niedziela, sierpnia 25, 2013

Wir - West Wild - odc. 14

Porucznik Walter Hunter nie wierzył. Słowa sierżanta Roya Hackmana brzmiały w jego uszach, jak jakaś fałszywa nuta "...zabił pan Małego Psa". Obok leżał Indianin. Ten Mały Pies? Dookoła zrobiło się dziwnie cicho. Sierżant pochylił się nad ciałem.
- On naprawdę jest mały! - niemalże parsknął. Z pochwy wyciągnął masywny nóż.
- Co chcecie zrobić?! - to pytanie w ustach porucznika brzmiało po prostu głupio. Doskonale sobie zdawał sprawę, że sierżant Hackman chce zedrzeć skalp. - Nie!
Jego krzyk powstrzymał sierżanta. Pozostali żołnierze też spojrzeli w ich stronę. 
- To Mały Pies! - z akcentem na "Pies" podniósł nieostrożnie głos podoficer.
- Właśnie dlatego!


Odepchnął go od ciała. Zaskoczenie malowało się na twarzy żołnierza? Nie tylko. Do tego wściekłość i bezsilność. Zadrzeć z oficerem? To było dobre, kiedy zaciągał się do kawalerii, ale teraz był na to za stary. Za stary na to, aby dyscyplinarnie usunięto go z pułku. Rozum nakazywał schować nóż, a razem z nim ambicję i poczucie dumy, które teraz aż kipiało chęcią odwetu. Czuł przecież na sobie spojrzenia swoich podkomendnych. Sierżant Hackman dostawał burę?
Porucznik Hunter zdjął kapelusz i pochylił się nad leżącym starym wojownikiem. Dziwne grymas wykrzywiał jego ciężkie rysy. Patrzył w górę, jakby chciał jeszcze dostrzec szybującego orła?
- Sierżancie Hackman...
- Tak sir!
- Proszę...
Ale nie dokończył. Kapral Shram wskazał ręką przed siebie:
- Panie poruczniku! Pan spojrzy tam!
Ku nim szedł wojownik. Nie miał przy sobie broni. Prowadził za uzdę konia. Ten miał na zadzie wymalowane jakieś znaki.
- Nie strzelać! opuścić broń! - krzyczał porucznik. Kilku jego żołnierzy już brało Indianina na cel. Posłusznie odsunęli broń. Hackman aż zagryzał wargi... Niespodziewany gość zbliżył się:
- To mój ojciec...- usłyszeli niski bas.
- A ty kim jesteś? -  porucznik Walter Hunter przypominał teraz zaciekawionego kupnem kupca. Młody, rosły Indianin robił na nim wrażenie. W czerwoną opaskę na głowie miał wsunięte trzy orle pióra. Potężne dłonie uniósł w górę.
- Pozwólcie mi go zabrać - spojrzał na ciało. - To mój ojciec. A ja jestem Trzy Rzeki, syn Małego Psa.
- Porucznik Walter Hunter.
Zapadła niezręczna cisza.
- Dajcie mi go pogrzebać według naszego zwyczaju...
- Oddamy go sępom! - warknął Hackman.
- Sierżancie Hackman! Przywołuję was do porządku!
- Ja bym ich wszystkich...
- Do szeregu! - tym razem kły pokazał porucznik. Niesubordynacja podoficera wyprowadzała go już z równowagi. Trzy Rzeki tylko patrzył na ich wzajemną walkę... Bo to była walka! Sierżant cofnął się. Kipiał jeszcze, ale bezbarwnie patrzył, jak Hunter podaje rękę Indianinowi.
Porucznik cofnął się od ciała zabitego wodza. Trzy Rzeki uniósł je. Widać było, jak robił to z wyczuciem i bardzo delikatnie. Tak, jakby obawiał się, że zbędnym ruchem obudzi ojca. Koń cicho zarżał. Trzy Rzeki obrócił go.
Żołnierze w milczeniu spoglądali za oddalającymi się.
- Major Howard pana za to nie ozłoci! - usłyszał sarkastyczna uwagę sierżanta.
- Sierżancie Hackman!
- Już nic nie mówię.
- No, ja myślę! Trąbić wsiadanego!
- Tak jest! Kapralu Shram pozbierać zabitych, rannych opatrzyć. Trębacz! Wsiadanego!
Trębacz Theo Rash przystawił do ust trąbkę. Sam był lekko ranny. Po chwili dźwięk trąbki wdarł się w ciszę nocy. Odpowiedziało mu echo. Indianie zniknęli w mroku.


Trzy Rzeki skrył się za skały. Zdziesiątkowany oddział czekał na jego rozkaz. Śmierć wodza wstrząsnęła nimi! Bez słowa sprzeciwu podporządkowali się woli syna Małego Psa. Teraz, kiedy wrócił z jego ciałem stało sie jasne, że dalsza walka nie ma sensu. Czekali jednak na to, co teraz do nich powie. Trzy Rzeki znany był z tego, że długo ważył każde słowa zanim je wypowiedział. tak, jakby obawiał się skutków jego mocy.
- Wracamy!
Nikt nic nie powiedział. Trzy Rzeki rzekł i przyjmowano to bez sprzeciwu czy pretensji.
- Najpierw pojedziemy na Polanę Odejść! Zostawimy tam naszego ojca, Małego Psa. Potem wracamy. 
W milczeniu zaczęli dosiadać swoich koni. 
Śmierć pogodziła porannych wrogów. Z miejsca walki ustępowali jedni i drudzy. Nikt nie mógłby przeniknąć, co czuli wojownicy. Ich twarze nie wyrażały emocji. Strata Małego Psa wytrąciła z ich rąk argument za kontynuowaniem ucieczki. Przeciwnik, przy ich biernym zachowaniu, pozbierał zabitych. Jedni i drudzy słyszeli tylko parskanie  koni tych, z którymi, co dopiero strzelali się. Nikt nie mógł o sobie powiedzieć: wygrałem.

(koniec odcinka 14)

Brak komentarzy:

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.