piątek, stycznia 31, 2025

Przeczytania - 514 - Adam Zadworny "Heweliusz. Tajemnica katastrofy na Bałtyku" (Wydawnictwo Czarne)

"Porywy wiatru są tak silne, że helikopter nie jest w stanie utrzymać pozycji nad tratwą, więc po chwili odlatuje. Niemcy postanawiają zająć się rozbitkami, którzy są w wodzie i mają najmniej czasu" - to jeden wycinek z dramatycznej akcji ratunkowej. Był 14 stycznia 1993 r., godzina 6.06. Półtorej godziny wcześniej MF "Jan Heweliusz", polski prom, wysłał komunikat: "Mayday!". W obliczu śmierci stanęło blisko sto osób. Przeżyć miało tylko... dziewięcioro!


W cennej serii reportaży Wydawnictwa Czarne ukazała się książka Adama Zadwornego "Heweliusz. Tajemnica katastrofy na Bałtyku". Mamy zatem przed sobą historię unicestwienia polskiego promu. To nie przypadek, że użyłem tego określenia. Słowem "unicestwienie" Autor zamyka rekonstrukcję zdarzeń. 

Trudno jest czytać podobną literaturę. Dlaczego? Bo znamy jej tragiczny finał? To nie fabuła, ale próba rekonstrukcji tragicznego wydarzenia. Nie sądzę, aby ktoś kto pamięta rok 1993 nie słyszał, co wydarzyło się wtedy na Bałtyku. Dla mnie osobiście, to dość ponury splot, gdyż dwa dni wcześniej zostałem szczęśliwym ojcem córki.

Śmiem twierdzić, że trudno jest pisać tego rodzaju książkę że względu na jej odbiorców. Większość z nas, to tylko poruszeni czytelnicy. Ale - i to podkreślmy: tylko czytelnicy. Zupełnie nie wyobrażam sobie bycia krewnym czy członkiem rodziny. Kimś dla kogo opisywany dramat, to los ojca, brata czy męża. Emocje muszą być silne.

Nie wiem jak pisać o tym, co przeczytałem. Nie chcę tu zostawiać opisów śmierci. Opis odnalezienia zwłok kapitana Andrzeja Ułasiewicza porusza, jest wstrząsający. Walka o życie w zimnych nurtach Bałtyku jest trudnym do ogarnięcia przeżyciem. Raz po raz odkładałem czytanie. To naprawdę ciężkie, smutne i prawdziwe.

Adam Zadworny prowadzi nas niemal minuta po minucie od chwili, kiedy przechył promu nie pozostawiał złudzeń: ewakuacja! ucieczka! katastrofa! Tyle żyć zatrzaśniętych na pokładzie "Jana Heweliusza". Grozą bije nieomal z każdego akapitu. 

Akcja ratunkowa! Niemcy! Duńczycy! Poraża zapis: "Kiedy od kilkudziesięciu minut niemieckie i duńskie śmigłowce prowadzą akcję na morzu, w Polsce nie ma nawet decyzji o starcie helikopterów". Brzmi jak oskarżenie. 

Autor nie ogranicza się do historii samego promu, ludzi jacy stanowili jego załogę. Idzie dalej: sąd, procesy, wyjaśnienia, szukanie winnych. Ale i trauma, która masakrowała psychikę ocalonych. O jednym z nich czytamy: "Wspomnienia z tratwy ciągle do niego wracały. Śniły mu się pływające w morzu ciała i pogrzeby. Budził się z krzykiem i pytał o kolegów". Więcej cytatów tu nie zostawię.

"Heweliusz. Tajemnica katastrofy na Bałtyku", to nie tylko odtworzenie faktów, to również próba odpowiedzi na pytanie o ludzką odpowiedzialność. To stąd stwierdzenie: "O pewnych rzeczach, które dzieją się na morzu, po prostu się nie mówi. Jak w armii"? Nie miałem cytować? Nie dało się. Musiałem. Dalej pada krótkie zdanie: "Sekretów jest więcej". To jak cios.

Nie, nie interesowałem się wydarzeniami po 14 stycznia 1993 r. Ta książka jest pierwszym doń powrotem. I jestem w szoku. Nie potrafię ocenić rzetelności warsztatowej Autora, ale wiem, że to reportaż godny uwagi, przeczytania. Nie od razu po zrobieniu tego napisałem to, co stało się odcinkiem tego "Przeczytania". Czemu? Nie wiem. Zostajemy z wieloma rozdrapanymi pytaniami. Nie wyobrażam sobie być w jaki bądź sposób powiązanym z ofiarami. Z drugiej strony chciałbym poznać ich punkt widzenia.

PS. Zdjęcie pozyskane że strony Facebook Wydawnictwa Czarne.

Brak komentarzy:

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.