wtorek, lutego 21, 2017

Przeczytania... (196) Bartosz Janiszewski "Grzesiuk król życia" (Wydawnictwo Prószyński i S-ka)

"Wszyscy podkreślali, że Stasiek zrobił karierę mimo dość przeciętnego talentu muzycznego, za to dzięki autentyczności. W wypadku tej historii zbieżność życia z legendą przedmieść jest jednak tak duża, że zachodzi podejrzenie, że może być wymyślona" - taką cenzurkę wystawił Bartosz Janiszewski w napisanej przez siebie biografii pt. "Grzesiuk król życia", którą bardzo starannie edytorsko przygotowało Wydawnictwo Prószyński i S-ka. 
Kiedy by mnie ktoś z Warszawy zapytał na powiedzmy Krakowskim Przedmieściu, jakie mam skojarzenia z tzw. folklorem warszawskim to bez zastanowienia odpowiedziałabym: Stefan Wiechecki-"Wiech", Kapela Czerniakowska, Jarema Stępowski i Stanisław Grzesiuk. Prędzej mi się po głowie tłucze wspomnienie jakichś telewizyjnych wystąpień  w TVP ze swoim bandżo, niż tytuły książek, które namiętnie czytał (i posiadał) jeden z moich osobistych szwagrów. Muszę tu się od razu przyznać (a i może niektórym narazić?), ale  n i c  z Grzesiuka nie czytałem. Może dlatego, że obozowa tematyka nigdy mnie nie przyciągała? Ta strona twórczości barda stolicy (jest i dopisek na okładce: "Pierwsza biografia barda stolicy") pozostaje dla mnie niczym tabula rasa. Trudno. Nie ON jeden pozostał poza kręgiem moich literackich poszukiwań i przeczytań. Tym niemniej sięgnąłem po książkę Bartosza Janiszewskiego.

