sobota, lipca 01, 2017

Wild Bert - cień Hioba ... / Wild Bert - a shadow of Job... (06)

Bert Green odstawił pustą szklankę. Barman chciał mu jeszcze nalać. Ale kiwnął przecząco głową. Zapłacił. Obok przy stoliku czterech mężczyzn rozgrywało kolejną partię pokera. Mężczyzna w zielonej kamizelce i popielatym surducie znowu wygrał. Nie powitano tego z entuzjazmem. Stos pieniędzy przed nim rósł. Oczywiście wraz z utratą gotówki przez pozostałych graczy.
- Masz chyba diabła za koszulą? - sapnął młody o powierzchowności wiejskiego nauczyciela lub lekarza.
Zwycięzca tylko szelmowsko wykrzywił usta. Pod ciężkimi, obwisłymi wąsami nie widać ich było zupełnie.
- Gdzie idziesz? - to ten trzeci z piegowatą i przekrwioną twarzą zareagował, że kompan o fizjonomii pospolitego bandyty wstał od stołu.
- Muszę się napić! - warknął przez zęby.
Mężczyzna w zielonej kamizelce i popielatym surducie rzucił dolara temu, który trzymał bank.


- Macie dość? - gorzka ironia wylewała się z jego ust. I znów usta wykrzywił ni to uśmiech, ni to wzburzenie.
- Jakie dość?! - obruszył się ten, który zmierzał ku barmanowi. - Zaraz, tylko gardło przepłuczę...
- A masz za co Henry? - zainteresował się barman. W ostatniej chwili chwycił za szyjkę butelki, bo już ręce tego gracza sięgały po nią.
- Co, ty, Joe! - zdziwił się widząc puste miejsce na blacie lady.
- Masz za, co?
- Mam!
- A to dziwne, bo od trzech godzin przegrywasz z kretesem! A ja na krechę nie daję.
- Znasz mnie...
- Właśnie dlatego! - schował butelkę pod barem. - Zapłać za poprzednie kolejki...
- Co ty... Joe! Zapomniałem! - bronił się niefortunny gracz, widząc, że trafia na zimny i obojętny mur Joe Harrisa.
- Mam widać pamięć za nas obu - zarechotał barman Joe. - Płać i pijesz. A jak nie, to wynoś się stąd!
- Coś taki agresywny? Mam za co pić i za co grać.
- Tak? No to czekam.
- O!
Położył na blacie jakieś złożony, przybrudzony i wymiętolony papier.
- Co mi tu...
Ale mężczyzna nazwany Henrym stawał się coraz bardziej uparty:
- To... - pochylił się ku barmanowi i niemal szeptem dodał: To 500 $.
- O czym ty do cholery mówisz? - barman powoli tracił ochotę na tę rozmowę. Ale mina Henriego wyrażała... Nie wiedział do końca co! Determinację? Pewność równą absolutowi? Jakąś odmianę szaleństwa. - Weź mów po ludzku, albo wynoś się do diabła. Nawet stara Brenda nie daje za darmo...
- Co mi jakaś stara kurwa! - obruszył się Henry nie na żarty.- Powtarzam ci cymbale, to 500 $.
I rozłożył papier. Henry miał list gończy.
- List gończy? - barman wzruszył ramionami. - Mało tego na różnych słupach?
Faktycznie wielkimi literami wydrukowane było m. in. 500 $!
- To o bandzie Eddiego Kintnera.
- Widzę, że nie  Sarah Bernhardt! I, co z tego?
- Wiem, gdzie Eddie się ukrywa, rozumiesz matole zza baru!
- No, no! - barman aż posiniał na twarzy. Z szuflady wyjął nagle swój rewolwer. Położył go przed sobą. - Nie tym tonem Henry! Zapominasz u kogo pijesz?! Każę cię zaraz wyrzucić na zbity pysk...
- Ależ Bo! - Henry jęknął pojednawczo. Nie uśmiechało mu się być przez jakiegoś wykidajłę usuniętym za próg, kiedy była okazja odegrania się na tym gogusiu w kamizelce koloru zgniłej trawy.
- Żadne Bo! - odciął się barman. Wszelkie argumenty były po jego stronie. - Albo masz pieniądze i wracasz do gry, albo zabieraj te śmieci i won!
Bezceremonialnie szturchnął papierem. Ten spadł na ziemię. Oczy Henriego  wyrażały ból i gorycz, jakby co najmniej Santa Anna raz jeszcze zdobył Alamo...
- 500 dolców, chłopie! - nie ustępował jeszcze.
- Zabieraj mi się z tym!
- Szeryf Mc Louis...
- Dam 20 $.
Tego głosu żaden z nich nie spodziewał się. Popatrzyli na siebie, a potem obaj na stojącego opodal. Do dialogu włączył się Bert Green.
- A tyś, co za jeden, co?! - Henry nabrał dawnej pewności siebie. Szybko złożył list gończy.
- Bert Green.
- Bert Green? - Henry zmierzył go wzrokiem. Raczej nie chciałby mieć w nieznajomym przeciwnika. - Co się wtrącasz?!
Barman zachował powściągliwość. Przysłuchiwał się tylko.
- Szukam Eddiego Kintnera i jego bandy.
- I dasz 500 $?
- Dam 10.
- Dziesięć? Szeryf Mc Louis ozłoci ciebie. Daje 500!
- Ale ja daję ci 10 w złocie.
-  Złocie?! Mam zrezygnować z 500?! - poziom irytacji dobijał się w glosie Henriego bardzo wyraźnie.
