środa, listopada 17, 2021
Przeczytania (421) Radosław Sikora "Niezwykłe bitwy i szarże husarii" (Horyzont Znak)
No to mamy trzeci tom doktora Radosława Sikory poświęcony historii husarii. Po "Husarii. Dumie polskiego oręża" i "Nie tylko husarii" Wydawnictwo Horyzont Znak podsuwa nam "Niezwykłe bitwy i szarże husarii". Zrobiła się nam tematyczna trylogia o skrzydlatej potędze Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Edytorsko nienagannie wydane i ze smakiem godnym podziwienia i zazdrości. Zawsze będę to podkreślał: tak powinny wyglądać książki historyczne! Tylko tak wydana publikacja ma szansę na to, aby zainteresować Czytelnika. I to w każdym wieku. Niestety, tym co zawsze martwi, to cena. Wiem, że jakość i cenność musi kosztować. I kosztuje: 69 zł. 99 gr.
Moje w tej materii pisanie właściwie tu w tym miejscu powinno ustać. Bo kto tematem zainteresowany, przez wcześniejsze książki dra R. Sikory zdobyty, po prostu kupi ją, będzie musiał ją mieć. I to nie tylko z kretyńskiego powodu, że się ładnie prezentuje na półce. Powtarzanie banału, że to lektura bez ograniczenia wieku, a tylko chęcią poznania, ugruntowania, nowego spojrzenia - na pewno swoich konsumentów zachwyci. Pietyzm z jakim przygotowano ten tytuł po prostu sprawia, że książkę czyta się doskonale, że książkę ogląda się z ciekawością. Autor w końcu jest wybitnym znawcą staropolskiej wojskowości i wieloletnim badaczem husarii - jak czytamy w mini notce biograficznej. Po takiej rekomendacji nie możemy trafić na lipę, przypadkowość, tanią kompilację.
To dobrze, że we "Wstępie..." mamy ustosunkowanie się Autora do kilku używanych przez Niego terminów, takich jak np. Moskale czy tytulatury władców szwedzkich czy właśnie moskiewskich. Jak to miło słyszeć, że gdy ja nauczam swoją dziatwę, to również kładę nacisk choćby na określenie Wielkie Księstwo Moskiewskie, Moskwa jako państwo. Ktoś powie, że to drobiazgi, a tu chodzi o najzwyklejszą sumienność i staranność podejścia do epoki. Brawo!
Pewnie, że historia dzieli! Tym bardziej, że nie ma Rzeczypospolitej Obojga Narodów, a powstałe na ich gruzach państwa uzurpują sobie glorię i chwałę oręża. Trudno, aby w książce o husarii nie padło: Kircholm! To jak zrobić sernik bez sera! Nie jątrząc, nie skłócając, nie wykazując wyższości choćby Litwy nad Koroną lub na odwrót. Autor sprowadza wszystko to proporcji użytych pod komendą hetmana polnego litewskiego J. K. Chodkiewicza wojsk i kładzie akcent na finansowanie chorągwi. Dlatego wszelkie akademickie dyskusje należy odpierać słowami, jakie tu znajdziemy: "Bitwa pod Kircholmem była zwycięstwem Rzeczypospolitej Królestwa Polskiego i Wielkiego Księstwa Litewskiego". Szkoda, że Autor nie odniósł się do pewnego portalu białoruskiego, który pyszni się właśnie militarnymi zwycięstwami oręża Białorusi w... XVII w. To dopiero perełeczka. Ale pewnie dla niektórych miłośników wojskowości będzie kwestionowana liczba rzeczywistych liczb wojsk Karola Sudermańskiego. Warto też pobrać lekcję, jak liczono etatowe zaciągi do husarii.
Dla mnie cenną wartością książek pana doktora Radosława Sikory są liczne wykorzystane źródła.Nie czarujmy się: bez takich publikacji nie dotarlibyśmy do nich nigdy. Na to trzeba lat żmudnych badań, licznych kwerend, godzin spędzonych w bibliotekach i archiwach. Wiem, że dla wielu z nas to nie pierwszyzna i za sobą mamy (oczywiście w innym wymiarze) podobne pobyty. Tym bardziej możemy wtedy docenić kunszt pracy, warsztatu czy nawet przygotowania do publikacji. Nawet pobieżne zaznajomienie się z bibliografią może lub powinno wzbudzić podziw dla Autora. Mój budzi. Drobna próbka, poetycka:
Za woyskiem zaś czeladzi nieco obozowey /
Zarowno z swym hetmanem do sprawy gotowey.
Y Woluntaryusze do nich są przydatni /
Pod trzema chorągwiami wszyscy szykowani.
lub
Nie ieden koń w swym biegu wiachał na spis ostry /
Nie ieden zwołał / sis memor Jesu nostri.
Watpliwa trwała bitwa / tak Mars zagniewany:
Jednako meżne chuci dał miedzy hetmany [...].
lub
Odmiana barzo wielka od dnia dzisieyszego,
Animusz, y Osman począł bydź mnieyszego.
Lżey daleko niż przedtym znami postępuie,
O swey drodze odległey, y prozney dumuie.
Nazaiutrz lubo[o] na postrach przed Ooz wychodzi,
Hetman z Woyskie[m]: poganom iuż na męstwie zchodzi.
lub
Niewiarą idąc ty płynącym krużem
Masz pomstę, ręko, gdy postrzałem duzem
Dwoja-ć kula ramię zrani
I prętką karą niedowiarstwa zgani.
