poniedziałek, października 14, 2019

Spotkajmy się na Unter den Linden 7 / Treffen wir uns in Unter den Linden 7 (52)

Werner zasłonił twarz.
- Klaus! To ja! Kira! Kira Gauss!
- Ja... Nie...
Mężczyzna próbował cofnął się, ale właściwie nie miał dokąd. Oparł się o ścianę. Spojrzał spode łba na Kirę.
- Ja... pani... nie znam...
- Jak to?! - chwyciła go za ramię, ale szarpnął nim i odepchnął ją. - Jestem Kira!
- Nie znam pani. Co podać?
- Oszalałeś?! Czemu się zgrywasz?!



Próbowała spojrzeć mu w oczy. Ale unikał jej. Ruszył w kierunku drzwi.
- Halt! Halt! - krzyknęła z całej siły. - Werner!
Zatrzymał się.
- Werner! - mówiła z naciskiem. Ten w mundurze Wehrmachtu schylił się po jakąś skrzynkę. - Zostaw to do cholery!
Ale on nie słuchał. Dźwignął skrzynkę.
- Muszę zanieść marchew - powiedział prawie szeptem. Wzroku nie podnosił. Wyglądało jakby chciał go wbić w posadzkę.
- Klaus! Nie możesz mnie nie pamiętać.
- Jestem Johannes Werner. Obergefreiter 5. leichte Infanterie-Division!
- A ja wiem, że to nieprawda.
- Pani się myli.
- Klaus von Leuthen. Poznałem twoich dziadków. Gerach...
Mężczyzna drgnął?
- Gerach - powtórzyła i  bacznie spoglądała w stojącego obok. - Gerach.
Ale on ruszył przed siebie ze skrzynką marchwi.
-  Kochana Babciu! Kochany Dziadku! Nie pisałem... bo byłem w niewoli u Polaków... Pamiętasz te słowa?
- Pani mnie bierze za kogoś... kogoś...
- ...kim nie jesteś? - dokończyła za niego
- Jestem Johannes Werner. Obergefreiter 5. leichte Infanterie-Division! - powiedział z wyuczoną dokładnością. 
- Ranny. Bałem się? Tak pisałeś - słowa same wracały. Tamten list, który kazała jej czytać frau Gerach. Teraz powtarzała go półszeptem. - Cholernie się bałem. To były właściwie dzieciaki. Smarkacze. Ale włos mi z głowy nie spadł. Trzy dni niepewności.
- Ja nie znam Fritza Geracha.
- Skąd wiesz, że ma na imię Fritz?
- Bo pani...
- Nie, nie mówiłam! Nie wspomniałam, że chodzi o mężczyznę. Powiedziałam tylko: Gerach.
- Niech mnie pani nie dręczy! Jestem Johannes Werner.
- Już słyszałam te brednie. Jeszcze dodaj, że obergefreiter 5. leichte Infanterie-Division.
- Bo to prawda.
- Boisz się? - zapytała.
- Ja? Ja niczego się nie boję, frau Gauss.
- Zapamiętałeś moje nazwisko?
- Gauss!
- A Wilhelmina Gerach? To twoja babcia. Ona czeka.
- Na mnie?
- Na swego wnuczka.
- Ale ja... ja... nie mam... babci...
- Cholernie się bałem. To były właściwie dzieciaki. Smarkacze. Ale włos mi z głowy nie spadł. Trzy dni niepewności. To twoje słowa. Z twego listu. Byłeś w Warszawie! Warschau!...
- Nie byłem.
- To skąd masz broszkę?!
- Jaką broszkę?
- Biłeś się o nią z kimś. Turkusowy kamień i złote ornamenty. Mała róża i "R" oraz "W". Skąd to masz?!
- Nie wiem. Nic nie wiem! - zaczął krzyczeć. - Nic nie pamiętam!
- Co to za wrzaski?! - do pomieszczenia weszła ogromna kobieta z chochlą. - Co pani tu robi? Pani nie z kuchni?
- Nie - przyznała Kira.
- Werner! Co z tą marchwią?! 
- Już niosę frau Hüttenberg - i ruszył na dobre przed siebie.
Frau Hüttenberg omiotła wzrokiem pomieszczenie i wbiła wzrok w Kirę:
- Niech pani da spokój temu biedakowi.
- Biedakowi?
- Był w Warschau. Ściana runęła na niego. Już myśleli, że po nim. Kilka dni przeleżał pod gruzami. Miał rozbitą czaszkę. To dobry chłopak, ale trochę przez to zdarzenie... pomylony.
- I nazywa sie Johannes Werner? Wie to pani na pewno?
- A kto dziś co wie na pewno?! Cud, że nie jesteśmy po sowieckiej stronie. Tam to dopiero...
- Wiem. Byłam tam. Uciekłam.
- Z Breslau?  
- Skąd pani to przyszło do głowy? - Kira naprawdę przestraszyła się. Wspomnienie Breslau było jednak świeże. Nie miała żadnych o nikim stamtąd wiadomości. 
- Mam... miałam tam siostrę... Agnes Winter.
- Agnes Winter? - Kira zmrużyła oczy. Cisnęło się jej na usta: to niemożliwe. Wiedziała jednak, że wiedzieć zbyt wiele jest niebezpiecznie.
- Pracowała u doktora Martensa. Może pani słyszała? Doskonały chirurg.
- Nie... nie... Nigdy nie byłam w Breslau! - zaprzeczyła.
- Szkoda. Myślałam, że skoro uciekła pani ze wschodu, to może...
- Nie. Mieszkałam jakiś czas w Glogau, ale Breslau... 
- Przeklęty Hanke!... - kobieta splunęła na ceglaną podłogę.
- Warum?!
- To pani nic nie wie? Zamienił Breslau w twierdzę. A potem uciekł! Tchórz! Zdrajca! 
- Zdrajca?
- Wierzę, że Führer nas wyzwoli.
- Führer? - Kira oniemiała. - Przecież on zginął. W Berlinie. W bunkrze.
- Bajdy! Führer zaszył się w Bawarii. To tak się nie może skończyć! - stanowczość frau Hüttenberg budziła demony.
- Jak? - ta kobieta mimo wszystko zaczęła intrygować Kirę. Wyglądała niczym wojownicza Brunhilda, ale z tą chochlą w ręku nie dawała rękojmi zwycięstwa. 
- Wunderwaffe! 
- Wierzy pani w to?
- Przecież to wszystko pułapka. Ta sytuacja jest przejściowa. Trzeba przeczekać.
- I Rzesza wróci?! -  z niedowierzaniem dopytała. 
- Ona jest! Trwa! Jak obiecał Führer! 1000 lat!
Kira postanowiła wyjść. Nagle poczuła, że miejsce ją przytłacza. Potężna kobieta z chochlą, wspomnienie Breslau, kłamstwo że nie poznała Agnes Winter i spotkanie, jakiego nie mogła się spodziewać. Tego było zbyt wiele.

cdn

Brak komentarzy:

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.