Skoro sam bohater był nie tuzinkową postacią Warszawy, to i ja postanowiłem nietuzinkowo napisać o jego biografii. Zrobię przegląd na "chybił - trafił". Wybiorę kilka scen z życia Głównego Bohatera. I tylko przyczynię się (jak mniemam) do przybliżenia sylwetki i losów człowieka. Proszę nie mieć do mnie pretensji o ile język, jaki tu znajdzie swe odbicie odbiegać będzie od pewnych, ogólnie przyjętych norm. Ja z tekstem źródłowym polemizować nie mogę. Na to zresztą też uczulam własnych uczniów. Korekt robił nie będę. Zresztą jakakolwiek ingerencja w język Stanisława Grzesiuka byłaby odczytana za nadużycie! A kim ja u diaska jestem, aby poprawiać Mistrza?
Trzeba to przyznać, że Autor (tak bardzo kojarzy mi się ze śp. dziennikarzem TVP, korespondentem w Paryżu, który zmarł w 1981 r., niestety nie mogę znaleźć czy obu Janiszewskich cokolwiek łączy ze sobą?) wykonał kawał dobrej roboty. Przeszło czterysta stron robi wrażenie. Do tego bogactwo ikonograficzne. Nie dość na tym w tekście wykorzystano m. in. nigdy nie publikowane fragmenty rękopisów "Boso, ale w ostrogach".
"Szybko się na mnie poznali ci Niemcy. Wiedzieli, że jestem bystry chłopak, i nie chcieli, żeby stała mi się jakaś krzywda, to mnie wzięli na przechowanie do obozu koncentracyjnego" - chyba nie spodziewalibyśmy się takiej oceny zdarzeń. "Ładne mi przechowanie" - sapnąłby nie jeden z nas. Myślałby kto, że Grzesiuk pisze o sanatorium w Baden-Baden czy Karlsbadu, a nie o Konzentrationslager Dachau und Mauthausen-Gusen. Autor biografii skomentował ten stan ducha: "Żart pomaga mu po wszystkim oswoić to, co przeżył. Zanim to przeżył, też udawał wyluzowanego. kiedy na posterunku gestapo Niemcy mówi mu, że trafi do obozu koncentracyjnego, wzrusza ramionami. W obozach też przecież żyją ludzie". Życie obozowe wyciśnie swoje piętno na Grzesiuku. Znajdziemy tego ślady w czytanej biografii.
"Z wszystkich nieszczęść, które mogą spaść na jedenastoletniego chłopca, najgorsza jest nuda. Stasiek nienawidzi nudy, a tego popołudnia widmo braku rozrywki czuć już od obiadu" - jak ową nudę zabijał, odnajdujemy na kartach książki B. Janiszewskiego. Właściwie jest dla mnie zaskoczenie, że Grzesiuk nie był rodowitym warszawiakiem. Nawet przecieram oczy. Myślałem, że piewca Czerniakowa musi być tu urodzonym. nic bardziej mylnego: "W Małkowie przez cały miesiąc spadnie niecałe 10 milimetrów deszczu na metr kwadratowy. Szósty maja jest najzimniejszym dniem w całym miesiącu. [...] W czasie tych niezbyt sprzyjających okoliczności Stanisław Grzesiuk melduje się na świecie" - i to jest przykład owego kawałka dobrej roboty Janiszewskiego. Chcąc napisać o pogodzie sięgnął po stosowne wydanie "Gazety Rolniczej".
Zawsze wyczula się mój historyczny węch (wychodzi ze mnie szperacz genealogiczno-heraldyczno-familijny?), kiedy pojawia się jakaś wzmianka natury "pochodzenie", to idę tym tropem. Identycznie jest i w tym przypadku. Autor odnotował: "Wiele lat później lekarz analizujący genotyp krwi powie Krystynie, siostrze Stanisława, że korzeni rodziny należy upatrywać wśród Tatarów krymskich. Do dzisiaj Grzesiukowi mają ostre wschodnie rysy i ciemn karnację. Stanisław był idealnym przykładem tej urody". Niech ktoś zaprzeczy czy to nie ciekawe? Dla mnie: b a r d z o . Oto kolejny przykład na złożoność losów polskich rodzin. I to nie koniecznie tych... heraldycznych.
Bartosz Janiszewski zaczął swoją książkę od... "Epilogu". Smutny to mimo wszystko początek. Jesteśmy w szpitalu, niedziela 20 stycznia 1963 r. Piszący te słowa zjawi się na tym świecie za cztery miesiące i dziewięć dni, za trzy dni urodzi się mój serdeczny przyjaciel "Szymon", za równe ćwierć wieku zostanę ojcem: "Żyć na rozkaz  też jakoś nie ma chęci - mówi teraz przyjacielowi. Ma ciężką gruźlicę - czytam za B. Janiszewskim. - nie może chodzić, nie może śpiewać, pić ani palić, nie może nawet głęboko oddychać. Tabletki nasenne musi odkładać przez cały pobyt w szpitalu, chociaż bez nich przesypia nocą ledwo trzy godziny". Następnego dnia, w poniedziałek 21 stycznia: "Pielęgniarka nie krzyczy, nie lamentuje. To szpital chorób płuc, przez lata zdążyła się tu oswoić ze śmiercią, nie ma tu bez niej dnia. Mimo wszystko jest jednak trochę zdziwiona. Do tej pory nie widziała jeszcze, żeby ktoś umarł na siedząco". Skończyło się niezwykłe życie?
