierci brata. Zginął w czasie spędu bydła? Nie wierzył w to. Peter był doskonałym jeźdźcem już w wieku pięciu lat, nie mógł tak zwyczajnie zginąć, bo konia poniosło? Czuł w tym cuchnący oddech ojczyma
Simon nie słuchał trajkotania kobiety z na przeciwka. Panna Rutherford cały czas o czymś ględziła. Docierały do niego tylko pewne strzępy, ale jedno wracało jak zaklęcie: "mój brat to... mój brat tamto... mój brat...". Jego leżał w surowej ziemi. Pewnie zbito naprędce z koślawych desek trumnę i pochowano go koło ojca? Właściwie miast "pochowano" pomyślał: "zakopano". Peter miałby teraz jakieś dwadzieścia cztery lata. Był już czas, aby zabrać matkę i Suzy do siebie. Margaret sama powiedział "jedź po nich, tu jest ich miejsce". Tak, obie mogły zamieszkać z nimi. Matka nie znała jego dzieci, swoich wnuków?...
Nawet nie zauważył, jak koło niego usiadł jakiś starszy jegomość w starannie skrojonym garniturze w meloniku na głowie. Na kolanach trzymał skórzaną torbę. "Lekarz?"- pomyślał. Nie pomylił się:
- Jestem Dwight Denison! Doktor Denison! Jadę do brata... jego żona byłaby pewniejsza... Berta ma rodzić. Czwarte dziecko, a ona płacze, jak prawiczka. To, co miałem robić? Zamknąłem praktykę i tłukę się do nich... Czy to prawda, co ludzi mówią i ten... no... konduktor?
- Donald? - panna Rutherford poprawiła kapelusz. Zawsze tak robiła. Taka jej kokieteria? Zawsze, kiedy jakiś mężczyzna się jej podobał, to wstępował w nią odruch poprawiania, a to kapelusza, a to wstążki u spódnicy. Doktor Denison mógł się jej podobać. Siwa broda, dokładnie przycięta. Nienagannie dobrany krawat. Zwracała uwagę na takie detale. No i jego ręce. Widać, że nie znały znojnej pracy. - A, co ten znowu naplótł?


- Że Indianie... Apacz i Czejenowie...
- Tu nie ma Apaczów - odezwał się niemal flegmatycznie Simon. Nie chciał się wdać w dyskurs z nieznajomym. Zasłonił twarz kapeluszem.
- Tak, tu nie ma Apaczów! - potwierdziła panna Rutherford. Była jednak poruszona, że Simon wtrącił swoje zdanie. Sama od siebie szybko dodała:  Na szczęście Cochise już nie żyje! To był straszny człowiek! Mój brat z ramienia prezydenta Granta prowadził z nim rozmowy...
Doktor zrobił minę pełną uznania i nieomalże zachwytu. Simon wbił wzrok w szybę. 
- No... właśnie... ten konduktor coś bąkał o Indianach? - szukał potwierdzenia zasłyszanej informacji doktor. - Słyszała pani?
- Panna... panna Rutherford! - podała swoją dłoń. Doktor ograniczył się jedynie do jej lekkiego uściśnięcia. - Tak. Coś mówiono.Rudy Kot czy Szybki Pies...kto by to zapamiętał...
- Mały Pies - sprostował Simon.
- O!... Wiedziałam, że... Pies!... Ktoś tam uciekł z rezerwatu.
- To jednak prawda? - nerwowo zaczął wiercić się lekarz. Twarz wyrażała raczej pierwsze objawy paniki. Oczy chciały powiedzieć: "co ja tutaj robię?". - Głupia Berta!
- Słucham?
- Nie, ja tak... ta moja bratowa... - i zerknął na wyciągnięty zegarek. - Po co ja tam? Czwarty poród!...
- Może pan wysiąść na kolejnej stacji - przypomniał mu Simon.
- Tak... ma pan rację... dziękuję... Obiecałem bratu... no i Berta... Oni by mi nie wybaczyli, gdyby się coś stało, a mnie tam nie było... Berta...
- Zawsze może pan powiedzieć: nieprzewidziany wypadek! Czy nie tak mówicie, wy lekarze?
- Ma pan rację - palec nerwowo przesunął po kopercie zegarka.
Wspominana Berta zaczęła się jawić, jak jakieś demoniczne bóstwo, którego doktor panicznie obawiał się. Bardziej niż zbuntowanych Indian?...
- Wojsko nie da nam krzywdy zrobić! - pocieszyła go panna Rutherford. - A zresztą jedzie z nami szeryf i jego zastępcy.
- Earp? - upewnił się lekarz.
- No, nie... - żachnęła się panna Rutherford. - To szeryf John Mc Louis. I jego zastępcy!
Mówiła to z taka dumą, jakby wcześniej to nie na niego miotała obelgi za usunięcie z wagonu. Teraz rósł w jej oczach na najpierwszego stróża prawa na zachód od Brazos. 
- To ten Mc Louis, co dopadł braci Wallach? - w odpowiedzi dostrzegł tylko kiwnięcie głową kobiety. Simon tym razem nie zareagował, Zdawało się, że po prostu śpi. - Aaa, to dobrze. Jestem spokojniejszy. Mc Louis pani powiada?
Teraz szeryf rósł w oczach lekarza. Heros z pogranicza? Nie mógł wiedzieć, że dwóm braciom ów bohater wpakował kule po prostu w plecy, a trzeciego spalił w chacie, w której akurat zdobywał wdzięki  Marry Filiss. Dziewczyna cudem uniknęła losu jurnego Wallacha, który spłonął żywcem. Szeryf nie darował sobie później wystawić jego zwęglone truchło przed saloonem grubej Lou. Dopiero nacisk burmistrza Baxtera sprawił, że pochowano biedaka na koszt miasteczka. Oczywiście szeryf zgarnął całą nagrodę za trzech braci-oprychów. Nikt ich nie żałował, ale śmierć Lucasa raczej zmroziła krew w wielu żyłach. 
(koniec odcinka 3)

Brak komentarzy:

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.