Oj, jak to się trudno przepisuje. Komputer staropolski tekst cały niemal na czerwono podkreśla. Nic to jednak. Starałem się i chyba błędu nie palnąłem. Ale wracając do książki. Brawa dla Autora, że przywraca naszej (bo raczej nie zbiorowej) pamięci bitwy, z których większość znana jest wąskiemu gronu pasjonatów militarnych dziejów Korony i Litwy w XVII w. Kto dziś bowiem na swoich lekcjach (czy nawet wykładach akademickich) przypomina o bitwie np. pod Lubieszowem (1577 r.), Kropimojzą (1621 r.), Gniewem (1626) czy Basią (1660 r.). Potoczna wiedza dobrze jeśli ogarnia dwie chocimskie vicotryje, Kłuszyn, Wiedeń. Z tu omawianych wielu pewnie pamięta też Parkany (1683 r.) czy Kliszów (1702 r.). Mój komputer jest wyjątkowo uparty, bo choć kilkakrotnie pisałem na blogu o Kłuszynie, to wciąż (o! teraz - też) podkreśla mi na czerwono.
Podoba mi się konstrukcja książek doktora Radosława Sikory. Ciekawostki, które eksponowane są w charakterystycznym obramowaniu. Zapewne wielu Czytelników od nich rozpoczyna swoją znajomość z tą książką (i innymi tego Autora). Dość makabryczny zapis z 1657 r., jaki zostawił szwedzki inżynier Eryk Dahlberg (ten od znanych z czasu "potopu" sztychów, choćby walko o moją Bydgoszcz) może wywołać mieszane reakcje. Nie, nie zdradzę szczegółów, napiszę tylko, że chodziło o pewnego rannego Polaka, którego Dahlberg kazał swoim żołnierzom dobić. Nie wiem czy zapis nadaje się dla uczniów klas szkoły podstawowej. Bardziej neutralne są opisy dodatkowego ekwipunku, jaki na wojnę brali ze sobą choćby husarscy rotmistrzowie. No, zaskakująca opowieść. I tu znajdujemy fragmenty ówczesnych diariuszy, wspomnień itp, np. samego A. M. Fredry: "Cóż dodać? W zasięgu wzroku, tu u nas, to widać, że my Polacy, o tyle przewyższamy sprawnością bojową naszych sąsiadów, Moskalów, Mołdawian, Turków, Tatarów i inne ludy, o ile lepsze są nasze talenty i wykształcenie humanistyczne. Dopiero gdy przyjdzie nam walczyć z wrogami z zachodu, z którymi stoimy na równym poziomie umysłowym, szczęście nie służy nam tak od razu w wojnie i nie osiągamy zwycięstwa, o ile nie zasłużymy na nie cnotą i znacznym wysiłkiem". Brawo zatem talenty i wykształcenie!
Nie szarżuję wyborem cytowanych źródeł? To byłoby może i męczące, bo tego tak wiele, a każda cenna, a każda ważna. Bo mamy tu też teksty Żółkiewskiego czy jego prawnuka Jana III Sobieskiego oraz mniej znanych uczestników wojen i bitew. Trudno odmówić talentu krasopisalnego Autorowi, np.: "Zagrzmiały trąby, uderzono w bębny, kapłani pobłogosławili ruszające do natarcia roty i Polacy uderzyli na wroga. [...] Gdy Moskwa uciekła pod swój obóz, Polacy - po zażartej walce - spędzili kawalerię cudzoziemską z pola". To o Kłuszynie. Ten z kolei opis zatrwoży marsowych Lechitów: "Niesubordynacja chorążych, których konie trzeba było za wodze z pola ściągać, jest tu ewidentna. Również i tym razem żaden z nich nie poniósł kary. Dlaczego? Bo ślepe posłuszeństwo dowódcom było obce duchowi kawalerii staropolskiej". Zaraz też dodaje: "Z czego nie tylko zdawano sobie sprawę, nie tylko pozwalano na samowolę, ale nawet zachęcano do działania na własną rękę". Ten zapis znajdziemy w rozdziale poświęconemu bitwie pod Mitawą (1622 r.). A bitew w sumie znajdziemy tu aż dwadzieścia cztery!
Czekam tylko chwili, a ta jest bardzo bliska, kiedy będę mógł "Niezwykłe bitwy i szarże husarii" dra R. Sikory wykorzystać. Na pewno wzbogacą moją narrację. To pewne. Czy skierują młodego człowieka (w tym wypadku chodzi o klasę VI szkoły podstawowej, bo moi licealiści w tym roku tej epoki poznawać nie będą) w stronę książki? Chyba jednak za wcześnie, chociaż miałem kiedyś przyjemność pracować z pewnym Tomaszem, który w klasie IV (słownie: czwartej, tj. lat 10 lub 11), dyskutował ze mną o losie... marszałka M. Tuchaczewskiego.
To moje "Przeczytanie" (i w tym kierunku zmierza ten cykl) ma bardziej zachęcać niż tylko opiniować to, co przeczytałem. Nie ukrywam, że jestem pod wrażeniem ogromu pracy, fascynacji epoką, zaangażowania środków w przygotowanie, napisanie i wydanie "Niezwykłych bite i szarż husarii". Nie ukrywam, że za każdym razem czekam na nowy ciąg dalszy takiej pracy i jeśli powstanie jeszcze jakiś tom poświęcony husarii, a napisany przez dra R. Sikorę - sięgnę po nią. Nic tak nie podnosi mnie na duchu, jak opinia przeciwnika, jego podziw dla sztuki wojennej Rzeczypospolitej Obojga Narodów (to najbezpieczeniejsze określenie przynależności państwowej). Użyję określenia, na jakie Autor wyczulił mnie swoim "Wstępem...", szwedzkiego uzurpatora Gustawa Augusta Wazy:
"O, GDYBYM MIAŁ TAKĄ JAZDĘ; Z MOJĄ PIECHOTĄ
OBOZOWAŁBYM TEGO ROKU W KONSTANTYNOPOLU".
Brak komentarzy:
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.