Zaskakujące są epizody okupacyjne: "Organizacja nie chce jednak nieporozumień ze Staśkiem, bo razem z kolegami dostarczają co chwilę znaczne liczby pistoletów, amunicji i granatów. [...] Na Czerniakowie ferajna zna każdy zakamarek, krzak i dziurę w płocie. Nikt lepiej od nich nie nadaje się do szukania ukrytej broni". I co jeszcze bardziej zaskakującego: "Stasiek nosi przy sobie broń, odkąd wróci do Warszawy. [...] Wychodząc z domu, często zabiera ze sobą parabellum albo waltera, żeby w razie wpadki móc się bronić". Dla takich epizodów warto czytać podobne książki. Naukowe publikacje nam ich nie odkryją.
Z wszystkich szpitalnych scen można by skleić ciekawą historię szpitalnictwa w PRL-u tamtego okresu. Zaiste pouczająca byłaby TO lektura. Mi zapada szczególnie w pamięci i szukam sceny, kiedy w czasie dość skomplikowanego i bolesnego (a do tego niebezpiecznego) zabiegu doszło do wymiany zdań na linii Grzesiuk, a pani doktor Ada Birecka (naczelny chirurg sanatorium w Otwocku): "Ożeż ty kurwo stara! - wrzeszczy Stasiek. Na sali operacyjnej robi się cicho. Cały personel też boi się doktor Bireckiej [...]. «Ciotka» bierze jednak głęboki oddech i odpowiada: «O reputację kłócić się nie będę. Ale jeszcze raz pan powie, że jestem stara, to wszystkie żebra panu wytnę»". Sama pani doktor później wspominała: "Pacjent w czasie operacji był przytomny i można było z nim rozmawiać. Większość krzyczała z bólu. Grzesiuk cały czas opowiadał dowcipy". Imponuje postawa, hart ducha Grzesiuka do choroby, która go zabijała (tj. gruźlica): "Szwaby mnie nie zabiły, to bakteria jakaś miała mi dać radę?". Niestety - dała. Jak wiemy na początku 1963 r. Miał zaledwie 55. lat.
"Zabierał ją niemal wszędzie. Razem z teczką urzędniczą niósł ją do pracy i przygrywał, czekając na przystanku na tramwaj. trzymał ją w ręku razem z kwiatami, idąc na śluby i pogrzeby znajomych" - o czym z takim artyzmem wspomina autor biografii. O bandżolce Stasiuka! Nie zabranie instrumentu do sanatorium potraktowane zostało jako przejaw przejęcia się jednak chorobą: "Z bandżolą pod pachą wychodził setki razy wieczorem na miasto, z którego jedynie kilka razy wracał trzeźwy, za to zawsze z instrumentem". Dzieło własnych rąk Artysty, dziś nieomal relikwia. Tylko nielicznie dostąpili zaszczytu zagrania na nim/na niej: Muniek Staszczyk (rocznik 1963) i Jan Młynarski (rocznik 1979). I takim go chyba wielu z nas zapamiętało: z bandżolą w ręku. I tak jest na okładce tej książki.
Zawsze zwracam uwagę na stronę fotograficzną / ikonograficzną książek. nie ma dobrego pisania o historii bez bogactwa ilustracyjnego! Tu mamy po prostu album Grzesiuka! Niemal z każdego okresu jego życia. To aż nieprzyzwoite, że możemy uczestniczyć w tylu spotkaniach, spacerach, jakie odbywał sam lub z bliskimi. Na wielu z nich widzimy uśmiechniętą gębę. W wigilię 1947 r. został ojcem. Córka. A jakże - Ewa: "Na kilka miesięcy poważnieje. Prosto z pracy wraca do domu, prawie nie wychodzi na miasto, a w niedzielę zamiast na wódkę z kolegami idzie z Czesią i córką w wózeczku na spacer do Łazienek. Spacery go uspokajają [...]".
"Na całodniowe, pełne wódki i śpiewu eskapady swojego męża Czesława Grzesiuk reaguje oczywiście z wściekłością. Denerwuje się, że go nie ma, a potem jeszcze bardziej, kiedy słychać go za daleka, jak idzie Franciszkańską i drze się: «Umarł pijak, ale pan»" - ale proszę się nie obawiać, Bartosz Janiszewski uspokoi nas: nie będzie burd czy nie daj Panie agresji wobec ślubnej połowicy. Oczywiście nie zazdrościmy pani Grzesiukowej męża moczymordy. Janiszewski cytuje jednego z przyjaciół (domu?): "Rurawski: Czesia pozwala mu pić tylko ze mną i Stefanem Krukowskim. Dlaczego? Bo byliśmy inteligentami? To nie ma żadnego znaczenia przy wódce. Ale Czesia mówiła, że skoro Józio jest z uniwersytetu, z Józiem będziesz przynajmniej spokojny i nie zrobisz niczego głupiego". Ciekawa filozofia wyboru.