- To co tu jeszcze robisz?! - spokojny tembr głosu Berta Greena mógł jeszcze bardziej rozsierdzić adwersarza. - Łap go! Chwyć za kark sukinsyna i odstaw szeryfowi. Mc Louis wtedy to ciebie ozłoci! Nie chcesz złota?!
Henry oblizał wargi. Zerkał spode łba to na Greena, to na czekających przy stole graczy.
- 50 dolców i rozchodzimy się bez żalu.
- 10.
- Miej litość... Green!
- Dlatego, że mam proponuję 10.
- 40? - Henry czuł, że naciąga strunę cierpliwości tego nieznajomego.
- Dobrej gry! - Bert Green pstryknął palcami w rondo swego kapelusza i ruszył w kierunku wyjścia. Henry zrozumiał, że jedyna jego nadzieją na grę zaraz opuście miejsce jego nieszczęśliwości.
- 35! - krzyknął za oddalającym się.
- Daj spokój Henry! - barman odzyskał chęć do rozmowy. - Eddie się dowie i będziesz klientem Smutnej Lauren.
Ale Henry był zdesperowany.
- 30!
- 8 - odpowiedział wreszcie Bert Green.
- Jak to 8? - niedowierzanie Henriego burzyło już nadwątlony spokój jego duszy. - Mówiłeś, że 20!
- Mówiłem, ale teraz jest już 8. Za chwilę będzie 5. To jak?
Henry jeszcze przez chwilę walczył ze sobą. Ważył w sobie korzyści i straty. Uwadze zebranych chyba już nie uchodziło, że kramarzy wiedzą na temat Eddiego Kintnera:
- 8! W złocie!
Bert Green wyszedł na zewnątrz.
Przerażony Henry pognał za nim.
Bert Green dosiadał swego konia.
- 10! - Henry czuł, że zaraz jego ostatnia deska ratunku pozostawi go bez nadziei i tych kilkunastu dolarów.  Wyciągnął rękę.
- Mów! - Bert Green pochylił się w siodle.
Henry dla pewności rozejrzał się. Nikt jedna z baru nie wyszedł za nim.
- A... czemu... szukasz Eddiego?
- A, co ciebie to interesuje. Płacę 10 $. To chyba uczciwa cena? No!
- Wiesz, że mogę to przypłacić gardłem?
- Ja nie szastałem listem gończym przy tym tłumie tam... - Bert Green wskazał wzrokiem na saloon. - Jeśli się boisz, to idź do diabła. Ale znajdzie się Judasz, który doniesie Eddiemu o twoim kramarzeniu.
Henry zebrał się w sobie:
- Jar Los Muertos. Mówi ci to coś?
- Coś jakby. I co dalej?
- Tam są jaskinie, tak?
- Tak.
- No to tam zaległa banda Eddiego.
- A ty skąd to wiesz? - Bert Green dopiero teraz przyjrzał się zakazanej gębie swego informatora.  
- Byłem kiedyś... lata temu...
- Jednym z jego bandy? - upewnił się  Bert Green.
- Tak. Ale dziś nie mam z nimi nic wspólnego.  Co innego bydło, jakieś mordobicie, nawet bank! Ale... Eddie zamordował jakąś kobietę i jej dzieci...
- Skąd wiesz?
- Wszyscy o tym mówią. Nie wymknie się. Wojsko! Mc  Louis! Każdy dybie na niego i jego ludzi.
- Ilu ich jest? 
- Nie wiem. Ośmiu?  Może... Chyba rozpuścił ludzi? Tego nikt nie wie.
Bert Green ruszył.
- A moje...
Bert Green sięgnął do kieszonki  i cisnął w kierunku Henriego złoty krążek. Oczy mu się rozjaśniły, kiedy otworzył dłoń. Ściskał w niej ni mniej ni więcej, a .złotą dziesięciodolarówkę. Oniemiał z wrażenia. Mógł się wszystkiego spodziewać, ale takiej hojności? Nigdy.
Stan zaskoczenie nie trwał w nieskończoność. Barman Bo zmierzył go wzrokiem, który wiele mówił. Po prostu taksował go. Targowanie z obcym przybyszem naprawdę balansowało na krawędzi życia i śmierci. Eddie miał wielu rozproszonych znajomków, dla których paplanina pijanego Henriego mogła stanowić intratną pożywkę szybkiego zarobku.
- Wracam do gry! - triumf odmalował się na twarzy obdarowanego.
 I rzucił na stół okryty zielonym suknem złotą monetę. Gracz w zielonej kamizelce aż cmoknął wydatnymi wargami.
- No, no...
10 $ w złocie nie pojawiało się tu każdego dnia.
- No! Bo! Daj coś na gardła przepłukanie!
Barman podszedł z napoczętą butelką whisky.
- No to żeś się obłowił, Henry - przyznał łapczywie łypiąc na leżącą monetę.
(cdn)

3 komentarze:

  1. Duble Eagle, czyli akcja toczy się na pewno po 1907roku.
    Interesujące takie szczegóły...

    Amber

    OdpowiedzUsuń
  2. Oj, moja pomyłka. Dziękuję za uwagę. Sprostowałem. Akcja dzieje się na długo przed biciem rzeczonego Dubel Eagle. Wyszło, jak podróż w czasie...

    OdpowiedzUsuń
  3. I tak przez przypadek (choć podobno takowe nie istnieją) mam udział w dziele tworzenie.Miłe uczucie:)
    Przepraszam za poufność i miłego dnia życzę

    Amber

    OdpowiedzUsuń