"Żona Czesława Palacza serdecznie nie cierpi wizyt Stanisława Grzesiuka w swoim domu. Potrafi wejść bez pukania, z flaszką w ręku, rzucić wulgarnym żartem, a potem bezczelnie zaglądać w garnki, sprawdzając, co Palaczowa przygotowała dzisiaj na obiad" -  tolerancja pani P. miała swoje drugie dno. Czesiu zawdzięczał życie Staśkowi. Bartosz Janiszewski przytacza obozową opowieść z życia Palacza, zasłyszaną od tegoż brata: "Przez całą noc Stasiek czuwa nad Palaczem i siłą powstrzymuje go od pójścia na druty. Następnego dnia rano okazuje się, że esesman, który go męczył, dostał tyfusu i  został wysłany do szpitala na leczenie". Obozowe historie... Obozowa przeszłość... Kiedy napisze jedną ze swych najgłośniejszych powieści ("Pięć lat kacetu") rozpęta piekło! Dojdzie m. in. do procesu o zniesławienie z Edmundem Romatowskim, a w Dolsku dowiedzą się, że poważany Ludwik Chasiński pełnił w KL Gusen funkcję kapo!
Trudno przytaczać każdy obozowy epizod. Jeden wart jest tu wyeksponowania: relacja z księdzem Józefem Szubertem. Tak o nim napisał B. Janiszewski: "...Stasiek autentycznie nienawidzi kleru. Za sprawą komunizującego ojca unika religii od lat nastoletnich, ale wierzy, że istnieje jakaś siła wyższa, która nadaje światu sens, W obozie w jakikolwiek sens przestaje wierzyć". Budzący się gniew oddają chyba słowa: "Ty wierszy w to, że jest Bóg? To powiedz mi, gdzie on jest? Tu go nie ma na pewno". Po latach ksiądz Szubert kwestionował zapisy z "Pięciu lat kacetu", jakoby Grzesiuk nie modlił się: "Toć ty sam się modliłeś za moich czasów i wołałeś Boga!".  Proszę nie ominąć sceny z sanatorium w Otwocku, gdzie  grzeszną duszę ateisty Grzesiuka próbowała ratować pewna dewotka. Nie tylko poznamy los biednego Krzysia, ale i to gdzie owa dopatrywała się obecności Boga... Żeby ktoś nie pociągnął mnie do odpowiedzialności za kalanie czyichś uczuć religijnych zmilczę odpowiedniego cytata... 
Ciekawe, jak obecni lustratorzy oceniliby taki epizod z życia Grzesiuka, którego Autor biografii nie przemilcza: "W 1946 roku wstępuje do PPR. Legitymacja partyjna nie przynosi wtedy jeszcze wielu zysków, ale dla Stanisław to naturalna kolej rzeczy. Idee, w które wierzył jego ojciec i jego sąsiedzi, niesprawiedliwość przedwojennego ustroju i politycy uciekający przed wrogiem za granicę w pierwszych dniach wojny utwierdzają go w przekonaniu, że miana jest konieczna i dobra". Niemal, jako przejaw obrony swego bohatera, Janiszewski cytuje Jaremę Stępowskiego (tego od "suchego chleba dla konia" z doskonałego serialu "Wojna domowa" w reż. J. Gruzy): "Nie był komunistą. Ruskich nienawidził tak samo jak Niemców". I tego trzymajmy się.
Ta książka jest jak życie Stanisława Grzesiuka: pełna wzlotów i upadków. Chyba warto jakimś przesłaniem zamknąć tą (tu bardzo pobieżnie zaprezentowaną) historię. Bartosz Janiszewski powołuję się na niejaka Elżbietę Z. i notuje, co następuje: "Staś kochał ludzi, ale też się nimi fascynował. W każdym widział jakąś ciekawą historię. Poznawał człowieka i był go bardzo ciekawy. Dopytywał: «A jak? A skąd? A dlaczego?». Ludzie go za to lubili, bo okazywał im swoje zainteresowanie, ale on z każdego rozmówcy wyciągał dla siebie oddzielną opowieść. Dzięki temu poznawał człowieka". Czego i każdemu życzę. Poznawajmy się! Nie zamykajmy w schemacie internetowej znajomości na portalach społecznościowych. Bartosz Janiszewski zostawia nas z obrazem człowieka wyjątkowego. Oryginałem pod każdym względem. Wracając do mych braków w czytelnictwie dzieł Grzesiuka, to postaram się odszukać i przeczytać, nadrobić, choć jak wiadomo tylu innych (pewnie też większych literacko)  nigdy nie doczeka się swojej kolejki...

2 komentarze:

  1. Rzeczywiście ciekawe. Ciekawe ile kosztuje takie ustalanie genotypu. W ogóle bardzo dobra recenzja.

    OdpowiedzUsuń
  2. Stanisław Grzesiuk żył niecałe 45 lat, niestety, a nie "zaledwie 55 lat"

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.